czwartek, 22 stycznia 2015

Benedict Cumberbatch a sprawa polska

*** Benedict Cumberbatch jako Alan Turing w "Grze tajemnic" ("The Imitation Game"). Materiały promocyjne ***



Mam nadzieję, że dla wszystkich jest jasne, że powyższego tytułu nie należy brać poważnie. Po prostu byłam wczoraj w kinie i chciałabym napisać parę słów o "Grze tajemnic". Oczywiście wcale mnie nie dziwi, a co więcej uważam to za całkowicie naturalne, że szeroką polską opinię publiczną w związku z tym filmem interesuje najbardziej to, czy przypadkiem znowu nie pominięto naszego wkładu w ważne historyczne wydarzenie. (Jest to tym bardziej naturalne, że Anglicy mają wielkie zasługi w dziedzinie pomijania polskiego wkładu). Nie zamierzam się jednak nad tą kwestią długo rozwodzić, bo sprawa jest dosyć prosta. Chodzi o to, czy "The Imitation Game" jest filmem o złamaniu kodu Enigmy, czy nie. Moim zdaniem dotyczy Enigmy w tym stopniu, że Polakom należą się jakieś cztery zdania. Z ekranu padają trzy, a właściwie dwa, z czego jedno zdanie powtórzone jest dwukrotnie, i nie do końca odpowiada prawdzie. "Polski wywiad wojskowy wykradł ją (Enigmę) z Berlina" - dokładnie użyto wyrażenia "smuggle out", co nasuwa wizję kilku agentów, którzy gdzieś się włamują i fizycznie wykradają maszynę szyfrującą. Tymczasem sprawa jest złożona, ale najważniejszy jest intelektualny wkład polskich kryptologów, którzy - dysponując cywilną wersją Enigmy - skonstruowali coś nazwanego "bombą kryptologiczną", co umożliwiało odszyfrowywanie wiadomości. Drugie zdanie jest lepsze - Turing tłumaczy, że chce skonstruować maszynę, która działałaby jak "ta stara polska", tylko miała większe możliwości. Zatem potraktowanie "sprawy polskiej" w "Grze tajemnic" nieco rozczarowuje, ale bądźmy realistami, dlaczego ktoś miałby dokładać starań, żeby połechtać naszą dumę narodową? I konia z rzędem temu, kto zdołałby wymyślić zdanie zawierające nazwiska: Rejewski, Różycki, Zygalski, nadające się do włożenia w usta któremukolwiek z bohaterów, i pokazać te wszystkie niuanse w filmie, w którym, jak już wspomniałam, historia Enigmy nie jest najważniejsza.

No dobrze, spełniwszy patriotyczny obowiązek, nareszcie mogę przejść do sedna. Czy film mi się podobał? Owszem. Czy warto było go obejrzeć? Tak. Ale jednocześnie "Gra tajemnic" lepiej wypada w zwiastunie niż podczas seansu. "The Imitation Game" jest świetnie zagranym filmem z nie najlepszym scenariuszem i raczej niezbyt dobrze zmontowanym (mam tu na myśli nie tyle cięcia w poszczególnych ujęciach, co dobór scen z nakręconego materiału i sposób ich zestawienia w filmie), za to z całą pewnością przewartościowanym przez gremia przyznające nagrody. Nominacje do Oscarów we wszystkich najważniejszych kategoriach, w tym za najlepszy film, reżyserię i scenariusz, są chyba jednak głównie efektem działania machiny promocyjnej.

Problem "Gry tajemnic" polega na tym, że właściwie nie do końca wiadomo, jaki jest jej temat. Oczywiście jest to film biograficzny o Alanie Turingu, genialnym matematyku, ojcu informatyki, który w czasie II wojny światowej pracował w Bletchley Park, tajnym ośrodku brytyjskiego wywiadu. Ostatecznie to właśnie jego praca doprowadziła do złamania kodu niemieckiej maszyny szyfrującej, co przyspieszyło zwycięstwo Aliantów i uratowało wiele milionów istnień ludzkich. O życiu Turinga z filmu nie dowiemy się jednak więcej niż z Wikipedii, o rozpracowaniu Enigmy też niewiele, choć ten wątek zajmuje wręcz za dużo miejsca w całej historii. Spodziewałam się więcej - właściwie więcej wszystkiego: więcej Turinga, więcej jego pracy, więcej napięcia związanego z walką o zwycięstwo w wojnie, więcej losów powojennych. Fabuła koncentruje się na życiu i pracy Turinga podczas wojny, pokazując je z perspektywy lat 50., kiedy na skutek włamania do jego mieszkania, Turing staje się przedmiotem zainteresowania policji. Detektyw szuka w Turingu szpiega, znajduje homoseksualistę - czyli według ówczesnego brytyjskiego prawa przestępcę winnego obrazy moralności. (Zaskakujące, że ten wątek dotyczący homoseksualizmu Turinga jest właściwie w filmie tylko lekko zaznaczony). Do tej dwutorowej narracji dodano kilka scen z lat chłopięcych Turinga, właściwie niepotrzebnie, bo nie wnoszą do opowieści niczego, co nie zostało pokazane w pozostałych scenach.

