piątek, 23 października 2015

Bo to zła kobieta była. Historia wzlotu i upadku w czterdziestu jeden listach i epilogu.


Bardzo żałuję, że powieść epistolarna nie cieszy się powodzeniem u współczesnych autorów. Moim zdaniem jest to gatunek bardzo ciekawy i - wbrew pozorom i obiegowym opiniom, powstałym na podstawie "Cierpień młodego Wertera" - szalenie atrakcyjny dla czytelnika. Większość z nas zapewne nigdy nie posunęłaby się do czytania cudzych listów, ale plik korespondencji sprzed kilkudziesięciu lat znaleziony gdzieś na strychu... o, to już co innego. Czytanie tego, co przeznaczone tylko na użytek prywatny, oglądnie ludzi z tej strony, z której nie pokazują się publicznie, jest w dziwny sposób pasjonujące. Czytając powieść epistolarną wchodzimy (a ściślej: mamy takie złudzenie) w sferę intymności innych osób, nie łamiąc przy tym żadnych norm etycznych. I chyba właśnie to wrażenie intymności, a zarazem naturalności, którego nie daje obecność narratora, jest tak szczególne w powieści epistolarnej. Wydaje nam się, że podglądamy fragmenty prawdziwego życia. Jednocześnie powieść epistolarna jest gatunkiem trudnym, wymagającym ogromnego kunsztu literackiego od autora, a od czytelnika umiejętności czytania między wierszami. W dobie e-maili powieść epistolarna była jeszcze możliwa. (Osobną kwestią jest, jak się to udawało). A w dobie tweetów i facebooka? Jednak zanim zaczniemy zastanawiać się nad perspektywami przetrwania lub śmierci tego gatunku, przyjrzyjmy się, jak konwencję utworu epistolarnego wykorzystała ponad dwieście lat temu pewna młoda i zdolna pisarka. Uwaga! Będą spoilery (a właściwie... zostały już zawarte w tytule).




"Lady Susan" to jedyny, z wyjątkiem kilku juweniliów, utwór w dorobku Jane Austen napisany w stylu epistolarnym, choć autorka później wielokrotnie będzie się formą listu posługiwać. W każdej jej powieści pojawia się ważna korespondencja, która wiele wyjaśnia bohaterom i czytelnikowi i pcha akcję do przodu: począwszy od listów Willoughby'ego i Marianny w "Rozważnej i romantycznej", poprzez listy wysyłane do Fanny Price przez Mary Crawford i Edmunda w "Mansfield Park", na listownym wyznaniu Wentwortha w "Perswazjach", uznawanym za najromantyczniejszy fragment w całej prozie Austen, skończywszy. "Lady Susan", krótki utwór będący właściwie bardziej nowelą niż powieścią, składa się z czterdziestu jeden listów, opowiadających historię pewnej znajomości, pojedynku dwóch kobiet, w którym stawką jest rząd nad duszą mężczyzny i nieszczęścia córki, która przez własną matkę traktowana jest gorzej niż sieroty bywają traktowane przez macochy w baśniach.

Ekspozycja utworu zawarta jest w trzech początkowych listach. W pierwszym, skierowanym przez lady Susan Vernon do szwagra, pana Vernona, protagonistka zaprasza się do jego domu na niesprecyzowanej długości wizytę. Ten list jest z pozoru całkiem niewinny i serdeczny, ale jeśli się przyjrzymy, spod poprawności i ugrzecznienia przebija prawdziwy charakter lady Susan. Widać obłudę, traktowanie rodziny wyłącznie instrumentalnie i umiejętność zręcznego manipulowania innymi. "Nie mogę dłużej odmawiać sobie przyjemności, aby zgodnie z Twym uprzejmym zaproszeniem przyjechać na kilka tygodni do Churchill. [...] za parę dni uściskam bratową, o której poznaniu marzę od tak dawna. [...] Gorąco pragnę poznać Wasze dzieci. [...] Wiedz, kochany Bracie, że przyjazd do Churchill jest dla mnie sprawą wielkiej wagi i byłabym niepocieszona na myśl, że nie możecie mnie przyjąć." Lady Susan to żmija w ciele niewieścim, a za chwilę przekonamy się, że również lwica salonowa i modliszka. Krótko mówiąc, zła kobieta. To, czego nie powiedział nam pierwszy list, wyjaśni drugi, całkowicie odmienny w tonie, napisany przez lady Susan do przyjaciółki, pani Johnson. Czytelnik może niemal zobaczyć, jak lady Susan zrzuca maskę i zwracając się do "drogiej Alicji" odkrywa swoje prawdziwe oblicze. Prawie, bo oczywiście wobec niej też nie jest do końca szczera. Życie lady Susan to bezustanna gra. Całość obrazu dopełnia list rozgoryczonej pani Vernon do matki, lady De Courcy.

Lady Susan niedawno owdowiała. Jej mąż był starszym bratem pana Vernona, odziedziczył tytuł i majątek. Potem jednak młodszy brat dorobił się w bankowości, a starszy roztrwonił rodowy majątek, jak się możemy domyślić przy wydatnym udziale swojej żony. Śmierć męża, skądinąd przyjęta przez nią z zadowoleniem, pozostawiła lady Susan bez grosza, za to z długami. Utrzymując pozory świetności i stan swoich finansów w tajemnicy, może jednak bawić w domach znajomych na prawach wytwornego gościa. Ostatnie trzy miesiące mimo żałoby spędziła rozkosznie u Manwaringów, ale... przeszarżowała. Pozwoliła sobie nie tylko na romans z panem domu na oczach jego żony, ale i na bałamucenie narzeczonego jej szwagierki, panny Manwaring - poniekąd w imieniu córki. Bo lady Susan musi zdobyć majątek, najchętniej nie rezygnując z własnej swobody. "[...] I must own myself rather romantic in that respect, and that Riches only, will not satisfy me." Wybierając małżonka dla siebie, lady Susan nie zadowoli się samym bogactwem, ale wydając za mąż niechcianą córkę Frederikę, nie będzie się troszczyć o nic innego. Jednak lady Susan w domu Manwaringów poszła o jeden krok za daleko i grunt zaczął się jej palić pod stopami. Zmuszona była opuścić wesołe towarzystwo, zanim ją z niego wyrzucono, i szukać spokojnej, acz nudnej przystani w domu pogardzanego szwagra.

*** (Lady Susan). Dama w żałobie z przyjaciółką.
Ilustracja modowa z r. 1796. (Źródło)***
Lady Susan jest co prawda starzejącą się (bo już trzydziestopięcioletnią) ale wciąż zniewalającą pięknością. W dodatku osławioną w towarzystwie jako "the most accomplished Coquette in England" - "najbardziej czarująca kokietka w Anglii". I to właśnie zwabia do domu Vernonów Reginalda De Courcy, młodszego, dwudziestotrzyletniego brata pani Vernon. Pan De Courcy to łakomy kąsek, bo młodzieniec nie dość, że czarujący i przystojny, to w dodatku dziedzic tytułu i majątku, niemożliwy do wydziedziczenia, jako że majątek objęty był majoratem. Wrótce wszyscy domownicy łapią się na lep słodkich słówek lady Susan. Z wyjątkiem pani Vernon, która pod maską uprzejmości toczy ze szwagierką wojnę o brata - i przegrywa z kretesem. I tak, w kolejnych listach pełnych złośliwej satysfakcji i samozadowolenia, pisanych przez lady Susan do pani Jones, i tych przepełnionych niepokojem, kierowanych przez panią Vernon do lady De Courcy, widzimy, jak lady Susan wznosi się w oczach Reginalda z poziomu kokietki, salonowej rozrywki, do poziomu istoty godnej najwyższego szacunku i uwielbienia.

