piątek, 7 lutego 2020

PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Oliverze Twiście" rozmawiamy w 208. rocznicę urodzin Charlesa Dickensa




Pyza: Ojej… Myślałam, że sobie przy okazji 208. urodzin Charlesa Dickensa przyjemnie porozmawiamy o jednej z jego najbardziej znanych powieści, “Olivierze Twiście”. Że porozczulamy się nad losem głównego bohatera, sieroty, za którym toczy się dziwna, poplątana historia rodzinna pełna cudem odnajdujących się krewnych, pozachwycamy tym, jak Dickens szeroko maluje panoramę społeczną, jak dobrze potrafi chwycić hipokryzję ludzi swojej epoki… A tymczasem, muszę Ci się od razu przyznać, dla mnie “Olivier…” jest książką bardzo problematyczną. Wypchnijmy zatem od razu słonia z pokoju: powiedz mi, jak Ci się czytało o jednym z głównych czarnych charakterów tej książki, czyli o Faginie?

Tarnina: Wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie, ale tak od razu? Nie chciałabym, żeby zagadnienia uprzedzeń i stereotypów narodowościowych czy religijnych zdominowały naszą dyskusję o „Oliverze Twiście”, bo jest to raczej w odniesieniu do powieści kwestia poboczna, choć owszem, współczesnemu czytelnikowi wyczulonemu na te problemy bardzo rzuca się w oczy. Fagina nazwałabym nawet głównym czarnym charakterem powieści, bo oprócz standardowych wykroczeń przeciwko prawu – jest hersztem szajki złodziei – ma na swoim sumieniu coś gorszego, wykorzystywanie nieszczęścia sierot i innych dzieci pozbawionych opieki rodziny i społeczeństwa. 
Fagin niby to obejmując opiekę nad nieszczęśnikami pokroju Olivera Twista wciągał ich w przestępczy proceder i brutalnie zmuszał do posłuszeństwa, odbierając im jakąkolwiek szansę na normalne życie. Ta właśnie najnikczemniejsza postać w powieści jest Żydem, co narrator bardzo często przypomina. Fakt ten wzbudził kontrowersje już w czasie publikacji powieści i Dickens tłumaczył się z tego i odpierał zarzuty o antysemityzm. Być może prawdą jest, że ta postać była wzorowana na rzeczywistym ówczesnym przestępcy o nazwisku Ikey Solomon, który był Żydem, być może w owym czasie wśród londyńskich kryminalistów wysoki odsetek naprawdę stanowili Żydzi (tego nie wiem), ale z samej lektury powieści wydaje się oczywiste, że Dickens dał tutaj wyraz swoim antysemickim uprzedzeniom, być może nieuświadomionym, ale z pewnością istniejącym. I niezbyt łagodzi to odczucie fakt, że inni nikczemni osobnicy, z którymi zetknął się biedny Oliver, byli angielskimi protestantami.

