środa, 20 stycznia 2016

PIKNIKI Z KLASYKĄ: "Czuła jest noc", F. Scott Fitzgerald


"Czuła jest noc". Jedyne, co mnie w tej powieści ujęło, to tytuł. Ale ten Fitzgerald zaczerpnął z "Ody do słowika" Keatsa. Tak, to nie będzie poprawny tekst o przyjemności obcowania z dziełem, co zresztą jest zaskoczeniem dla mnie samej, bo sporo sobie po tej książce obiecywałam. Przyznaję, że nie znam bliżej twórczości Fitzgeralda, czytałam tylko "Wielkiego Gatsby'ego" (oraz biografię Scotta i Zeldy) i po tamtej lekturze pozostało mi przekonanie, że sława pisarza była zasłużona i jest on jednym z tych klasyków, do których będę chciała wrócić.


Scott Fitzgerald uważał "Czuła jest noc" za dzieło swojego życia. Rzeczywiście, napisanie tej powieści zajęło sporą część jego życia i bardzo wyraźnie czerpie ona z życia pisarza i jego żony Zeldy, więc w pewnym sensie tak jest. Dzisiejsza krytyka literacka też jest skłonna uznawać "Czuła jest noc" za wybitne osiągnięcie pisarza, ale współcześni mu krytycy przyjęli powieść chłodno, a czytelnicy zachowali powściągliwość - książka sprzedawała się wyjątkowo, jak na Fitzgeralda, źle. Autor był tym bardzo zaskoczony - ja nie jestem. Faktem pozostaje, że sam nie mógł być do końca zadowolony z tego "dzieła życia", bo kilka lat po opublikowaniu powieści zaczął ją powtórnie redagować, zmieniając kompozycję na zgodną z chronologią. Ale problem z tą powieścią nie leży w nielinearnej kompozycji. Przeciwnie, to akurat uważam za jej mocną stronę. Problem leży w braku fabuły i w bohaterach bez charakteru. Jeśli pisarzowi tworzenie jej zajęło lata, to czytelnik ma wrażenie, że jej lektura - a jest to książka stosunkowo mało obszerna - ciągnie się w nieskończoność.

"Czuła jest noc" opowiada historię małżeństwa mieszkających w Europie Amerykanów, Dicka i Nicole Diverów, historię powstania i rozpadu ich związku. Rozpoczyna się w roku 1925 w hotelu nieopodal Cannes, gdzie pewnego czerwcowego ranka zjawia się wraz ze swoją matką osiemnastoletnia gwiazdka filmowa, Rosemary. Pierwsza księga, w której narrator przyjmuje głównie perspektywę Rosemary, opowiada o jej zauroczeniu parą wyrafinowanych rodaków i ich towarzystwem. Rosemary "zakochuje się" w Dicku, ale podziwia również Nicole. Ta pierwsza część ma za zadanie pokazanie Dicka jako króla życia, mężczyznę obdarzonego charyzmą i nieodpartym urokiem (takiego, którym każdy chciałby być, a każda - z nim być), po to, żeby w części drugiej i trzeciej pokazać drogę, jaką przebył, by się takim stać, a następnie jego upadek. Takie było zapewne założenie, jednak moim zdaniem nie udało się to zupełnie. Księgę drugą i trzecią czyta się w miarę dobrze, ale księga pierwsza jest niesłychanie nużąca i pretensjonalna. Nie podziwiam Dicka i Nicole, ich pozy są dla mnie śmieszne, dialogi sztuczne, są postaciami zupełnie papierowymi, a przecież o głębię i skomplikowanie relacji międzyludzkich w tej powieści chodzi. Najgorsza jest jednak Rosemary, która w tej części pełni funkcję głównej bohaterki: dziewczyna wyprana całkowicie z charakteru, sensownych myśli i głębszych uczuć, a jej osobowość to jedynie uroda i kariera filmowa. O ile jestem w stanie uwierzyć w zakochanie się takiego stworzonka w kimkolwiek, to zakochiwanie się Dicka w niej, co mu się niestety przydarza, jest wysoce wątpliwe. Miałam wrażenie, że tę część pisał jakiś przeintelektualizowany, egzaltowany licealista, który nie mógł się powstrzymać przed wpleceniem w opowiadaną historię takich epizodów jak pojedynek, strzelanina na dworcu i trup znaleziony w pokoju hotelowym bohaterki. No i na dodatek język, być może jest to kwestia przekładu (dokonały go dwie panie, jakby był to za duży ciężar dla jednej osoby), ale czy zdania:
"Hotel i jego brązowawy dywanik modlitewny plaży stanowiły całość."
albo:
"Oko patrzącego wszakże szybko przenosiło się na córkę, której różowe dłonie i policzki jakimś czarem oblekał cudowny płomień, niby wzruszający rumieniec dzieci po zimnej wieczornej kąpieli."
to proza mistrza?

