czwartek, 26 marca 2015

Opowieść o prawdziwej kobiecie. "Wędrówka Joanny" i "Ludzie z wosku" Ewy Szelburg-Zarembiny




  
Wiedziała przecież tylko tyle, że gdzieś tam był świat, po którym chodzili ludzie, którzy umieli leczyć ciała z chorób, uzdrawiać dusze z grzechów, cieszyć oczy barwami farb, a uszy dźwiękami instrumentów, i tacy, którzy po imieniu nazywali gwiazdy… Ale to wszystko byli mężczyźni. Gdyby ona urodziła się choć tamtym chłopcem na fotografii, opartym o gipsową kolumnę, w szkolnym mundurze z guzikami, z książką w ręce, może danym by jej było spotkać się z nimi. Bo gdyby była kobietą nawet tak piękną jak Róża, na jej drodze z pewnością stanąłby tylko Szczęsny Dederko.
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”

***
„Wędrówka Joanny” i „Ludzie z wosku” , wydane po raz pierwszy w r. 1935 i 1936, to pierwsze tomy cyklu „Rzeka kłamstwa”, początkowo zaplanowanego przez autorkę jako trylogia, ostatecznie zamkniętego już w latach powojennych w pięciu tomach. Kiedy czytam „Wędrówkę Joanny”, a potem „Ludzi z wosku”, o życiu Ewy Szelburg-Zarembiny i jej twórczości dla dorosłych nie wiem właściwie nic. Chwilowo tak jest lepiej, jestem sam na sam z tekstem, nieobciążona balastem wiedzy o genezie utworu, życiorysie autora i jego poglądach, o recepcji jego dzieła. Pamiętam tylko, że kiedy zaczęłam szkołę – a było to dokładnie w roku śmierci pisarki – półki mojej szkolnej biblioteki, i zapewne szkolnych bibliotek w całym kraju, pełne były jej książek. Jest więc oczywiste, że autorka o takim statusie nie mogła być kontestatorką ówcześnie obowiązującego ustroju. Musiała się z nim – co najmniej – w jakiś sposób zgodzić.

Nietrudno sobie wyobrazić, że „władza ludowa” mogła łaskawym okiem spoglądać na autorkę tych dwóch powieści (po wojnie zostały wznowione w r. 1947 i 48). W najbardziej prymitywnej interpretacji mogły uchodzić za obraz niedoli prostego ludu wyzyskiwanego przez panów. To również tłumaczyłoby, dlaczego potem popadły w zapomnienie. Ale sprawa nie jest tak prosta, powieści Szelburg-Zarembiny zdecydowanie nie są propagandą, są literaturą, i to bardzo dobrą, zupełnie niesłusznie odesłaną do lamusa. Miałabym ochotę napisać, że to literatura kobieca, ale żeby uniknąć nieporozumień lepiej będzie, jeśli użyję określenia: feministyczna. Kobieca w takim sensie, jak „Noce i dnie” Dąbrowskiej albo „Krystyna córka Lavransa” Sigrid Undset. W opozycji do „literatury kobiecej”, opowiadającej o kobiecie zmyślonej (słowa „zmyślenie” nie używam tu oczywiście w znaczeniu „fikcja”), te książki są opowieścią o życiu kobiety prawdziwej, która „ma dość siły, żeby udźwignąć życie, jakie jej przypadło. I nie ustanie przed metą.”1 Życiu raczej gorzkim, jeśli zdarzają się w nim niedziele, słono trzeba za nie zapłacić.

Jest koniec XIX w. Jedenastoletnia Joanna jest wiejską dziewczyną, urodzoną jako córka młynarza, a więc w stosunkowo zamożnej kaście. Jednak wszelkie „przywileje”, jakie mogły wynikać z tego urodzenia, odebrało Joannie sieroctwo. I tak pewnego dnia macocha Wincenta pakuje mały węzełek i wysyła dziewczynkę z domu przy młynie do wuja i wujenki. Będziesz tam za córkę - mówi. Ale to dopiero początek wędrówki Joanny.