Pyza: Faktycznie, już współczesnych Dickensa raził ten antysemicki rys w powieści - narzekał na to chociażby autor “Targowiska próżności” (za które chętnie bym się zabrała w ramach któregoś z naszych spotkań!). Chociaż, jak wyczytałam w uprzejmym wprowadzeniu do mojego wydania “Oliviera…”, ponoć Dickens był takim “casualowym antysemitą”, co niby ma oznaczać, że nie był antysemitą bardziej niż pozostali ludzie swojej epoki. Czy mnie to przekonuje? Niespecjalnie. Tak jak piszesz, w powieści roi się od wytykania Faginowi, że jest Żydem (bądź w ogóle zamiennego nazywania go raz nazwiskiem, a raz, po prostu “the Jew”), podkreślaniu w jego wyglądzie haczykowatego nosa czy - och, co to jest za fragment! - zębów małych i szpiczastych jak u drapieżnika. Ale to prowadzi mnie z kolei do wątku głównego schwarzcharakteru. Zdaje się, że do tego zadania wydelegowany miał być przez Dickensa raczej Monks, tajemnicza postać w kapturze, której roli nie będziemy tutaj zdradzać… Ale jakoś się ta struktura tutaj - nie po raz pierwszy w tym przypadku - posypała i Fagin zgarnął to miejsce bez problemu. No właśnie, bo czy według Ciebie “Olivier Twist” to jest powieść dobrze skonstruowana? 
Tarnina: A mnie właśnie przekonuje stwierdzenie, że Dickens dał po prostu wyraz poglądom powszechnym w jego epoce i być może nie towarzyszyła temu nawet żadna refleksja. Jestem zdania, że nie należy nadmiernie potępiać autorów sprzed stuleci za to, że byli ludźmi swojej epoki i myśleli jak ludzie swojej epoki. Możemy się jedynie cieszyć, że ludzkość uczyniła krok naprzód. 
Pyza: Hm, mnie z tego argumentu zawsze wytrąca jednak to, że byli i wówczas ludzie, którzy widzieli, że to nic dobrego i umieli myśleć inaczej. Pytanie, kto zatem myślał jak “człowiek epoki”, a kto nie. 
Tarnina: Sądzę, że odpowiedź na to pytanie dają dane statystyczne. Ale przechodząc już do kolejnej poruszonej przez ciebie kwestii: wydaje mi się, że rolę głównego czarnego charakteru autor przydzielił raczej Billowi Sikesowi, choć jego postać wypada w powieści raczej blado, pomimo tego, że to jemu przypadło w udziale najbardziej dramatyczne zakończenie. „Olivera Twista” uznałabym w ogóle za najmniej udaną z powieści Dickensa, które przeczytałam do tej pory. Po pierwsze zbyt przewidywalną, po drugie zbyt sentymentalną, obliczoną na dosyć tanie wzruszanie czytelnika. Owszem, czyta się nieźle, czytelnik przewraca kartkę za kartką i ciekawi go, co będzie dalej, ale mam wrażenie, że bez niektórych wątków spokojnie można by się obyć, inne powinny być bardziej pogłębione. To nie jest ten sam poziom, który Dickens pokazał w „Samotni” czy „Opowieści o dwóch miastach”. A co konkretnie zarzucasz konstrukcji powieści? 
Pyza: Och, Sikes! No tak, może niezbyt udany, ale za to przypomnij sobie ten wątek z psem. Ciarki! Naprawdę zastanawiałam się wtedy, czy ja jeszcze aby czytam tę samą powieść, czy nie wskoczyłam do jakiejś upiornej kroniki kryminalnej…? Ale tak, też jestem zdania, że “Olivier…” to jedna z mniej udanych powieści Dickensa. No, ale cóż, była druga/trzecia (bo jednak one wychodziły częściowo równocześnie) w chronologii, więc autor miał się na czym uczyć i na czym trenować do świetnej “Samotni”. Co zaś zarzucam? Oliviera jako bohatera pretekstowego (który ciągle źle się czuje, mdleje, choruje albo jest nieprzytomny!), objawianie się ukrytych krewnych i znajomych na każdym kroku, niezdecydowanie, kto w końcu ma grać jaką rolę - nie jest to może poziom “The Old Curiosity Shop”, gdzie Dickens pozwala bohaterom na swobodną ewolucję, a tych, co do których zmienił zdanie, dość obcesowo “wypisuje” z fabuły, ale jednak. Ten mdlejący Olivier Ci nie przeszkadzał? 
Tarnina: Rzeczywiście te omdlenia po których następuje zazwyczaj stan otarcia się niemal o śmierć i długa rekonwalescencja zdarzają się Oliverowi trochę zbyt często, a jakby tego było mało Dickens wykorzystał “chwyt” fabularny w postaci nagłej zagrażającej życiu choroby nie tylko w odniesieniu do postaci Olivera. Stanowczo za dużo jak na jedną powieść. Jeśli chodzi o Olivera, to wydał mi się mało wiarygodny, nie tylko z powodu bycia idealnym dzieckiem, ale z bardziej prozaicznego: kiedy i od kogo nauczył się czytać? Czy w tym okropnym zakładzie dla sierot, którego wychowankowie niemal przymierali głodem, ktoś naprawdę zadawał sobie trud edukowania ich? Fabuła tego nie wyjaśnia.
Ale, ale.. wspomniałaś o psie. Nie muszę sobie tego wątku przypominać, bo przyznam się, że chyba najbardziej zapadł mi w pamięć (rzeczywiście ciarki!). Zastanawiam się, czy Dickens nie mógł dla niego wymyślić szczęśliwszego zakończenia. Bo o ile smutny koniec innych postaci miał funkcję przestrogi (uważaj czytelniku, uważaj czytelniczko, bo możesz skończyć tak samo), a myślę, że Dickens naprawdę chciał wpływać na ludzi swoimi powieściami, o tyle psu można było odpuścić, zwłaszcza w tak łzawej opowieści. 
Pyza: No tak, bo może “Olivier Twist” wcale nie jest powieścią realistyczną? To by rozwiązywało przynajmniej część naszych problemów z fabułą - jak ta nauka czytania, o której mówisz, a którą Olivier później tylko doskonali - ale nie wiem, czy można to pogodzić w funkcją moralitetu, jaką równocześnie pełni. Gdyby patrzeć na tę powieść nie jako na opis obyczajów dawnej Anglii, ale na coś w rodzaju paraboli, wtedy wszystkie te złowieszcze postaci, cudem odnajdywani krewniacy i inne dziwności dałoby się przełknąć bez trudu. Ale szkoda by mi było tylko takiej lektury… Bo przecież są w tej powieści postaci wiarygodne psychologicznie i wydaje mi się, że formujące kanon pisania takich bohaterów przez lata: wspomnę chociażby o Nancy, zbrodniarce o dobrym sercu. Jak uważasz?
A jak przy tym jesteśmy - i równocześnie robiąc niewielką pętelkę do wątku psa - czy “Olivier Twist” nie jest po prostu świadectwem tego, jak dobrze Dickens korzystał z bardzo pulpowych motywów? Przetwarzał je, nadawał im lepszego wyrazu i aury, ale jednak mnóstwo tu takich scen jak z kroniki kryminalnej, “tanich” chwytów i tak dalej. 
