niedziela, 20 grudnia 2015

PIKNIKI Z KLASYKĄ: Panowie z Highbury, czyli Festiwalu "Emmy" ciąg dalszy


Czas i miejsce akcji:

Box Hill, hrabstwo Surrey, UK.
Jest upalny, letni dzień. Św. Jana roku 18... Nie, może nie cofajmy się w przeszłość aż tak daleko. Wyobraźmy sobie, że spotykamy się 24 czerwca roku 2014. Dokładnie dwieście lat temu w tym samym miejscu znalazła się panna Emma Woodhouse w towarzystwie grupy znajomych z Highbury. Wtedy piknik nie bardzo się udał, wszyscy wrócili do domu w minorowych nastrojach, choć każdy z innego powodu. Ale my postaramy lepiej się bawić. W koszach piknikowych mamy oczywiście truskawki zebrane na słynnych grządkach Donwell Abbey. Zaraz, zaraz, czy Knightley na pewno hodował truskawki? A jeśli tak, to jakie? O tym opowiem w Truskawkowym Suplemencie. A tymczasem możemy się rozsiąść wygodnie i przystąpić do dzieła, czyli do rozmowy.

***



Ja: 
„Emma” wzięła tytuł od swojej protagonistki, ale chyba zgodzisz się ze mną, Pyzo, że jej męscy bohaterowie wcale nie zostali usunięci w cień. A jest ich tu całkiem spora i ciekawa kolekcja.

Pyza: 
Oczywiście, że się zgadzam! Zresztą, przyznaję szczerze, dla mnie to, co w "Emmie" najciekawsze, w ogóle dzieje się w tle. Bohaterów, o których wspominasz, też można by pogrupować, jeśli chodzi o ich pozycję względem tego tła, na przykład: mamy tych znajdujących się nieco dalej (pan Woodhouse, pan John Knightley, pan Weston), tych zupełnie blisko (pan Knightley), tych epizodycznie istotnych (pan Elton), tych, o których wiadomo coraz więcej wraz z rozwojem akcji (Frank Churchill) i tych, którzy pozostają zupełnie z tyłu (Robert Martin, pan Perry, William Larkins). Dodałabym jeszcze: tych, których znamy tylko ze wspomnień bohaterów, bo odeszli – ale jednak to, że byli, także jest istotne, zwłaszcza dla kondycji ich rodzin (nieboszczyk pan Bates). Rzecz jasna to taki bardzo prosty podział. Ale wydaje mi się, że widać stąd, że to, jak bardzo wyeksponowany jest bohater, częściowo zależy od klasy społecznej, do której przynależy. Przy czym część pełni tu rolę Austenowskich „typów”, ale w dość niewielkim, moim zdaniem, stopniu. Takie odniosłam wrażenie – bardzo jestem ciekawa, co Ty na to? No i: co powiesz na pochylenie się nad męskimi bohaterami „Emmy” nieco dokładniej i po kolei? 

Z przyjemnością. Chciałam cię właśnie namówić na poplotkowanie o mężczyznach zamieszkujących Highbury lub z nim związanych, ale już na wstępie odciągasz mnie od tematu, nawiązując do kwestii społecznych.

Pyza – zawsze gotowa do snucia dygresji!

Tak wyglądało Box Hill w roku 1733. George Lambert

Oczywiście u Austen główni bohaterowie, ci, którzy są uczestnikami akcji, a nie tylko tłem, zawsze należą do jej własnej klasy społecznej, gentry, którą - przekładając na polskie realia - możemy nazwać ziemiaństwem. Ale co jest ciekawego w „Emmie” i wyróżnia ją na tle innych powieści pisarki, to właśnie to, że bohaterowie niższych klas społecznych również dostają tutaj istotne role. „Emma” jest jedyną powieścią Jane Austen, którą można - rozciągając nieco pojemność tego terminu - nazwać powieścią społeczną. Jedyną, w której możemy zobaczyć przekrój poprzeczny przez społeczność miasteczka, a nie tylko poprowadzony wzdłuż jednej warstwy. Do tych kwestii być może jeszcze wrócimy, ale na razie chciałabym się skupić na bohaterach. Wspomniałaś o Austenowskich typach. Moim zdaniem można wyróżnić trzy (oczywiście mam na myśli głównych bohaterów, tzn. tych, którzy mogą być obiektem zainteresowania głównych bohaterek):
  1. Władczy i Wrażliwy - sztandarowym przykładem jest Darcy, zaliczyłabym tutaj też kapitana Wentwortha oraz pułkownika Brandona.
  2. Czuły Przyjaciel - Henry Tilney, Edward Ferrars i Edmund Bertram. Co ciekawe, wydaje się, że Czuły Przyjaciel zawsze jest duchownym, a w jego osobowości zaznacza się pierwiastek żeński. Nie ma skłonności do dominacji (którą można przypisać Władczemu i Wrażliwemu), dąży raczej do partnerstwa.
  3. Czarujący Łotr - oczywiście Willoughby i Wickham oraz Henry Crawford. Chyba nie ma wątpliwości, że Frank Churchill gra w „Emmie” rolę Czarującego Łotra, choć jego przewiny są lżejsze niż pozostałych panów z tej kategorii.
Ale do którego z tych typów zaliczyłabyś pana Knightleya?

Powiem może tak: na tle schematu, który zarysowałaś, bohaterowie „Emmy” w ogóle się wyróżniają. Bo przecież mamy duchownego, któremu jednak, summa summarum, bliżej do naszego ulubionego dziedzica Longbourn z „Dumy i uprzedzenia” niż do typu Czułego Przyjaciela. Natomiast pan Knightley...

Ależ wszyscy bohaterowie Austen się wyróżniają! To jest właśnie cecha jej pisarstwa, niby wszystkie książki podobne, a jednak każda jest w pewien sposób szczególna. Tak samo jest z jej bohaterami. Oczywiście dostrzegamy podobieństwa w ich konstrukcji i funkcjonowaniu w powieściach, a jednak Austen jest bardzo daleka od formowania ich wszystkich z jednej sztancy - czy też kilku sztanc. Moja klasyfikacja ma zastosowanie ograniczone tylko do tych bohaterów w centrum uwagi, wspomniany pan Elton jest postacią z innego porządku. Jeśli miałabym go umieścić w tych ramach, byłby raczej Czarującym Łotrem… tylko że niezbyt czarującym. Z panem Collinsem z „Dumy i uprzedzenia” łączy go to, że obaj grają rolę duchownych do obśmiania (bo choć wydaje się, że każdy Czuły Przyjaciel jest duchownym, niestety nie każdy duchowny jest Czułym Przyjacielem), ale to są inne rodzaje śmieszności.