Podziwiam warsztat pisarski Ewy Szelburg-Zarembiny. Urodę i obrazowość języka. Wiele mówiące niedomówienia. Sposób prowadzenia narracji za pomocą bardzo plastycznie przedstawionych epizodów, z których każdy mógłby stanowić osobną nowelę. Możemy prawie zobaczyć pogrzeb młodego Celestyna, trzeciego już męża pięknej Wincenty, i wdowę pochylająca się nad trumną; małą dziewczynkę wędrującą samotnie nieznaną drogą z dwoma czerwonymi jabłkami w węzełku; niemal rajski ogród, a w nim młodego ogrodnika i piękną dziewczynę, opiekująca się gromadką dzieci. Ale również spalony młyn, a w nim ciała nieszczęśliwej Krystyny i jej nowo narodzonego dziecka; leżącą na klepisku wiejskiej chaty, w nędzy i brudzie, niemal zagłodzoną położnicę i jej niemowlę, wiezione na wozie ciała zabitych przez chłopów Cyganów. Świat, w którym żyje Joanna, jest okrutny i obojętny, ale Szelburg-Zarembina opisuje go w sposób dziwnie piękny, poetycki. 

„Realizm magiczny” to co prawda określenie zupełnie innej literatury, ale w pewien sposób pasuje też do „Wędrówki Joanny”. Pisarka umiejętnie łączy brutalny realizm z baśniowością, naturalizm zestawia z echami wierzeń i legend ludowych – taka jest wyprawa Joanny po dobry, nieswarliwy ogień i epizod zaklinania szczurów, których plaga nawiedziła wieś. Zresztą sam motyw wędrówki też jest baśniowy – sytuacje, z którymi styka się Joanna w każdym domu, do którego trafia, przypominają próby, jakim poddawane są bohaterki baśni. Jeżeli dziewczyna pomyślnie przejdzie próby i nie ustanie w drodze, zdobędzie mądrość i odnajdzie swoje miejsce w życiu, a na końcu tej drogi czeka ją – szczęście? Z drugiej strony wiemy przecież, że Joanna nie do szczęścia się urodziła. Jednak rzeczywiście wydaje się, że po latach tułaczki  („cudze domy, przez które przechodziła ze smutkiem, ze wstydem, z nienawiścią, ze strachem, i - ludzie obcy w tych domach, którzy ją mijali potrącając, napastując lub wcale jej nie widząc”2) Joanna odnajduje miłość i szczęście w osobie – nie, nie księcia – pięknego młodego ogrodnika.

„Wędrówki Joanny” nie można traktować jako odrębnej całości. Autorka ujęła wprawdzie powieść w kompozycyjną klamrę – rozpoczyna od sceny pogrzebu, a kończy narodzinami córki Joanny – ale w ostatnich rozdziałach otwiera nowy wątek, wiemy, że mozolna wędrówka Joanny będzie trwała nadal. Tam, gdzie Szelburg-Zarembina-autorka baśni mogłaby napisać: i żyli długo i szczęśliwie, Szelburg-Zarembina-powieściopisarka wprowadza do opowieści świekrę Joanny. Pani Cezaryna nie uosabia matczynej czułości (której Joanna tak pragnęła, a której nigdy nie zaznała), jej przybycie przypomina raczej o wrogim świecie, przed którym nasi bohaterowie nie będą w stanie się obronić.

„Ludzie z wosku” podejmują opowieść w miejscu, gdzie urywa się „Wędrówka…”.  To historia małżeńskiego życia Joanny. Miłość, nawet odwzajemniona i potwierdzona złotą obrączką, to jednak nie to samo, co szczęście. Wraz z chorobą Kaja, męża Joanny, który nie jest już w stanie wykonywać zawodu ogrodnika, na młodą rodzinę spada nędza, a Joanna musi przejąć na swoje barki cały ciężar utrzymania męża, dziecka i siebie. Wieje wiatr historii. Jest rok 1905, Rosja walczy z Japonią, a Joanna, znalazłszy się na krótko w Warszawie, ociera się o rewolucję, bierze udział w ulicznych protestach. W kraju trwa ferment, znów budzą się aspiracje narodowe, ale do głosu dochodzą również te społeczne. Ścierają się ze sobą PPS i endecja. Te wydarzenia są pokazane z perspektywy Joanny oraz jej córeczki Salomei. 