Tarnina: No tak, bo nie zapominajmy, że to były powieści w odcinkach, pełniące wówczas rolę taką, jak dzisiaj seriale telewizyjne, więc przeznaczone dla masowej publiczności. Co do Nancy, to jest z pewnością najciekawszą postacią kobiecą (a może w ogóle najciekawszą postacią) tej powieści. I nie razi tutaj wcale moralizatorska funkcja, jaką jej wątek miał spełniać. Przeciwnie, wydaje mi się, że Dickens tak dobrze opisując jej uwikłanie mógł swój cel osiągnąć tzn. przestrzec kilka potencjalnych Nancy przed podobnym losem, i nie mam na myśli tylko kryminalnego aspektu jej wątku, ale przede wszystkim jej związek z Billem Sikesem. To znaczy oczywiście o ile potencjalne Nancy czytały prasę, a w późniejszych czasach korzystały przynajmniej z bibliotek. Że nie było, czy nie jest, to częste, świadczą chociażby dzisiejsze kroniki kryminalne, pełne podobnych przypadków przemocy domowej i toksycznych związków.
A skoro przy temacie związków i kobiet jesteśmy. Mam wrażenie, że na powieści Dickensa rzuca cień jego własne nieudane małżeństwo. Jest świetny tam, gdzie mamy dramat, ale w opisy zwykłego szczęścia rodzinnego wkradają się fałszywe tony. A w “Oliverze…” mamy też bardzo specyficzną parę nowożeńców... 
Pyza: I co więcej, Dickens nam dość łopatologicznie uświadamia, że ci specyficzni nowożeńcy - och, para równie toksyczna, co Bill i Nancy, chociaż z innych powodów - odbijają niejako inne pary. Chociażby dość, według mnie, pojawiający się znikąd wątek dwójki młodych ludzi, którzy chcą być ze sobą, nie mogą, ale chcą, ale nie mogą… Podobnie zresztą jak w przypadku rodziców Oliviera. Może masz rację, że Dickens ma problem z pisaniem szczęśliwych małżeństw? 
Tarnina: Państwo Bumble zostali przedstawieni w takim typowym dla Dickensa stylu, gdzie zło zyskuje komiczny wymiar. Pan Bumble srodze się zawiódł na małżeństwie, ale czytelnik nie ma najmniejszych powodów, żeby mu współczuć. Ale jest tu jeszcze jeden przykład małżeństwa zakończonego fiaskiem, i tym razem jest to historia bardzo ponura, bez jakichkolwiek komicznych nut. Mam na myśli małżeństwo ojca Olivera. Niedobranie partnerów przynosi rozczarowanie, potem chłodną obojętność, która w końcu prowadzi do separacji i gorącej nienawiści, przy czym stroną nienawistną okazuje się żona. Mąż natomiast obdarza uczuciem dużo młodszą kobietę, z którą jednak nie może zawrzeć formalnego związku, mimo że dziecko jest w drodze. Dickens był właściwie nowożeńcem, kiedy to pisał, więc być może jego rozczarowanie kobietami nie miało wiele wspólnego z żoną, ale ta fikcyjna historia dziwnie przypomina jego własne dalsze losy. Po kilkunastu latach małżeństwa Dickens zakochał się w osiemnastoletniej aktorce Ellen Ternan i nieformalnie rozstał z żoną. Z Ternan był najprawdopodobniej w długoletnim nieoficjalnym związku i mieli dziecko, które zmarło w niemowlęctwie. Co ciekawe, ideał kobiecości z Olivera Twista, czyli Róża Maylie, była wzorowana na postaci młodszej siostry jego żony, Mary, która z nimi - mam na myśli małżonków - mieszkała i zmarła po krótkiej, nagłej chorobie, co Dickens głęboko przeżył. 
Pyza: Zdaje się, że ten wątek próbował również przepracować w kolejnej swojej powieści, “The Old Curiosity Shop”, w której mała Nel nie ma niestety tyle szczęścia co Rose i nie przeżywa do końca powieści. Mała dygresja: podobno czytelnicy czekający na kolejne odcinki tej powieści w Stanach wykrzykiwali do marynarzy ze statku wiozącego odcinek z nabrzeża, “Czy mała Nell żyje czy umarła?”. Myślę, że w “Olivierze Twiście” czytelnik nie ma specjalnie okazji, żeby aż tak przywiązać się do Rose. Mam wrażenie, że to postać dość pretekstowa, nawet jej choroba wygląda bardziej na wytrych fabularny niż na cokolwiek innego. Swoją drogą, Dickens, prócz pokazywania szczęśliwych małżeństw, ma też problem z pokazaniem tego, czemu wszyscy chcą tak bardzo pomagać Olivierowi. Nie miałaś wrażenia, że koronnym argumentem wszystkich jest to - że bohater jest śliczny? 
Tarnina: Wydaje mi się, że wystarczającym powodem chęci pomocy Oliverowi jest to, że to małe, głodne dziecko bez opieki. Podejrzany jest tylko fakt, że w społeczeństwie, w którym - z jednej strony - obowiązuje darwinowska zasada przetrwania najlepiej dostosowanych, z drugiej - owo samotne dziecko tak często spotyka na swojej drodze osoby motywowane altruizmem. Ale jeśli przyjrzeć się tym motywacjom bliżej, okazuje się jednak, że jest to altruizm w pewien sposób ukierunkowany - krótko mówiąc chodzi o to, że Oliver jest ulepiony z innej gliny niż pospolity ulicznik. I tu niestety rodzi się niewygodne pytanie: czy nieślubne dziecko zwykłej chłopki czy robotnicy byłoby według autora mniej godne pomocy? 
Pyza: No właśnie, to jest też moja wątpliwość. Bo przecież w drugim tomie dość otwarcie doktor, zajmujący się Olivierem, deklaruje, że warto mu pomagać, chociaż nie może udowodnić niczego dobrego ze swojej historii, a jedynie wszystko, co złe. Olivierowi wiele się wybacza chyba dlatego, że to nie tyle postać realistyczna, co właśnie pewien wytrych dla narratora. Jak przenieść akcję z jednego miejsca w drugie, jak wprowadzić nowych bohaterów - a równocześnie niespecjalnie zajmować się tym głównym i tytułowym bohaterem. Mam wrażenie, że swoją najważniejszą scenę Olivier dostaje właściwie na samym początku (scena z prośbą o dokładkę), a potem już właściwie jakiegoś wielkiego sprawstwa nie objawia. Raczej tuła się po fabule tu i tam, a sam autor bardziej zainteresowany jest morale innych postaci - nawet drobnych szubrawców z gangu Fagina - niż Olivierem. 
Tarnina: Ha, jeśli chodzi o sprawczość, to niezbyt dobrze wybrałaś scenę z dokładką. Przecież do wystosowania tej jakże niestosownej w przytułku prośby o większy posiłek Olivera wytypowali "współosadzeni". Chociaż jestem skłonna przyznać, że jest to najlepsza scena Olivera. Ale nie jest tak źle ze sprawczością, Oliver sam podejmuje decyzję o ucieczce i to nawet dwukrotnie. Jednak masz rację, Oliver Twist, choć jest bohaterem tytułowym, nie jest głównym przedmiotem zainteresowania autora. Sam zresztą napisał o tym w przedmowie, że jego celem było odarcie środowiska przestępczego z wszelkiej dozy romantyzmu, w którą często się postaci łotrów w powieściach ubierało. 
Pyza: Hm, przyznaję, faktycznie może Olivier nie prosi o tę dokładkę ze swojej własnej woli, ale przynajmniej COŚ robi. Chociaż tak, może późniejszy brak robienia czegokolwiek przez bohatera przysłonił mi jego wcześniejsze samodzielne zaangażowanie. Ale, w każdym razie, Olivier ma dość znaczącą funkcję jako - nazwijmy to w ten sposób - wyznacznik tego prawdopodobnego zaangażowania w przestępczość. Nazywa się jednak “twist” (od którego już bardzo blisko do “hang”) i wciąż się mu powtarza, że jak nic, wkrótce zawiśnie. Czy chodzi tu tylko o obnażenie popularnego poglądu, że “pozory mylą”? Jak sądzisz?
  
Tarnina: Ja bym „twist” utożsamiała w tym przypadku z nagłym zwrotem akcji, a nie ze skręconą liną. Wydaje mi się, że pisarz sugerował raczej, że mały bohater będzie miał przyszłość inną niż ta najbardziej prawdopodobna. Swoja drogą, znakiem rozpoznawczym Dickensa są wiele znaczące, niezwykłe nazwiska bohaterów. A Oliver był też pierwszym w powieści wiktoriańskiej dziecięcym bohaterem, stąd może brak mu wyrazistości?
  
Pyza: Ale właśnie, to jest bardzo ciekawe, że z jednej strony “Olivier…” byłby pierwszą powieścią wiktoriańską - zaczął się ukazywać kilka miesięcy przed śmiercią króla i rozpoczęciem rządów przez nową królową - a zarazem jest dość mało wiktoriański. Brak w nim takiej wyrazistej, czarno-białej struktury, wcale wszystko nie jest na swoim miejscu. Jasne, niektórzy źli zostają ukarani, niektórzy się nawracają, ale nie każde dobro jest wynagrodzone, a postaci dość swobodnie przemieszczają się między pozycjami, które wyznacza im społeczeństwo. Jak sam Olivier chociażby. Wychodzi więc na to, że to jednak dość złożona powieść, mimo pewnych wad i momentów, które dzisiejszego czytelnika zmuszają do zgrzytania zębami. Gdybyś miała wybrać jedną rzecz, scenę, postać - coś, co chciałabyś przechować w swojej czytelniczej pamięci, właśnie z tej powieści, to co by to było?
  
Tarnina: Och, obawiam się, że w mojej pamięci na zawsze zostanie scena śmierci białego kudłatego psa, choć niekoniecznie chciałabym ją zatrzymać. Wybieram scenę, w której pan Bumble zdecydował się wstąpić w związek małżeński. Ale poza tym scen wartych zapamiętania jest sporo, chociażby ta przez ciebie przywołana, w której Oliver prosi o dokładkę. Zresztą mimo że od samego początku naszej rozmowy wytykamy „Oliverowi...” to i owo, ta książka mnie nie zawiodła i utwierdzam się w przekonaniu, że Dickens był literackim geniuszem. Nawet jeżeli fabuła ma pewne mankamenty, to łatwo to wybaczyć. Uwielbiam styl Dickensa jego ostrą satyrę i ironiczne poczucie humoru, które pewnie nie raz jemu samemu przydało się w życiu, bo pisarz przebył podobną drogę co Oliver: z fabryki pasty do butów na salony. Ale też to, że w tym bezwzględnym i niesprawiedliwym świecie, który przedstawiają jego powieści, zawsze znajdują się wysepki ludzkiego ciepła.
Myślę, że jeszcze długo mogłybyśmy rozmawiać o „Oliverze Twiście”, ale chyba już pora zaprosić do dyskusji innych czytelników? 

***

Ten tekst ukazał się również na blogu Pyzy pierogipruskie.pl i tam właśnie zapraszamy do włączenia się do dyskusji i komentowania.