Ten wpis ma dwa źródła inspiracji. Pierwszym jest blog zacofanego.w.lekturze, który niedawno przytoczył ciekawy, a nawet doniosły fragment dzienników Lucy Maud Montgomery. Pisarka opisuje w nim moment, kiedy stała się - pisarką właśnie. Drugim źródłem "natchnienia" jest pora roku.
Powoli zbliża się dla mnie ten okres, kiedy czytanie jako ulubiona forma spędzania wolnego czasu będzie musiało ustąpić pierwszeństwa jeszcze bardziej ulubionemu (oczywiście) koszeniu trawnika, wyrywaniu chwastów, nawożeniu, podlewaniu, przycinaniu itd... Co mnie z jednej strony cieszy, ale z drugiej przytłacza. Zanim to jednak nastąpi - jeszcze chwila z książką. Tą książką są wspomniane wyżej dzienniki, a oto rozważania ogrodnicze ich autorki:
Nic na świecie nie ma w sobie tyle słodyczy co prawdziwy, "staroświecki" ogród. (...)Staroświecki ogród musi posiadać pewne cechy, bez których nie byłby sobą. Podobnie jak poezja, rodzi się z talentu, nie pracy - jego rozkwit jest wynikiem długich lat poświęcenia i troski. Psuje go nawet najdrobniejsza oznaka nowoczesności.
Po pierwsze, musi być ustroniem odciętym od świata - "zamkniętym ogrodem", najlepiej okolonym wierzbami, jabłoniami lub jodłami. Musi mieć schludne ścieżki, obrzeżone płaskimi muszlami lub trawą o szerokich źdźbłach, a ponadto muszą w nim rosnąć kwiaty typowe dla starych ogrodów i rzadko widywane w dzisiejszych katalogach - byliny posadzone ręką babci przed kilkudziesięciu laty. Powinny tam być maki podobne do wytwornych dam w sutych, jedwabnych sukniach, "stulistne" róże - ciężkie, różowe i soczyste. Lilie tygrysie niczym wartownicy w przepysznych strojach, "goździki brodate" w pasiastych szatach, lak wonny - ulubieniec mojego dzieciństwa, kłujące i pierzaste boże drzewko, żółte narcyzy, malwy przypominające panny, które pysznią się swą urodą, purpurowe storczyki, różowo-biały "piżmaczek", melisa i spirea, mydlnica w liliowej
sukni z koronką, białe jak śnieg "czerwcowe lilie", karmazynowe piwonie - "pinie", aksamitnookie "irlandzkie pierwiosnki", które nie są pierwiosnkami ani nie są irlandzkie, szałwia i szarłat - a wszystko to stosownie przemieszane.
Drogie, stare ogrody! sama ich woń jest błogosławieństwem. *
Co sądzicie o takim projekcie ogrodu? Czyż wszystko stosownie przemieszane nie jest najlepszą poradą dotyczącą planowania ogrodu, jaką można sobie wyobrazić? Intryguje mnie okolenie wierzbami i ścieżki obrzeżone płaskimi muszlami lub trawą o szerokich źdźbłach. (Nawiasem mówiąc, o ile dobrze pamiętam, to kapitan Jim obrzeżył rabaty Ani muszlami, w ogrodzie jej Wymarzonego Domu). Dobór roślin zasługuje na uznanie (prawdopodobnie, bo nie wszystkie jestem w stanie zidentyfikować), ale dodałabym koniecznie naparstnicę purpurową, łubin i dalie. No i nie zapominajmy o konwaliach, bez nich staroświecki ogród na pewno się nie obejdzie. Zwłaszcza taki,
którego woń jest błogosławieństwem.
Wpis ilustrowałam zdjęciami mojego własnego ogrodu, z lipca ubiegłego roku. Róże stulistne - zgadzam się z LMM - są nad wyraz godne polecenia, ciężkie, różowe i soczyste, dokładnie takie, jak je opisała (owszem, posiadam), ale ta z przedostatniego zdjęcia, róża aptekarzy (Rosa gallica officinalis) też wpisuje się w klimat staroświeckiego ogrodu - uprawiano ją już w ogrodach czternastowiecznych! A gdyby ktoś miał ochotę spędzić wakacje w tym ogrodzie (co nie oznacza, że ze mną), to uprzejmie informuję, że jest taka możliwość. Na pasku bocznym (na samym końcu) znajduje się link do strony internetowej mojego "obiektu", do której odsyłam zainteresowanych.