George Hoyningen-Huene, "The Divers", 1930. Źródło
    
Wkrótce dowiadujemy się, że czar roztaczany przez Nicole i Dicka (który, jak już wspomniałam, na mnie zupełnie nie działa) to tylko fasada, pod którą kryje się wiele problemów. W księdze drugiej narracja przyjmuje perspektywę Dicka i cofa się do czasów, kiedy jako młody obiecujący psychiatra poznaje Nicole, pacjentkę szwajcarskiej kliniki psychiatrycznej. Nicole była seksualnie wykorzystywana przez ojca, co skończyło się jej załamaniem i rozwinięciem fobii, panicznego lęku przed mężczyznami. Dick - w założeniu błyskotliwy psychiatra, w moim odbiorze zupełnie w tej roli niewiarygodny - zostaje jej lekarzem, a później również mężem. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, żeby wiedzieć, że to nie jest recepta ani na szczęście małżeńskie, ani na udaną karierę medyczną. Okres opisany na początku książki jest ostatnim w miarę szczęśliwym w małżeństwie Diverów, potem wszystko zaczyna się sypać, zdrady małżeńskie i alkoholizm Dicka dopełniają smutnego obrazu. Im niżej jednak Dick upada, tym silniejsza staje się jego żona, jego klęska i rozpad związku wydaje się mieć na nią terapeutyczny wpływ. W końcu Diverowie się rozwodzą, Nicole powtórnie wychodzi za mąż, a Dick wraca do Ameryki, otwiera praktykę medyczną, a właściwie serię praktyk w coraz mniejszych miastach, jego postać znika, rozmywa się. Koniec.

Wydaje mi się, że rozumiem zamysł pisarza. Cóż z tego, kiedy to, co napisał po prostu mnie nie przekonuje. To przejmujące, kiedy się pomyśli, jak wiele w postaciach Dicka i Nicole było Scotta i Zeldy, że Fitzgerald pisząc o klęsce Dicka pisał o klęsce swojego życia. Ale jest to jedyny przejmujący element w całej tej opowieści. Ta książka mogłaby rozdzierać serce, ale pozostawiła mnie emocjonalnie całkowicie chłodną. I nawet nie chodzi o to, że bohaterów nie bardzo da się lubić, oni są dla mnie niewiarygodni, a ich emocje sztuczne. Czy ta książka jest o miłości? O poświęceniu? Nie wiem, dla mnie to po prostu męcząca opowieść o ludziach, którzy nie umieją być szczęśliwi. Zamiast głębokiego studium uczuć i motywacji dostajemy emocjonalne rozedrganie.



Zapraszam do dyskusji (w tym miesiącu u mnie), koniecznie przeczytajcie też piknikowy wpis Pyzy o powieści Fitzgeralda. Za miesiąc spotykamy się na pikniku z polskim klasykiem: będziemy dyskutować o "Bez dogmatu" Henryka Sienkiewicza.


---
F. Scott Fitzgerald, "Czuła jest noc". Przełożyły Maria Skroczyńska i Zofia Zinserling. Czytelnik, Warszawa 1985.

29 komentarzy:

  1. Zgadzam się, chociaż mnie aż tak ta książka nie rozdrażniła, raczej pozostawiła dość obojętną -- i jeśli chodzi o bra fabuły, to właśnie ta "epizodyczność" i obrazkowość końcówki najbardziej mi się podobała. Wcześniej, jak wspominałam, całość robi wrażenie bardzo przegadanej (w stosunku do "Wielkiego Gatsby'ego" na pewno, natomiast nie wiem, jak w ogóle wobec twóczości F. S. Fitzgeralda).

