„Zdobywam zamek” to książka powstała z nostalgii. Dodie (Dorothy
Gladys) Smith, która na długo zanim została autorką powieści, była dramatopisarką, a także aktorką i pracownicą sklepu meblarskiego, pisała ją w
wojennych latach czterdziestych, w Stanach Zjednoczonych, z dala od domu. W Connecticut, Pensylwanii i
Kalifornii tęskniła za Anglią z jej łąkami, wiejskimi drogami i żywopłotami; z
przycupniętymi wśród nich małymi wioskami z jednym sklepem, pocztą i gospodą, kościołem i plebanią, gdzie sympatyczny pastor ugości strapioną duszę
kieliszkiem madery w bibliotece pełnej starych tomów, z przyjaznym ogniem płonącym
na kominku, udzielając przy okazji najbardziej taktownej i najmądrzejszej rady.
Wymyśliła wtedy takiego pastora w takiej wiosce, a przede wszystkim rodzinę Mortmainów i razem z nimi przeniosła się o dekadę wstecz,
do zrujnowanego zamczyska w hrabstwie Suffolk.
Czynsz wynosi czterdzieści funtów rocznie; wydaje się to niewiele jak na taki wielki zamek, ale mamy tylko parę akrów ziemi, miejscowi wieśniacy uważają, że ruiny są minusem, no i mówi się, że są tu duchy – lecz to nieprawda. (Coś dziwnego pojawia się na wzgórzu, ale to nigdy nie przychodzi do domu). W każdym razie nie płacimy czynszu od trzech lat.
– pisze narratorka, wkrótce osiemnastoletnia Cassandra
Mortmain. Powieść ma formę jej pamiętnika, w którym dziewczyna daje upust swojej
literackiej pasji. Ekscentryczny ojciec Cassandry zawarł umowę najmu na 40 lat
w czasach swojej największej finansowej pomyślności, gdy był powszechnie
fetowany jako autor genialnej (i jak dotąd jedynej) powieści, ale pewne
wydarzenie sprawiło, że zapragnął odosobnienia. Od dwunastu lat cierpi na
niemoc twórczą i obecnie spędza cały swój czas w zamkowej wartowni, czytając
kryminały. Rodzina tymczasem zdążyła już wyprzedać wszystkie cenne meble i inne przedmioty
i żyje w stanie już nie szlachetnego ubóstwa, ale właściwie brutalnej nędzy. A
jednak Cassandra jest w stanie pisać o tym lekko i z humorem, powieść skrzy się
dowcipem i emanuje ciepłem do tego stopnia, że nieuważny czytelnik może zupełnie
nie dostrzec tych gorzkich warstw, kryjących się pod słodko-uroczą
powłoką.
Po wojnie Dodie Smith wróciła do Anglii i w roku 1948 wydała „Zdobywam zamek” („I Capture the Castle”). I choć świat zapamiętał ją przede wszystkim jako autorkę „101 dalmatyńczyków”, to właśnie jej debiutancka powieść – czyli „Zdobywam zamek” – zajęła najbardziej poczesne miejsce w sercach czytelników. U nas wydano ją dopiero w roku 2013 i odbyła wtedy triumfalny pochód przez polską blogosferę książkową. W czym tkwi czar tej książki? Przede wszystkim – można się z nią zaprzyjaźnić. I śmiało można postawić ją na półce z ulubionymi powieściami L.M. Montgomery i Małgorzaty Musierowicz z jej najlepszego okresu. Cassandra Mortmain jest jak Ania Shirley i Emilka Byrd Starr, Ida Borejko, Celestyna Żak (czy to Żakowie mieszkali w domu z wieżyczką? Wieże się przydają, o czym przekonamy się też z pamiętnika Cassandry) i Aniela Kowalik – te wszystkie inteligentne i odważne młode bohaterki, stawiające swoje pierwsze kroki w dorosłość, czasem zagubione, lecz szukające swojej drogi. Ale Cassandra ma też własny, niepowtarzalny i nieprzemijający wdzięk. Nie macie półki z ulubionymi powieściami Montgomery i Musierowicz? W takim razie mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że jeśli nie lubicie ich książek, to „Zdobywam zamek” również nie przypadnie wam do gustu. Chyba, że jesteście dotknięci zaawansowaną anglofilią, bo przyznam, że znaczną cześć swojego uroku książka zawdzięcza wyeksponowanej przedwojennej angielskości, zanurzeniu w angielskim krajobrazie, ale i w angielskiej literaturze:
Literackich nawiązań jest znacznie więcej, w końcu czego można się spodziewać po rodzinie literata; na podstawie „Zdobywam zamek” można sobie skompilować poważną listę lektur, z dużą dawką poezji. (Tak, tak, niektórzy bohaterowie – wzorem Ani i Gilberta – popadają czasem w poetycki nastrój i cytują wiersze).
