poniedziałek, 20 marca 2017

PIKNIKI Z KLASYKĄ: Tyle wiemy o sobie... Stefan Zweig, "24 godziny z życia kobiety"


Stefan Zweig to klasyk nieco zakurzony. W latach 20. i 30. XX w. był jednym z wielkich. Po śmierci (w 1942) mam wrażenie, że stał się jednym z tych nobliwych autorów o których się słyszało i których kulturalny snobizm nakazywałby znać, ale których książki stoją sobie spokojnie na bibliotecznych półkach nie niepokojone zbyt często przez ręce czytelników. (Choć w ostatnich latach nastąpiło chyba pewne ożywienie, jeśli chodzi zainteresowanie jego twórczością). Zweig, z wykształcenia filozof, w swojej twórczości literackiej uchodzi za wytrawnego psychologa. Zawiłości ludzkiej psychiki i motywy kierujące postępowaniem ludzi są głównym obiektem jego zainteresowania. Tak jest też w przypadku noweli "24 godziny z życia kobiety", opublikowanej po raz pierwszy w 1927 r., jednej z najbardziej znanych w jego dorobku.




"Było to na Riwierze w skromnym pensjonacie dziesięć lat przed wybuchem wojny", czyli w pierwszych latach XX w. Pewnego dnia wśród gości owego pensjonatu wybucha gwałtowna, zażarta dyskusja, która przeobraża się niemal w kłótnię. Oto poprzedniego dnia w sąsiednim hotelu wydarzył się skandal. Przykładna żona fabrykanta, matka dwóch nastoletnich córek opuściła męża. Uciekła z poznanym dzień wcześniej młodym człowiekiem. Wiarołomna żona staje się obiektem potępienia większości zebranego przy stole w pensjonacie towarzystwa, to znaczy dwóch par małżeńskich. To z kolei skłania innego z gości, narratora opowiadania, do wystąpienia w obronie owej pani Henriette. Przy stole siedzi jeszcze nieistotny dla dalszego ciągu Duńczyk, a także pani C., wytworna, siwowłosa Angielka. Starsza pani nie zajmuje stanowiska, ale jest bardzo zaciekawiona i poruszona stanowiskiem narratora, jego niezgodą na stwierdzenie, które padło z ust "pulchnej Niemki", że "kobiety dzielą się z natury na żony i "dziwki", przy czym pani Henriette, zdaniem jej, należy do tej drugiej kategorii". W następnych dniach pani C. zacieśnia znajomość z narratorem, aż w końcu postanawia mu się zwierzyć, zrzucić ciężar dręczący ją przez ponad dwadzieścia lat. I tak pani C. rozpoczyna snucie opowieści o pewnych dwudziestu czterech godzinach swojego życia. O tym jak będąc od niedawna wdową przyglądała się pewnej nocy w kasynie grze młodego człowieka, który ją zafascynował. O tym, jak on odszedł od stołu przegrany, a ona, będąc przekonaną, że jest do tego stopnia zdruzgotany, że zamierza się zabić, postanowiła go ocalić. O tym, jak rozwinęła się i zakończyła ich znajomość - w przeciągu owych dwudziestu czterech godzin.

Przyznam się, że było to moje pierwsze spotkanie z prozą Zweiga. Miałam szczery zamiar zachwycenia się, cóż nie udało się. Ponieważ mam w ręce cały zbiór, będę czytać dalej, może pozostałe opowiadania bardziej przypadną mi do gustu, ale "24 godziny..." nie stanowią wcale zachęty. To utwór bardzo już przebrzmiały i w sumie dosyć banalny. Jeśli Zweig rzeczywiście jest znawcą ludzkiej psychiki, tutaj nie wykazał się szczególnym kunsztem. Złośliwe streszczenie tej noweli byłoby takie: krótki poradnik, jak nie leczyć hazardzisty z nałogu (nie iść z nim do łóżka, nie zmuszać go do składania przysiąg w kościele, nie wciskać mu do rąk pieniędzy). Ale to nie problem uzależnienia jest tu głównym tematem i nawet nie kwestia łamania przez kobiety zasad moralnych - a może tylko pętających je norm społecznych, konwenansów. (Dwa opisane przypadki kobiet łamiących zasady są bardzo nierównoważne). Główne pytanie dotyczy każdej jednostki ludzkiej: na ile znamy siebie, w jakim stopniu jesteśmy w stanie ręczyć za własne postępowanie? Może w sprzyjających okolicznościach, zewnętrznych i wewnętrznych, każdy z nas jest w stanie popełnić dowolne głupstwo? A może nawet sprzeniewierzyć się wyznawanym w życiu zasadom? I jeszcze - na ile potrafimy być szczerzy wobec samych siebie? Pytania zawsze ważne i niezmiennie ciekawe, ale sposób w jaki zmierzył się z nimi Zweig w tej noweli jest mało porywający. I chyba najlepszą odpowiedź na tego typu pytania zawsze daje Szymborska: "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Będę okrutna, z "24 godzin..." wieje nudą. Ale bardzo proszę, polemizujcie - niniejszym zapraszam do dyskusji. (Dzisiaj u mnie, ale koniecznie przeczytajcie też piknikową notkę Pyzy, znajdziecie ją TUTAJ).

