Ponieważ w tym roku mój blog bardzo podupadł (mam jednak wielką nadzieję, że podźwignie się w 2017), nie dziwi mnie wcale, że w wyzwaniu „Zielona sukienka” również panuje zastój. Ale wyzwanie jednak trwa i wciąż można przesyłać swoje zgłoszenia, do czego gorąco zachęcam.
Tak się nieszczęśliwie złożyło, że wśród moich tegorocznych lektur również panowała posucha na zielone sukienki, dopiero niedawno natknęłam się na zieloną suknię, która nie tylko się w książce pojawia, ale w dodatku odgrywa istotną rolę w fabule.
Londyn, rok 1757. Pewnego przyjemnego czerwcowego dnia
angielski arystokrata major John Grey dokonuje bardzo nieprzyjemnego odkrycia.
Natury osobistej. Nie chodzi o jego sobę, ale sprawa dotyczy kogoś, kto niedługo ma
wejść do rodziny majora. To znaczy ożenić się z jego kuzynką. A na to w zaistniałych okolicznościach, jeśli to
rzeczywiście prawda, a nie pomyłka, Grey nie może pozwolić. Jakby tego było mało,
spada na niego jeszcze jeden niemiły obowiązek: major Grey zostaje wyznaczony
do przeprowadzenia śledztwa w sprawie brutalnego morderstwa popełnionego na
żołnierzu z jego pułku. Sprawa jest delikatna i nagląca, bo zaginęły również
poufne dokumenty wojskowe, które byłyby łakomym kąskiem dla walczących z
Anglikami Francuzów, a zamordowany żołnierz był podejrzewany o szpiegostwo. I
tak wkraczamy w świat angielskiej armii i arystokracji, i tajnych służb, by razem z lordem
Johnem przemierzać londyńskie zaułki i zaglądać do przybytków uciech i domów
schadzek... dla specyficznej klienteli. Podążamy śladem tajemniczej kobiety w
zielonej aksamitnej sukni, która może być kluczem do rozwiązania obu zagadek. Albo
zaprowadzić Greya w ślepy zaułek.
Wyjął trzy funty i rzucił jej na podołek.– Powiedz mi wszystko, co wiesz.Agnes zacisnęła uda, jednocześnie chwytając pieniądze rękami. Jej oczy skrzyły się z radości.– Pojawia się tutaj może dwa, trzy razy w miesiącu, ale nie idzie do pokoju z żadną z dziewczyn. [...]Grey, zdumiony, przestał się mocować ze sprzączkami od podwiązek.– W takim razie co robi?– No cóż... Idzie do pokoju Frau Magdy, tak samo jak robią to inni bogacze. Tyle że po chwili wychodzi stamtąd kobieta w jednej z sukien Magdy i wielkim kapeluszu z koronkami... Ale nie jest to nasza Maggie. Kobieta jest niemal tego samego wzrostu, ale nie ma ani piersi, ani tyłka. [...] A potem ta... dama... wychodzi tylnym wejściem i udaje się do alei, gdzie już czeka na nią lektyka. Sama ją kilka razy widziałam – dodała, ironicznie akcentując zaimek. – Ale wówczas nie wiedziałam, kto to jest.– A czy... ona... wraca? – spytał Grey z takim samym naciskiem.– Owszem. Wychodzi po zapadnięciu zmroku i wraca tuż przed świtem. Widziałam lektykę w alei przed tygodniem, bo akurat nie miałam klientów. Wstałam i wychyliłam się z okna, żeby zobaczyć, kto przyjechał. Z góry dostrzegłam tylko jej kapelusz i zieloną suknię, jednak ktokolwiek to był – poruszał się szybkim krokiem, jak mężczyzna.1
Diana Gabaldon, autorka międzynarodowych bestsellerów, przez
ponad ćwierć wieku pisze właściwie jedną i tę samą książkę. Zaczęła od „Obcej”
(„Outlander” w oryginale), która rozrosła się już do ośmiu potężnych tomów
(dziewiąty w drodze). O serii „Obcej” mam zamiar napisać osobny post, więc na
razie, jeśli dręczy Was dylemat: czytać – nie czytać (bo pewnie o „Outlanderze”
jeśli nie w wersji książkowej, to serialowej coś niecoś słyszeliście, o ile nie
oglądaliście), odpowiem, posługując się słowami Henry’ego Tilneya: „Każdy, czy
to dżentelmen, czy dama, kto nie znajduje przyjemności w dobrej powieści, musi
być nie do wytrzymania głupi” (Jane Austen, „Opactwo Northanger”2.
Nawiasem mówiąc, Dianę Gabaldon umieściłabym po przeciwnej niż Jane Austen
stronie pisarskiego spektrum, ale do opisu każdej jej książki mogę zapożyczyć
dalszych słów pana Tilneya: przeczytacie w ciągu dwóch dni (no, może troszeczkę
dłużej to potrwać, zważywszy na ich objętość) i przez cały czas włosy będą się
Wam jeżyć na głowie). Jeśli to nie było wystarczająco jasne: czytać,
oczywiście, że czytać!