* Cytat w moim tłumaczeniu. Pozostałe fragmenty książki cytuję w tłumaczeniu Magdaleny Mierowskiej.
Po wojnie Dodie Smith wróciła do Anglii i w roku 1948 wydała „Zdobywam zamek” („I Capture the Castle”). I choć świat zapamiętał ją przede wszystkim jako autorkę „101 dalmatyńczyków”, to właśnie jej debiutancka powieść – czyli „Zdobywam zamek” – zajęła najbardziej poczesne miejsce w sercach czytelników. U nas wydano ją dopiero w roku 2013 i odbyła wtedy triumfalny pochód przez polską blogosferę książkową. W czym tkwi czar tej książki? Przede wszystkim – można się z nią zaprzyjaźnić. I śmiało można postawić ją na półce z ulubionymi powieściami L.M. Montgomery i Małgorzaty Musierowicz z jej najlepszego okresu. Cassandra Mortmain jest jak Ania Shirley i Emilka Byrd Starr, Ida Borejko, Celestyna Żak (czy to Żakowie mieszkali w domu z wieżyczką? Wieże się przydają, o czym przekonamy się też z pamiętnika Cassandry) i Aniela Kowalik – te wszystkie inteligentne i odważne młode bohaterki, stawiające swoje pierwsze kroki w dorosłość, czasem zagubione, lecz szukające swojej drogi. Ale Cassandra ma też własny, niepowtarzalny i nieprzemijający wdzięk. Nie macie półki z ulubionymi powieściami Montgomery i Musierowicz? W takim razie mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że jeśli nie lubicie ich książek, to „Zdobywam zamek” również nie przypadnie wam do gustu. Chyba, że jesteście dotknięci zaawansowaną anglofilią, bo przyznam, że znaczną cześć swojego uroku książka zawdzięcza wyeksponowanej przedwojennej angielskości, zanurzeniu w angielskim krajobrazie, ale i w angielskiej literaturze:
– [...] Jak ja bym chciała żyć w powieści Jane Austen!
Powiedziałam, że ja wolałabym żyć w powieści Charlotte Brontë.
– Co byłoby przyjemniejsze: Jane z odrobiną Charlotte czy Charlotte z odrobiną Jane? – spytała Rose.
Jest to ten rodzaj dyskusji, który bardzo lubię, ale chciałam pisać dalej, wiec tylko powiedziałam:
– Pięćdziesiąt procent każdej byłoby idealnie. – Po czym z determinacją wróciłam do pamiętnika.
Literackich nawiązań jest znacznie więcej, w końcu czego można się spodziewać po rodzinie literata; na podstawie „Zdobywam zamek” można sobie skompilować poważną listę lektur, z dużą dawką poezji. (Tak, tak, niektórzy bohaterowie – wzorem Ani i Gilberta – popadają czasem w poetycki nastrój i cytują wiersze).
