środa, 23 grudnia 2015

Naprawdę jaka jesteś, Emmo…



Zamierzam stworzyć bohaterkę, której nikt oprócz mnie nie będzie lubił…” Tak zapowiedziała Jane Austen, przystępując na początku roku 1814 do pisania nowej powieści. Ile w tym stwierdzeniu prawdy, a ile przekory? „Emma” jest o zagadkach, Emma jest zagadką. Nic nie jest takie, jakim się wydaje, ostrzega czytelnika autorka już na początku. Nie przypadkiem Emma i jej przyjaciółka zabawiają się kolekcjonowaniem szarad.  Masz przed sobą szaradę, czytelniku, zdaje się mówić Jane Austen, czy uda ci się ją rozwiązać? P.D. James, angielska autorka kryminałów, nazwała „Emmę” powieścią detektywistyczną. „Detektywistyczna” zagadka jest oczywiście związana z pojawieniem się w mikrokosmosie Highbury światowego młodzieńca. Jaki jest naprawdę i jakie są jego prawdziwe intencje? To ważne pytanie dla głównej bohaterki, ale Emma musi odkryć jeszcze ważniejszą tajemnicę, poznać samą siebie. 

Jak większość powieści Jane Austen, „Emma” to przede wszystkim bildungsroman, towarzyszymy protagonistce we wkraczaniu w dorosłość. Poznajemy Emmę Woodhouse jako „osóbkę blisko dwudziestojednoletnią”, rozstajemy się z nią rok później, zostawiając  ją z wszelkimi widokami na szczęście. W tym czasie Emma stała się pełnoletnia w sensie prawnym, ale co ważniejsze, stała się w pełni dojrzałą osobą. Drogą do dojrzałości jest samopoznanie, bohaterka musi odrzucić dziecięce przekonanie o własnej nieomylności i doskonałości, musi nauczyć się patrzeć  - na innych i na siebie – tak, żeby widzieć.

Podobną drogę przebywa czytelnik, który musi porzucić swoje pierwsze zbyt łatwe i oczywiste sądy o Emmie, żeby poznać prawdę o niej. Jak w przypadku tajemnicy Franka Churchilla, i tu pisarka myli tropy i zwodzi czytelnika,  stawiając mu przed oczami obraz aroganckiej pannicy, której „nikt nie będzie lubił”. Nikt oprócz jej twórczyni, ale dlaczego właściwie Jane Austen lubiła Emmę, tę nieznośną snobkę, którą zbyt wysokie mniemanie o sobie samej czasami pcha aż do granicy okrucieństwa? Kiedy czytałam „Emmę” po raz pierwszy, jej bohaterka ogromnie mnie irytowała. Był to rzecz jasna ten przyjemny rodzaj irytacji, mogłam się z poczynań Emmy pośmiać, ale jej postać nie wzbudziła we mnie żadnych cieplejszych uczuć. Widziałam w niej kogoś, kto otrzymał od losu zbyt wiele, całkiem niezasłużenie.





Emma Woodhouse, osóbka przystojna, rozumna i bogata, posiadająca dostatni dom i obdarzona pogodnym usposobieniem, otrzymała, zda się, wszelkie dary, jakie życie ofiarować może; toteż przeżyła na świecie blisko dwadzieścia jeden lat bez większych powodów do zmartwień i niezadowolenia.” To zdanie otwierające powieść mówi, zda się, o naszej bohaterce wszystko. Oczami wyobraźni widzimy już tę pannicę, już zaczynamy jej leciutko nie lubić  i wyczekujemy, kiedy życie ześle jej wreszcie jakieś powody do niezadowolenia, tak jak zsyła je wszystkim śmiertelnikom. Ale to „zda się” jest tu kluczowe. Co wiemy o Emmie? Że była ładna i inteligentna. Że żyła w dostatku, bez żadnych trosk materialnych, że miała najczulszego ojca, który uważał ją za ósmy cud świata, że przemiła guwernantka ją rozpieszczała, że została panią ojcowskiego domu w bardzo młodym wieku i że w zarządzaniu tym domem miała całkowitą swobodę, a matkę straciła już tak dawno temu, że pamięć o niej nie wywoływała najmniejszego ukłucia boleści. Krótko mówiąc, życie Emmy było, jak się wydaje, bardzo przyjemne. To stara się nam wmówić narratorka, właściwie niczego nie ukrywając, po prostu kierując naszą uwagę na pewne elementy obrazu, przez co zapominamy o innych.  