"Lady Susan" to właściwie utwór bardzo ponury. Główna bohaterka to istna diablica, sprytna manipulatorka, potrafiąca bez skrupułów wykorzystać każdego, byle tylko osiągnąć własny cel. Najpierw zaniedbująca córkę, potem ją terroryzująca, nie wahająca się poświęcić jej szczęścia dla własnej korzyści, w końcu, o ironio! kradnie jej to, do czego tak bardzo starała się ją przymusić. Lady Susan to istota całkowicie zdemoralizowana. Zła kobieta. A jednak, jeśli przyjrzymy się historii lady Susan, zauważymy, że ona robi córce tylko (lub aż) to, co jej samej niegdyś zrobiono. Zmusza ją do małżeństwa bez miłości z człowiekiem, który budzi co najmniej niechęć, a właściwie wstręt Frederiki, w sposób tak brutalny, jak zapewne ją samą niegdyś zmuszono. Lady Susan jest zła, nie da się temu zaprzeczyć, jest zła do szpiku kości, ale czy z gruntu zła? Czy może taka się kiedyś stała i zaczęła brać odwet za to, co jej wyrządzono? Ponieważ kiedyś zmuszono ją do uległości, teraz ona zmusza otoczenie do podporządkowania się jej woli. "Mam dosyć podporządkowywania się woli innych i postępowania w myśl zasad tych, których nie darzę najmniejszym szacunkiem. Dosyć poświęceń, zbyt często pozwalałam ze sobą igrać." To słowa kobiety, która pół życia spędziła manipulując innymi. Słowa kobiety, dla której tylko morderstwo nie mieści się w arsenale stosowanych środków, za to przed nakłanianiem do samobójstwa już nie ma oporów. Ale ona w te słowa wierzy.

Oczywiście triumf lady Susan nie trwa wiecznie. Zbytnia pewność siebie zazwyczaj prowadzi do popełniania błędów, tak się stało również w jej przypadku. Reginald został ostatecznie wyrwany z uścisku modliszki, a Frederika wynagrodzona za swoją wcześniejszą niedolę. Lecz kara wymierzona lady Susan okazała się dosyć łagodna. Udało się jej w końcu usidlić majętnego samca, nie tego, co prawda, na którego zagięła początkowo parol, ale "ty spryciaro - myślimy - znów ci się upiekło". I może się nawet przy tym, pomimo całej perfidii lady Susan, leciutko uśmiechamy. Bo czytanie o jej poczynaniach, przerażających, to prawda, ale jednocześnie wprawiających w pewne rozbawienie, sprawia czytelnikowi przyjemność. Mimo przytłaczającego tematu utwór ma w sobie lekkość i błyskotliwość. Może i jest to tylko wprawka pisarska, ale z pewnością wprawka mistrza.

Jane Austen napisała "Lady Susan" około roku 17951, jako zaledwie dwudziestolatka. Prawdopodobnie w roku 1805 dokonała ostatecznej redakcji tekstu1. Nigdy go jednak nie wydała. Dlaczego? Chyba nie ze względu na jakość literacką, bo w tym względzie "Lady Susan" niczego nie brakuje, a w każdym razie niedostatki są niewielkie. Widać w tym utworze zapowiedź tego wszystkiego, co nas będzie później zachwycać w jej powieściach. Dowcip, błyskotliwość, celność obserwacji. To prawda, że jedyną postacią z krwi i kości jest tutaj Lady Susan, pozostali bohaterowie są dosyć mdli i zarysowani raczej schematycznie, nie wyłączając boskiego Reginalda. To prawda, że tło jest mało rozbudowane (choć i z niego możemy wysnuć kilka interesujących historii). Ale to, co jest, wystarczy na satysfakcjonującą lekturę. Jak świetnie Austen prowadzi intrygę posługując się formą epistolarną, jak zręcznie charakteryzuje bohaterów poprzez ich własne listy. Co prawda w samym zakończeniu nie udało się jej utrzymać w konwencji epistolarnej, musiała się uciec do narracji, ale wprowadziła epilog w tak uroczy sposób, że czytelnik z chęcią jej to odstępstwo wybaczy. "W związku ze spotkaniem niektórych bohaterów, a rozstaniem innych, niniejsza korespondencja nie mogła być kontynuowana, co nie obeszło się bez uszczerbku dla poczty."