Rodzina Mortmainów składa się jeszcze z dwójki rodzeństwa Cassandry – dwudziestojednoletniej piękności Rose, która biedę
znosi znacznie gorzej niż jej młodsza siostra, i piętnastoletniego Thomasa oraz Topaz, ich macochy o zjawiskowej urodzie (pierwsza pani
Mortmain zmarła kilka lat wcześniej), wielce oryginalnej młodej „kobiety z
przeszłością”, byłej modelki malarzy, która w wieku 29 lat jest już zamężna po
raz trzeci. Zbiór mieszkańców zamczyska dopełnia Stephen – piękny jak młody bóg
chłopak po uszy zakochany w Cassandrze, syn dawnej pokojówki, który po śmierci matki
pozostał z Mortmainami na prawach niby-członka rodziny. Niestety sprowadza się to do tego, że za swoją pracę dla Mortmainów nie dostaje zapłaty. Co więcej, Stephen jest właściwie jedynym żywicielem rodziny Mortmainów, oddając im swoje zarobki z pracy na pobliskiej farmie. A pewnego dnia w
okolicy zjawiają się dwaj młodzi Amerykanie (jeden całkiem amerykański, w drugim wyraźnie widać angielskie korzenie), wnukowie właściciela zamku, który
właśnie zmarł... Co było dalej, jest do przewidzenia, a jednak fabuła skrywa niespodziankę. No, może pół niespodzianki. Poprowadzenie wątku jednej z sióstr odgadłam na początku (to nie jest zarzut, w tego typu książkach niespodziewane zwroty akcji nie są najważniejsze), ale to, co się przydarzyło drugiej było po części zaskakujące.
O czym jest ta książka? Przede wszystkim jest to – co właściwie
już napisałam – taki dziewczęcy bildungsroman. Obserwujemy proces dojrzewania
Cassandry. W ciągu pół roku – od przedwiośnia do jesieni – z
podlotka staje się młodą kobietą, otrzymując przy tym, nie bezboleśnie,
pierwszą dawkę życiowej mądrości. Zakocha się, złamie komuś serce i jej serce
zostanie złamane. Czy wobec tego jest to romans? Niekoniecznie, wątki miłosne odgrywają tu co prawda kluczową rolę, ale nie chodzi o to, żeby po wielu zakrętach doprowadzić
do „żyli długo i szczęśliwie”, ale raczej żeby pokazać, jak te
doświadczenia wpływają na rozwój bohaterki, żegnanie się z dzieciństwem i przechodzenie do dorosłości. Można się zastanawiać, czy ten proces nie
jest zbyt szybki, aby był wiarygodny albo czy Cassandra nie jest rzeczywiście „rozmyślnie
naiwna”, o co jest podejrzewana, ale w przypadku tej książki jestem gotowa
uznać te wątpliwości za jedną z przyjemności czytania.
Poza tym ciekawie zarysowany jest problem sytuacji kobiet w
społeczeństwie i ich ambicji. Jakieś 120 lat po tym, jak pan Bingley wprowadził
się do Netherfield, Rose wciąż nie widzi innej możliwości, żeby uciec od nędzy,
jak tylko złapać bogatego męża (ale zupełnie inaczej zapatruje się na tę sprawę Cassandra: „[Ż]adna łazienka na świecie nie wynagrodzi ci ślubu z brodaczem, którego nie cierpisz.”*. Jednak mamy też nowoczesną Topaz (świetnie
napisana, złożona postać, pytanie: na ile jest nowoczesna i na czym ta nowoczesność polega?), jest kulturalnie wyrafinowana Amerykanka pani
Cotton, jest słynna fotografka Leda Fox-Cotton. Na to wszystko nakładają się
kwestie klasy społecznej (tego po prostu żadna angielska powieść nie jest w
stanie pominąć), nad którymi zastanawiamy się, myśląc o perspektywach życiowych ubogich panienek z klasy średniej, ale przede wszystkim w związku z postacią Stephena.