Zgadzamy się tutaj: dlatego podkreśliłam, że postaci męskie wybijają się z tła tych trzech przedstawionych typów. Lubię u Austen te drobne przesunięcia, aranżowanie bohaterów na nowo, że w teorii mamy prosty podział, a w praktyce okazuje się, że trudno tych bohaterów tak ładnie przyciąć do ramek. Zauważyłaś, że pan Elton tak poza tym zmienia się bardzo w drugiej połowie książki, kiedy zostaje mężem pani Elton? Świetna to metamorfoza, podbijająca niektóre cechy, inne tuszująca. Bardzo mi się ten zabieg podobał.

Tak, pan Elton się zmienia, co jest w dużej mierze „zasługą” pani Elton. Zastanawiam się, który Elton jest prawdziwszy, ten uderzający w konkury do Emmy, czy caro sposo Augusty Hawkins. Ale w gruncie rzeczy on i jego żona stanowią jeszcze jedną doskonale przez Austen dobraną parę, mimo że Knightley twierdzi, że Emma wybrała dla Eltona lepiej niż on sam dla siebie.

Bo literacko na pewno duet pan Elton – Harriet sprawdziłby się gorzej. A wracając do pana Knightleya i twojego pytania: hm, to naprawdę dobre pytanie, bo moim zdaniem to jest jednak typ nie do końca pasujący do żadnej z kategorii. Jasne, jest oczywiście Władczy i Wrażliwy, chociaż etatowym Mrukiem O Dobrym Sercu będzie jednak jego z lekka aspołeczny, a jak cudownie opisany, brat. Od tego typu różni go jednak samodzielność…

Każdy Władczy i Wrażliwy jest samodzielny. Darcy też, jeśli twoja aluzja dotyczyła lady Catherine...

...tak, dokładnie. Chodziło mi bardziej o samodzielność w rodzaju „żadna wysoko postawiona krewna nie ma jak wtrącić swoich trzech groszy, przypominając o ryzyku zhańbienia rodu”. Poza tym właściwie nie jest uważany za jakąś doskonałą partię. Oczywiście, pani Weston w pewnym momencie stwierdza, że mógłby ożenić się z Jane, ale spójrzmy prawdzie w oczy: to raczej uwaga na zasadzie „szkoda by było, żeby został starym kawalerem” niż „och, a taki on piękny, a taka dobra partia”. No i te dość komiczne rozważania Emmy spod znaku „on się nie może ożenić, bo Henry nie dostanie dworu!”. Jest Knightley poniekąd Czułym Przyjacielem – czy może po prostu Przyjacielem, w końcu jest obecny w życiu Woodhouse'ów niemal od zawsze, łączą go z nimi także więzy rodzinne, są powinowatymi, w dodatku zawsze służy radą. Najdalej mu chyba do Czarującego Łotra. A jak już przy tym jesteśmy: oczywiście, że Frank Churchill zaliczałby się do tego grona, ale jego zbrodnie plasują się w nieco innym rejestrze, skoro okazuje się, że jednak naprawdę chodziło mu o to, o co mu chodziło – a nie, że chodziło mu o coś innego, co przykrywał takimi poczynaniami. Nie wspominając o tym, że nie musi się żenić dla pieniędzy (a przy okazji dostajemy ładnie rozegrany motyw potajemnych zaręczyn, bez ducha Lucy Steele, na szczęście). A według ciebie pan Knightley ma swój czwarty typ, czy jednak to któryś z tych trzech?

Kim jest Knightley? Początkowo jednoznacznie zaklasyfikowałam go jako Władczego i Wrażliwego. Przedstawiciel tego typu występuje z pozycji władzy i/lub autorytetu. Knightley ma jedno i drugie. Tak jak Darcy jest panem dużego majątku (władza), ale ma też autorytet jako mądry, doświadczony, solidny sąsiad i przyjaciel Woodhouse'ów, jak zauważyłaś, ale też podpora lokalnej społeczności. WiW jest bardzo „męski”, jest silny, zdecydowany, potrafi skutecznie działać, jest przyzwyczajony do tego, że się z nim liczą. Taki Austenowski typ „macho”. Ale równocześnie wykazujący się delikatnością uczuć. Tego wszystkiego Knightleyowi odmówić nie można. Jednak Knightley wybija się na tle tego typu, myślę, że ma sporo cech Czułego Przyjaciela, więc umieściłabym go jako część wspólną obu zbiorów. Właściwie Czuły Przyjaciel nigdy nie jest uważany za doskonałą partię, ale nie zgodzę się z tobą, że to dotyczy Knightleya. To wyłącznie jego powściągliwość, powaga i naprawdę wysoka pozycja w tym lokalnym światku ocaliła go przed próbami usidlenia przez okoliczne panienki. Dziwię się, że sama panna Taylor nie próbowała go zdobyć, zdaje się, że byli w podobnym wieku, ale tłumaczę to tym, że on nie wykazał zainteresowania, a ona była damą do tego stopnia, że mogła tylko odwzajemnić afekt, ale nigdy starać się go wywołać.

Może przez to wszystko, o czym piszesz, czyli niezaprzeczalny splendor, jaki go otacza, pewną wyższość – nie tylko klasową, ale i moralną – nie wydaje się takim łatwym obiektem uczuć? Spośród żeńskiej obsady „Emmy” zakochuje się w nim w końcu Harriet, czyli postać co prawda ewoluująca w ciekawym kierunku, ale nadal dość naiwna, ulegająca porywom uczuć, przez Emmę nauczona mierzyć wysoko. Inne, jak sama zauważasz, albo nie miały śmiałości, albo – jak Emma – nie zdawały sobie z tego sprawy. A równocześnie: jest naprawdę z Knightleya taki wzór cnót?

Owszem, jest. Austen dodała jego wizerunkowi pewne drobne rysy, ale one właśnie tworzą doskonały w swojej niedoskonałości ideał. Knightley jest niesprawiedliwy wobec Franka Churchilla, osądza go zbyt surowo i chociaż tę ocenę jest w stanie uzasadnić ze swojej pozycji wyższości moralnej, w głębi duszy wie, że kieruje nim zazdrość. Ale jest w stanie się do tego przyznać, niedoskonałość staje się doskonałością. Nie znajduję w nim innych wad, z wyjątkiem pewnej kwestii, która zapewne niepokoi mnie wbrew intencji autorki. Otóż chodzi o podatność bohatera na zakochanie się w bardzo młodej panience.

A widzisz, mnie zawsze tacy pozornie doskonali bohaterowie prowokują do stawiania pytań, czy na pewno wszystko z nimi w porządku. To, o czym wspominasz,  chyba dopiero dzisiaj wydaje się nam podejrzane. Różnica wieku między Emmą a Knightleyem nie jest oszałamiająco duża…

Szesnaście lat.

…ale wspominanie przez tego ostatniego, że już od jej dzieciństwa czuł do Emmy coś więcej, budzi w nas dzisiaj raczej zdumienie niż romantyczne wzruszenie. Przypomina dobrze nam obu znanego innego bohatera klasycznej angielskiej powieści, o czym wspominałaś w swoim wpisie o mężczyznach ceniących pisarstwoAusten.

Nawiązujesz do Johna Jarndyce'a z „Samotni” Dickensa, o którym, w tym samym kontekście dyskutowałyśmy miesiąc temu. Tutaj pozwolę sobie na dygresję, żeby wykazać wyższość Austen jeśli chodzi o subtelność, takt i znajomość tajników ludzkiego serca. Dickens zaprojektował Jarndyce’a jako człowieka bez skazy. Ale po tych 150 latach z okładem jednak pewnych skaz można się doszukać. Jest coś nieprzyjemnego w tym, że on obserwuje z daleka kilkunastoletnią dziewczynkę i już sobie snuje jakieś plany, że może w przyszłości… Dalsze poprowadzenie tego wątku współczesnym czytelniczkom podoba się jeszcze mniej, nie chcę się tu wdawać w szczegóły, warto sięgnąć po „Samotnię” i przekonać się samemu. Jednak Knightley pomimo pozornego podobieństwa sytuacji – w końcu przyznaje się Emmie, że kochał ją, kiedy miała 13 lat (on miał wtedy 29) – zostaje w oczach współczesnych czytelniczek uratowany. Dlaczego? Bo w jego postępowaniu nie ma nigdy ukrytych motywów. On od zawsze jest wyłącznie szczerym przyjacielem Emmy. Dopiero później, kiedy doznaje olśnienia, zdaje sobie sprawę, że kochał ją od tak dawna.

Ale czy z takiego dzisiejszego punktu widzenia w Knightleyu nie ma jeszcze czegoś „niedoskonałego”? Oczywiście jego rady są sensowne, jest dalekowzroczny, lepiej umie rozeznać się w rzeczywistości niż Emma – uprzedzenie wobec Franka Churchilla pomińmy – ale jest też z drugiej strony takim bohaterem-wychowawcą, mówiącym „źle robisz, Emmo”, „nie tak, Emmo”, wyrażającym dezaprobatę na niemal każdym kroku. Oczywiście – przy takiej konstrukcji, jaką dostajemy, czyli bohaterce rozpieszczanej przez wszystkich i uważanej za ideał, Knightleyowi przypada rola „sprowadzacza na ziemię”, ale wziąwszy ten obraz w całości, czy nie jest to jednak podejrzane? Czy on właściwie nie wychowuje Emmy, swojej przyszłej żony?

W kontekście tego, co powiedziałam wcześniej, wydaje mi się, że w pewnym sensie ją wychowuje, ale nie wychowuje jej sobie na żonę. Po prostu dbał o jej dobro, nawet jeśli to oznaczało mówienie przykrej prawdy prosto w oczy. Nie było w jego działaniach wyrachowania. Knightley oczywiście musi być mentorem. Nawiasem mówiąc, w powieściach oświeceniowych mentor przechodzący do roli kochanka nie jest niczym dziwnym. Ale Austen jest ponad to. U niej ta relacja nie jest tak asymetryczna, mentor również doznaje oświecenia dzięki swojej uczennicy. Knightley widzi, że on też był zaślepiony, niesprawiedliwy itd. No i w końcu do niego dotarło, że nie jest na miejscu, żeby mężczyzna ciągle pouczał panią swego serca. Co ciekawe, w powieściach Jane Austen mentorem jest raczej typ Czułego Przyjaciela (Edmund Bertram i Henry Tilney), a nie Władczego i Wrażliwego, wyjątkiem jest tylko ten typ pośredni, czyli Knightley.

Piknik na Box Hill. George Lambert (fragment)


   
Skoro pojawił się nam w rozmowie miły starszy pan – John Jarndyce – co powiedziałabyś o ojcu Emmy, panu Woodhousie? Moim zdaniem jest to jedna z najbardziej udanych figur komicznych u Austen. Z jednej strony oczywiście może denerwować, zwłaszcza tam, gdzie niemal bezwiednie wkłada innym bohaterom w usta swoje własne opinie (jak w sporze o to, do jakich wód powinno się pojechać). Z drugiej – te cudowne sceny, w których usiłuje odebrać gościom część poczęstunku, bo przecież na pewno im zaszkodzi! Tak że dostajemy takiego dżentelmena, który w ogóle nie zauważa, że ktoś może się od niego różnić, ale nie sposób mu omówić pewnej troski o świat wokół, bo jedno wynika z drugiego. A Ciebie on bardziej śmieszył, czy jednak bardziej denerwował? A może to źle postawione pytanie?

No tak, pytanie chyba można by nieco przeformułować. Pan Woodhouse przy pierwszym czytaniu „Emmy” wydał mi się nieznośny i ogromnie uciążliwy dla otoczenia. Uciążliwość jest faktem, ale przy drugim czytaniu powieści spojrzałam na niego inaczej. Tak, to jest postać komiczna, ale bardzo wzruszająca, w pozytywnym znaczeniu. Często określa się pana Woodhouse'a jako hipochondryka, kogoś skoncentrowanego na swoich urojonych problemach. Ale to nie tak, on jest w rzeczywistości bardzo ciepłym i dobrym człowiekiem, szczerze troszczącym się o innych. Chyba najbardziej sympatyczny ojciec, jakiego stworzyła Austen.

Dokładnie – chociaż można to czytać podwójnie: pan Woodhouse z jednej strony oczywiście dba o dobro innych (a przede wszystkim, żeby było im ciepło i jedli lekkostrawnie), ale też stara się jakoś uporządkować świat zgodnie ze swoim jego widzeniem. Tu zwłaszcza krytyka instytucji małżeństwa rzuca się w oczy – i to ciekawe, że właśnie pan Woodhouse jest w niej bardziej radykalny, niż Emma!

Jego niechęć do małżeństwa wynika zapewne z faktu, że stracił żonę i tym samym zawalił mu się świat.

Tak, w dodatku pan Woodhouse nie lubi małżeństw, bo wtedy wszyscy go opuszczają (a przynajmniej tak sądzi).

Pan Woodhouse boi się wszelkich zmian, w których widzi zagrożenie bezpieczeństwa. A on chce, żeby wszyscy byli bezpieczni i mieli suche pończochy! Ta najczulsza troska, jaką pan Woodhouse wykazuje wobec swoich bliskich (i tych mniej bliskich też), jest oczywiście dla nich udręką (Knightleyowie odmawiali jedzenia „rzadkiej kaszki”, ale podejrzewam, że po ślubie pan Knightley starszy jednak da się skusić), ale dzięki temu możemy docenić, jak wiele cierpliwości wymagała od Emmy opieka nad tym najpobłażliwszym z ojców – bo to ona się nim opiekowała. Ale jedna rzecz mnie zastanawia: w ojcu Emmy nie ma ani śladu poczucia tej klasowej wyższości, która tak irytuje w niej, nie sądzisz?