Anna Przedpełska-Trzeciakowska w biografii Jane Austen pisze o "Lady Susan" jako o "studium zła"2. Twierdzi, że młoda pisarka "musiała się przerazić tym, co napisała, i zamknąć brulion"2. I dlatego nigdy nie próbowała opublikować "Lady Susan". To oczywiście może być prawdą, ale nie wydaje mi się, żeby ocena tłumaczki i biografki była w tym przypadku do końca trafna. Bo "Lady Susan" to studium zła... nieco frywolne i niezaprzeczalnie komiczne. Lady Susan może być potworem, ale jednocześnie uosabia buntowniczość, kobiecą niezależność i dominację, i wydaje się, że Austen sama nie była w stanie do końca jej potępić. Dlatego sądzę, że przyczyna "zamknięcia brulionu" mogła być inna niż sugerowana przez Annę Przedpełską-Trzeciakowską. Bardziej trywialna."Lady Susan" mogła być... obyczajowo zbyt śmiała, a przy tym moralnie niejednoznaczna. Przedpełska-Trzeciakowska pisze, że "w listach lady Susan erotyzmu się nie uświadczy"2. Ale to nie prawda, ten utwór wprost ocieka seksem. Zdradza u młodej pisarki znajomość życia chyba większą niż ta, do której w owych czasach wypadało się przyznać damie. A zwłaszcza młodej i niezamężnej damie. Atuty diabolicznej protagonistki to coś więcej, coś innego, niż sztuka konwersacji i piękna gra na klawikordzie. Lady Susan wie, czego chce, i pozwala sobie po to sięgnąć. Tekst dosyć wyraźnie sugeruje, że lady Susan wzięła sobie kochanka, Manwaringa - w znaczeniu jak najbardziej fizycznym - w domu jego żony. Dlatego początkowo zamierzała się pobawić Reginaldem tylko "platonicznie": "Zmierzamy w kierunku coraz większej zażyłości - pisała do pani Johnson - i wkrótce osiągniemy etap przyjaźni platonicznej. Możesz być pewna, że z mojej strony nigdy nie będzie niczego więcej, ponieważ gdybym nawet nie darzyła już kogoś głębokim uczuciem [...]" - w oryginale: "if I were not already as much attached to another person as I can be to any one". To chyba niemożliwe, żeby lady Susan czuła się tak bardzo związana z żonatym mężczyzną, tak bardzo posiadaczką jego uczuć, gdyby go wcześniej nie "posiadła". Na salonach bezwstydnie flirtuje z mężczyznami, zdobywając reputację najwybitniejszej kokietki Anglii. To ze względu na tę reputacjię Reginald tak bardzo chciał ją poznać. Czy tylko po to, żeby sobie na nią popatrzeć? Omotała młodego chłopaka tak, że zapomniał o dzielącej ich kilkunastoletniej różnicy wieku i swojej początkowej niechęci tylko za pomocą pełnej godności postawy i grzecznej rozmowy? No i jak udało się jej skłonić do ożenku z sobą, również bardzo młodego, niedoszłego narzeczonego córki? Poza tym dwukrotnie w utworze pojawia sią motyw dziwnego, niepokojącego trójkąta: matka i córka rywalizują (w pewnym sensie) o względy jednego mężczyzny. "Lady Susan" to oczywiście nie "Niebezpieczne związki", ale coś z tego klimatu się jednak wyczuwa. Nie jest to do końca utwór, którego można się spodziewać po młodej córce pastora - albo słodkiej cioteczce starej pannie, w koronkowym czepeczku siedzącej z piórem w ręku przy stoliku Pembroke.

---
Jane Austen, "Lady Susan". [W:] Jane Austen, "Lady Susan. Watsonowie. Sandition". Przełożyła Magdalena Moltzan-Małkowska. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.

Jane Austen, "Lady Susan". [W:] Jane Austen, "Northanger Abbey, Lady Susan, The Watsons, Sandition". Oxford University Press,  Oxford - New York, 1990.

Cytaty pochodzą z powyższych edycji. Cytuję z oryginału, jeśli polski przekład jest niesatysfakcjonujący.

1Terry Castle, "Introduction". [W:] Jane Austen, "Northanger Abbey, Lady Susan, The Watsons, Sandition". Oxford University Press,  Oxford - New York, 1990.

2Anna Przedpełska-Trzeciakowska, "Jane Austen i jej racjonalne romanse". WAB, Warszawa 2014.

11 komentarzy:

  1. Dodajmy, że opinie zostały ukształtowane pod wpływem lektury "Cierpień..." w wieku szkolnym. Czytane po latach "Cierpienia..." potwierdzają tylko prawdziwość słów Lema, że "trafiają się książki-rekompensaty; dawniej głuche, martwe, zamknięte na wszystkie spusty, znajdują drogę do czytelnika dojrzałego, ukazują problemy i sceny, na które było się przedtem ślepym." Żeby utrzymać się przy wykopaliskach - a "Niebezpieczne związki" de Laclosa?! A stosunkowo niedawno wydane autentyczne "... mój diabeł stróż". Eh, kończę - bo znowu powiesz, że marudzę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy marudzisz... wyczuwam jakby polemikę, tylko nie mogę zlokalizować jej źródła ;) Bo ja przecież nie napisałam, że "Cierpienia..." to słabizna, ale nie da się ukryć, że większość osób, które były zmuszone do czytania ich w szkole, raczej się nie pali do ponownej lektury. Chyba, że polemizujesz z tezą, że powieść epistolarna nie jest popularna? O "Niebezpiecznych związkach" wspominam w ostatnim akapicie, ale prawdę mówiąc, to nie wiem, czy pomimo tak "atrakcyjnej" treści, "Niebezpieczne związki" są szczególnie popularną obecnie książką.
      Czy może jednak się zgadzamy?

      "...mój diabeł stróż" - nie znałam, więc dzięki za podpowiedź lektury - to jednak inny przypadek, bo po prostu autentyczna korespondencja.

      A co do lektur szkolnych, to chyba lepiej by było, gdyby proces edukacyjny zmierzał do wykształcenia w uczniach potrzeby czytania, zamiast zmuszał ich do czytania tego, do czego nie dorośli. Niech sobie doczytają w dorosłym życiu.

      Usuń
    2. No nie, chyba masz jakąś alergiczną reakcję na moje posty :-) To nie żadna polemika tylko wsparcie w głosie na temat niedocenienia formy powieści epistolarnej za sprawą lektury światowej klasyki w wieku, w którym ma się niewielkie pojęcie o świecie, choć ma się wówczas na ten temat zupełnie inny pogląd :-)

      Usuń
    3. A, jak tak, to oczywiście miło mi :)
      Są też powieści epistolarne dla dzieci/młodzieży, np. "Ania z Szumiących Topoli" :)

      Usuń
    4. Aż takim miłośnikiem powieści epistolarnej to nie jestem :-)

      Usuń
    5. Nie wiesz, co tracisz ;) No ale ja też nie mogę z pełną odpowiedzialnością zarekomendować, bo ostatnio czytałam tę część dwadzieścia parę lat temu ;)

      Usuń
    6. Droga Pani!
      Polecam moją powieść epistolarną którą teraz pisze pozwole sobie ją przyslać na Pani adres emajlowy z prośbą z zrecenzowanie mnie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Osobiście trochę potwierdzam, a trochę zaprzeczam postawionej przez Ciebie tezie. Mianowicie: uwielbiam czytać listy (te sprzed lat, literacko zebrane), pod warunkiem, że to korespondencja autentyczna, najlepiej - rzecz jasna - wymieniana między postaciami, które mnie intrygują.
    Z powieścią epistolarną raczej się nie lubię (i nie miały na to wpływu "Cierpienia młodego Wertera" ;-) ). Chociaż i od tej reguły bywają całkiem udane i, co ważne, współczesne wyjątki, np. "Nauczycielka" Judith W. Taschler.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już myślałam, że chcesz odnieść się do mojej tezy na temat "Lady Susan" ;)

      Na "Nauczycielkę" się natknęłam oczywiście w Internecie, ale nie wiedziałam, że to powieść epistolarna, jakoś nigdzie się o tym nie wspomina. No i to, co przeczytałam, średnio mnie do tej książki przekonało, chociaż opinie na ogół były entuzjastyczne ;)

      Usuń
  3. Uważam, że powieść epistolarna jest fascynującym, ale trudnym gatunkiem literackim, więc nie dziwię się, że większość pisarzy jej unika (choć jednocześnie bardzo tego żałuję).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I szkoda, że sztuka pisania listów też już odchodzi w zapomnienie.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.