Czy wiecie, którą mamy obecnie falę feminizmu? Zdaje się, że trzecią, głowy nie dam, bo chociaż nie mam problemu z określeniem siebie jako feministki, nie jestem specjalistką od teorii feministycznej (kwestię czym jest feminizm pozostawmy chwilowo nierozstrzygniętą). Jest nią za to Ari, bohaterka powieści Elisy Albert „Od urodzenia” (tytuł oryginalny „After Birth”). Ari to feministka zawodowa, feministycznie wykształcona – pracuje nad doktoratem z dziedziny studiów kobiecych. A właściwie przestała nad nim pracować, nawet zanim zdążyła obrać temat, tylko jeszcze nie ma odwagi się do tego przyznać przed sobą, o promotorce nie wspominając. Nie znaczy to, że osłabł zapał feministyczny Ari, problemem jest zapał do pracy naukowej. Żyjemy w świecie, w którym wiele kobiet wciąż pozbawionych jest nawet tego, co wywalczyły kobiety pokolenia naszych prababek – sufrażystki, czyli feministki pierwszej fali. Jednak Ari jest moim zdaniem przedstawicielką feminizmu, który pożera własny ogon. Właśnie konfrontuje się z ostatecznym doświadczeniem kobiecości, macierzyństwem, i zmaga się z depresją poporodową. A raczej rozpacza nad tym, że nie danej jej było skonfrontować się z nim tak, jak to sobie obmyśliła (dziecko przyszło na świat przez cesarskie cięcie, a nie siłami natury), a z depresją nie tyle zmaga się, ile się w niej pławi.
O czym w ogóle jest ta książka? O tym, że macierzyństwo to
nie tylko różowe kokardki i słodko gaworzące dziecinne usteczka, że poród boli,
a cesarka to poważny zabieg chirurgiczny? Że po przyjściu na świat dziecka nic
już nie będzie tak jak przedtem? Jeśli chcecie o tym poczytać, jeśli naprawdę musicie
sięgnąć po powieść, żeby się o tym dowiedzieć, Elisa Albert wam to zapewni, nie
szczędząc fizjologicznych
szczegółów. Ale „Od urodzenia” to też
całkiem niezła pożywka dla myśli, choć nie jestem pewna, czy moje refleksje są
zgodne z intencjami autorki. Ari jest karykaturą feminizmu, feministką-fanatyczką,
która przy całym swoim wykształceniu i inteligencji nie przyjmuje do wiadomości
faktu, że nie ma jednego uniwersalnego i prawidłowego modelu kobiecości,
jednego zestawu kobiecych pragnień i aspiracji, jednego słusznego sposobu rodzenia
dzieci. Nie zauważa, że jej problemy, problemy dobrze sytuowanej amerykanki z
klasy średniej (szczerze mówiąc, brak realnych problemów, oprócz tych z samą sobą) nijak się mają do
problemów większości kobiet świata. Ari nienawidzi kobiet, które myślą inaczej niż
ona (ale zaraz, czy feminizm nie polega przypadkiem na prawie kobiety do życia
według własnego pomysłu, a nie pomysłu kogoś innego?), tych, które wolą rodzić w szpitalu korzystając
ze zdobyczy medycyny, zamiast w domu z doulą (w ostateczności z położną),
karmią dzieci butelką a nie piersią, marzą o wystawnych weselach, a nawet tych, które uważają, że czekolada nie
jest wyjątkowo i szczególnie kobiecą przyjemnością (zaprzeczając tym samym istnieniu naturalnych różnic pomiędzy mężczyzną a kobietą). Zapędza się też na manowce idealizowania minionych czasów, kiedy życie
kobiety było zgodne z naturą i miała ona wsparcie kobiecej wspólnoty, której
jej brak, zapominając, że te kobiece wspólnoty były tak zwarte dlatego, że
kobiety nie miały wstępu do świata rządzonego przez mężczyzn. Ale może to wszystko
są tylko objawy depresji poporodowej.
Nie będę ukrywać, że jestem raczej w kontrze wobec tej
książki, jej bohaterka nie ma ze mną wiele wspólnego poza dwoma chromosomami X
i na pewno nie mówi moim głosem (również dlatego, że ja nie werbalizuję swoich
myśli za pomocą wulgaryzmów, co jest zwyczajem Ari). Uważam, że jest to
bardziej literatura antyfeministyczna niż feministyczna. Ale nie można odmówić Elisie
Albert umiejętności pisania i kilku ciekawych spostrzeżeń, szczególnie dotyczących relacji między kobietami. „Od urodzenia” na
pewno wybija się na tle tego, co określa się u nas jako „literaturę kobiecą”, i
myślę, że Wydawnictwu Kobiecemu należy się uznanie za ten, bądź co bądź, odważny
wybór.
Moja ocena: 4 (w skali szkolnej) – za materiał do przemyśleń i dyskusji o tym, czego pragną kobiety
---
---
Elisa Albert, „Od urodzenia”. Przekład Aleksandra Weksej.
Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2016.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa.
Przeczytałam z przyjemnością, nie utożsamiam się z bohaterką, ale podobało mi się w tej książce odmitologizowanie macierzyństwa, pokazanie jego "ciemnej strony mocy". Pozdrawiam i zapraszam serdecznie do mnie! http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to zdecydowanie nie jest przyjemna lektura, ale mimo wszystko interesująca. Na pewno nie pozostawia czytelniczki obojętną (choć nie wiem, czy tak samo jest z czytelnikami płci męskiej), a autorka nie jest pozbawiona talentu pisarskiego. I tak jak napisałam, jest to dobry punkt zaczepienia do przemyśleń i dyskusji, dlatego - po przemyśleniu - oceniałam książkę wyżej niż początkowo zamierzałam :)
UsuńPozdrawiam!