Faktycznie wydaje się, że tej wyższości w nim nie ma – ale czy nie dlatego, że rzadko rusza się z domu? Świat zewnętrzny wydaje mu się na tyle groźny ze swoimi przeciągami, tuczącym jedzeniem i padającymi deszczami, że niewiele się o niego troszczy. Jak długo wszyscy mają suche stopy.

Przyjrzyjmy się jeszcze chwilę panu Johnowi Knightleyowi, już o nim wspomniałaś, ale to taki cudowny, kochany malkontent! On bardzo przypomina pewną postać z innej powieści Austen (znowu typy), tylko jest jego sympatyczniejszą wersją. Wiesz, kogo mam na myśli?

Hm, mam nadzieję, że to nikt z powieści, których nie miałam okazji czytać?
  
Chodziło mi o pana Palmera z "Rozważnej i romantycznej". Wydaje się on bardzo nieprzyjemnym mrukiem, do czasu, aż rodzi się mu dziecko, wtedy czytelnik odkrywa w nim pokłady czułości.

Oczywiście, pan Palmer! Zupełnie nie skojarzyłam ze sobą tych dwóch postaci, ale oczywiście masz rację, jest w nich coś podobnego.

John Knightley też nie ma zbyt wielu zalet towarzyskich, ale jego przywiązanie do rodziny jest ujmujące. Narzeka, że musi iść na przyjecie, zamiast spokojnie siedzieć w domu z żoną i dziećmi! Domatorstwo wydaje się w prozie Austen wielką cnotą u mężczyzny. Nawet Frank Churchill, którego skłonni jesteśmy widzieć raczej wśród lwów salonowych, wyraża tęsknotę za spokojem domowego ogniska. W tej scenie, kiedy przechodzą z Emmą obok plebanii i Frank wygłasza pean na cześć skromnego domostwa.

Brat naszego idealnego pana Knightleya faktycznie jest cudownie narzekającym na właściwie wszystko, na co ma okazję, ale wiadomo, że jest to narzekanie bardziej po to, żeby nie tracić fasonu, niż z jakiegoś innego powodu. W końcu trzeba dbać o reputację (znowu "Samotnia", widocznie wywarła na mnie jakieś mocniejsze wrażenie, niż jestem skłonna przyznać!). Wydaje się, że nawet odnosi to pewien skutek, w końcu pan Woodhouse się go najwyraźniej boi, przynajmniej niekiedy. A jak już przywołałaś Franka Churchilla, to co z nim? Spośród „czarnych charakterów” Austen on właściwie nie zostaje napiętnowany. Owszem, Knightley żałuje, że Jane wychodzi akurat za niego, bo zasługuje na kogoś lepszego, ale nie jest to żal w rodzaju „wydajemy córkę za Wickhama!” czy „ten łowca posagów Willoughby!”. Czy nie jest zatem tak, że to nie Frank, ale na przykład pan (albo pani?) Elton gra tutaj bardziej rolę „tego złego”? Churchill dostaje w końcu swoje „pięć minut dzielności” w starciu z włóczęgami atakującymi Harriet – pan Elton tylko konsekwentnie stacza się coraz niżej.

Zastanawiam się, jak ciężkie są winy Franka Churchilla. Z dzisiejszej perspektywy zupełnie błahe. Ale jednak pozwalał pannie wierzyć, że jest w niej zakochany, pozwalał całemu miasteczku w to uwierzyć. A to, jakkolwiek dzisiaj dziwnie brzmi, było wówczas... może nie zbrodnią, ale łajdactwem. W „Perswazjach” Wentworth zaplątał się w taką sytuację zupełnie nieświadomie, a kiedy się zorientował, że panna uważa, że on okazuje jej szczególne względy, nie pozostało mu nic innego, jak tylko się jej oświadczyć. W przeciwnym razie naraziłby ją na śmieszność, a sam straciłby honor. To ustawia postępowanie Franka w odpowiedniej perspektywie. A przypomnijmy sobie jeszcze, co powiedziała Emma o Knightleyu: że nigdy świadomie nie okazałby kobiecie więcej, niż czuje. To byłoby niegodne dżentelmena. A „Emma” to w pewnym sensie powieść o tym, co to znaczy być dżentelmenem.

Widzisz, mnie z kolei uderzyło w postępowaniu Franka co innego: to mianowicie, jak paskudnie wpuszczał Emmę w maliny, zachęcając ją do snucia idiotycznych teorii o Jane i panu Dixonie. Kiedy się tak pomyśli o tym, co wygadywał, pragnąc odsunąć od siebie podejrzenia – i to i o Jane, i pozwalając Emmie robić z siebie głupka – można uznać, że jednak nie jest najsympatyczniejszą postacią. Sprawa tajemnych zaręczyn czy ostatecznie i to, że mógł w sobie rozkochać Emmę – co się na szczęście w końcu nie stało – bledną jakoś przy tych innych jego winach. Bo one nie zostają w żaden sposób odkupione, myślę, że wszystkim nadal było z nimi głupio. 

Tu przyznam się, że postaci Franka Churchilla nie udało mi się jeszcze rozpracować. Wydaje mi się niespójna, ale Jane Austen nie tworzyła niespójnych postaci. Mogę zrozumieć, dlaczego Frank Churchill kochał Jane Fairfax, ale ciągle nie rozumiem, dlaczego Jane Fairfax kochała Franka Churchilla.

Nie zastanawiałam się nad tym – chyba głównie dlatego, że przyjęłam na wiarę, że między nimi po prostu „coś” jest. Ale to bardzo ciekawe pytanie! Ale właśnie, to przypomina mi, że mimo wszystko Frank Churchill plasuje się na drabinie społecznej w powieści najwyżej, wyżej nawet niż właściciel wielkich połaci ziemi, George Knightley. Nie to jednak sprawia, że odgrywa przez czas jakiś rolę „tego złego” – i to nawet mimo oburzenia, że jeździ do fryzjera szesnaście mil. Nie wspominając już o tym, że w końcu wyjaśnia się, że tak zupełnie bez sensu do tego fryzjera przecież nie jeździł. Co jakoś udowadnia, że jego uczucie do Jane było na tyle duże, że nie bał się ośmieszyć. A może to, przywołując Pratchetta, jest tak, że jako bogaty panicz absolutnie nie bał się śmieszności tego rodzaju?

Masz rację, Frank Churchill jako dziedzic ogromnego majątku i świetnego nazwiska rzeczywiście mógłby być stawiany w hierarchii społecznej być może nawet wyżej niż pan Knightley (wielkość połaci ziemi Knightleya zresztą mnie zastanawia). Ale to ten drugi jest wzorcem dżentelmena. I tutaj znów wracamy do kwestii społecznych i klasowych. Co właściwie mówi nam „Emma”, że każdy ma swoje miejsce na drabinie społecznej i powinien na tym swoim szczeblu siedzieć? Być może, w końcu nie powiodło się przeniesienie Harriet do wyższych kręgów towarzyskich. Ale mnie się raczej wydaje, że „Emma” ma wyjątkowo, jak na twórczość Austen, „równościową” wymowę. Klasowy snobizm głównej bohaterki jest przecież od początku bezlitośnie wyśmiewany. Ocenianie ludzi na podstawie ich majątku i urodzenia nie sprawdza się, gentility, czyli właściwie szlachetność, to coś zupełnie innego. Pan Knightley, który żyje na tyle skromnie, że nie ma nawet koni zaprzęgowych, jest dżentelmenem w takim stopniu, jakiego nigdy nie osiągnie Frank Churchill. Farmer Martin bardziej zasługuje na to miano, niż pozornie elegancki pastor Elton, należący wszak do odpowiedniej klasy społecznej.

Też mi się tak wydaje. „Klasa” jest tu istotna i wspomniałam w komentarzach do innego wpisu, że to bardzo „klasowa” powieść Austen, ale tak jak Ty nie sądzę, żeby chodziło o to trzymanie się własnej klasy – raczej o samą obecność tematu i akcentowanie tego, że bohaterowie pochodzą z różnych sfer. Gdyby w ten sposób poczytać „Emmę” to wydaje mi się ona nie tylko ciekawie naświetlać problem pochodzenia (nie zapominajmy, że dużą rolę w fabule odkrywa tajemnica urodzenia Harriet!) i związanego z nim statusu społecznego (z kolei Frank Churchill ma pozycję najwyższą dzięki adopcji), ale i – mimo wszystko – pewnej płynności pomiędzy klasami. Na koniec na papierze wszystko zostaje tak samo, ale w głowach bohaterów chyba niekoniecznie?

Myślę, że pewna bohaterka uczy się przede wszystkim, że bardziej niż klasa społeczna liczy się to, żeby postępować z klasą. A ta pierwsza niestety nie gwarantuje drugiego. 
 A teraz, panno Wędrowniczko, zechce pani skosztować jeszcze truskawek? Te drobniejsze stanowczo najlepsze... najlepsze owoce w Anglii, ulubiony przysmak wszystkich…

***


Truskawkowy Suplement

"Donwell słynęło z truskawek, co było uzasadnieniem zaprosin" - czytamy w "Emmie" (przekład Jadwigi Dmochowskiej). Jednak angielskie "strawberry" ma szerszy zakres znaczeniowy niż polska "truskawka". Z paplaniny pani Elton możemy dowiedzieć się, jakie owoce mogły się znaleźć na owych słynnych grządkach Donwell Abbey:
"The best fruit in England—every body's favourite—always wholesome.—These the finest beds and finest sorts.—Delightful to gather for one's self—the only way of really enjoying them.—Morning decidedly the best time—never tired—every sort good—hautboy infinitely superior—no comparison—the others hardly eatable—hautboys very scarce—Chili preferred—white wood finest flavour of all—price of strawberries in London—abundance about Bristol—Maple Grove—cultivation—beds when to be renewed—gardeners thinking exactly different—no general rule—gardeners never to be put out of their way—delicious fruit—only too rich to be eaten much of—inferior to cherries—currants more refreshing—only objection to gathering strawberries the stooping—glaring sun—tired to death—could bear it no longer—must go and sit in the shade."

Trzy nazwy wymienione przez pastorową nie padają w polskim przekładzie. Spróbujmy je rozszyfrować.

Hautboy (inaczej musk strawberry) to zanglicyzowana wersja francuskiego hautbois. Po łacinie:
Fragaria moschata, czyli... poziomka wysoka, gatunek rodzimy dla flory środkowej i wschodniej Europy. Rośnie również u nas, ale jest znacznie rzadsza od poziomki pospolitej. Hautboy były cenione ze względu na ich niezwykły, intensywny aromat. Uprawiane w ogrodach od XVI w.


Chili - Fragaria chiloensis, czyli poziomka chilijska, była uprawiana przez Hiszpanów w Ameryce Południowej. Do Europy sprowadził ją francuski szpieg w roku 1714. Charakteryzowała się dużymi owocami, więc tutaj możemy już mówić o "truskawce".

White wood to odmiana wood strawberry, Fragaria vesca, czyli naszej poczciwej poziomki pospolitej! Francuzi zaczęli ją uprawiać w ogrodach już od XIV w. To gatunek rodzimy również dla flory Wysp Brytyjskich.

Roślina obecnie znana pod nazwą truskawki (Fragaria ×ananassa) jest mieszańcem dwóch gatunków: wspomnianej wyżej poziomki chilijskiej z pochodzącą z Ameryki Północnej poziomką wirginijską.


Wynika stąd, że pani Elton wprosiła się do Donwell raczej na poziomki, a nie na truskawki!



Kurier Festiwalowy Nr. 5

Zapis naszej piknikowej rozmowy znajdziecie również na blogu Pyzy. Zapraszam do dyskusji (czy też plotkowania) i tam, i tu.

A jutro znowu dzień filmowy! Na wpisy o adaptacjach "Emmy", czy też raczej jej przeróbkach, zapraszają Karolina i Pyza. Ja również zapraszam do siebie, na drugą część "Modowego przewodnika po prozie Jane Austen".

Linki do wszystkich festiwalowych wpisów znajdują się też w Archiwum Festiwalu.

28 komentarzy:

  1. Pozwole sobie przede wszystkim napisac - swietny pomysl z Festiwalem Emmy i mam nadzieje ze wiecej takich inicjatyw sie pojawi :) Co do tematu posta - jakos wyjatkowo pan Knightley mi do gustu nie przypadl. Wiekszosc czytajacych irytuje postac Emmy, mnie irytuje Knightley. Wydaje mi sie po prostu nudny, za stary dla Emmy, moralizujacy, sztywniak po prostu ;) Frank Churchill postepowal bardzo nieladnie i chyba uszlo mu to na sucho z powodu jego znaczenia i bogactwa. Wodzic za nos panne i nasmiewac sie przy niej z innej, z ktora byl skrycie zareczony? Ladaco i juz. Gdy mysle sobie o ciagu dalszym tej powiesci do Emma ma ciezkie zycie u boku starzejacego sie i jeszcze bardziej gderajacego meza, a Jane rowniez przy boku niepowaznego hulaki. W zasadzie to jedyne dobrze dobrane pary w tej historii to pan i pani Weston, Harriet i Robert Martin oraz pan Elton i Augusta. ewazdublina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, jeśli chodzi o Franka, to tak, myślę, że tak to można określić. Ale pan Knightley stary i gderający? Na to się nie zgodzę :)Po pierwsze, 37 lat, to młody chłopak! Po drugie on nie ma najmniejszej skłonności do gderania (w przeciwieństwie do młodszego brata), tylko czasem bywa niesprawiedliwy wobec swoich konkurentów. Jak sobie wyobrażam dalszy ciąg "Emmy", to martwię się raczej o niego. Obawiam się, że Emma całkiem weźmie go pod pantofel. Zauważ, ile już zdążył poświęcić. Czy gderający mężczyzna zgodziłby się zamieszkać w domu pana Woodhouse'a?

      Miło, że do nas zajrzałaś, pozdrawiam!

      Usuń
    2. Jeszcze nie gdera ale zacznie ;) Pewnie ze 37 to nie duzo ale roznica wieku miedzy nimi jest duza i ona mentalnie jest jeszcze jeszcze dzieckiem a on to jak na owczesne standardy, dojrzaly mezczyzna.

      Usuń
    3. Na pewno nie zacznie ;) A Emma jest niedorosła na początku powieści, ale w trakcie obserwujemy jej dojrzewanie - to jest w ogóle główny temat "Emmy".

      Usuń
    4. Mnie się też wydaje (wpadam tak późno, ale jeszcze mam nadzieję się załapię na kawałeczek dyskusji :)), że pan Knightley kończy swój okres bycia "grumpy Knightley" wraz ze ślubem, bo edukacja moralna Emmy się kończy sukcesem (że tak to lakonicznie ujmę). Ciekawa jestem, tak swoją drogą, jak w rozmaitych dalszych ciągach autorzy pisali ten związek -- muszę kiedyś sprawdzić, których interpretacji jest najwięcej! Bo tak w ogóle, to na przykład ta scena z Elizabeth w Pemberley, o której @Ewo wspominasz niżej, w rozmaitych ciągach dalszych i retellingach "Dumy..." pojawia się często, by pokazać, że Lizzie nie kochała aż tak Darcy'ego i potem im się nie układało. Co samo w sobie jest interesujące, że z chęcią widzi się "żyli długo i szczęśliwie" tutaj jako coś do poddania w zwątpienie.

      Usuń
  2. Tak na marginesie związku Jane i Franka, nie wiem skąd pomysł, że ona w ogóle go kochała. Austen przecież na początku ustami Emmy jasno wykłada swój stosunek do małżeństwa, w którym miłość jest luksusem na który mogą sobie pozwolić bogaci. Przecież Anna, Augusta, Harriet wychodzą za mąż ale nie dlatego, że zakochały się w swoich mężach. Małżeństwo ma zapewnić "szacunek, niezależność, ładny dom" i "nie wywołać rumieńca wstydu". Dla Jane to wymarzona sytuacja, a że jeszcze na dodatek Frank jest młody i przystojny więc czego więcej chcieć. Co innego gdyby była bogata, wówczas mogłaby zaszaleć i poślubić tego kogo kocha, oczywiście biorąc pod uwagę co na ta powiedzą inni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym była ostrożna w stwierdzeniach, że Austen czyimiś ustami wykłada swój pogląd. Owszem, tu akurat obserwacja Emmy jest trafna, bo tak to wtedy było, tylko że Jane Austen we wszystkich swoich powieściach potępia małżeństwo bez miłości. Tak, w tym świecie kobieta musi wyjść za mąż, bo co ją czeka, jeżeli tego nie zrobi, widać na przykładzie panny Bates. Ale Austen nie pozwoliłaby żadnej ze swoich bohaterek (tych, którymi czytelnik ma się przejąć) się sprzedać.
      Odpowiadając na Twoje pytanie: stąd, że kobiety pokroju Jane Fairfax nie są tak wyrachowane. Poza tym, ona tu naprawdę więcej ryzykowała, zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter Franka.

      Usuń
    2. Ależ Austen swoje zdroworozsądkowe podejście do małżeństwa właśnie wykłada w swoich powieściach i twardo stąpa po ziemi. Małżeństwo to zbyt poważna instytucja by opierać ją na tak ulotnym uczuciu jak miłość. Mąż i żona mają jasno rozdzielone role - jeśli się na dodatek kochają to świetnie, ale to u Austen nie jest warunek ani konieczny ani jedyny. To nie musi być od razu wyrachowanie - przecież żadna z bohaterek Austen nie musi wybierać pomiędzy miłością a prosperity i poczuciem bezpieczeństwa, nie poświęcają miłości dla małżeństwa bo po prostu jej nie zaznają.

      Usuń
    3. To jest bardzo ciekawe podejscie. Przeciez Marianna tez nie kochala porucznika Brandona, zwyciezyl rozsadek. Nie sadze by Jane byla az tak zakochana we Franku. Ja to w ogole ja widze jako bardzo inteligentna, chlodna i dobrze kombinujaca kobiete. Przymykala oko na rozne Franka wady, bo to byla dobra partia i dobrze sobie z tego zdawala sprawe. Tak moze troche nie w temacie ale zawsze mnie fascynowalo ta scena w serialu Duma i Uprzedzenie z Colinem Firthem, kiedy Lizzy widzi pierwszy raz jego posiadlosc i mowi do siebie: To tego domu moglabym byc pania. Czyzby troche zlagodniala wzgledem pana Darcy uswiadomiwszy sobie co traci? I potem powiedziala tez do siostry ze nie kochala go od zawsze, dopiero kiedy zobaczyla Pemberley - ja wiem ze to mial byc zart z jej strony ale ... ;) ewazdublina

      Usuń
    4. Wykłada, wykłada. Tylko:
      a) skąd pomysł, że wykłada je ustami Emmy?
      b) wykłada odwrotność tego, co jej przypisujesz.
      Ona przedstawia sytuacje kobiet w społeczeństwie i ta sytuacja jest dokładnie taka, jak napisałeś. Tylko z tego nie wynika, że Austen uważa że tak być powinno. Że miłość nie jest jedynym warunkiem - tu się zgodzę. Ale jest warunkiem koniecznym. Z tym że miłość u niej opiera się na porozumieniu duchowym i intelektualnym (los mężczyzn, którzy "polecieli" na urodę jest bardzo przykry).
      Jeśli twierdzisz inaczej, to podaj przykłady :)
      Co do ostatniego zdania - właśnie się mylisz: przypadek Anny Elliot z "Perswazji".

      Usuń
    5. Ewo, Lizzy tak powiedziała, ale to naprawdę był taki żarcik :) Świadczy to tylko o autoironii. Pokochała go, bo zdała sobie sprawę z jego zalet. Co do Marianny i Brandona, to rzeczywiście jej przypadł chyba najgorszy los. Tylko że Austen też nie przedstawia tego jako rozsądną rezygnację, Marianna odnalazła inny rodzaj miłości. Co może nie przekonywać, ale nie potwierdza tezy, że uczucie się nie liczy.
      Jane oczywiście wydaje się chłodna, ale to była powściągliwość, a nie wyrachowanie.

      Usuń
  3. Sądziłem, że to naturalne, że Austen wykłada swoje poglądy ustami głównej bohaterki, zwłaszcza że ta, jak twierdzisz, dojrzewa, co jest zresztą dosyć karkołomną tezą. Nie twierdzę, że Austen twierdziła, że to idealne rozwiązanie - powiedziałbym, że optymalne, z punktu widzenia kobiety. Co do losu mężczyzn, którzy polecieli na urodę - przecież Izabella ustępowała Janowi więc żeniąc się z nią nie poleciał na jej intelekt a przecież sprawiali wrażenie jeśli nie szczęśliwego, to przynajmniej zadowolonego małżeństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego miałoby to być naturalne?

      Jasne, John nie poleciał na intelekt Izabeli, ale nie zapominajmy, że oprócz urody ona miała też inne zalety.

      Usuń
    2. Oczywiście, że z punktu widzenia Jana, miała - zapewne wniosła posag nie mniejszy niż Emma i znając swoje miejsce zajmowała się domem, w którym on o wszystkim decydował.

      Usuń
    3. Ojej. Jane Austen miała chyba znacznie bardziej pochlebną opinię o mężczyznach niż Ty.

      Usuń
  4. Dorzucę i ja swoje trzy grosze o panach z Highbury: pan Knightley, na pierwszy rzut oka, jest zbyt doskonały, aby mógł być prawdziwy. A przy bliższych oględzinach, więcej moim zdaniem traci, niż zyskuje. Jedyną rysą na jego charakterze jest pochopny osąd Franka Churchilla, ale, jako że to czyn popełniony z miłości/z zazdrości, jest mu to przez rzesze fanek wybaczone. Odnoszę nieodparte wrażenie, że fabularna konstrukcja Knightley'a opiera się na przeciwwadze dla niepokornej, irytującej Emmy. Ona - nieznośna, on - ideał. Ostatecznie "pogrąża" go w moich oczach fakt, że zakochał się właśnie w niej. To po prostu do niego nie pasuje. Rozsądny, stateczny, odpowiedzialny, dojrzały mężczyzna i taka arogancka, samolubna pannica? Nie mam pojęcia, jak mógł się w niej zakochać. Jedno jest pewne - na pewno nie uwiodła go swoim charakterem. Czy raczej: charakterkiem.
    Interesujące jest, dlaczego w powieści nie pada zbyt wiele szczegółów na temat Pana Idealnego. Nawet jego metryka jest dość zagadkowa - nie wiadomo przecież, czy pan K. ma lat 37, czy 38. Ale to jest szczegół; gorzej, że możemy się tylko domyślać, dlaczego, mimo odpowiedniego wieku, pozycji społecznej, majątku i zalet charakteru, pozostał w stanie wolnym i nie ma za sobą żadnej tzw. przeszłości. Czyżby całe życie czekał na Emmę? Aż dorośnie i dojrzeje - dosłownie i w przenośni?
    Najbardziej zdziwiło mnie w "Emmie" postępowanie kapitana Westona. A zwłaszcza jego społeczna recepcja. Owdowiały, oddał Franka pod opiekę Churchillom, a sam troszczył się od tamtej pory tylko o własne potrzeby, na celowniku mając szukanie nowej żony. Owszem, nie oddał dziecka do przytułku, a u bogatych krewnych Frank miał wygodne życie, ale ojciec to zawsze ojciec. Uderzyło mnie, że pan Weston został rozgrzeszony, a krytyka spadła na krewnych, którzy przygarnęli chłopca.
    To ciekawe, co piszecie o Emmie i jej ojcu. Faktycznie, w panu Woodhousie nie ma ani cienia arogancji i poczucia klasowej wyższości. Skąd, w takim razie, wzięło się ono u Emmy? Ojciec postrzegał ją jako ósmy cud świata, więc mógł wbić ją w dumę i samouwielbienie. A resztę - otoczenie, służbę, brak finansowych trosk - rozsądne dziewczę musiało dostrzec samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marto, co do Emmy, to wiesz, że mam zamiar Cię przekonywać w osobnym wpisie :) Ale jeśli pytasz, czego Knightley pożądał w Emmie, mogę Ci odpowiedzieć: jej intelektu. To był ten główny wabik. Zauważ, że on od samego początku wychwala zalety jej umysłu, Emma w wieku 12 lat umiała odpowiedzieć na pytania, które były za trudne dla 17-letniej Izabeli; Emma miała świetne rozeznanie w literaturze (przypomnijmy sobie sporządzony przez nią spis lektur, który tak wielkie wrażenie zrobił na Knightleyu), itd. Poza tym, ona naprawdę nie była taką wstrętną egoistką, jak ją malują. Ależ skąd, była samolubna (bo któż nie jest) w mniejszym stopniu niż większość ludzi. A to, że miała silną osobowość, energię, zdecydowanie - to jak najbardziej mogło Knightleya pociągać. Powinien woleć jakieś rozmemłane ciepłe kluchy? Poprzednio uważałam, że Austen potraktowała swoich bohaterów niesprawiedliwie, że Emma zasłużyła na Franka Churchilla, a Knightley powinien ożenić się z Jane. Jeśli chodzi o Franka i Jane to dalej nie bardzo to widzę, za to widzę teraz, że Emma i Knightley mogą stanowić bardzo szczęśliwą parę.
      A że Knightley zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy? Jeśli chodzi o prawdziwość w świecie literackim, to dla mnie jest prawdziwy. A że nie chodzą tacy tłumnie po ulicach naszych miast, cóż... o to nie możemy winić pana Knightleya. Który w ogóle jest idealnym partnerem dla współczesnej kobiety (a Emma, jak sama zauważyłaś, jest bardzo dobrym modelem współczesnej kobiety). Dlaczego? Bo jest jednocześnie i władczy, i uległy ;)

      Usuń
    2. A co do Westona, to wtedy takie postępowanie nie było niczym dziwnym. Jeden z braci Jane Austen też został tak wyekspediowany z domu i dzięki temu odziedziczył majątek, z którego później żyły również jego siostry i matka. Tak więc w ramach epoki można pana Westona zrozumieć. Choć z dzisiejszej perspektywy oczywiście inaczej to wygląda. A krytyka spadła na panią Churchill, która sobie chłopaka zawłaszczyła i ze względu właśnie na klasowy snobizm, trzymała go z dala od ojca.

      Usuń
    3. Sama widzisz, jestem tak zaślepiona uprzedzeniem do Emmy, że być może pewnych rzeczy nie dostrzegam ;-) Zresztą, intelektu głównej bohaterki naprawdę nie widzę. Owszem, pan Knightley, gdy akurat Emmy nie krytykuje lub nie zwraca jej uwagi, wychwala dziewczynę pod niebiosa, ale te dowody niezwykłej bystrości umysłu Emmy widzę głównie w słowach (w słowach innych, zakochanych w niej i kochających ją mężczyzn), a nie w czynach. Stworzyła ambitną listę lektur, ale swoich ambitnych czytelniczych zamierzeń nie zrealizowała, a co do inteligencji w działaniu, to okazała się raczej kiepskim psychologiem. Niespecjalnie nadaje się na swatkę, nie potrafi przewidywać, dostrzegać oczywistych dla innych detali i niuansów. Nie potrafi rozeznać się nie tylko w emocjach innych, ale i w swoich własnych. Związek Emmy i Knightleya to "psychologiczny" mezalians. Dopasowali się jedynie pod względem "mająteczków" ;-)
      Ach, to o to chodziło! O dziedziczenie... Im bardziej się "wgryzam" w świat Emmy, tym, z jednej strony, wydaje mi się on coraz bardziej fascynujący, a z drugiej - niesłychanie okrutny.
      Jane Fairfax to dla mnie najbardziej tajemnicza postać w galerii "Emmy". Albo inaczej: jedna z najmniej charakterystycznych bohaterek. Wiem o niej za mało, żeby ocenić, czy pasowali z Frankiem do siebie. W tej kwestii jestem zmuszona uwierzyć na słowo Austen, a to, jak wiadomo, może sprowadzić na manowce ;-)
      P.S. Mimo wszystko, wolałabym Franka Churchilla niż pana K. Ale to tylko dlatego, że mam autodestrukcyjną słabość do Czarujących Łotrów ;-)

      Usuń
    4. @Marto, ale wiesz, Knightley ją widywał przez cały czas, widział, że ma też dobre strony charakteru i zalety, więc nawet mimo że osądzał ją surowo, to nie uważał ją jedynie za rozwydrzoną pannicę. To uczucie wydawało mi się więc dostatecznie uzasadnione ;). W tym sensie, że Emma naprawdę miała jakieś zalety! Co stopniowo nawet w surowym osądzie Knightleya musiało się pojawić ;).

      A co do powodów Knightleya do późnego małżeństwa: on chyba ma generalnie takie zapatrywania, przecież Robertowi Martinowi też radzi, żeby zaczekał, okrzepł i ustatkował się, zanim się, no cóż, ustatkuje :).

      Usuń
    5. Pyzo, przyjmuję za pewnik, że musiało być w Emmie coś, w czym można się było zakochać ;-) A że ja tego nie widzę? Cóż, dla Emmy to niewielka strata ;-)
      Po takim sensownym mężczyźnie, jak pan Knightley, należało się również spodziewać rozsądnego podejścia do kwestii małżeństwa - bardzo dobrze, niech dojrzewa! Ale jest i druga strona medalu, którą zauważyłaś w dyskusji z Tarniną. Czy to możliwe, żeby żadna panna (lub wdowa ;-) ) nie miała zakusów na tak dobrą partię, jak Knightley? Nie uwierzę, że potencjalne kandydatki mogła odstraszać jego pozycja, powaga i doskonałość. Kobiety się takich rzeczy raczej nie boją, wręcz przeciwnie ;-) Austen o przeszłości pana K. uparcie milczy, więc siłą rzeczy skazuje nas na domysły. A to, przyznam, kwestia, która bardzo mnie intryguje.

      Usuń
    6. Nie no, jasna sprawa, czasami nie lubimy bohatera/ki i koniec :).

      A wiesz, że jak tak postawiłaś sprawę, to właściwie... Chociaż może trzeba też wziąć pod uwagę realia i taki kawaler w tym wieku i z takim majątkiem, jeśli nie chce żony, to wcale nie jest niczym dziwnym? A może to kwestia dość wąskiego kręgu socjety highburskiej?

      Usuń
    7. Możliwe, że wtedy było tak, jak dziś, również pod względem tolerancji dla starych kawalerów i braku takowej dla starych panien ;-) Mówiąc krótko: Knightley ma wszystko doskonałe, również życiorys. Tabula rasa, czysta karta, bez żadnych grzechów przeszłości. Emma to prawdziwa szczęściara.
      Emmy raczej nie lubię, fakt, ale lubię o niej rozmawiać :-)

      Usuń
    8. Marto, wyczuwam ironię w tym Twoim stwierdzeniu, ale uważam, że jest właśnie tak, jak piszesz. Knightley to nie jest moim zdaniem ktoś, z kogo można zdrapać trochę pozłotka (jak się wyraziła Pyza w naszej korespondencji "poza anteną"), to posąg odlany ze spiżu! No, taki czuły i ciepły spiżowy posąg. Tak że proszę mi tu nie insynuować, że on tak często jeździł do Londynu, bo w Highbury nie było pań lekkich obyczajów ;)

      Usuń
    9. Zanotuję sobie zdanie "czuły i ciepły spiżowy posąg", bo jest absolutnie cudowną charakterystyką Knightleya! Swoją drogą -- można by też ukuć taką interpretację, że on jeździ w tym celu do Londynu właśnie dlatego, że jednak jakoś mu z tym nieswojo?

      Usuń
    10. Tak, tak, Pyzo, zanotuj. Wyrażam zgodę na rozpowszechnianie ;)
      Co do drugiej części, to używając w rozmowie tylko zaimków, narażamy się na to, co przytrafiło się Harriet i Emmie: myślały, że mówią o tym samym, a mówiły o czymś całkiem przeciwnym.

      Usuń
    11. Za dużo ducha powieści ;). Chodziło mi o tę interpretację, że Knightley w Londynie korzysta z usług prostytutek i stąd takie częste jego wyjazdy. Że jeśli by faktycznie tak było, to może wyjeżdża, zamiast kompensować to sobie na miejscu, bo jednak mu z tym nieswojo?

      Usuń
    12. Myślę, że mieszkając w Highbury nie miałby jak "kompensować sobie tego na miejscu", jak to elegancko ujęłaś (też sobie zapiszę ;)), bo niby skąd w Highbury miałyby się wziąć prostytutki? W takiej zdrowej, solidnej społeczności? Co innego w Londynie, tam się można zgnilizny moralnej spodziewać. Ale wyjazdy Knightleya do stolicy z pewnością były całkiem niewinne. W każdym razie nie ma żadnych dowodów, że było inaczej.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.