środa, 21 marca 2018

PIKNIKI Z KLASYKĄ: tym razem klasycznie o piratach, czyli "Wyspa skarbów"

W kwestii piratów bardziej klasycznie być nie może, bo choć marynarze na bakier z prawem pojawiali się w literaturze już wcześniej, to właśnie Robert Louis Stevenson stworzył wizerunek pirata, który zawładnął masową wyobraźnią jego współczesnych i króluje w popkulturze do dziś, będąc pożywką dla niezliczonych adaptacji, prequeli, sequeli itp. Na hasło: "pirat" wszyscy widzimy oczyma wyobraźni niezbyt świeżego osobnika w trójgraniastym kapeluszu, z drewnianą nogą i papugą na ramieniu, prawda? Możemy być za to "wdzięczni" właśnie Stevensonowi.
 
Logo wiosenne, Wiośnie na zachętę ;)



"Wyspa skarbów" pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie zetknęłam się z nią, gdy byłam w wieku czytelników, dla których została napisana - jako nastolatka staranie unikałam przygodówek, przedkładając nad nie powieści w stylu "Jeziora osobliwości" ;) a najwyraźniej Stevensona nie było na liście lektur w mojej szkole. Może to dobrze, dzięki temu szkolny przymus nie obrzydził mi tej książki i mogłam z nią spędzić teraz kilka przyjemnych chwil. Moje pierwsze wrażenie: to się naprawdę dobrze czyta. Opowieść płynie wartko i po kilku stronach wciąga czytelnika, nawet jeśli nie jest on dwunastoletnim chłopcem. Taki był, jak sądzę, docelowy odbiorca, z myślą o którym Stevenson napisał "Wyspę skarbów". Ukazała się po raz pierwszy w latach 80. XIX w. w piśmie dla młodzieży jako "powieść dla chłopców" właśnie. Pomimo już bardzo szacownego wieku tego tekstu, nie miałam jednak wrażenia obcowania z zabytkiem literackim, ta książka wciąż jest całkiem niezłą, choć staroświecką rozrywką.

Pominę wprowadzanie fabuły, wszyscy wiemy przecież, że chodzi o mapę tajemniczej wyspy, zdradzającą położenie skarbu, ukrytego przed laty przez straszliwego kapitana Flinta. Skarbu tego szuka Długi John Silver, ów archetypiczny pirat z drewniana nogą i papugą o niewyparzonym dziobie, a także kilku szacownych brytyjskich obywateli, między nimi nastoletni Jim Hawkins, syn oberżysty spod Bristolu, który na skutek dramatycznych wydarzeń, nad którymi nie będę się tu rozwodzić, został właścicielem owej mapy. (Przyznam się, że po doświadczeniach dickensowskich z początku miałam wrażenie, że ci szacowni obywatele, doktor i właściciel ziemski, tylko czyhają na to, żeby Jima "wykolegować", ale nie, z cała pewnością to nie jest tego typu literatura).

"Wyspa skarbów" to powieść przygodowa i nie powinniśmy się spodziewać po niej głębi psychologicznej. Trup ściele się gęsto, jednak obcowanie z gwałtownie zadawaną śmiercią nie wpływa na psychikę bohaterów, nawet naszego młodego Jima. (Mam wrażenie, że we współczesnej powieści dziecięco-młodzieżowej trupów byłoby cokolwiek mniej. Ciekawe, jak sobie radzą z tym aspektem książki nauczyciele omawiający "Wyspę" na lekcjach. Nie wiem, jaki jest jej aktualny status szkolny, ale sądząc po dostępnych "wydaniach z opracowaniem" gdzieś się tam przewija). Mimo to, Stevenson stworzył interesujących bohaterów. Oczywiście na plan pierwszy wysuwa się niezapomniany Długi John Silver. Uosobienie przebiegłości, podstępności, sprytu i inteligencji, jest też, przy całej swojej chciwości i bezwzględności, w pewien sposób sympatyczny i dobroduszny. Jest to niejednoznaczna postać, której osobowość fascynuje i pociąga, a jednocześnie przeraża młodego Jima, podczas gdy solidny, obowiązkowy i ze wszech miar zasługujący na szacunek kapitan Smollett nie zaskarbia sobie oczywiście podziwu chłopca (i vice versa zresztą). Podoba mi się Jim, który jest narratorem prawie całej powieści. Jest skromny, nie wybiela się, szczerze przyznaje się do swoich grzeszków, błędów i głupich pomysłów, ale przy tym kiedy trzeba potrafi zachować zimną krew i działać. Myślę, że jest to tego rodzaju narrator, z jakim młodociany czytelnik, będący w jego wieku i żądny przygód, mógł się śmiało identyfikować.

Krótko mówiąc, jeżeli macie ochotę na rejs po tropikalnych wodach na pokładzie osiemnastowiecznego żaglowca, polecam "Wyspę skarbów". I koniecznie notkę Pyzy na ten temat, którą znajdziecie TUTAJ. Dyskusja dziś u mnie, zapraszam!


35 komentarzy:

  1. No, no, no, mamy zupełnie inne podejście do "Wyspy..." :-). Może oprócz docenienia kreacji Długiego Johna Silvera ;-). Tak jak pisałam, mnie postaci nie urzekły, a fabuła wydała się zbyt prosta, od punktu A do punktu B wiodła droga bez wielkich wybojów i zaskoczeń, i nawet zapewnienia narratora, że oto zaraz opisze coś, co miało wielki wpływ na dalszy przebieg wydarzeń, tutaj moim zdaniem niespecjalnie ratowały akcję.

    Ale mam inne pytanie: czy według Ciebie da się wyciągnąć z tej powieści Stevensona jakieś "smaczki"? Jakąś interpretację "pod włos"? Bo powiem szczerze, jako czytelnik lubujący się w tego typu atrakcjach, byłam nieco rozczarowana ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, wydaje mi się, że tak naprawdę nie różnimy się bardzo w ocenie tej powieści. Tylko właśnie w podejściu do niej i odniesionej satysfakcji czytelniczej - bądź jej braku ;) No i według mnie Jim jest uroczym chłopcem (nie wiem dlaczego wydał Ci się niesympatyczny), któremu nie brak pewnej autoironii. Pozostałe postaci, nawet jeśli nie są szczególnie fascynujące, to przynajmniej czytelnikowi miło się z nimi przestaje. Rozbawił mnie dziedzic - zapewne zgodnie z intencją autora. Podsumowując - chyba miałaś zbyt wysokie oczekiwania :) Ja potraktowałam "Wyspę skarbów" jako przygodową młodzieżową opowiastkę i czytało mi się bardzo przyjemnie.

      No tak, rozumiem Twoje rozczarowanie. Czy się da? Zapewne, ale chyba bardzo naciągając tekst. Taką postacią, która skłania do zastanowienia jest Długi John, myślę, że tutaj można by się pokusić o jakąś głębszą analizę. Jeśli chodzi o pozostałe postaci, to raczej byłyby to fantazje chyba mało mające wspólnego z tekstem. Ale z drugiej strony, właśnie taki efekt miała ta książka, inspirując wyobraźnię innych twórców, czasem kierując ją dosyć daleko od źródła. Osobiście bardzo podobała mi się interpretacja postaci Silvera i kapitana Flinta w serialu "Black Sails" (a przynajmniej w dwóch pierwszych seriach), choć nie do końca zgadza się z faktami przedstawionymi w "Wyspie skarbów" (a może właśnie dlatego ;))

      Usuń
    2. Być może masz rację -- ale od razu powiem, że bardzo pozytywnie się nastawiałam i strasznie się cieszyłam na lekturę, więc czuję się odrobinę mniej winna, że jakoś mi tym razem współpraca ze Stevensonem nie poszła ;-).

      Jim wydał mi się niesympatyczny głównie chyba ze względu na przechwałki (wiem, wiem, nastoletni chłopiec, czemu miałby ich unikać?) i na zachowanie w rodzaju "zaraz cię zastrzelę!". Jakoś właśnie go te trupy ścielące się wokoło nie zastanawiają ani trochę. Może z jedno zdanie refleksji tam jest.

      Zastanawiam się, czy największym walorem "Wyspy..." nie jest właśnie jej recepcja. Bo sama powieść, no cóż, tak jak piszesz: przygodówka, raczej klasyczna i być może faktycznie miałam za wysokie oczekiwania ;-).

      Usuń
    3. A mnie Jim wydał się właśnie bardzo skromny :)
      Natomiast co do trupów... patrz niżej. Mnie też to uwierało. Widocznie, ponieważ żadna z nas nie była nigdy chłopcem, chyba po prostu nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że to jest Przygoda, a więc wszystko OK.

      Usuń
    4. A może to nie kwestia niebycia chłopcem, tylko epoki? Jakby nikogo pewnie nie dziwiła ta dzika ilość legnących trupem postaci (włącznie z ojcem Jima), bo po prostu ludzie byli bardziej przyzwyczajeni do kruchości żywota, że tak to ujmę?

      Usuń
    5. Serio tam jest tyle trupów? Pamiętam, że makabryczne wrażenie robiły na mnie jedynie drogowskazy z kościotrupów, bo to już było okrucieństwo dla okrucieństwa.

      Usuń
    6. Epoki na pewno - to jeśli chodzi o powstanie dzieła (dziś już się tak przecież nie pisze). Ale chodziło mi tu bardziej o kwestią odbioru.

      Usuń
    7. Co do epoki - to mądrość wikipedyczna mówi o neoromantyzmie angielskim, więc czerpanie przez Stevensona z romantycznej frenezji, a tym samym mnożenie trupów i szkieletów, stanowiło element konwencji.

      Usuń
    8. Pewnie wzory romantycznie miały tu swoje znaczenie, w dodatku czym lepiej straszyć (choć w granicach dość wąskich, a wiemy, że Stevenson umiał straszyć znacznie lepiej). Ale że też tam ci bohaterowie także zupełnie nieuwikłani w konflikt padają jak muchy ;-).

      Usuń
    9. Trudno, żeby zabijał głównych bohaterów. A tak ma krwawe tło i krwawe dreszcze :)

      Usuń
    10. A w jakim przekładzie czytałyście powiesć? Co sądzicie o najnowszym Polkowskiego Media Rodzina? ;)

      Usuń
    11. Ja czytałam z Wolnych Lektur - przekład Józefa Birkenmajera (i wydaje mi się, że Pyza też), więc niestety nie mogę się wypowiedzieć.

      Usuń
    12. Potwierdzam, tenże przekład czytałam w tym wydaniu, także również nie mogę się wypowiedzieć na temat nowego. A Ty co o nim sądzisz?

      Usuń
    13. Przepraszam, ze dopiero teraz odpisuje.
      Według mnie Polkowski nadał powieści dużo świeżości ale jednocześnie pozostawił określenia, dialogi a także żargon charakterystyczne dla świata piratów. Czyta się dobrze.

      Tutaj fragment dla porównania:
      "- Morgan stanął jak wryty, lecz wśród innych wszczęło się głuche szermanie.
      - Tom ma słuszność - rzekł jeden.
      - Już dość długo gnębił mnie jeden tyran - dodał drugi. Niech mnie powieszą, jeżeli ty masz mnie jeszcze gnębić, Johnie Silverze.
      - Czy któryś z was, mości panowie, życzy sobie mieć ze mną do czynienia? - ryknął Silver wychylając się daleko w przód ze swej beczki i trzymając w prawej ręce jeszcze żarzącą fajkę. - Powiedzcie wyraźnie, o co wam idzie, nie jesteście chyba niemi, jak sądzę. Ten, który czegoś żąda, dostanie, co mu się należy.Tyle lat żyję na świecie, a jakaś tam kufa rumu będzie mi pod koniec życia stawać okoniem? Znacie na to sposób; jesteście przecie, jak się wam wydaje "panami szczęścia". Dobrze, jestem gotów! Kto się ośmiela, niech weźmie kordelas do ręki, a zobaczę kolor jego gnatów i bebechów, zanim ta fajka będzie próżna"
      Część V "Kapitan Silver", rozdział XXVIII "W obozie wroga"
      Józef Birkenmajer wyd. GREG

      "Tom znieruchomiał, ale reszta zaczęła szermać.
      - Tom dobrze mówi - odezwał się jeden.
      - Taki jeden już długo mną rządził - dodał inny - Niech mnie powieszą Silver, jeśli, dam Ci sobą rządzić.
      - Co z wami?! - ryknął Silver wychylając się do przodu, z wciąż dymiącą fajką w prawej ręce. - Może któryś z was, wielmożni panowie, ma ochotę mi wygarnąć? Gadajcie, co macie na wątrobie, przecież co jak co, ale gadać chyba umiecie, nie? Kto czegoś chce, to i dostanie! Po to żyję tyle lat na tym świecie, żeby mi pod koniec życia podskakiwał byle moczymorda. Dobrze wiecie jakie, jak takie sprawy się załatwia, przecież podobno jesteście poszukiwaczami szczęścia,nie? Ja jestem gotowy. Znajdzie się odważny? To niech weźmie do ręki kordelas, a nim dopali się ta fajka, zobaczę jaki kolor mają jego bebechy. Z tym szczudłem pod pachą!
      Część V "Kapitan Silver", rozdział XXVIII "W obozie wroga"
      Andrzej Polkowski Wydawnictwo Media Rodzina

      Usuń
  2. Jestem #teamTarnina i #teamWyspaSkarbów. Czytałem to w odpowiednim wieku, zresztą jest to jedyny Stevenson, który nie znudził mnie na śmierć. Na początku mojej nauki angielskiego przebijałem się przez oryginał z małym słownikiem, który nie obejmował większości terminów żeglarskich :) Oglądałem liczne ekranizacje, zresztą często lepsze od oryginału. To jest zwykła przygodówka piracka, zresztą chyba najlepsza, bo taki Kapitan Blood na przykład to, o ile pamiętam, klasyczne zabili go i uciekł. Tu nie ma co szukać wyrafinowanych charakterystyk i drugiego dna, albo się dobrze bawimy, albo nie. I nie powiem, bardzo się zdziwiłem, że chcecie prowadzić dyskusję o czymś tak niekontrowersyjnym :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, nasza chęć dyskutowania o "Wyspie skarbów" wynikała głównie z tego, że żadna z nas nigdy wcześniej tego nie przeczytała :) Ja osobiście jestem zadowolona, że nadrobiłam tę zaległość. Ale jak widzisz zdania są podzielone, czyli jednak kontrowersje są ;)
      Co do nie, to podejrzewam, że gdybym przeczytała "Wyspę" w wieku szkolnym, to wcale by mi się nie podobała, ale ostatnio zaczęłam się przekonywać do powieści przygodowej. Zresztą bywają i takie (nie wiem czy akurat pirackie, bo to dla mnie zupełnie niezbadane wody), które mają większą głębię/drugie dno, ale - zgadzam się z Tobą - to nie jest ten przypadek. Prawdę mówiąc, to dla mnie "Wyspa" też się mieści w kategorii "zabili go i uciekł", ale ma jakiś urok.

      Usuń
    2. Urok ma, bo to pełna egzotyka, marzenie młodocianej duszy o tajemnicach, przygodach, awanturach i skarbach :)

      Usuń
    3. Jeny, jaka tam krwawa jatka? Przecież to wiktoriańska powieść dla młodzieży męskiej i panienek z dobrych domów.

      Usuń
    4. Jak widać jedno nie wyklucza drugiego. Ja naliczyłam całkiem sporo trupów. Nie niepokoił Cię ten aspekt, jak to czytałeś w wieku chłopięcym?

      Usuń
    5. Czemu miałyby mnie niepokoić abstrakcyjne trupy? Przecież to z założenia jest bajka.

      Usuń
    6. A dlaczego trupy w bajce miałyby nie niepokoić?

      Usuń
    7. A czemu by miały? Zerowy realizm. W realnym życiu nikt nie ginie od strzału z muszkietu ani nie zostaje szkieletem wskazującym drogę do skarbu. Poza tym ja byłem pokolenie chowane na filmach wojennych, i książkach wojennych, i wspomnieniach wojennych.

      Usuń
    8. Ja tylko dodam, że czemu szukanie drugiego dna i dobra zabawa przy lekturze miałyby się wykluczać ;-)? Ale mówiąc o dobrej zabawie: no właśnie ja się bawiłam średnio, trochę mi brakowało jakichś zaskoczeń czy zwrotów akcji, które trudniej przewidzieć. Plus, jak wspominałam, z bohaterów chyba tylko Długi John Silver mnie do siebie przekonał, pozostali byli mi raczej obojętni, a wtedy i o tę zabawę trudno ;-).

      Usuń
    9. Po prostu są książki, w których drugiego dna się nie znajdzie nawet koparką i to jest tego rodzaju historia. A brakowi zaskoczeń wcale się nie dziwię: nie wierzę, żebyś nie znała tej historii chociaż w ogólnym zarysie, żebyś nigdy nie obejrzała choćby fragmentu filmu. Bohaterowie zaś mają działać, a nie być pogłębieni. Role są obsadzone: młody, naiwny, energiczny, podstępny itepe i aktorzy grają według tego.

      Usuń
    10. Ano właśnie, tu też, szczerze mówiąc, nie mam się o co kłócić: mniej więcej wiedziałam, jak ta historia się potoczy, to prawda. Ale, dodam już trochę bardziej przekornie, często sięgając po klasyki wiem teoretycznie, co w nich jest, a mimo to znajduję jakieś zaskoczenie. A tu nic ;-).

      Usuń
    11. No ale co chciałaś znaleźć zaskakującego? Opisy przyrody? Wyrafinowany styl? Przecież to rzemiosło użytkowe i na dodatek w zasadzie jedyne, co po Stevensonie przetrwało, bo doktora Jekylla wszyscy kojarzą, ale mało kto czytał. Raczej wszyscy widzieli którąś ekranizację.

      Usuń
    12. @ Piotr: Jeśli w realnym życiu nikt nie ginie od strzału z muszkietu, to zastanawiam się, po co wymyślono muszkiety? Moim zdaniem to jest w konwencji jak najbardziej realistycznej (porównaj sobie z "Jasiem i Małgosią").

      Usuń
    13. A ile osób zginęło od muszkietu na Twoich oczach? Mnie w tamtych czasach bardziej przerażała wizja zagłady atomowej, mało subtelnie wciskana w dzienniku telewizyjnym, niż takie literackie zgony.

      Usuń
    14. Ale według tego co mówisz, fikcja w ogóle nie powinna wywoływać w czytelniku emocji, bo przecież najczęściej opisuje to, co jest poza naszym własnym doświadczeniem życiowym.

      Usuń
    15. No ale żeby się przejąć czyjąś śmiercią, to trzeba mieć do tej osoby jakiś osobisty stosunek, a same zauważyłyście, że tu nie ma z kim sympatyzować (ani nawet specjalnie nie ma kogo nie lubić). To niech se giną, przynajmniej coś się dzieje. Przejmować to ja się mogłem śmiercią kapitana Nemo albo porucznika Olgierda Jarosza. Tak, wiem, byłem cynicznym dziesięciolatkiem :D

      Usuń
    16. Nareszcie wydało się (tak właśnie przypuszczałam ;))

      Usuń
    17. Nigdy się z tym specjalnie nie kryłem :)

      Usuń
    18. Nie sympatyzowałam, ale nie znaczy to, że nie można kibicować którejś ze stron -- myślę, że taki odbiór też przecież wchodzi w grę, wyjąwszy marudne Pyzy i cynicznych dziesięciolatków :-P. No, a co do zaskoczeń: chyba najbardziej brakowało mi jakichś "smaczków" w tle, poza życiową towarzyszką Długiego Johna Silvera, która się tam przewija, tła niemal w ogóle nie ma.

      Usuń
    19. Lojalnie kibicuje się naszym, czyli tym dobrym, chociaż nudnym :D Nawet jak się jest cynicznym dziecięciem. A brak tła może wynikał z tego, że nikt nie chciał pacholątkom główek zawracać? Zresztą czym? Bigamią u piratów? Nadmierną rozpustą? Brakiem zaopatrzenia emerytalnego korsarzy? :D O życiu na okrętach i doli marynarzy jest dość dużo, żeby zadowolić odbiorców.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.