wtorek, 20 lutego 2018

PIKNIKI Z KLASYKĄ: "Wiek niewinności" Edith Wharton



W Nowym Jorku lat tysiąc osiemset siedemdziesiątych przyszłość Newlanda Archera rysuje się prosto i jasno: o karierę zawodową nie musi się martwić, w biurach kancelarii prawnej pojawia się tylko w celu zachowania pozorów posiadania odpowiedniego dla dżentelmena zajęcia, a jego prawdziwą profesją jest bycie członkiem nowojorskiej wyższej sfery. Jakiś czas temu wykaraskał się z niefortunnego romansu z mężatką, a w chwili obecnej nic już nie stoi na przeszkodzie jego rychłego małżeństwa z uroczą May Welland, uosobieniem wszelkich cnót oczekiwanych od młodej żony. W dodatku w małżeństwie tym połączą się dwa z najświetniejszych rodów miasta, czegóż więcej młody mężczyzna mógłby oczekiwać od życia? Spokój przyjemnej egzystencji Newlanda zostaje zburzony pojawieniem się w kręgu nowojorskiej socjety – w atmosferze skandalu – kuzynki jego narzeczonej, hrabiny Ellen Olenskiej, która właśnie wróciła z Europy, opuściwszy wcześniej swojego męża, polskiego magnata. 
  
„Wiek niewinności” ukazał się po raz pierwszy w roku 1920. Edith Wharton opisuje w nim Amerykę swojego dzieciństwa. Maluje obraz nowojorskiej „arystokracji” z dużą dozą artyzmu, bogactwem szczegółów i trafnością ironicznych obserwacji. Jednak „Wiek niewinności” powieść o tytule mocno ironicznym, a może nawet szyderczym, jest przede wszystkim znakomitym studium hipokryzji i konformizmu i tragedią rozpisaną na trzech aktorów, banalne z pozoru postaci miłosnego trójkąta. Młodzieniec będący idealnym wytworem i przedstawicielem swojej sfery, jego równie idealna, niewinna narzeczona i tajemnicza i egzotyczna kusicielka. Jednak każda z tych postaci ma „drugie dno”, jest fascynująca w swojej niejednoznaczności. Archer jest z jednej strony beneficjentem systemu społecznego, przyznającego całą wolność mężczyźnie, a na kobiecie wymuszającym życie w ściśle określonych ramach, a z drugiej strony jego ofiarą. May Welland może być niewinnym, nieszczęśliwym dziewczęciem, ale również wprawną i bezwzględną manipulantką. I wreszcie hrabina Olenska jest czymś znacznie więcej, niż femme fatale, pojawiającą się, żeby zniszczyć szczęście swojej młodej kuzynki, i znacznie więcej, niż ofiarą bezduszności i obłudy społeczeństwa.

Muszę przyznać, że porównanie z piknikową lekturą z ubiegłego miesiąca, czyli "Bostończykami" Henry'ego Jamesa, które samo się nasuwa ze względu na tło społeczne i obecny w obu powieściach "trójkąt", a także motyw "feministyczny" wypada bardzo na niekorzyść Jamesa. Wydanie tych powieści dzieli około 35 lat, ale wydaje się to całą epoką. Wharton przedstawia swoich bohaterów, ich emocje i motywacje z całą ich głębią, podczas gdy Henry James raczy czytelnika pustym efekciarstwem. 
 
Zachęcam gorąco do dyskusji o książce, tym razem pod wpisem Pyzy, który znajdziecie TUTAJ.W tym miesiącu dołączyła do nas również Marta z bloga "Między sklejonymi kartkami", jej wpis znajdziecie TU.