Relacje międzyludzkie – w rodzinie, w małżeństwie, miłość i przyjaźń – są pokazane z całą ich złożonością. Wspomniałam wcześniej, że powieści można znaleźć „gorzkie warstwy”. „Zdobywam zamek” to nie jest tylko dydaktyczna opowiastka dla młodych panienek (choć jest po części), spod lukru (bo ta książka jest „słodka”) wystają kolce i im też warto się przyjrzeć (przepraszam za to łączenie metafor). Na przykład tym niepokojącym rysom osobowości Jamesa Mortmaina, relacjom, jakie łączą (łączyły) go z żoną (pierwszą i obecną) i z dziećmi. Przeszłości Topaz, która najwyraźniej skrywa coś bolesnego. Małżeństwu Fox-Cottonów. Naiwność (niewinność) Cassandry czasem wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika, z drugiej strony ona doskonale wie, że seks może być walutą i że nawet osoby jej bliskie są gotowe posługiwać się tą walutą. Tak jak w życiu, nie wszystko może zostać wygładzone i na szczęście Dodie Smith nie stara się wygładzać fałszywie.
Relacje międzyludzkie – w rodzinie, w małżeństwie, miłość i przyjaźń – są pokazane z całą ich złożonością. Wspomniałam wcześniej, że powieści można znaleźć „gorzkie warstwy”. „Zdobywam zamek” to nie jest tylko dydaktyczna opowiastka dla młodych panienek (choć jest po części), spod lukru (bo ta książka jest „słodka”) wystają kolce i im też warto się przyjrzeć (przepraszam za to łączenie metafor). Na przykład tym niepokojącym rysom osobowości Jamesa Mortmaina, relacjom, jakie łączą (łączyły) go z żoną (pierwszą i obecną) i z dziećmi. Przeszłości Topaz, która najwyraźniej skrywa coś bolesnego. Małżeństwu Fox-Cottonów. Naiwność (niewinność) Cassandry czasem wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika, z drugiej strony ona doskonale wie, że seks może być walutą i że nawet osoby jej bliskie są gotowe posługiwać się tą walutą. Tak jak w życiu, nie wszystko może zostać wygładzone i na szczęście Dodie Smith nie stara się wygładzać fałszywie.
Ale jak to jest opisane! Smith wspaniale
posługuje się komizmem. Konstruuje sceny komiczne właściwie farsowo, ale całkiem
przekonująco, nawet kiedy wmawia nam, że bardzo zgrabna i delikatna dziewczyna może być wzięta
za niedźwiedzia! Uwielbiam ten absurdalny humor! Pomysł na wykorzystanie lochów stojącej nieopodal zamku wieży
warownej też jest niczego sobie. Czytając, myślałam o tym, jak świetnym
materiałem na film jest ta książka (film rzeczywiście zrealizowano w 2003 r., a
główną rolę zagrała w nim Romola Garai), ileż tam jest scen, w których aż iskrzy! Szkoda
tylko, że na ekran nie da się przenieść narracji Cassandry, bo ona ma prawdziwy
talent do bon motów. Owszem, są gdzieniegdzie dłużyzny, parę kartek (w moim
przypadków ekranów czytnika) miałam ochotę przewrócić nieco szybciej, ale
ogólnie jest to bardzo wciągająca lektura. Nawet opis kąpieli Cassandry potrafi być zajmujący i przeradza się właściwie w cały traktat kąpielowy (a później
w scenę komiczną), a kończy jednym z wielu jej bardzo trafnych spostrzeżeń:
Ostatni etap kąpieli, kiedy woda stygnie i nie ma już na co się cieszyć, może przynosić spore rozczarowanie. Sądzę, że alkohol działa w podobny sposób.W jednym z ostatnich zdań powieści Cassandra pisze:
Nawet złamane serce nie usprawiedliwia marnowania dobrego papieru.Papier, na którym napisano i wydano „Zdobywam zamek” z pewnością nie został zmarnowany. A zakończenie jest otwarte, słodko-gorzkie. Cassandra wykazała się w nim mądrością, a Dodie Smith kunsztem.
---
Dodie Smith, "Zdobywam zamek". Przekład Magdalena Mierowska. Świat Książki, Warszawa 2013.
* Cytat w moim tłumaczeniu. Pozostałe fragmenty książki cytuję w tłumaczeniu Magdaleny Mierowskiej.
Zdjęcia okładek zaczerpnęłam z goodreads.com.
