"Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley." Oniryczny początek powieści, opis ni to marzenia sennego, ni to koszmaru śnionego przez bohaterkę-narratorkę zapowiada historię mroczną i tajemniczą, w dodatku nieuchronnie zmierzającą do tragedii, bo czytelnik od razu dowiaduje się, że Manderley już nie istnieje. Opublikowana w 1938 roku "Rebeka", zanim weszła do kanonu klasyki literatury popularnej, stała się kanwą filmu Alferda Hitchcocka (1940) z Laurence'em Olivierem w roli chmurnego Maxima de Wintera i Joan Fontaine wcielającą się w rolę jego młodej drugiej żony. Właśnie w tej wersji znałam "Rebekę" do tej pory i choć sporo czasu już minęło, od kiedy ten film obejrzałam, pamiętałam główne punkty fabuły, a przede wszystkim, kim była tytułowa "Rebeka". Z tego powodu, czytając powieść, nie czekałam w gorączkowym napięciu (które przyznać trzeba, autorka buduje umiejętnie) co też się wydarzy. Moją uwagę przykuła głównie konstrukcja psychiczna bohaterów i ich wzajemna relacja. I... cóż mogę powiedzieć, Manderley i "Rebeka" to nie moja bajka.
Mamy tu w gruncie rzeczy do czynienia z klasycznym romansem gotyckim. Jest oczywiście młoda naiwna dziewczyna, która trafia do strasznego zamczyska, gdzie czyha na nią jakieś niebezpieczeństwo. Czujemy to, choć owo zagrożenie pozostaje przez dłuższy czas nieuchwytne. Nie wiemy, czy jego źródłem jest pan owego zamku, świeżo poślubiony małżonek naszego niewinnego dziewczęcia, dużo od niej starszy, czy demoniczna zarządczyni posiadłości, czy może jeszcze coś innego. Rzecz dzieje się w realiach współczesnych autorce, zamczysko jest wiekową rezydencją, ale wyposażoną w elektryczność, telefony i kanalizację, ale z łatwością bylibyśmy w stanie zastąpić te realia dziewiętnastowiecznym sztafażem. Nie mogłam jednak czerpać przyjemności z tej powieści, ponieważ Maxim de Winter i jego słodka żona wydali mi się jedną z najbardziej irytujących par w historii literatury. Ona: zahukane dziewczę cierpiące na fobię społeczną (naprawdę, jej zachowania można wytłumaczyć tylko zaburzeniem psychicznym) budzące jednak więcej irytacji niż współczucia. On: nieczuły łajdak, w zasadzie. Żeni się z tym nieszczęsnym dziewczątkiem, umieszcza je w zupełnie dla niej obcym środowisku, a potem ogranicza się do ironicznych uwag pod adresem żony, ewentualnie fukania na nią. Jednym słowem, ich relacja wydała mi się całkowicie niewiarygodna. Owszem, autorka w toku powieści wiele wyjaśnia, ale ja tego po prostu "nie kupuję". Musze natomiast przyznać, że "Rebeka" to bardzo wdzięczny temat do interpretacji i dyskusji i już nie mogę się jej doczekać!
Koniecznie sprawdźcie, co o "Rebece" sądzi Pyza (wpis TUTAJ), i przyłączcie się do naszej dyskusji - tym razem u mnie.
Pozwolę sobie zaproponować pierwszy temat do dyskusji: na czym polegała atrakcyjność bohaterów względem siebie? Doszło do ślubu, wiec ta decyzja musiała mieć jakieś podstawy. Wydaje mi się, że łatwiej to wytłumaczyć ze strony narratorki, ale co skłoniło Maxima do oświadczyn?
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem "Rebeka" dużo zyskuje przy czytaniu jej na poziomie meta (starałam się zaproponować dwie takie interpretacje w swoim wpisie), wtedy okazuje się, że ta misterna konstrukcja spina się, zamiast rozsypywać się o realizm. No bo od realizmu przecież autorka ucieka -- już sam pomysł, by tę historię opowiedzieć w sztafażu gotyckiego romansu jest dla mnie czytelnym symbolem takiej ucieczki.
UsuńStąd motywacje bohaterów, te początkowe, czytałabym jako wstępowanie w ślady typowych bohaterów gatunku -- muszą zacząć na tej ścieżce, żeby du Maurier udało się opowiedzieć to, co zamierzyła ;-).
Ha, ale co właściwie według Ciebie du Maurier zamierzyła opowiedzieć? Zresztą moim zdaniem, nie da się wszystkiego wytłumaczyć świadomą ucieczką autora od realizmu. Są przecież różne rodzaje realizmu. Jestem w stanie zaakceptować wyolbrzymienie, przerysowanie do pewnego stopnia (panie Danvers) czy też znaczenie symboliczne, ale gdzieś w tym wszystkim musi być też prawda psychologiczna. Nie wydaje mi się, żeby du Maurier naprawdę lekceważyła tę warstwę. A ja w każdym razie nie potrafię. "Rebeka" zawiera taką koncepcję związku między kobietą a mężczyzną, której ja po prostu nie trawię.
UsuńWydaje mi się, że przede wszystkim ta gra z czytelnikiem -- to coś, co w "Rebece" jest na planie pierwszym (chociażby to, że to książka do czytania "w kółko", kończymy i bardzo płynnie możemy przejść do pierwszej strony, i wszystko się ze sobą uzupełnia, uspójnia).
UsuńNatomiast co do realizmu -- realizm powieściowy w momencie, w którym powstaje "Rebeka" to już przecież coś innego niż wcześniej. Du Maurier wybiera sztafaż powieści silnie zakorzenionej w wieku XIX, ale przenosi go w swoją współczesność, eksperymentuje z nim (chociaż przystraja w fabułę stosunkowo spokojną, "bez udziwnień"), stąd jakakolwiek prawda psychologiczna -- moim zdaniem -- tak bardzo tu cierpi, jest dość naiwna. Chociażby scena olśnienia narratorki, że przez swoją nieśmiałość nie zauważyła, co się tak naprawdę wokół działo. Dla mnie to dość słabe fragmenty powieści, czy może inaczej: najmniej interesujące. I stąd takie moje jej odczytanie. Myślę, że zgadzamy się jednak co do sedna, czyli że to słabe jest w jakiś sposób intencjonalnie.
Inna sprawa, że bardzo zaciekawiło mnie to, jak pokazywany jest de Winter. Wiesz, to chociażby, że oprócz swej chmurności a la Heathcliffe, jak ma wolny czas, piłuje sobie paznokcie, oprócz rzucania sarkastycznych uwag ;-).
A, to piłowanie paznokci (przy stole ze śniadaniem) też zauważyłam ;). Przyznam się, że w tym momencie zrobiło mi się trochę słabo. Nie wiem, może takie były po prostu eleganckie obyczaje wśród angielskiej klasy wyższej tamtego okresu. Myślisz, że tej konkretnej czynności należy przypisać jakieś szczególne znaczenie? Bo mnie się to po prostu wpisuje w ogólnie lekceważący stosunek wobec wybranki.
UsuńAle w sposobie przedstawiania relacji głównych bohaterów zaciekawiło mnie też coś innego. Tak, masz rację, że powieść się zapętla. W tym fragmencie, od którego się rozpoczyna, ale który jest też końcem, ich role są jakby odwrócone. On występuje jako ktoś niedołężny, inwalida niemalże, wymagający opieki i ochrony. Ona jako ta, która opiekę zapewnia (ale skojarzyła mi się bardziej z pielęgniarka niż z żoną, choć rzecz jasna niemoc bohatera nie jest fizyczna). Natomiast w późniejszych - chronologicznie wcześniejszych - fragmentach ona jest takim bluszczem, niezdolnym do samodzielnego istnienia. Ale w żadnym momencie ich relacja nie jest pokazana jako związek równoprawnych osób.
Scena z piłowaniem paznokci (które, swoją drogą, są jakoś bardzo ważne: to, że narratorka ma problem z ich obgryzaniem, wraca prze-często) jest jeszcze jedna -- z udziałem głównej bohaterki, która obawia się, że jej udawanie, że piłuje paznokcie, nikogo nie zmyli. Może to więc tylko dla zajęcia rąk, zwykła czynność kogoś z klasy wyższej? Wykonywana, jak widać, w dowolnym momencie? Może w tym też być coś z poczucia wyższości.
UsuńZdecydowanie! Oni są dla siebie ustawieni tak, że nie mogą być na dwóch szalach wagi na tym samym poziomie, jakby żywili się swoją siłą/wiekiem/uczuciami. Maxim to zresztą widzi w tym wybuchu uczucia, które kwituje słowami, że jest już pewnie za późno. Ta nierównowaga wydaje mi się szalenie intrygująca interpretacyjnie -- co o niej sądzisz?
Wiesz, przyznam się, że ja tak do końca nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym tak naprawdę "Rebeka", co autorka chciała przekazać i jak głęboko należy tę powieść interpretować. Jest to oczywiście gra z konwencją. Trochę wariacja na temat legendy o Sinobrodym. W sumie to nawiązanie jest bardzo dosłowne, bo jest i zakazana komnata, czyli apartamenty poprzedniej pani de Winter, i zamordowana żona.
UsuńWiedza to władza, czy też siła, ale za wiedzę się płaci. Odkrycie prawdy o przeszłości Maxima miało w pewnym sensie oczyszczający wpływ na związek bohaterów, ale z drugiej strony oznacza też koniec złudzeń i może dlatego de Winter nie jest już taką wielką, wspaniałą figurą. Może nigdy taką nie był, istniał w tej postaci tylko w oczach narratorki.
Właśnie, a jak przy zamordowanej żonie jesteśmy: nie uważasz, że odzywa się tutaj trochę to, co nazwałam sobie na własny użytek "syndromem żony pana Rochestera"? To znaczy: o tym, jaka była Rebeka dowiadujemy się dosłownie jedynie od de Wintera, reszta ma charakter raczej poszlakowy. To kolejna pociągająca dla mnie interpretacja tej powieści ;-). Konsekwencje ma podobne: de Winter nie tylko był wspaniałą figurą jedynie w wyobraźni narratorki, ale wiedza, jaką zdobywa, daje jej jeszcze więcej władzy.
UsuńRzeczywiście, zresztą tutaj też paralela jest bardzo wyraźna: w obu przypadkach narratorka jest młoda kobieta, która opowiada o swojej relacji z panem tajemniczego zamczyska, który sam ukrywa jakąś tajemnicę. Co więcej, jeśli chodzi to to, jaka była naprawdę rebeka, to są dwa poziomy niepewności: po pierwsze de Winter, a po drugie - sama narratorka też chyba nie jest do końca wiarygodna. To jej olśnienie z końca powieści: ach, teraz rozumiem, że do tej pory wszystko opacznie odczytywałam, może wcale nie być dojściem do prawdy, tylko jakimś kolejnym etapem mistyfikacji/samooszukiwania.
UsuńNie znam. Powoli nadrabiam zaległości w klasyce, więc może dotrę w końcu i do tej pozycji. Dopisuję sobie do listy na LC ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie chyba nie polecam dalszego ciągu dyskusji, bo na pewno będziemy spojlerować ;)
UsuńCo mnie się podobało w 'Rebece'? Wszystkie sceny i dialogi dziejące się w głowie bohaterki -gdy wyobraża sobie, jak to wszyscy o niej gadają i ją krytykują. Mowa o Niedojrzałej , przewrazliwionej osobie , więc to trafne z psychologicznego punktu widzenia.
OdpowiedzUsuńAch, według mnie to właśnie były te najbardziej denerwujące fragmenty i uważam, że autorka tu przedobrzyła. Owszem, sama byłam kiedyś nieśmiałą dwudziestolatką o niskiej samoocenie, więc do pewnego stopnia mogę sympatyzować z bohaterką. Tylko, że właśnie tego nie robię, bo ona jest taka... męcząca. To znaczy na takim podstawowym poziomie to się zgadza, oczywiście, że subiektywne spojrzenie bohaterki na swoja sytuację jest skrzywione, ale to zostało rozdmuchane do jakichś niewyobrażalnych rozmiarów.
UsuńPonieważ napisałam we wpisie, że główna bohaterka straszliwie działała mi na nerwy, to nie będę się tu krygować i powiem, że na mnie też ta hiperbolizacja nie zrobiła odpowiedniego wrażenia. Więcej, tak jak pisałam wyżej, sądzę, że to jest tylko taka próba jakiegoś wyjaśnienia sytuacji z pozycji "prawdopodobieństwa", podczas gdy chyba jednak niewiele to autorkę obchodzi.
UsuńWobec tego dodam tylko jedno: dla mnie "Rebeka" jest nie tyle romansem, ile opowieścią o niesłychanie pokręconych, pokrzywionych ludziach (wszyscy główni bohaterowie). Dlatego jestem "za", chociaż tylko ja jedna ;)
OdpowiedzUsuńAleż nie, nie tylko Ty jedna :). Pyza też jest "za", tylko jej interpretacja całkowicie różni się od Twojej. Ja natomiast chciałabym tę powieść czytać tak jak Ty, tzn. na gruncie realizmu psychologicznego. Tylko że tutaj właśnie coś (wiele) mi nie gra, dlatego jestem powieścią rozczarowana. Ale nie na tyle, żeby być jakoś bardzo "przeciw".
UsuńTak, tak, ja jestem zdecydowanie "za"! :-) Mam nadzieję, że jednak to trochę widać z tego, co pisałam we wpisie ;-).
Usuń