Wracając do Johna Greya. Ponieważ w trzeciej części cyklu (tom „Podróżniczka”) autorka bardzo szybko przemknęła przez 20 lat z
życia głównych bohaterów, powstała luka, którą można było wypełnić krótszymi
powieściami i opowiadaniami. Choć wiążą się z fabułą głównego cyklu,
koncentrują się na postaci nieco w nim pobocznej (ale w żadnym razie nie marginalnej!) czyli
właśnie rzeczonym majorze lordzie Johnie Greyu (do stopnia wojskowego się nie
przywiązujcie, wkrótce zostanie pułkownikiem). Pierwszą z tych powieści
(chronologicznie poprzedzaną przez jedno opowiadanie) jest właśnie „Lord John
and the Private Matter”. Powieści i opowiadania z lordem Johnem w roli głównej mają
formę historycznych kryminałów albo mystery novels. Cóż, Diana
Gabaldon naprawdę nieźle opanowała rzemiosło pisarskie. Siłą jej powieści jest
umiejętność obrazowego i wnikliwego ukazania realiów historycznych – jej książki
są rzeczywiście dobrze osadzone w faktach – i niezaprzeczalny urok wykreowanych
przez nią bohaterów (uczciwie przyznaję, że bohaterowie zdają się raczej
ahistoryczni, przynajmniej czasami, ale to właśnie przyczynia się do ich
uroku). Plus przygody – ale szczerze mówiąc, przygody są akurat tym, co w
literaturze pociąga mnie stosunkowo najmniej, choć doceniam wyobraźnię autorki. I to samo dotyczy zagadek natury
kryminalnej lub pokrewnej. (Pociąga mnie za to studiowanie ludzkiej psyche, w czym Diana Gabaldon też jest bardzo dobra). „Lord John i sprawa osobista” to z pewnością lektura
miła i wciągająca, ale nie jestem pewna, czy mogę z czystym sumieniem polecać
ją osobom, które nie znają głównego cyklu Gabaldon. (Choć wedle zapewnień autorki wszystkie książki o Johnie Greyu można czytać jako samodzielne powieści). W każdym razie ja sięgnęłam
po tę powieść wyłącznie po to, żeby trochę dłużej pobyć w świecie jej
bohaterów, śledzenie samej fabuły mniej mnie zajmowało.
Co się natomiast tyczy głównego bohatera, to jest absolutnie
cudowny i zajmuje zaszczytne drugie miejsce wśród moich ulubionych postaci
Diany Gabaldon. John Grey jest zdecydowanie sympatyczny, inteligentny,
dowcipny, kompetentny, świetnie posługuje się szablą, rapierem, czy co mu tam w
tym XVIII wieku może wpaść w rękę, charakteryzuje go wysoki poziom etyczny i
poczucie obowiązku. A przy tym jest bardzo ludzki. Grey doświadcza tego samego,
co jest powszechnym doświadczeniem ogółu ludzkości: rozpaczliwie pragnie tego, czego nigdy nie będzie miał.
W przypadku lorda Johna tym czymś jest miłość pewnego rudowłosego szkockiego górala
o bardzo imponującej osobowości i nie mniej imponującej fizyczności. Problem
polega na tym, że ów góral jest a) zajęty, b) bardzo nerwowo reaguje na przejawy
tego typu uczuć ze strony mężczyzn. O czym Grey miał możność się kiedyś przekonać, gdy je bardzo delikatnie zasygnalizował. Dodatkowo historia ich wzajemnych relacji
jest dosyć... szczególna. Najpierw Szkot złamał mu rękę, publicznie go
upokorzył i podstępem wydobył informacje
(działo się to podczas powstania jakobickiego 1745 r.), a kiedy po latach
spotkali się powtórnie, Grey był nowo mianowanym komendantem więzienia, w
którym osadzony, w łańcuchach, był Szkot. Tak więc lord John kocha bez nadziei,
ale stara się nie popadać w beznadzieję i żyć najpełniej, jak to jest w jego
sytuacji możliwe (a mówimy o czasach, gdy skłonności Johna Greya prowadziły na
stryczek). Zajmuje się sprawami pułku i rodziny i stara się odnaleźć drogę w
gąszczu dziwnych sytuacji, które co rusz stają się jego udziałem.
Pamiętajcie o zielonych sukienkach!
---
1Cytat z polskiego wydania: Diana Gabaldon „Lord
John i sprawa osobista”. Warszawa, Świat Książki 2006. Tłum. Tomasz Lem.
2Tłumaczenie Anna Przedpełska-Trzeciakowska.
Diana Gabaldon, "Lord John and te Private Matter". Century, London 2003.
Ja też jeszcze się nie natknęłam na zieloną sukienkę, choć tak ochoczo przystąpiłam do wyzwania... Narobiłaś chętkę na lorda Johna, to coś bardzo w moim klimacie!
OdpowiedzUsuńSzkoda, nie wiem czemu nagle wszystkie zielone sukienki się gdzieś pochowały... ale może do końca roku coś się jeszcze trafi :)
UsuńNo cóż, ja zdążyłam już przeczytać cztery "Lordy Johny" i muszę powiedzieć, że pozostałe podobają mi się jeszcze bardziej, więc zdecydowanie zachęcam!