Choć fabuła filmu nie jest zbyt dobrze skonstruowana i nie dostarcza wielu informacji, twórcom filmu udało się coś ważnego - pokazać Turinga. Jest to głównie zasługa grającego jego postać Benedicta Cumberbatcha. Jego występ jest głównym powodem, dla którego warto się wybrać do kina. Aktor ma już doświadczenie w graniu nieprzystosowanego społecznie geniusza, wydawać by się więc mogło, że przeniesie po prostu do filmu swoją rolę z "Sherlocka". (Kto nie widział "Sherlocka" niech koniecznie nadrobi zaległości). Nic bardziej mylnego. Cumberbatch wykreował te dwie postaci, powierzchownie bardzo do siebie podobne (nieprzyjemny dla otoczenia geniusz, mający problemy z odczytywaniem ludzkich emocji) w sposób zupełnie różny. Jego Turing jest jednocześnie pewny siebie i arogancki oraz jakby zagubiony i wycofany, co widać w sposobie poruszania się, sylwetce, spojrzeniu. Turingowi brak umiejętności społecznych, zachowuje się jak robot imitujący człowieka, np. w zabawnej scence, kiedy próbuje opowiedzieć dowcip i być miły dla kolegów. Ale w tym robocie jest również coś bardzo wzruszającego - i Cumberbatch świetnie to pokazał. Zresztą cały zespół zagrał bardzo dobrze, ale Benedict Cumberbatch niejako zepchnął pozostałych ze sceny. Nominacja do Oscara w pełni zasłużona.

Nominacją do Oscara uhonorowano również Keirę Knightley za rolę Joan Clarke - moim zadaniem nieco na wyrost, ale muszę przyznać, że jej występ bardzo mi się podobał. Co było dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo na ogół Keira Knightley raczej mnie irytuje i do tej pory widziałam tylko jeden film ("Pokutę"), w którym jej rola do mnie trafiła. Zresztą sama postać Joan Clarke - błyskotliwej matematyczki w czasach, gdy kobietom oferowano jedynie posady sekretarek - jest bardzo interesująca, a Keira Knightley jest dokładnie taką Joan, jakiej ten film potrzebował. W ogóle wątek przyjaźni Joan i Alana Turinga został w filmie bardzo ładnie pokazany i chyba jest tym, co zapamiętam najdłużej (nawet jeśli nie jest całkiem zgodny z prawdą biograficzną). To, jak Joan uczy Alana, "jak być człowiekiem", jak rodzi się między nimi trudne do zdefiniowania uczucie, jak oboje troszczą się o siebie, choć on potrafi jej ofiarować jedynie czułość robota. Między Joan Clarke a Turingiem istnieje do pewnego stopnia symetria. Oboje niesłychanie zdolni i oboje nie mogący w pełni swoich zdolności wykorzystać, oboje w pewnym sensie odrzuceni. On ze względu na swoje upośledzenie w dziedzinie umiejętności społecznych, ona - bo jest kobietą w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

  *** Scena z filmu. Keira Knightley jako Joan Clarke ***

I może o tym jest właśnie ten film, o opresyjnym społeczeństwie, które od jednostki wymaga zmieszczenia się ściśle określonych ramach, które nie jest w stanie zaakceptować inności. Gdybym miała zinterpretować film w kategoriach uniwersalnych, to tak właśnie bym go odczytała. Czasy się zmieniają, więc normy też ulegają zmianom, ale niechęć wobec tego, co wymyka się standardom, jednak pozostaje. Oczywiście zasługą filmu jest przywrócenie (czy też wprowadzenie do) pamięci zbiorowej, i to w skali globalnej, postaci Alana Turinga, i oddanie sprawiedliwości człowiekowi tak niesprawiedliwie potraktowanemu przez kraj, który tak wiele mu zawdzięczał. Jeszcze długo po śmierci Turinga - popełnił samobójstwo w r.1954, nie mogąc znieść skutków chemicznej kastracji, której go poddano - homoseksualizm pozostawał w Wielkiej Brytanii przestępstwem. Prawo zmieniono dopiero w późnych latach 60. A wracając do sprawy polskiej, to jesteśmy jednym z niewielu krajów na świecie, gdzie homoseksualizm nigdy nie był penalizowany. 

***

Scenariusz "Gry tajemnic" jest oparty na książce Andrew Hodgesa "Alan Turing: Enigma" (Wydawnictwo Albatros, 2014 - po lewej okładka książki), co pozwala mi umieścić dzisiejszy wpis w kategorii: ekranizacje. Książki niestety nie czytałam.
---
"Gra tajemnic"/"The Imitation Game" (2014), reż. Morten Tyldum. W kinach od 16. stycznia.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że piszesz również o filmach. Tym bardziej, że nie miałam ostatnio do nich szczęścia i jak na lekarstwo potrzebuję czegoś extra. Myślę o "Carte Blanche" bo to sprawa lubelska, a w Lublinie mieszkam od urodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Carte blanche" zapowiada się ciekawie, chyba że to też jest jeden z tych filmów, których zwiastuny są lepsze od całości. Ale historie o charyzmatycznych nauczycielach zawsze mnie pociągały, może dlatego, że sama takiego nigdy nie spotkałam.

      Usuń
  2. Widzę, że zwróciłaś uwagę praktycznie na te same rzeczy, co ja, choć mnie aż tak się nie podobał BC w tej roli. Z książki wynika, że Joan i Alan rzeczywiście byli zaręczeni, ale do małżeństwa nigdy nie doszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest to też pokazane w filmie. Joan potem wyszła za mąż, pracowała i chyba miała ogólnie udane życie. Chodziło mi o to, że twórcy filmu nadali większą wagę relacji Turinga z Clarke niż miała ona w rzeczywistości - przynajmniej na taką wypowiedź Hodgesa gdzieś natrafiłam. Myślę, że chodziło o to, żeby pokazać Turinga w jakiejś bliskiej relacji emocjonalnej z drugą osobą, a skoro nie zdecydowano się go pokazać w związku z mężczyzną, trzeba było podnieść znaczenie przyjaźni z Joan.

      Usuń
  3. Świetnie opisałaś ten film i zgadzam się z Twoimi opiniami, ale inaczej odebrałam kwestię homoseksualizmu Turinga. Według mnie w stosunku do innych aspektów życia Turinga był to temat potraktowany wręcz zbyt szczegółowo. Biorąc pod uwagę fakt, że jak sama napisałaś " o życiu Turinga nie dowiemy się więcej niż z Wikipedii" ten wątek jest przejaskrawiony. Poza tym można wywnioskować na końcu, że jedyną przyczyną jego samobójstwa były właśnie te problemy.
    Drugą sprawą, którą chcę poruszyć jest kwestia niedocenienia Polaków. Rozumiem, że to film fabularny, w którym niekoniecznie muszą być zawarte prawdy historyczne, ale oglądając go ma się jednak wrażenie, że to poniekąd biografia osadzona jednak w historycznych realiach. Tysiące widzów tak go przecież odbiera. Uważam, ze powinna być wzmianka o naszych trzech matematykach. Na końcu filmu jeszcze przed napisami końcowymi pojawia się tekst, w który można było wpleść taka informację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nie można nigdy z całą pewnością powiedzieć, co doprowadziło człowieka do samobójstwa. Jedna z wersji śmierci Turinga mówi również, że zatrucie cyjankiem, które spowodowało zgon, było wypadkiem - Turing przeprowadzał w swoim mieszkaniu doświadczenia z jego użyciem, być może nieostrożnie. Ogólnie przyjmuje się jednak wersję samobójstwa. Którego przyczyną były właśnie - nie tyle "te problemy", co efekty kuracji hormonalnej, na którą Turing został skazany, a która zniszczyła nie tylko jego ciało, ale i umysł (w filmie niegdyś genialny Turing nie potrafi nawet rozwiązać krzyżówki). Nie będąc w stanie pracować, nie miał po co żyć. Nie wydaje mi się, żeby można tu było mówić o zbyt szczegółowym potraktowaniu tematu.

      No cóż, do świadomości przeciętnego widza na pewno nie przebije się, że Polacy mieli cokolwiek wspólnego z rozpracowaniem Enigmy, co jest przykre, ale to nie jest jednak film o Enigmie. A dla życie Turinga nie miało większego znaczenia, kto skonstruował bombę kryptologiczną.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.