W prozie Szelburg-Zarembiny widać wyraźnie jej wrażliwość na kwestie społeczne, w szczególności sytuację kobiet. Oprócz Joanny i całej galerii drugoplanowych postaci kobiecych, w ten lub inny sposób tragicznych, w obu powieściach znajdziemy rzeszę kobiet bezimiennych.
    – „O, Maryjo, wspomóż nas.” – Zginając się w proszalnych pokłonach drgały grzbiety kobiet, wyschnięte, krzywe, zgarbione od bezustannej ciężkiej pracy. Trzęsły się, wsparte o kolana, słabe, miękkie brzuchy, pełne chorych wnętrzności, nadwerężonych częstymi porodami i jeszcze częstszym ronieniem.
    – „Maria może nas wspomóc”. 
    Wygryzione przez kuchenny ogień, przez swąd żelazek, przez mydlane opary, przez gorzką słoność codziennych łez – oczy ich szukały pilnie spojrzenia świętego obrazu, które to spojrzenie jest Nieustającą Pomoc niosące. 
    – „Maria może nas wspomóc”. 
    Nie starzejące się nigdy dziewczęce serca biją pod zwiotczałymi, obwisłymi, wyssanymi piersiami. Wołają ufnie przez spierzchnięte usta:
    – „Maria nas wspomoże!3 

Ale to nie wielka historia i polityka, nie dramat w skali społecznej, a osobista historia Joanny, Kaja i ich córeczki Mei i kameralny dramat tej małej rodziny najbardziej mnie w „Ludziach z wosku” interesują. Joanna i Kaj nie mają niczego, oprócz dumy i honoru. Oboje zbyt dobrzy, żeby im mogło być dobrze w życiu. On łatwo zjednuje sympatię wszystkich, lecz ile warta jest ta sympatia? Ona przeciwnie. Joanna dumna, nieprzejednana, bezkompromisowa, choć równocześnie wrażliwa, współczująca i uczynna nie jest osobą łatwo dającą się lubić, zbyt się różni od otaczających ją kobiet. Ewa Szelburg-Zarembina opisuje losy tej pary i ich miłość, którą można określić jedynie jako tragiczną, w sposób przejmujący i rozdzierająco smutny. 

 ***

Po przeczytaniu „Wędrówki...” i „Ludzi z wosku” zaglądam do hasła poświęconego Ewie Szelburg-Zarembinie w Wikipedii (nawiasem mówiąc, daty pierwszego wydania tych dwóch powieści są tam błędnie podane). Teraz staje się dla mnie jasne, że pisarka Joanny i Kaja nie stworzyła z wyobraźni, nadała fikcyjną formę postaciom własnych rodziców, a dzieciństwo małej Salomei było dzieciństwem Ireny Ewy Szelburg. Ta wiedza nie była mi jednak potrzebna, żeby się tymi książkami zachwycić, a Joannę, ich bohaterkę uznać za kobietę z krwi i kości.

***
Do sięgnięcia po powieści Ewy Szelburg-Zarembiny zainspirował mnie wpis na blogu Czytanki Anki dotyczący "Śladów nieobecności", eseju biograficznego poświęconego tej pisarce. Tej książki jeszcze nie znam, ale do twórczości Ewy Szelburg-Zarembiny z pewnością będę wracać.

*** Dom młynarza - początek XX w. ***
---  
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”, „Ludzie z wosku”. W: „Dzieła, tom piąty”, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1971. 
   
1,3„Ludzie z wosku”
2„Wędrówka Joanny”


18 komentarzy:

  1. Uwielbiam książki sprzed lata, kiedy okładki były miłe w dotyku, a materiał sprawiał, że to było prawdziwe odzienie dla tekstu. Piękne jest to wydanie dział Ewy Szelburg-Zarembiny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - nie ma to jak płócienna okładka :)

      Usuń
  2. Przypuszczam, że rozczarujesz się tym, jak Anna Marchewka interpretuje obie powieści, ja bym pozostał przy własnych wrażeniach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście nie jestem już w szkole od jakiegoś czasu, więc mogę czytać i odczytywać po swojemu, nie wstrzeliwując się w określony z góry klucz ;) Chociaż zawsze ciekawi mnie, jak odczytują inni.

      Co do interpretacji, to przy tych książkach jest naprawdę duże pole do popisu, ale nie byłabym w stanie odnieść się do wszystkich kwestii, więc poszłam po linii mi najbliższej :) A tą uwagą, że się rozczaruję, to mnie zaintrygowałeś ;)

      Usuń
    2. Bo moim zdaniem Marchewka poszła pod określony z góry klucz. Określony przez siebie samą :)
      Ale tak smakowicie wszyscy ostatnio piszą o Szelburg, że sobie nabyłem Rzekę kłamstwa i będę się sam przekonywał.

      Usuń
    3. Wyobrażam sobie, że tu można bardzo różne tezy wyprowadzić, zupełnie odmienne od mojego odbioru książek. Zwłaszcza, że Szelburg-Zarembina ma taki specyficzny sposób pisania i nie wykłada wszystkiego czytelnikowi, a jej postaci (na szczęście) są złożone i nie dają się łatwo scharakteryzować za pomocą jednego zdania.

      U nas w miejskiej bibliotece jest cała seria dzieł zebranych, więc mogę sobie czytać do woli - tylko Zarembinę jednak trzeba sobie dawkować, bo to lektura dosyć przytłaczająca.

      Usuń
    4. Po lekturze fragmentów w książce Marchewki też uznałem, że to proza złożona i trudna do wtłoczenia w jakieś ramki. Ale widać nie jestem postmodernistycznym literaturoznawcą :P

      Usuń
    5. No ja zdecydowanie nie jestem i nie aspiruję, ale zwykły konsument dóbr kultury też się może w tej prozie jakoś odnaleźć ;)

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy tekst, przeczytałam go z przyjemnością :)
    Tak, autorka była bardzo wrażliwa na kwestie społeczne. Wiele w tych dwóch książkach przykładów krzywdy ludzkiej. Wbił mi się w pamięć opis sytuacji niewidomego, któremu własna matka mówi, że jest niepotrzebny i lepiej byłoby, gdyby umarł. W końcu ten zaszczuty kaleka popełnia samobójstwo. Ludzie nawet wtedy go nie żałują, o jego zwłokach mówią "ścierwo"...
    Jeśli chodzi o Kaja, był on, tak jak napisałaś, dobry, ale jednocześnie nieco beztroski. I też trochę nietaktowny, bo dał Joannie do zrozumienia, że lepiej byłoby, gdyby zamiast dziewczynki urodziła chłopca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego epizodu z niewidomym jakoś nie zapamiętałam. W której to było książce?
      Joanna i Kaj są dobrani na zasadzie takiego właściwie schematycznego (a jednak dosyć życiowego) kontrastu: on uśmiechnięty, łagodny i pobłażliwy, ona surowa, chmurna i nieprzystępna. W gruncie rzeczy oboje bardzo niepraktyczni, choć w różny sposób.

      W tamtych czasach narodziny dziewczynki to zawsze było to mniejsze szczęście (jeżeli w ogóle)…

      Usuń
    2. Zgadzam się z Tobą, że z narodzin dziewczynki rodzice mniej się cieszyli...
      Nie jestem teraz pewna, czy epizod z niewidomym znajdował się w "Ludziach z wosku", czy może jednak w "Miasteczku aniołów". Jeżeli nie zauważyłaś go, pewnie był w trzeciej części, a ja się pomyliłam :)

      Usuń
  4. Scenki odmalowane przez Szelburg głęboko zapadają w pamięć, fakt. Podoba mi się również sposób, w jaki opisuje przyrodę. Plus – jak piszesz – brak dosłowności i niedomówienia.
    Realizmu magicznego tu jednak nie dostrzegam, raczej folklor z jego barwnymi zabobonami i obrzędami.;)
    Tytułową wędrówkę odebrałam jako wewnętrzny przymus do ciągłego bycia w drodze, ale nie ze względu na ewentualną „nagrodę”. Miałam wrażenie, że Joanna po prostu nie chciała nigdzie się zasiedzieć, dlatego m.in. uciekała z domu nocą. Dla mnie to człowiek mocno zżyty z przyrodą, czerpiący z niej siłę.
    Pewien zgrzyt nastąpił pod koniec powieści, kiedy ni z tego, ni z owego zaczynamy oglądać (na chwilę) akcje z perspektywy Kaja. Trochę też zaskoczyło mnie zdanie Joanny: Ale ja chciałam żyć dla siebie samej, bo wcześniej nie było ku temu zbyt wielkich oznak.
    Niemniej książka przyjemnie mnie zaskoczyła, bo spodziewałam się ramoty, a dostałam powieść z wartką akcją i ciekawą fabułą oraz tematyką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Terminu „realizm magiczny” nie użyłam w sensie, w jakom on funkcjonuje w literaturze, ale Wincenta jest przecież czarownicą ;). Oczywiście możesz tę „magię” nazwać folklorem.