    No i przy części pierwszej miałam bardzo podobne odczucia. Scena z morderstwem już w ogóle jest strasznie od czapy ;). Ale warto przez nią, moim zdaniem, przebrnąć, bo jak Rosemary (btw -- właśnie, to ich zakochiwanie się w sobie jest bardzo "bo tak") schodzi ze sceny, wreszcie robi się ciekawie. I ta szybka, filmowa wręcz reakpitulacja, która doprowadza do wniosku, że Nicole niespecjalnie kiedykolwiek była szczęśliwa -- to mi się podobało.

    W ogóle jeśli chodzi o postaci, to Nicole uważam za ciekawą, rzuca zupełnie inne światło na samą Zeldę, na której była wzorowana, takie spokojniejsze i bardziej wyważone. Podczas gdy Dick... No, niespecjalnie się udał.

    I widzę, że z tłumaczeniem jest faktycznie problem. Czytałam, jak wiesz, inne, a miałam bardzo podobne odczucia. Strasznie jestem ciekawa, czy w oryginale "Czuła..." zyskuje, czy nie. Swoją drogą: byłam zdziwiona, że nie ma jej w domenie publicznej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zaczęłam czytać Twój wpis to przez chwilę miałam nadzieję, że wreszcie nasze poglądy będą się zasadniczo różnić i wreszcie pojawi się szansa na jakąś ognistą polemikę, ale cóż, znów nie tym razem ;)

      Jeśli chodzi o domenę publiczną, to oczywiście w krajach, gdzie prawa autorskie wygasają 70 lat po śmierci autora, utwory Fitzgeralda się w niej znajdują, poniżej link do e-booka:

      http://www.feedbooks.com/book/1136/tender-is-the-night

      Też mam zamiar sprawdzić, czy lepiej się czyta w oryginale.

      Wiesz, jak sobie czytam to, co napisałam, to sama się dziwię, że tak mnie ta książka zawiodła. Bo potencjał był ogromny. I wiele zabiegów autora jestem w stanie uznać za POTENCJALNIE ciekawe. Np. sam pomysł, żeby zastosować w części pierwszej taką "zasłonę dymną" i uczynić główną bohaterką postać właściwie marginalną dla całości powieści, a rzeczywistych głównych bohaterów ukazać z oddali, owianych mgłą tajemnicy. Ale wykonanie tego pomysłu już mnie zawiodło. Frakcja "opalonych" jest ciekawa, a frakcja "bladych" żałosna, bo autor tak twierdzi, ale naprawdę tego nie widać, mnie oni wszyscy wydają się żałośni, łącznie z tym ujmującym - w tamtym momencie fabuły Dickiem. Oczywiście można też napisać wiele mądrych zdań na temat tych wszystkich incydentów "od czapy" (w dalszych częściach też się takie zdarzają, chociaż nie są aż tak kuriozalne), ale mnie to po prostu nie gra.

      Spotkałam się z różnymi opiniami na temat chłodnego przyjęcia książki, według jednej z nich powieść się nie podobała, bo była za bardzo "feministyczna" jak na owe czasy. Fakt, że bohaterki są finansowo niezależne i wyrywają się na wolność, ale ta interpretacja do mnie nie przemawia. Wydaje mi się raczej, że powieść o życiu bogaczy wydana w czasie wielkiego kryzysu nie mogła wzbudzić ciepłych uczuć publiczności, jak sądzisz?

      I kto jest według Ciebie głównym bohaterem: Dick czy Nicole?

      Usuń
    2. Dzięki! Po przeszukaniu Gutenberga i nie znalezieniu książki stwierdziłam, że może to jedna z tych wyłączonych spod praw domeny publicznej -- a jednak nie :).

      O, to, to: mnie się też to wydaje potencjalnie ciekawe, ale dopiero wtedy, kiedy poddaje się to analizie. Nie zaś w momencie czytania. I okej, jeśli tak jest z kilkoma rzeczami, ale tu jest tak ze wszystkim (jeśli w ogóle nabywa to "ciekawości"). Ucieszyłam się, że jednak to nie Rosemary będzie główną bohaterką -- myślę, że jednak to Dick się tutaj wysuwa na plan pierwszy. Nicole, co by nie mówić, pełni często rolę instrumentalną, nawet kiedy to ona _działa_. Przede wszystkim chodzi o Dicka. Takie odniosłam wrażenie, stąd i moje pytanie, co z tym kobiecym głosem w "Czułej...". Bo nie jestem przekonana.

      I w związku z tym nie jestem też przekonana, że powieść została przeciętnie przyjęta z powodu silnych postaci kobiecych. Raz, że wielki kryzys niespecjalnie sprzyjał takim fabułom (a ci spóźnieni dekadenci to już w ogóle raczej nie trafiali w gust wówczas), a dwa, że "Czuła..." robi wrażenie, jakby ktoś "pisał Fitzgeraldem", ale trochę nieudanie, nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi. Jakby jest tu w niektórych miejscach za dużo, a w innych -- ciut przymało.

      Usuń
    3. Co do stylu powieści, to zwłaszcza w polskim przekładzie (i to nie jest koniecznie zarzut wobec tłumaczy, być może to po prostu specyfika naszego języka) nie wydaje mi się on najlepszy. "Wielkiego Gatsby'ego" czytałam już dość dawno, ale nie przypominam sobie, żebym miała z nim tego typu problemy. Poza tym "Gatsby" to swego rodzaju baśń, więc tam pewna przesada, ani w języku, ani w tworzonych sytuacjach czy przywoływanych obrazach nie razi. Tutaj tak, bo wydaje mi się, że "Czuła jest noc" wymagałoby surowszego realizmu. A tymczasem ten język taki miejscami śmiesznie napuszony, te sytuacje takie tragifarsowe...

      Co do postaci kobiecych, to w ogóle wydaje mi się, że "Czuła..." w pewnym sensie jest opowieścią o tym, jak złe kobiety doprowadziły do upadku obiecującego mężczyznę.

      Usuń
    4. No właśnie, mnie też się wydaje, że w polszczyźnie trudno ten Fitzgeraldowy styl oddać, nie popadając równocześnie w patos albo autoparodię. W "Gatsbym", ośmielę się stwierdzić, jest podobnie i stąd kłopoty z tłumaczeniem, zarówno tym starszym, jak i nowszym. Może to jest tego rodzaju pisarz, u którego trzeba by jakoś zaeksperymentować i oddawać w przekładzie sens, niekoniecznie wiernie trzymając się użytych przez niego sformułowań?

      Hm, trochę tak, ale z drugiej strony Nicole nie zostaje w żaden sposób osądzona. Niby ona mówi Dickowi, że go zniszczyła, ale on to podchwytuje bardziej w tonie samousprawiedliwienia się.

      Usuń
    5. A który przekład "Gatsby'ego" czytałaś? Ja ten starszy i nie przypominam sobie, żeby coś mi w języku zgrzytało. Choć to było już dosyć dawno temu i może po prostu mniej zwracałam uwagę na te rzeczy. W ogóle ciężko jest być tłumaczem, cokolwiek człowiek by zrobił, zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony ;)

      No tak, bo Dick w ogóle chyba użala się nad sobą. Ale mnie się wydaje, że problem Dicka tkwił w nim samym, a jeśli problemem dla niego była Nicole, to bardziej jego zależność finansowa od niej, niż jej choroba psychiczna.

      Usuń
    6. Też ten starszy, ale najpierw tak się złożyło, że przeczytałam sporo o tym nowym, w tym artykuł zestawiający oba i potem zwracałam uwagę na pewne chropowatości. Bo czyta się dobrze, nie powiem, ale jednak jak się wie, co może być pod spodem, to lektura jest inna. No i co do tłumaczy: oczywiście. Mnie się po prostu wydaje, że język Fitzgeralda jest szalenie trudny do oddania w polszczyźnie (tak jak zauważasz niżej: pewne rzeczy, które dobrze brzmią po angielsku, po polsku już średnio -- czasami bo ekwiwalent oddaje znaczenie, ale nie przywołuje obrazu, czasami ze względu na kwiecistość czy pompatyczność, która po polsku zupełnie nie trafia w ucho, i tym podobne).

      Zdecydowanie! W ogóle upiorne momenty choroby Nicole narrator zbywa: no, było źle, ale jakoś się z tego wyszło. A temat pieniędzy jest wałkowany na okrągło. A jak przy tym jesteśmy, to co sądzisz o postaci Baby Warren?

      Usuń
    7. Baby występuje w roli czarnego charakteru. Jeżeli Fitzgerald jakoś tę postać niuansował, to ja tego nie zauważyłam. Ona jest źródłem całego zła, które się przydarzyło Dickowi, to przecież ona postanowiła kupić lekarza na męża Nicole. Nawet w momencie kiedy pomaga Dickowi, robi to po to, żeby uzyskać nad nim moralną przewagę. Ale moim zdaniem, jeżeli czytelnik ma chcieć zrozumieć Dicka, to mógłby również chcieć zrozumieć Baby. Tymczasem autor poprzestaje na tym, że "to zła kobieta była" i tyle. Ona oczywiście nie wzbudza mojej sympatii, ale chciałabym, żeby została przedstawiona z większą głębią.

      Usuń
    8. Myślę, że to wynika z tego, że najczęściej widzimy Baby oczyma Dicka. W sensie: ona dostaje niewiele scen sama albo z siostrą na przykład. Wydaje mi się, że taka prawdziwa Baby dostaje jedną: kiedy musi wyciągnąć Dicka z więzienia. I wtedy widać, że to bardzo sensowna babka, a nie trywialna pseudo-Angielka, jak najczęściej zgryźliwie wyobraża ją sobie Dick (który przy okazji czuje się lepszy od żony). Bo takim największym czarnym charakterem, któremu się właściwie nie dostaje, jest przecież ojciec Nicole, który właściwie z akcji znika.

      Usuń
    9. Może i sensowna babka, ale na pewno nie bezinteresowna. Ojciec Nicole w ogóle wydał mi się nie bohaterem, a elementem scenografii, dlatego w ogóle nie pomyślałam o nim w kontekście czarnego charakteru.
      A a propos Dicka, to chciałam wrócić do tego, co u siebie pisałaś o "straconym pokoleniu". Bo wydaje mi się, że na życiu Dicka przede wszystkim zaważyło doświadczenie wojny - w jego przypadku brak tego doświadczenia. On ma jakiś kolosalny kompleks na tym tle. Wydaje mi się, że właśnie to, że nie wykazał się jako żołnierz, leży u podstaw tego jego wręcz chorobliwego pragnienia odgrywania roli wybawcy damy w opałach, potrzeby ciągłego potwierdzania swojej wartości w oczach innych.

      Usuń
    10. Tak, masz rację w obu przypadkach. A jak przy zniknięciu ojca jesteśmy: ono jest wręcz symboliczne, kiedy on wstaje i sobie idzie, to znika też tak na dobre z życia bohaterów (chociaż była potem taka scena, w której Nicole martwiła się "chorobliwym wręcz" zainteresowaniem Dicka dziećmi, zastanawiałam się, czy chodzi o jej własne doświadczenia, ale ostatecznie skończyło się na tej jednej wzmiance.

      Oczywiście -- on nawet sam gdzieś ironicznie wspomina o tego typu pacjentach, ze stresem pourazowym (oczywiście to słowo nie pada, ale nie pomnę dokładnego cytatu) mimo braku bezpośredniego urazu. I możesz mieć rację, myślę, że na jego działania składają się też doświadczenia wczesnego dzieciństwa, postępowanie ojca, ale ta trauma wojenna również.

      Usuń
    11. A co rozumiesz przez "mini happy end" Dicka, o którym pisałaś? To, że przed tym ostatecznym rozstaniem z Nicole jednak mógł się jeszcze wykazać i odzyskać nieco dawnego splendoru? Bo jego późniejsze losy w Ameryce, podsumowane w paru zdaniach, to co prawda już nie wielki dramat, ale moim zdaniem jednak staczanie się po równi pochyłej.

      Usuń
    12. Owszem, ale odniosłam też wrażenie, że Dick jednak nie zostaje potępiony, nie dostajemy jego obrazu upodlenia i stoczenia się. Trochę znika, trochę pozostaje w myślach Nicole jako ten, z którym "wszystko na pewno jest w porządku", coś pisze, coś robi. Po prostu roztapia się w epoce. No i zostaje uwolniony od tego, co w pewnym momencie tak bardzo zaczyna mu ciążyć.

      Usuń
  2. Nie mam dużo do powiedzenia oprócz tego, że czytałam tylko "Wielkiego Gatsby'ego", "Tender is the Night" mam na półce, czeka na swoją kolej, i że chętnie porównałabym oryginalne zdania z tymi tłumaczonymi, a zacytowanymi w Twoim wpisie, żeby sprawdzić, kto tutaj zawodzi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle nie przepadam za wybujałą kwiecistością języka, ale zauważyłam, że w angielszczyźnie razi mnie ona dużo mniej. Można się zastanawiać, czy do opisania plaży konieczne jest użycie metafory dywanika modlitewnego, ale jeśli już, to po angielsku to zdanie jest zgrabniejsze :) Ale dlaczego akurat dywanik modlitewny? Dla mnie ta metafora u amerykańskiego pisarza opisującego Francję lat dwudziestych brzmi sztucznie.