---
* Lucy Maud Montgomery, "Uwięziona dusza. Pamiętniki 1898-1910". Przekład: Ewa Horodyska. Nasza Księgarnia, Warszawa 1998.
Muszelki w ogóle są w literackich ogrodach dość popularne - Mama Muminka ozdabia nimi swoje rabatki (czasami robi to też bryłkami złota, ale to już bym nazwała zbytnią ekstrawagancją ;-)). A taki "stuletni" ogród był, jeśli się nie mylę, udziałem Ani i dziewcząt, kiedy znalazły ten tajemniczy, zagubiony w lesie (należący do panny Lawendy) - zawsze mnie ten opis napawał spokojem, lubię do niego wracać.
OdpowiedzUsuńCzytam właśnie opowiadania Jansson i padło tam stwierdzenie, którego wymowa była mniej więcej taka: cóż to za dom, skoro w ogródku nie było muszelek.;)
UsuńI Mama Muminka, i kapitan Jim zapewne mieli muszli pod dostatkiem, więc mieli czym ozdabiać. Dodatkowo Mama Muminka zapewne przez jakiś czas przebywała w Hokitika ;)
UsuńTych pierwszych części jeszcze sobie nie powtarzałam, ale ogród Ustronia Patty z "Ani na Uniwersytecie" też niczego sobie.
Te muszelki coraz bardziej mnie intrygują, ach mieć ogród nad morzem!
UsuńAlbo trzeba się zaopatrzyć tylko w muszelki i je dowieźć :-). W końcu są takie kultury, które z morzem nie mają tak wiele wspólnego, jak Mama Muminka, a jednak z muszelek korzystają (chociaż np. górale ozdabiali nimi kapelusze, nie rabatki - ale jednak ;-)).
UsuńNo, górale to nie tylko muszelki, ale i korale z korali - w końcu Tatry też były kiedyś zalane morzem ;)
UsuńOgród na zdjęciach wzbudza moją najwyższą zawiść, gdy patrzę na te spłacheć ugoru za oknem:P
OdpowiedzUsuńTeż chciałem napisać o muszlach Mamy Muminka :P A o ogrodach w powieściach LMM to chyba ktoś powinien osobną książkę napisać.
Sztuka odpowiedniego kadrowania ;) No i ogród to naprawdę niebezpieczny nałóg - wiem, że mi to szkodzi, ale nie mogę się powstrzymać ;)
UsuńO, zdecydowanie to świetny temat ma książkę. Tym bardziej, że te wszystkie cudowne miejsca mogą gdzieś naprawdę istnieć. Jak widać chociażby z tego fragmentu, LMM często wplatała do powieści elementy ze swojego życia. A po wakacjach nad jeziorem Muskoka napisała "Błękitny Zamek", gdzie co prawda ogrody są zaniedbane, ale za to dzika przyroda... "almost intolerably beautiful".
Choćbym nie wiem, jak u siebie kadrował, to nie osiągnę zbliżonego efektu :)
UsuńZastanawiałem się, czy Muskoka to autentyczne miejsce, ale nie chciało mi się sięgać po atlas, a tu proszę.
Akcja toczy się w okręgu Muskoka i to jest prawdziwa nazwa, ale te bardziej szczegółowe nazwy miejscowe są fikcyjne, chociaż zapewne mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Jezioro Muskoka np. nazywa się w "Błękitnym Zamku" Mistawis, ale naprawdę można tam być właścicielem całej wyspy, choć w obecnych czasach nie wystarczą dochody skromnego autora książek filozoficzno-przyrodniczych, ceny "trochę" poszły w górę ;)
UsuńMoże dziś skromny pisarz byłby mniej chętny odcinać się od zysków tatusia :)
UsuńPodziwiam wszystkich, którzy lubią grzebać się w ziemi (sama nie lubię), a jeśli potrafią wyczarować takie cuda jak widać na Twoich zdjęciach, mój podziw staje się bezgraniczny.;)
OdpowiedzUsuńPiszesz, że ogrodnictwo to Twój nałóg i że nie szkodzi - nie szkodzi, a na pewno poprawia nastrój ewentualnych podglądaczy.;)
Napisałam waśnie, że mi to szkodzi, ale nie dziwię się, że nie zauważyłaś, bo ogólnie rozpowszechniona jest wersja, że ogrodnictwo jest dobre dla zdrowia. W rzeczywistości możesz wybrać, czy nadwyrężasz stawy, czy kręgosłup - ale i tak to jest silniejsze ode mnie ;)
Usuń