      Nie wydaje mi się, żeby to wędrowanie Joanny wynikało z jakiegoś wewnętrznego przymusu bycia w drodze, raczej jest to szukanie domu, czyli miejsca, gdzie można się zatrzymać. A podczas tej wędrówki odrzuca różne „pokusy”, możliwości ułożenia swojej sytuacji, np. zostaje u wuja zamiast przenieść się do przybranego brata, gdzie prawdopodobnie jednak byłoby jej lepiej; że nie przystała na małżeństwo z Serżakiem, to się nie dziwię, ale tam się też pojawił jakiś młody gajowy chyba, którego również odrzuciła., itd. W każdej sytuacji wybiera trudniejsze, a w każdym razie mniej oczywiste dla dziewczyny w jej sytuacji, rozwiązania. No i nagrodę rzeczywiście dostaje.

      To zdanie Joanny, wydaje mi się, znaczy nie tyle, że ona chce żyć dla siebie samej (bo w tamtej chwili to chciała żyć dla Kaja), tylko że nie chce być matką, bo ma swoje „wewnętrzne dziecko”, które nigdy nie zaznało czułości, i które domaga się uwagi.

      Usuń
    2. Tak, dla mnie to jest folklor. Pewne wierzenia i rytuały do dzisiaj są obecne na wsiach i jakkkolwiek są barwne i interesujące, pozostają dla mnie folklorem.;)
      No własnie, czy u przybranego brata byłoby jej lepiej?
      Będę się upierać przy wewnętrznym musie pozostawania w ruchu.;) Myślę, że do tabory cygańskiego poszła nie tylko ze względu na Bazylego.
      Oczywiście u Joanny wędrówka wynika także z potrzeby znalezienia domu, choć widać, że ona najbardziej tęskniła za matką i dlatego lgnęła do niektórych kobiet (Wincenta, przez chwilę Maryna, ciotka).
      Tak, też zrozumiałam to zdanie jako obronę przed presją macierzyństwa, ale wcześniej Joanna nie dawała jakoś wyrazu temu, że sama jest poniekąd dla siebie najważniejsza. Z czasem obudziło się pragnienie miłości do i od mężczyzny, ale o sobie jako odrębnej osobie nic nie mówiła.

      Usuń
    3. Ależ ja wcale nie przeczę, że to folklor, i w ogóle nie widzę tu żadnej sprzeczności :) Oczywiście Szelburg-Zarembina odwołuje się do kultury ludowej, ale skupia się właśnie na tym jej magicznym aspekcie. I nie jest to opis etnograficzny. Ale w takiej magiczno-baśniowej poetyce przedstawiony jest nie tylko folklor (np. sprzęty domowe manifestują swoją wolę).

      Ja patrzę na Joannę z perspektywy dwóch książek, dlatego nie wydaje mi się, że bycie w ruchu jest jej wewnętrzną potrzebą (w drugiej części tego w ogóle nie widać). Oczywiście można twierdzić, że stłamsiła swoją naturę, dostosowując się do wymogów społeczeństwa i małżeństwa - i oczywiście do pewnego stopnia tak było - ale ja tak tego nie odebrałam.

      Masz rację, Joanna przez całą powieść wyraża raczej pragnienie bycia potrzebną i i wcześniej, i w późniejszym życiu dba przede wszystkim o potrzeby innych - kosztem swoich własnych. Ale jednocześnie ma bardzo silne poczucie własnego ja, własnej autonomii i jest bardzo silną osobowością ("ja wszędzie jestem u siebie i zawsze robię to, co chcę"), a potem właściwie spełnia marzenia Kaja. Też niby niespójność, a jednak mnie nie dziwi.

      Usuń
    4. O tak, ma silną osobowość, co widać po wybieraniu trudniejszych ścieżek, jak zauważyłaś. Chociaż przez chwilę zastanawiałam się, ile jest w niej krnąbrności, a ile głębokiej potrzeby.
      Cóż, Joanna nie byłaby pierwszą, która poddała się woli ukochanego.;( Wincenta w pewnym momencie też straciła głowę dla któregoś z panów (bo wcześniej to chyba trzymała ich w garści).

      Usuń
  5. Jestem pod wrażeniem tego co i jak napisałaś.
    Szelburg-Zarembinę na razie znam tylko z prozy dla dzieci.
    Już czytałam o tym cyklu, ale żadna opinia do tej pory tak mnie nie zachęciła jak ta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zachęciłam :). Mam nadzieję, że sięgniesz po książkę i się nie rozczarujesz. No i że się podzielisz wrażeniami :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.