A za miesiąc na następnym Pikniku, o ile się nie mylę, czytamy "Zakochane kobiety" D.H. Lawrence'a. Zapraszam!


39 komentarzy:

  1. Pyzo, widzę, że jest miedzy nami rozbieżność co do dzisiejszego tematu. Byłam przekonana, że jest nim nowela "24 godziny z życia kobiety" a nie cały tom krótkich form o tym tytule. Chyba wszystkie zbiory Zweiga zresztą ukazujące się w Polsce miały ten tytuł, ale różną zawartość. Moje wydanie (PIW 1979) ma w sumie dziewięć utworów, przeczytałam tylko ten tytułowy i tylko o nim mogę się w tej chwili wypowiadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwiódł mnie tytuł, dostałam w bibliotece "24 godziny..." i pomyślałam, że to w takim razie pewnie to :-). Ale nic nie szkodzi, w razie czego jakby się nam rozwinęła dyskusja, możemy później dołączyć kolejne, jak nie, zatrzymać się na tym opowiadaniu!

      Usuń
    2. "Nowelę szachową" przeczytam na pewno.

      Usuń
  2. Pamiętam pod jakim wrażeniem "24 godzin..." byłem gdy sam przeżywałem "okres burzy i naporu". Spętanie wolności jednostki zasadami społecznymi, to było coś co było wówczas dla mnie pierwszorzędne. Teraz gdy przypominałem sobie "24 godziny..." problem zdecydowanie przybladł a i ja nie jestem już tak bezkompromisowy.
    Co do ogólnego wydźwięku, chyba masz rację, opowiadanie nie przyprawia o dreszcz emocji, choć nie odsądzałbym Zweiga od czci i wiary. Mnie bardziej niż nuda rzucił się w oczy brak paraleli pomiędzy decyzjami pani Henriette i pani C. i zupełnie inna ich waga, a przez to odniosłem wrażenie, że ta druga trochę jakby tylko pretenduje do dramatyzmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem bardzo daleka od "odsądzania Zweiga od czci i wiary", tak krótko się znamy, że jeszcze nie wyrobiłam sobie na jego temat opinii. Myślę, że dam szansę pozostałym opowiadaniom, a potem zobaczymy. Ale "24 godziny..." to jednak rozczarowanie.

      Tak, masz rację, że przypadki pani Henriette i pani C. nie są porównywalne, choć być może w latach, kiedy rzecz się działa (te 24 godziny pani C. musiały się wydarzyć w latach 1880.) inaczej na to patrzono. Jednak z naszej perspektywy ta udręka pani C. trwająca ćwierć wieku wydaje się grubą przesadą i jest może nawet trochę śmieszna. Bo o ile dobrze zrozumiałam bohaterkę, ona nie wyrzuca sobie, że jej działania w żaden sposób nie pomogły temu chłopakowi, tylko że "splamiła swój honor". A co do nudy... doprawdy trudno mi było przebrnąć przez ten traktat o ekspresji dłoni. Strasznie to było wydumane i takie... książkowe ;)

      Usuń
    2. Tych dłoni też nie kupuję :-) - wolę je oglądać u Durera i Michała Anioła niż czytać u Zweiga. Inna sprawa, że pośrednio stawiają one w trochę niezręcznym świetle nieskazitelnego, wydawałoby się, męża pani C.
      Udrękę byłbym w stanie zrozumieć, być może cierpiała na coś w rodzaju skrupulatnego sumienia i każdy postępek niezgodny z konwenansem stanowił problem i dopiero wyznanie miało oczyszczający charakter, nawet jeśli było ono miejscami oddalone od tego co można by nazwać bezwzględną szczerością.

      Usuń
    3. Jestem osamotniona w kwestii dłoni, jak widzę :-). Mnie zwykle ujmuje, jeśli pisarz schodzi ze szlaku dość dobrze widocznego i próbuje coś opisać w inny sposób, stąd te dłonie, które zresztą wydają mi się bardzo "filmowym" sposobem kadrowania tej opowieści. A czemu stawiałyby męża mrs. C w niezręcznej sytuacji? Ze względu na to, że dżentelmenowi nie przystaje zainteresowanie chiromancją? Przecież podobne zabawy były na porządku dziennym w końcówce XIX wieku.

      Z kolei udręki lady odczytywałam inaczej: to było coś w rodzaju zranionej miłości własnej, odrzucenie tego, co chciała zaoferować temu hazardziście i on to -- publicznie w końcu także -- odrzucił. Chciała się czuć potrzebna, w życiu które wydawało się jej już puste, a nie udało się.

      Usuń
    4. Pani C. miała sporo czasu by przy mężu poznać znaczenie gestykulacji graczy, skoro tak, to chyba trzeba wprost powiedzieć, że jej mąż, to słońce, wokół którego kręciło się jej życie, też był hazardzistą.
      Owszem, zraniona miłość własna pani C. miała znaczenie, ale żyć tym przez ćwierć wieku? Pozostał tylko wstyd i chyba strach, że cała historia się wyda. A przecież cóż takiego się stało; dorosła, wolna od zobowiązań kobieta, poszła do hotelu z mężczyzną, który się jej spodobał i tylko tyle, bo w gruncie rzeczy nawet nie wiadomo, czy ta znajomość została "skonsumowana", co też stawia pod znakiem zapytania szczerość wyznań pani C.

      Usuń
    5. Te ręce to w ogóle zaliczam do takich pomysłów pisarzy, jak się wykazać kunsztem literackim. A wszystko, co ma na celu wyłącznie popis wzbudza we mnie zwątpienie. Czytam, ale zamiast tych rąk widzę twarz autora, upojonego własnym artyzmem.

      Pyzo, "odrzucenie tego, co chciała zaoferować" - ale właśnie on nie odrzucił jej pomocy, przyjął ją i nawet okazał wdzięczność, tylko oczywiście nie wytrwał. Odrzucił - i to właśnie zabolało panią C. - ją jako kobietę. Ona nie rozpacza nad zmarnowanym życiem chłopaka, ani nad tym, że czuje się niepotrzebna. Dręczy ją myśl o tym, że raz w życiu dała się ponieść emocjom. I przyznaję rację Marlowowi, choć jestem zdania, że w tym hotelu nie grali w warcaby.

      Usuń
    6. Ba, gdyby przyjąć, że mąż pani C. też był hazardzistą, to w ogóle rzuca nam to dość ciekawe światło na to, co dzieje się między panią C. a młodym hazardzistą -- bo to już nie jest przypadkowe spotkanie i nagła namiętność, wtedy w grę wchodziłoby też jakieś odbicie zmarłego męża w tym nowym mężczyźnie, jak sądzę? Pani C. jako osobowość współzależna?

      No tak, ale ona wie już właściwie, że ta historia się nie wyda, Polak się zastrzelił -- ja czytałam te opowiadania Zweiga jako coś w rodzaju opery w opowiadaniu, i to, że bohaterowie tak nieznośnie mocno wszystko odczuwali, żeby po latach przeżywać taką sytuację, w tym kluczu "operowym" pozwala mi zawiesić niewiarę.

      Usuń
    7. Owszem świadek chwili słabości nie żyje ale ciągle pozostaje "skrupulatne sumienie" bo przecież nigdy wcześniej nie poddała się oczyszczającej spowiedzi.
      Ta "operowość", jak mówisz, to chyba znak firmowy Zweiga, nie wiem czy coś przebije pod tym względem jego "Niecierpliwość serca".

      Usuń
    8. Marlow, to się chyba nazywa "skrupulanckie sumienie", to termin z katechizmu Kościoła katolickiego. Ale w przypadku pani C. to nie sumienie, raczej trening społeczny. Bo ona właściwie nie umie ocenić swojego postępowania w kategoriach moralnych. Dręczy się raczej wykroczeniem wobec tego, co kobiecie "wypada". Gdyby była mężczyzną, to nie dręczyłaby się, bo mężczyźnie wypadało znacznie więcej. Nawet w tej dyskusji wśród gości pensjonatu pada stwierdzenie o "łatwych kawalerskich zwycięstwach".

      Usuń
    9. Marlow, jednak z "Niecierpliwości" zrobiono dwa filmy, a nie operę ;-)
      Poważnymi słowy: czy nie sądzicie, że owa "operowość" jest przez pisarza zamierzona? Wydaje mi się, że Zweig nie bez przyczyny bohaterami swej prozy konsekwentnie czyni jednostki (nad)wrażliwe i opisuje je w sytuacjach, które nazwać można "ekstremum emocji".
      Co do pani C., to oprócz urażonej miłości własnej, "sumienia" czy spętania konwenansem, sporą rolę, zdaje się, odegrał tu rozbity w drobny pył obraz własnego "ja". Niewiele wiemy o przeszłości tej damy sprzed zdarzeń feralnej doby, ale śmiało można uznać, że była przykładną żoną i matką, która swe "słońce" poznała w nieco innych okolicznościach niż hotelowy pokój. Dowiedziała się o sobie czegoś, czego nie akceptuje - ta wiedza okazuje się dość przerażająca, by spędzać jej sen z powiek do końca życia. A przyzwoity obraz własnego samego siebie to podstawa ogólnego dobrostanu.

      Usuń
    10. P.S. Czy Zweig nie jest w swym zamiłowaniu do roztrząsania emocji podobny do Prusa? Prus kazał Wokulskiemu zakochać się w Łęckiej - miłością szaloną, podobną do obłędu. Z jaką jednak korzyścią dla czytelnika!

      Usuń
    11. A propos filmów: parę lat temu był w kinach film oparty na prozie Zweiga. Niestety nie pamiętam na czym dokładnie, ani jaki był jego tytuł. W każdym razie tamten film też był nudny jak flaki z olejem i ani nieodżałowany Alan Rickman, który grał męża, ani Richard Madden w roli kochanka (lub potencjalnego kochanka, nie pamiętam, jak to było) nie potrafili tego zmienić. Wtedy myślałam, że to kwestia scenariusza i reżysera, teraz się zastanawiam, czy jednak nie chodziło o materiał literacki...

      Usuń
    12. Mnie się podoba interpretacja Marty, że panią C. gryzie najbardziej to, że była zdolna do czegoś, o co się nie posądzała. Natomiast co do operowości jeszcze -- tak, myślę, że ona jest zamierzona, inna sprawa, że może być męcząca w odbiorze (mnie chyba najbardziej zmęczył "List...", przyznaję, który był równocześnie pod niektórymi względami fascynujący: jakby Zweiga to natężenie emocji interesowało przede wszystkim, może stawiać psychologiczną wiarygodność bohaterów pod znakiem zapytania, ale pozwala na taką dziką wiwisekcję pewnych procesów, które raczej naturalnie zachodzą rzadko).

      Usuń
    13. LiC - przecież nie pisałem, że "Niecierpliwość serca" stała się podstawą opery, tylko że zawiera jest to powieść "operowa" w tym znaczeniu o jakim wspomina Tarnina.
      Tarnino - nie chodzi mi o "skrupulanckie sumienie" w wymiarze teologicznym ale o pewien rodzaj spętania woli, tak jak katolik dotknięty tą dolegliwością rozpatruje każde swoje przewinienie nawet najdrobniejsze w kategoriach grzechu, co też pewnie dałoby się podciągnąć jako efekt pewnego rodzaju "treningu", tak mutatis mutandis pani C. swoje uczynki rozpatrywała w kontekście naruszenia zasad, w których była wychowywana.

      Usuń
    14. Marlow, ciekawe, że to właśnie te zasady przywiodły ją do tego "upadku": poszła do pokoju z chłopakiem, bo szarpanina w obecności portiera byłaby nieelegancka. To akurat wydało mi się bardzo trafną obserwacją Zweiga, że człowiek może się wplątać w poważną sytuację, chcąc "zachować twarz" w sprawie bardzo błahej.

      Usuń
    15. Marlow - przecież nie pisałam, że pisałeś. Najtrudniejsza rzecz? Zażartować via Internet. I zostać zrozumianą!

      Usuń
    16. Tarnino wydaje mi się, że zasady nie tyle przywiodły panią C. do upadku ile były przyczyną jej cierpień. Strach pomyśleć co by się stało gdyby facet pozytywnie zareagował na konkury "starszej" pani i rzucił ją, powiedzmy, po miesiącu. To byłby prawdziwy skandal, przy którym złamane serce i "policzek w twarz" byłyby niczym.

      Usuń
  3. Przeczytałam ten sam zbiór, co Pyza - są w nim tytułowe "24 godziny...", "Amok", "List od nieznajomej" oraz "Nowela szachowa". Pochodzą z różnych zbiorów, wydawanych w Polsce w latach 20. ("Amok", "Pomieszanie uczuć", "Mała kronika").
    Przypadek Mrs C. podobał mi się z tych czterech opowiadań najmniej. Jak nie leczyć hazardzisty z nałogu - to zawsze przydatna wiedza ;-), ale ciekawsze jest pytanie: dlaczego kobiety są tak naiwne?
    Wielki plus ma u mnie Zweig za to, że w "Amoku" ofiarą szału miłości jest, dla odmiany, mężczyzna. Cenię pisarzy, którzy wychodzą poza "oczywisty" schemat, zgodnie z którym ofiarą uczuć jest płeć piękna.
    To prawda, waga obydwu "miłosnych szaleństw" w "24 godzinach" jest nierówna (Henriette ma rodzinę i małoletnie córki, pani C. jest wdową), ale mam wrażenie, że Zweiga interesują nie tyle konsekwencje porywów serca, co ich "osobnicze" przeżywanie - stąd tytułowe godziny, które, choć krótkie, ważą na całym życiu Angielki. Dla mnie, mimo iż ckliwa i przesadna, jest to rzecz jak najbardziej psychologicznie prawdopodobna. Do poradnika dla zakochanej w hazardziście dorzuciłabym jeszcze: nie zakochuj się w tym, komu pomogłaś ;-) Choć to niełatwe: chłopak okazał wdzięczność, a ta jest towarem deficytowym. I jak tu nie oszaleć?
    P.S. Moim zdaniem, Zweig zdecydowanie lepiej - a wręcz wyśmienicie - wypada w dłuższych formach. Jestem zachwycona "Niecierpliwością serca", a "Dziewczyna z poczty" jest jedną z najlepszych książek, jakie czytałam. Daj mu jeszcze szansę, koniecznie! Chociaż - widzę to dopiero po lekturze opowiadań - zakres zainteresowań tego pisarza ogranicza się wyłącznie do emocji (miłość, rzecz jasna, ale też litość, współczucie, niesienie pomocy i wdzięczność za okazaną pomoc). Odrobinę irytuje pewien ulubiony przez niego szkatułkowy schemat "narracji w narracji" (nie wiem, jak nazwać to inaczej): narrator powieści/opowiadania spotyka kogoś, kto relacjonuje swoją historię. To trochę monotonne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Pyza zażyczyła sobie czegoś krótkiego na marzec, a potem tak mnie urządziła ;)Będę dalej zgłębiać Zweiga, ale tymczasem pozwól, że będziemy się trzymać "24 godzin..." I pozwól, że się z Tobą nie zgodzę. Otóż właśnie nie można powiedzieć, że ta doba zaważyła na całym życiu pani C. Było to w gruncie rzeczy wydarzenie bez znaczenia. Bez znaczenia dla jej życia i bez znaczenia, jak pokazała przyszłość, dla tego nieszczęsnego hazardzisty. (Swoją drogą, jak doszłam do momentu, w którym okazało się, że to młody polski szlachcic, to się niemal roześmiałam. Wiadomo, Polak może być szubrawcem, łotrem i utracjuszem - oczywiście jeśli nie jest szlachetnym patriotą i wygnańcem z ojczyzny - ale żadna kobieta mu się nie oprze (uśmieszek powatpiewania ;)) Ciekawe, skąd się to wzięło?) I tylko jałowość życia pani C. mogła mu nadać tak ogromne znaczenie. Być może był to jedyny moment w jej życiu, w którym doświadczyła namiętności. Ale dopiero pod koniec swojej "spowiedzi" pozwoliła sobie na szczerość wobec samej siebie, którą deklarowała od początku. Bo nie łudźmy się, jeśli osamotniona kobieta i przystojny mężczyzna znajdą się sami w pokoju hotelowym, to oczywiście nie musi między nimi dojść do niczego w sensie fizycznym. Ale jeśli dojdzie, to na pewno nie z pobudek altruistycznych i chęci niesienia pomocy.

      Usuń
    2. Jestem podła, wiem :-). Strasznie przepraszam, nawet myślałam sobie, że miało być krótko, a tu jest 220 stron, ale w sumie prosiłam o coś poniżej 400, więc... ;-).

      No, ale jednak zaważyły na życiu pani C., skoro o nich pamiętała tak długo -- moją interpretację, czemu, wyłuszczyłam wyżej, ale zgadzam się, że tutaj swoje pewnie grała właśnie też ta namiętność, która ją samą musiała zaskoczyć. No i jednak miała jakieś znaczenie dla tego hazardzisty, bo zastrzelił się w końcu -- to nie był żaden zwrot dla niego, ale dla niej ta noc i ten dzień zostały pamiętnymi.

      Natomiast wydaje mi się, że akurat narodowość naszego hazardzisty nie ma wielkiego znaczenia. W tym sensie, że w owej Zweigowskiej "starej Austrii" narodowości naprawdę ie grały wielkiej roli, raczej miejsce na drabinie społecznej -- rodzina Polaka pojawia się jeszcze dalej i znowu ich "polskość" nie ma wielkiego znaczenia, a raczej to, że są dyplomatami. Ot, to raczej dla kolorytu lokalnego Zweig to wrzuca, podobnie jak często robi tak Joseph Roth czy inni opisywacze Cesarstwa i tego, co z niego potem wyewoluowało.

      Usuń
    3. Nie, ja nie twierdzę, że narodowość hazardzisty ma jakieś szczególne znaczenie dla opowieści. Po prostu ubawiło mnie, że akurat jest Polakiem, choć w Monte Carlo można było znaleźć ludzi wszelakiej narodowości. Bo nawet w naszych piknikowych lekturach, jak się jakiś Polak pojawia (w "Middlemarch" o ile pamiętam, a i nawet u Louisy May Alcott też można polski wątek znaleźć) to właśnie w kontekście jakiejś namiętności. I jeszcze niedawno czytałam "Tadeusza z Warszawy". No szczerze mówiąc nie wiem, czym sobie zasłużyli na taką opinię. To w ramach dygresji ;)

      No właśnie, zastrzelił się, więc noc z panią C. nie była punktem zwrotnym w jego życiu, a ona na wiadomość o tym poczuła ulgę - bo zniknął jedyny świadek jej hańby.

      Usuń
    4. I jeszcze był polski wątek w "Middlemarch"! :-)

      Usuń
    5. Pyzo, ja się cieszę, że przeczytałam wszystkie 4 opowiadania :-)
      Tarnino, absolutnie się nie zgadzam, że nie miała ta doba z Polakiem-hazardzistą dla pani C. znaczenia. Owszem, nie zyskała w ten sposób stałego kochanka, ani nie utopiła majątku w długach hazardzisty (więc jej życie nie uległo spektakularnej zmianie), ale skoro po 25 latach nadal pamięta ten dzień, to jest to dla mnie dowód ostateczny, że ma ku temu powód. Jaki? Być może, jak twierdzisz, jałowe życie wdowy sprawiło, że zapamiętała jednorazową, przypadkową namiętność, a może to, jak ta niefortunna znajomość się kończy. Najpewniej jedno i drugie. Nie jest nowością nawet dziś, gdy bez aplikacji w smartfonach nie da się spamiętać imion wszystkich "ex" ;-), że kobiety jednak pamiętają z pozoru błahe miłosne epizody sprzed lat. Albo mamy dobrą pamięć, albo jesteśmy sentymentalne i naiwne. I zgodzę się z Pyzą: nie przypisywałabym narodowości hazardzisty specjalnego znaczenia.

      Usuń
    6. Pyzo, no właśnie był, prawda?

      Leżę-i-czytam, nie wiem, czemu akurat obie mówicie o "specjalnym znaczeniu", chociaż ja nic takiego nie napisałam. Ale jak się nad tym dłużej zastanowić, to oczywiście ten bohater wpisuje się bardo dobrze w pewien stereotyp Polaka i nie przez przypadek Zweig wybrał dla niego akurat tę narodowość. Bo kto inny mógłby tak żarliwie klękać w kościele przed świętym obrazem, kto z takim uszanowaniem całowałby rękę (czy rąbek sukni to był?)kobiety-matki? (O, tu ją właśnie ubodło: w nocy kochanka, a gdy nastał ranek, "awansowała" do roli matki). No i jałowość tych pięknych gestów też się wpisuje w nasz narodowy charakter. Dlaczego miałabym tego nie zauważyć? (Mógłby być też Włochem, ale nie był).

      Kwestia znaczenia tych 24 godzin: właśnie o tym mówię: to wydarzenie wywarło na nią głęboki efekt psychologiczny, więc miało znaczenie subiektywne, przede wszystkim takie, że przez ćwierć wieku pani C. uważała się za "kobietę upadłą" (a jednocześnie okłamywała samą siebie co do motywów, które sprawiły, że spędziła noc z tym człowiekiem). Ale w sensie obiektywnym ta doba nie miała żadnego znaczenia.

      Usuń
    7. Dla formalności, ja również nie określiłam tego znaczenia "specjalnym".
      Teraz, gdy rozwijasz swą myśl, dostrzegam punkty, z którymi mogę się zgodzić. Otóż to, owo znaczenie polega na przeżyciu natury psychologicznej. Tylko albo aż! W opowiadaniu napisano wprost: ta doba na zawsze rozbiła świat wewnętrzny pani C.
      Co do narodowości: sugerowałaś w poprzednim komentarzu, że Zweig uznał, że do roli ognistego amanta nie bez przyczyny (?) pasuje właśnie Polak. Co do tego miałam wątpliwości. Natomiast cała reszta, w tym klękanie przed świętym obrazem, rzeczywiście idą z polskością w parze.
      I jeszcze słowo o teatrze dłoni: ta wizja pękającego z dumy pisarza, któremu udało się stworzyć iście filmowy fragment, przeraża mnie bardziej niż rzeczona scena w kasynie (która, przyznaję, i mnie nie porwała). Ale mam nadzieję, że akurat Zweig nie nadymał się zbyt często jak balon :D

      Usuń
    8. Ach, ok, "specjalne znaczenie" odnosiło się do narodowości chłopaka, a nie znaczenia 24 godzin. Pardon.

      Usuń
    9. I jeszcze (piszę na raty, tak wyszło): czy emocje, ze swej natury, nie są właśnie subiektywne? I czy nie to jest w nich najciekawsze, tównież - a może przede wszystkim - dla literatury? Odniosłam wrażenie, że uznajesz historię opisaną przez Zweiga za mało interesującą dlatego właśnie, że nie miała "obiektywnych", namacalnych konsekwencji (?). Czy te obiektywne są ważniejsze (lepsze? bardziej interesujące?) niż te przeżywane w skrytości duszy?

      Usuń
    10. Żeby jeszcze uściślić kwestię polską. Pisałam, że mnie ubawiło, że Zweig uznał, że do roli amanta pasuje właśnie Polak ;). Ale co ciekawe, to nie tylko on tak uznał, w komentarzu powyżej podałam kilka przykładów z literatury dziewiętnastowiecznej.

      Nie, nie, uznaję nowelę za nudną, bo mnie znudziła ;). Wiesz, te ręce, sztuczność całej sytuacji spowiedzi pani C., no i w sumie banał. Tak, życie w ogóle to banał, więc czego można się spodziewać po literaturze? Ogólnie - nie przekonało mnie to. Nie dlatego, że właściwie nic się nie wydarzyło, po prostu sposób opowiedzenia o tym do mnie nie trafił. Ja się wcale nie dziwię temu, że można przez 20 lat przeżywać jakieś zdarzenie właściwie nieznaczące. Tak jesteśmy skonstruowani i tu się Zweig nie pomylił. Ale pani C. mnie rozczarowała. Spodziewałam się po niej jakiejś mądrości życiowej. Tymczasem mamy tu kobietę, której przez całe życie brakowało odwagi, żeby być szczerą wobec samej siebie. Może w czasach, kiedy ta nowela powstała wzbudzała w czytelnikach większe emocje. Zapewne postawa pani C. i jej rozterki bardziej do nich przemawiały. Ale literatura też się starzeje i to jest właśnie ten przypadek.

      Usuń
    11. Ja się przyznam, nie zwróciłam na to większego znaczenia ze względu na specyfikę literatury austriackiej (w rozumieniu tej "starej Austrii"), ale rozumiem rozbawienie, w zupełności :-).

      Hm, a może jednak właśnie tutaj widzieć clou noweli: spodziewamy się, że pani C. wyjawi nie wiadomo co naszemu bohaterowi, że objawi się w niej elegancja i gracja starszej angielskiej damy, która sypie mądrością wieków, a tu tymczasem taka historia...? ;-)

      Usuń
    12. Pyzo, może, ale mam wrażenie, że narrator właśnie tak odebrał całą historię, że jemu jednak pani C. "sypnęła mądrością wieków". Pozostaje jeszcze pytanie, co sam autor miał na myśli ;)

      Usuń
    13. To rzeczywiście ciekawe, ten stereotyp XIX-wiecznego Polaka-amanta, który - wydaje mi się - zdezaktualizował się bardziej niż nowele Zweiga. W każdym razie, nie przypominam sobie, żeby zagraniczną literaturę współczesną zaludniali kochankowie znad Wisły ;-)
      Pomyślałam podobnie jak Pyza: może Zweig chciał powiedzieć, że na emocje nie ma mocnych? Owszem, banał kolejny... Ale właściwie tylko taki "morał" płynie z wszystkich "miłosnych" opowiadań z tego zbioru.
      A na koniec - nic wesołego, gdy nasz ulubiony pisarz nie zyskuje nowych fanek :-( Jestem przekonana, że gdyby zacząć od "Dziewczyny z poczty", Zweig zrobiłby lepsze pierwsze wrażenie! Jakby nie było, jestem przekonana - jeśli się nudzić, to tylko z Zweigiem ;-)

      Usuń
  4. A ja tu się zjawiam z typowo pożeraczowym pytaniem, które zrodziło się ze wstępu do recenzji Pyzy. Czy refleksja "czy literatura straciłaby coś, gdyby nie powstało" odnosi się też do dłuższych form?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim skromnym zdaniem, do dłuższych tym bardziej ;)

      Usuń
    2. Zapewne do dłuższych również, ale przyznaję, że w przypadku opowiadań mam nieco inaczej, głównie przez wzgląd na to, że to specyficzna forma, krótka, bardziej wymagająca skondensowania pomysłów. I dlatego zapytuję się zwykle, czy gdyby takie opowiadanie nie powstało -- to czy to byłoby odczuwalne? Bo jeśli nie w nim czegoś przykuwającego (w jaki bądź sposób), to co po nim zostanie?

      Usuń
  5. Pyzo, nie jesteś jedyna jeżeli chodzi o opis dłoni. To mój ulubiony fragment opowiadania.

    Z początku irytowało mnie coś w rodzaju naiwnej wiary pani C., że da się uratować hazardzistę z nałogu dając mu pieniądze i zmuszając do przysięgi w kościele. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jest to spowodowane moją wiedzą o uzależnieniach, czy po prostu Zweig poszedł na łatwiznę: emocjonalne uniesienie, desperacka próba ocalenia, wybuch namiętności i brak racjonalnego myślenia. Może jednak pani C. była współuzależniona? Podoba mi się ten pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie, że nie jestem osamotniona :-)!

      Tak, współuzależnienie mnie też wydaje się coraz ciekawszą ramą interpretacyjną -- choć i ten wybuch uczucia, takiego poczucia, że oto zaraz, teraz zmieni się życie pani C. i kogoś, kto będzie od niej zależny (ha!) też nie jest złym pomysłem, moim zdaniem.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.