      Usuń
    2. Tak trochę na marginesie, ale ten dywanik modlitewny przypomina mi casus miseczek do mycia palców z "Gatsby'ego": trudne do uchwycenia i oddania po polsku. Fitzgerald lubował się chyba w takich porównaniach ;).

      Usuń
    3. A tak, miseczki, przypominam sobie :) Masz rację. Ciekawe, czy te metafory przychodziły mu w sposób naturalny, czy były wystudiowane?

      Usuń
    4. Ciekawe :D. Ale to chyba znak rozpoznawczy języka Fitzgeralda, więc kto wie?

      Usuń
  3. "Czuła.....stoi w mojej biblioteczce od wielu, wielu lat / stare wydanie trochę mało czytelne ze względu na dość wyblaknięty druk/ i już ją miałam kilkakrotnie w rekach, ale odkładałam.....może w końcu się zdecyduję, skoro ją mam.
    W sumie zostałam przez Was obie zachęcona.....ta nuta autobiograficzna mnie zaintrygowała, bo czytałam "Zeldę", do której zamierzam powrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cieszę się, że mimo wszystko zachęciłyśmy :) Może Tobie "Czuła..." bardziej przypadnie do gustu, a na pewno warto wyrobić sobie własne zdanie. Koniecznie podziel się wrażeniami z lektury :)

      Usuń
    2. Nawet jeżeli przeczytam będzie mi trudno tak kompleksowo podejść do powieści, jak to zrobiłyście....ale może faktycznie powtórzę sobie "Zeldę" i postaram się przeczytać w tym roku wszystkie książki Scotta, które mam.

      Usuń
    3. Ja też myślę, że do prozy Fitzgeralda jeszcze wrócę za jakiś czas, bo chociaż tym razem uczucia miałam mieszane, to jednak ogólnie się nie zniechęciłam.

      Usuń
    4. O, a ja bym właśnie chciała poczytać o Zeldzie i jej "Ostatni walc". Przyznaję, że kreacja Nicole mnie do tego zachęciła :).

      Usuń
    5. Tak, to mogło by być ciekawe, ale ciekawi mnie też, na ile postrzeganie twórczości literackiej Zeldy Fitzgerald zależne jest od kwestii "politycznych". Najpierw była odrzucona, potem zapomniana, ale później Zelda była kreowana na taką męczennicę ruchu feministycznego, która nie mogła się rozwijać tłamszona przez męża, który w dodatku literacko na niej żerował.

      Usuń
    6. Pyza Wędrowniczka ...o jakim filmie piszesz....

      Usuń
    7. @Tarnina: no właśnie dlatego mam chrapkę na biografię Zeldy. Zwłaszcza, że dzisiaj wiemy, że diagnoza "schizofrenia" była wówczas taką pojemną kategorią, że Zelda prawdopodobnie schizofreniczką nie była, a to przez długi czas rzutowało na odczytanie jak postaci, tak twórczości. Natomiast z tym żerowaniem -- no właśnie, tego też jestem ciekawa.

      @Moje zaczytanie: o filmie? To znaczy chodzi o "Ostatni walc"?

      Usuń
  4. Wielki Gatsby mnie nudził i naprawdę nieprzyjemnie wspominam lekturę, więcej książek autora nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie nie zachęcam Cię do "Czuła jest noc", ale ogólnie myślę, że jednak warto dać autorowi więcej niż jedną szansę ;)

      Usuń
  5. Cześć! Kiedyś w biblioteczce ciotki natknęłam się na "Czułą jest noc". A że to dzieło "klasycznego" pisarza, to postanowiłam przeczytać, ale podobnie jak Ty, też się rozczarowałam.

    W książce "Czuła jest noc" żadna postać mnie nie zainteresowała, mimo ciekawego pomysłu fabuła w ogóle mnie nie porwała... Relacje między bohaterami miały być skomplikowane i niejednoznaczne, a wyszło jakoś płasko i bez emocji. Język powieści też mnie zmęczył.

    Tak się zniechęciłam, że nadal nie sięgnęłam po inną książkę Fitzgeralda... Może w końcu pokonam tę niechęć i wreszcie przeczytam "Wielkiego Gatsby'ego" ;)

    Mój blog o kulturze

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.