Wiesz, że ten początkowy opis fabuły przypomina mi "Ostatnią arystokratkę" Evžena Bočka? Literacko-warsztatowo zapewne nie ma w ogóle porównania (ale byłabym ciekawa, co powiesz -- sama też postaram się przetestować, bo tak tylko czekałam na Twój tekst, żeby się upewnić, że muszę tę książkę zdobyć! :)).
OdpowiedzUsuńŻakowie mieszkali w domu z wieżyczką. To tam Danka wylewała swoje nastroje przed biedną Cesią, jeśli mnie pamięć nie myli ;).
O, w ogóle to cytowanie nagle poezji przez bohaterów starszych powieści mnie zawsze fascynowało. To znaczy i u nas w domu zwykle jest na podorędziu kilka wierszy do doraźnego zacytowania, ale nigdy w takiej długości i rozpiętości repertuarowej jak u bohaterów takich fabuł ;). To, wydaje mi się czasem, taki nieodzowny koloryt dla akcji :).
No i ta Ramola Garai w ekranizacji, może tym razem jest bardziej "w epoce"?
Wiem. Chociaż nie czytałam "Ostatniej arystokratki", ale wiem, że to się ludziom tak kojarzy. No wiesz, wszystkie powieści o zamkach mają ze sobą coś wspólnego ;) A tu mamy jeszcze młodą bohaterkę w obu powieściach. Ale wydaje mi się, że tu podobieństwa się kończą.
UsuńA skoro o podobieństwach: "Zdobywam zamek" reklamowano jako książkę dla wielbicielek "Błękitnego zamku", ale akurat z tą powieścią Montgomery "Zdobywam zamek" ma najmniej wspólnego.
Tak, zdaje się, że Danka zamknęła się przed światem na tej wieży. Odosobnienie czasem może być pomocne.
Ja jak czytałam takie wstawki poetyckie zawsze miałam poczucie winy, że czytam za mało poezji i nic nie umiem zacytować z pamięci ;)
Romola :) Tak, obejrzałam sobie film, w porównaniu z książką był rozczarowujący, chociaż w pewien sposób ciekawy. Ale Romola Garai wypadła świetnie, jako jedyna z obsady pasowała mi do postaci książkowej.
Ba, jeszcze w dodatku zrujnowany zamek! I do tego specyficzny ojciec, śniący o przeszłych sukcesach, wątek amerykański... No, trochę by się dało jeszcze znaleźć podobieństw ;). Tyle że wykonanie, jak zakładam, inne :).
UsuńCzyli Romola Garai odnajduje się jednak w kinie z epoki, tylko niekoniecznie z epoki georgiańskiej ;).
To już sama będziesz musiała ocenić te podobieństwa. Jak jesteśmy przy ojcach, to ojciec Cassandry wprowadza trochę komizmu, ale ma też swoją ciemną stronę.
UsuńMusi się odnajdywać, jak każdy brytyjski aktor ;) I ma na koncie całkiem sporo filmów kostiumowych. Sądzę, że w "Emmie" po prostu realizowała wizję reżysera, a mnie dodatkowo wydała się odrobinę zbyt dorosła do roli Emmy. Jeśli nie widziałaś, to polecam Ci "Angel", zagrała tam główną rolę z Fassbenderem. No i "Pokutę" oczywiście. I grała też w serialu "Szkarłatny płatek i biały", ale tego niestety nie widziałam. Ostatnio w "Sufrażystce" (też nie widziałam). A jeśli chodzi o epokę georgiańską, to zagrała też w "Amazing Grace" (walka o wprowadzenie zakazu handlu niewolnikami, w obsadzie Cumberbatch). To tyle z mojej strony, jeśli chodzi o przewodnik filmowy ;)
Chyba jestem "dziwną" czytelniczką. Cały cykl o "Ani z Zielonego Wzgórza" ma podarte od wielokrotnego czytania okładki. Podobnie saga Musierowicz (tak, zwłaszcza ta dawniejsza). A przez "Zdobywam zamek" nie przebrnęłam. Co gorsza, nie mam dobrego usprawiedliwienia, ani nie znam dokładnej przyczyny. Czytałam tę książkę - a raczej: próbowałam ją czytać - rok temu, i ewidentnie coś nie zagrało. Teraz, gdy czytam Twoją opinię, zaczynam myśleć, że może decyzja o przerwaniu lektury była zbyt pochopna. A może jestem już zbyt "dorosła", żeby mogły mnie porwać lektury o dojrzewaniu? ;-) W każdym razie - piszesz wspaniałe, dogłębnie analityczne recenzje. Zawsze czytam je z prawdziwą przyjemnością. I po cichu zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńP.S. A jednak kropki - dobry wybór!
Tak, zgadzam się, że takie książki lepiej "chwytają", jak się je czyta samemu będąc dorastającą panienką ;) Albo gdy się do nich wraca jako do książek z dzieciństwa. Z drugiej strony podejrzewam, że współczesne nastolatki mogłyby uznać Cassandrę za opóźnioną w rozwoju (jak na tego typu powieść to ona sporo rozmyśla o seksie, tylko w taki właśnie naiwny - jak na osiemnastolatkę - sposób). Ale przyznaję się, że u mnie każda książka, która się dzieje w Anglii na początku XX w. ma plus. "Zdobywam zamek" polubiłam od pierwszych rozdziałów, więc jeśli na Ciebie nie zadziałało, to nie wiem, czy "danie większej szansy" pomoże, ale wydaje mi się, że ciekawym zabiegiem czytelniczym może być zastanawianie się, na ile możemy ufać Cassandrze jako narratorce.
UsuńNo nie?! Ja podziwiam Twoje :)
Tak, takich kropek szukałam :)
Wydaje mi się, że ta dziecięca naiwność Cassandry mogłaby mi się spodobać. Jest coś niepokojącego w fakcie, że dzisiejsze nastolatki są - lub próbują być - "nowoczesne" i spieszą się do dorosłości dużo bardziej, niż robiły to ich matki. Ale cóż, dopiero z perspektywy czasu widać, że szczerze mówiąc, nie ma się do czego spieszyć.
UsuńPodoba mi się myśl, że książki mają swój czas. I zostają z nami na dłużej tylko wtedy, gdy spotkamy je w odpowiednim momencie.
Miło się zrobiło :-)
Co do Cassandry, to ta jej naiwność jest hmmm... złożona, bo z drugiej strony jest wielu spraw świadoma. Ale w książce bardzo ładnie opisane jest to żegnanie się z dzieciństwem. Cassandra wcale nie pędzi do dorosłości, ale też nie stara się na siłę przedłużyć dzieciństwa, ze spokojem odprawia po raz ostatni swoje dziecięce rytuały, wiedząc, że za rok już do nich nie wróci.
UsuńWraz z ostatnią kropką Twojej recenzji szybko przeklikałam księgarnie internetowe w poszukiwaniu "Zdobywam zamek". Oczywiście znalazłam, dostępną od ręki, w formie ebooka. Ale jak wówczas miałaby ona zalegać na mojej półce obok ukochanej Ani i Emilki? Także, chcąc nie chcąc, przyszło mi jednak szukać papierowego egzemplarza.
OdpowiedzUsuńMnie zastanawia dlaczego ta książka w Polsce pojawiła się tak późno. Tak późno oczywiście dla mnie, bo powinnam ją poznać dużo wcześniej. Wtedy, gdy tak mocno identyfikowałam się z Anią, gdy byłam małą, choć nie rudowłosą (ani nie zielonowłosą!) marzycielką. Wielka szkoda...
Tak, papierowe egzemplarze mają tę przewagę nad ebookami. Postanowiłam, że kiedyś kupię sobie wersję papierową, ale po angielsku, "Zdobywam zamek" jest chyba zabawniejsze w oryginale.
UsuńTak, to ciekawe, dlaczego dopiero i dlaczego "nagle". I ciekawi mnie jeszcze, jak tę książkę odbierają współczesne nastolatki.
Mój egzemplarz "Zdobywam zamek" właśnie obok Jeżycjady stoi :) Doskonale mi tam pasuje, chociaż książkę poznałam w zeszłym roku jako dość zaawansowana wiekiem kobieta, przynajmniej jak na takie lektury. Żałuję, że za czasów mojej młodości (rany, jak to koszmarnie brzmi) nie mogłam jej poznać, bo też byłam dość naiwnym dziewczęciem i chyba bardziej bym się zaangażowała emocjonalnie. Chociaż, nie powiem, zaangażowałam się i tak, czego najlepszym dowodem była reakcja na zakończenie. Stara baba doceniła, ale młode dziewczę w środku wykrzyknęło "no jak to tak?".
OdpowiedzUsuńJa też już niestety mogę się uważać, za "dość zaawansowaną wiekiem kobietę" ;), ale na dobrą książkę nigdy nie jest za późno. Co do zakończenia, to ono jest bardzo dobre w kontekście właśnie rozwoju bohaterki - ona postąpiła mądrze, odrzucając coś, co być może jest tylko ułudą, i dając szansę, żeby rozwinęło się coś prawdziwego. Ale z drugiej strony: jest rok 1935. Cassandra tego nie wie, ale my wiemy, że za kilka lat będzie potrzebowała całej swojej mądrości i wytrwałości, żeby przetrwać trudny czas, który nadchodzi. Być może nie zdąży zaznać tego szczęścia, na które czeka - przecież ci wszyscy młodzi mężczyźni mogą trafić za kilka lat na front. Może właśnie powinna była nierozważnie chwycić pierwszą szansę i przeżyć tę piękną przygodę, nawet jeżeli w końcu czar by prysł.
UsuńNo więc tym bardziej "no jak to tak" ;)
Ja nie lubię rozpatrywać powieści w kontekście rzeczywistej przyszłości, o ile, oczywiście, nie są to powieści biograficzne. Jest to jednak jakaś fikcja, nawet jeśli realistyczna, dla mnie dzieje się w równoległym wszechświecie, gdzie przyszłość jest nieznana, więc nie szłam tak daleko, żeby rozważać losy Cassandry w obliczu wojny. Natomiast sam rozwój bohaterki jako osoby rozważam chętnie :) I rzeczywiście zgadzam się, że postąpiła bardzo rozsądnie, aż do bólu i z perspektywy swojego wieku mogę to docenić. Nie wiem, czy byłabym podobnie wyrozumiała będąc nastolatką, podejrzewam, że czułabym się mocno rozczarowana. Ale może to i dobrze - rozczarowanie daje do myślenia, jest szansa i na rozwój nastoletniej czytelniczki. Swoją drogą w życiu nigdy nie ma gwarancji, że czar nie pryśnie, więc w takiej decyzji bohaterki widać i też tę dziewczęcą naiwność i wiarę w miłość po grób, która kiedyś jej się przydarzy, nawet jeśli nie za tym razem. Rozwaga i romantyzm w jednym :)
UsuńTak, wydaje mi się, że zakończenie ma wymiar dydaktyczny, mądrość Cassandry powinna spłynąć na nastoletnie czytelniczki. Ale słusznie zauważyłaś, że jej postawa jest i rozważna i romantyczna zarazem :)
Usuń"śmiało można postawić ją na półce z ulubionymi powieściami L.M. Montgomery i Małgorzaty Musierowicz" - No popatrz, te autorki nigdy do mnie nie przemawiały, a "Zdobywam zamek" czytałam jakiś czas temu i mi się podobał. :) Pewnie dlatego że wątki miłosne nie są zbyt wyeksponowane, jest jeszcze wątek ojca, wspomniane przez ciebie nawiązania i mnóstwo sympatycznych bohaterek. No i te "gorzkie warstwy" doprawione komizmem. ;)
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu lubię sobie poczytać o dorastających dziewczynach, choć rzadko bywają podobne do mnie/takie jak ja. ;)
Świetnie, że napisałaś o tej książce, nigdy o niej nie słyszałam, a teraz zdobyłam w bibliotece i zapowiada się bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńKarmena