piątek, 26 września 2014

"Miasto 44" Jana Komasy



*** Scena z filmu. Pierwszy strzał - przed Powstaniem ***

Od tygodnia możemy oglądać "Miasto 44" na ekranach kin. Ten film oczywiście nie jest ekranizacją powieści, więc pisanie o nim na blogu poświęconym książkom jest pewnym nadużyciem. Ponieważ jednak jest to prawdopodobnie najbardziej oczekiwany film roku (ba, ćwierćwiecza!), postanowiłam to nadużycie popełnić. Za usprawiedliwienie niech posłuży mi to, że na podstawie scenariusza "Miasta 44" powstała książka pod tym samym tytułem, autorstwa Marcina Mastalerza. (Książki nie znam i zapewne nigdy nie poznam, bo odnoszę się sceptycznie do tego rodzaju twórczości, literatura powinna być autonomiczna).
---

Przypominam sobie "Cienką czerwoną linię" i chciałabym, żeby film o Powstaniu Warszawskim nakręcił Terrence Malick. Niestety "Miasto 44" zrobił Jan Komasa. Niewątpliwie jest to film bardzo sprawnie zrealizowany. Świetne zdjęcia, dźwięk, scenografia, doskonałe kostiumy. Efekty specjalne na światowym poziomie. Co najmniej dobra gra młodych i przeważnie nieznanych aktorów. Najsłabiej w tym zestawieniu wypada reżyseria i scenariusz, za które odpowiada Jan Komasa. Jako reżyser Komasa zbyt daleko poszedł w stronę efekciarstwa i komiksowej estetyki. Jako scenarzysta zaledwie naszkicował bohaterów i fabułę, która zdaje się służyć wyłącznie przeprowadzeniu widzów przez "kompendium wiedzy o Powstaniu" i w kolejne lokalizacje na mapie obracanej w gruzy Warszawy: z Woli na Stare Miasto, potem kanałami do Śródmieścia, dalej Czerniaków, by zakończyć próbą przepłynięcia na prawy brzeg Wisły. W tym filmie są wszystkie elementy, które kojarzą się z hasłem "Powstanie Warszawskie". Jest bohaterstwo powstańców, początkowy entuzjazm, brawura i późniejsza determinacja. Przejście kanałami. Jest tragedia ludności cywilnej, są bombardowane szpitale, rzeź rannych. Jest udział dzieci w Powstaniu, jest powstańczy ślub. Są nawet wyzwoleni przez powstańców żydowscy więźniowie, którzy przyłączają się do Powstania i berlingowcy, którzy chcą pomóc, ale nie umieją walczyć w mieście. Ale równocześnie jest w nim pustka.

Pierwszym kadrom filmu towarzyszy śpiewana przez Marino Mariniego piosenka "Nie płacz, kiedy odjadę". Pierwszy zgrzyt. Ale wszystko jasne, to komentarz do tego, co się wkrótce wydarzy. Za parę dni Stefan, główny bohater, zostawi matkę i małego brata i pójdzie do Powstania. Jakiś czas później zobaczymy scenę w zwolnionym tempie, w której pod gradem kul i pocisków Stefan biegnie przez cmentarz przy dźwiękach "Dziwny jest ten świat". Zanim Niemen zdąży zaśpiewać, że "ludzi dobrej woli jest więcej", Stefan, trafiony kulą, wpada do grobu, piosenka się urywa, obraz wraca do normalnego tempa. To wspaniale zrealizowana scena, reżyser delektuje się swoją sprawnością, ale równocześnie dosyć tani chwyt. Dokąd i po co Stefan biegnie? Właściwie bez sensu i nie dobiegnie donikąd. Tak jak bezsensowne było bohaterstwo powstańców, prowadzące ich do grobu. Taki jest poziom metafory w filmie Komasy.

Bohaterowie "Miasta 44" to właściwie współcześni nastolatkowie przebrani w historyczne kostiumy. Oddział, do którego na krótko przed Powstaniem wstępuje Stefan (Józef Pawłowski), to taka grupka "złotej młodzieży", która w konspirację b a w i   s i ę (słowo użyte nieprzypadkowo) chyba głównie po to, by zaspokoić swoją potrzebę silnych wrażeń. Wspaniali chłopcy o posągowej urodzie, wszyscy jednakowo przystojni, piękne dziewczyny ucharakteryzowane na amerykańskie pin-up girls. Do konspiracji wciąga Stefana koleżanka z podwórka, ciemnowłosa, rezolutna Kama (Anna Próchniak), ale on wstępuje do oddziału z powodu obecności w nim złotowłosej panienki z dobrego domu, Ali-"Biedronki" (nagrodzona na festiwalu w Gdyni za najlepszą rolę kobiecą Zofia Wichłacz) - nić fabularna filmu to historia uczuć tej trójki. Takie są motywacje bohaterów "Miasta 44". Powstanie jest dla nich z początku przede wszystkim przygodą, potem oczywiście zmieniają się, dojrzewają. I uczą się walczyć, bo w początkowych scenach z Powstania widz ma wrażenie, że to grupka dzieci, która spotkała się przedwczoraj i nie wie, co ma robić, a nie młodzi, ale przecież żołnierze Armii Krajowej, którzy na ten moment szkolili się przez lata.

Komasa nie kryje się z tym, że jego ambicją było stworzenie filmu komercyjnego, który ściągnie do kin szeroką publiczność. Publiczność ta chyba ma być bardzo młoda, stąd odwoływanie się do estetyki komiksu czy gry komputerowej. Komasa w zasadzie stosuje podobne zabiegi, co w "Sali samobójców". Ale moim zdaniem pokazuje Powstanie w sposób, w jaki, zwłaszcza młodemu widzowi, nie powinno się go pokazywać. Ten ponad dwugodzinny spektakl okropności wojny zamiast uwrażliwiać - znieczula. Scenę, w której na bohaterkę spada deszcz krwi i ludzkich szczątków, obejrzałam prawie bez emocji. To ze mną, czy z filmem jest coś nie tak?
A 70 lat temu to była prawdziwa krew, prawdziwy ból, śmierć nie na niby.

Dyskusja na temat Powstania Warszawskiego, o jego zasadności, sensie czy bezsensie, o skutkach rozpoczęła się 70 lat temu i nic nie wskazuje na to, żeby miała się prędko zakończyć. Film Jana Komasy nie jest jednak głosem w tej dyskusji (reżyser przyznawał w wywiadach, że rozważania na temat sensu Powstania go nie interesują), miał być natomiast hołdem złożonym powstańcom. I tu moim zdaniem pojawia się pewien problem, logiczna niespójność: czy można złożyć hołd uczestnikom jakiegoś wydarzenia, nie wypowiadając się jednocześnie na temat samego wydarzenia? I po co w ogóle kręcić film, jeśli nie po to, żeby za jego pomocą wyrazić swoje zdanie? Jaki sens ma pokazywanie filmu o Powstaniu młodym ludziom, jeśli nie po to, żeby powiedzieć, po co 70 lat temu ich rówieśnicy poszli walczyć? Ale właściwie nie to jest ważne, że film Komasy nie odpowiada na to pytanie. Liczy się to, że on go w ogóle nie stawia. Mimo wszystko nie da się nakręcić filmu neutralnego. Uciekając od pytania o sens Powstania, Jan Komasa pokazuje jego bezsens. To znów jest opowieść o tym, jak ludzie nieodpowiedzialni lub szaleni wysłali na śmierć nieprzygotowane do walki dzieci. Czy taka jest prawda o Powstaniu?

Nie wiem, czy powstańcy, którzy mieli okazję obejrzeć film, poczuli się uhonorowani. W materiale promocyjnym (dostępnym na Youtube) czworo z nich wypowiada się o "Mieście 44" bardzo pozytywnie. Ja mogę powiedzieć, że to nie jest film, na który czekałam. Mam poczucie zmarnowanej szansy. To mogło być wielkie kino, a jest zaledwie sprawna realizacja. Mimo to, polecam wybrać się na "Miasto 44". Następnego filmu o Powstaniu Warszawskim nie zobaczymy zapewne przez kolejne 30 lat.

2 komentarze:

  1. Bardzo trafne spostrzeżenia na temat tego filmu. Miałam dokładnie takie same odczucia po jego obejrzeniu. "Hollywoodzki plastik"... Niestety.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. "Miasto 44" niewątpliwie ma wiele zalet, jeżeli chodzi o rzemiosło filmowe, ale zabrakło duszy. Mój największy problem z tym filmem, to jego nieszczerość.
      Pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz.