Przyznam się, że to skojarzenie z Henrym Jamesem nasunęło mi się dopiero w części drugiej, kiedy akcja powieści przenosi się do Rzymu (bo wcześniej to coś jakby wyprana z poczucia humoru L.M. Montgomery): schyłek XIX w., emigranci i turyści błąkający się wśród ruin starożytności, duszna atmosfera przyjęć w rzymskich pałacach, towarzystwo nie tak wykwintne, za jakie chciałoby uchodzić, młoda kobieta wchodząca w życie, uchodząca za majętną, opleciona siecią plotek i towarzyskich intryg, wydana na pastwę bezwzględnych opiekunek i czającego się gdzieś zblazowanego, zepsutego i podupadłego arystokraty, uchodzącego za czarującego. A to wszystko lekko nudnawe, obficie polane sosem z długich opisów przeżyć wewnętrznych bohaterów (wybacz, Henry). Oczywiście Dmochowska Henrym Jamesem nie jest i to wszystko podane jest w wersji light, odpowiedniej dla pobożnych polskich panienek (dużo jest o nieszczęśliwym narodzie i kościele Katolickim).
Biały Dwór, majątek pań Halickich (no, powiedzmy ;)) |
Tyle że, co już zasugerowałam w tytule, jest to umoralniająca powieść dla młodych polskich i katolickich panienek. Co ciekawe, Dmochowska najostrzej atakuje dewocję, źle rozumianą pobożność uprawianą w Rzymie (zamiast solidnej pracy w ojczyźnie). Otóż czarnymi charakterami jej powieści są dwie "świątobliwe niewiasty", które powzięły na siebie dzieło fundowania nowego zakonu Panien Bolejących. Działalność owych sióstr ma polegać na siedzeniu sobie wygodnie w rzymskiej willi (służba oczywiście będzie zatrudniona), modleniu się i tym przysparzaniu dobra Ojczyźnie a chwały Kościołowi. Na nieszczęście naszej głównej bohaterki owe niewiasty to jej siostra i matka (oj, postać Teresy Leonii jest doprawdy przerażająca), a żeby tego dzieła mogły dokonać, konieczne jest pozbycie się zawadzającej im panny na wydaniu. Zosię koniecznie trzeba wydać za mąż, najlepiej bogato, ale w sumie najważniejsze, żeby się jej tak czy siak pozbyć, spieniężyć wspólny majątek i poświęcić się już całkowicie służbie Panu.
Najpiękniejsze dni lata jestem zmuszona spędzać w łóżku z Haliniszkami... |
Intencje autorki są szlachetne i słuszne, i ja je właściwie popieram, w każdym razie niektóre. Pochwała uczciwej i rzetelnej pracy, pobożność nieodłącznie kojarzona z wypełnianiem swoich faktycznych obowiązków wobec rodziny i społeczności, w której się żyje, miłość ojczyzny, skromne, proste życie itp. itd. Jednak Dmochowska w swoim dydaktycznym zapale nie ma umiaru. Ta idealna babunia Marszałkowa, taka dobra i mądra, której każde słowo jest święte, te świątobliwe niewinne panienki... Jest tak słodko, że aż mdli. Poza tym poglądy Dmochowskiej na rolę kobiety były bardzo konserwatywne (o czym może jeszcze sobie podyskutujemy). "Dwór w Haliniszkach" polecam zainteresowanym literackimi wykopaliskami i obyczajami XIX w. A teraz zapraszam do dyskusji! Tym razem u Pyzy, jej wpis o Haliniszkach zajdziecie TUTAJ. (Dodawanie komentarzy pod moją notką jest wyłączone).