Bo życie Emmy nie było jednym pasmem przyjemności. Przytłaczało je poczucie osamotnienia i nadmierna odpowiedzialność w zbyt młodym wieku. Czy naprawdę powinniśmy wierzyć, że strata matki jest tylko zaniedbywalnie mało istotnym elementem zamierzchłej przeszłości? Śmierć pani Woodhouse miała potężny wpływ na dalsze życie Emmy i nawet tak oddana guwernantka jak panna Taylor nie mogła tego zmienić. Czy powinniśmy wierzyć, że bycie panią domu w wieku kilkunastu lat jest powodem do radości? Jest naturalną koleją rzeczy, że to rodzice opiekują się dziećmi, a kiedy te nie potrzebują już opieki, służą im swoim doświadczeniem i radą. Emma nie mogła liczyć na ojca, to ona była jego opiekunką. Nie mogła swobodnie cieszyć się młodością, jej myśli bez przerwy zaprzątała troska o wygodę ojca. Tylko z rzadka udawało jej się ukraść wyłącznie dla siebie kilka godzin, a wiemy, jak meczące mogło być towarzystwo pana Woodhouse’a, jak wielką cierpliwość musiała wykazać Emma. Spójrzmy, jak Emma wybiera się na przyjęcie. To jedna z tych bardzo rzadkich okazji, kiedy udaje się jej wyrwać z domu. Wystarczyłoby zmienić sztafaż i mamy obraz, który mógłby się znaleźć we współczesnej powieści o życiu samotnej matki: najpierw trzeba znaleźć opiekunkę (w przypadku Emmy towarzystwo dla ojca), potem dokładnie zorganizować, wydać rozporządzenia, dopilnować i modlić się, żeby wszystko ułożyło się pomyślnie i nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło. 

Kiedy myślę o życiu Emmy, mogę jej współczuć. Nauczyliśmy się widzieć w niej dziecko szczęścia, a w Jane Fairfax ofiarę losu, ale w rzeczywistości przez wiele lat to życie Jane pod opieką Campbellów było radośniejsze i bardziej urozmaicone. Emma nie umiała zaprzyjaźnić się z Jane, choć taka przyjaźń byłaby naturalna, podobny wiek, pochodzenie i wychowanie, wrodzona inteligencja, to wszystko czyniło je odpowiednimi dla siebie towarzyszkami. A jednak nie umiała się do niej zbliżyć. Czy nie dlatego, że nie chciała, żeby jej przypominano, że istnieje inne życie, inny świat poza Highbury, którego ona nie może zobaczyć? Emma nigdy nie była nawet na Box Hill, oddalonym zaledwie o siedem mil. Nigdy nie widziała morza. Jeżeli w ogóle odwiedzała swoją siostrę w Londynie, na pewno były to bardzo rzadkie okazje – relację o jej imienniczce, małej Emmie, przywiózł do Hartfield Knightley,  Emma nie odwiedziła nawet Izabeli w połogu. Jane ze swoimi opiekunami jeździła do wód, zwiedzała świat i prowadziła życie, którego Emma mogła jej pozazdrościć.

Jane była co prawda bezposażną panną, którą czekało życie guwernantki, ale Emma też nie była panią swojego losu. Jej siostra wcześnie opuściła dom i założyła rodzinę, ona musiała pozostać z ojcem. Emma samolubna? Ależ skąd. Ramy jej życia wyznaczało poczucie obowiązku i poświęcenie, trudno by było znaleźć bardziej oddaną córkę. Emma żyje w złotej klatce, ale to jednak klatka. To wszystko, co zwykliśmy uważać za przejawy jej arogancji, jest w rzeczywistości jedynie mechanizmem kompensacyjnym.




Dlaczego Emma tak chętnie swata innych, dlaczego sama tak się wzbrania przed myślą o małżeństwie? Uważa, że żaden z konkurentów nie będzie nigdy godny jej ręki? Highbury było na tyle niewielką społecznością, że trudno przypuszczać, żeby mógł się tam znaleźć ktoś odpowiedni, a ponieważ Emma nie ruszała się z domu, nie miała szans nikogo poznać. Zresztą gdyby nawet ktoś się znalazł, Emma czuła, że ze względu na ojca małżeństwo byłoby niemożliwe. Lubiła co prawda oddawać się fantazjom, ale w tej kwestii pozostała realistką, wiedziała, że żaden mężczyzna nie byłby w stanie żyć z jej ojcem pod jednym dachem, a ona nie mogła go opuścić. Stworzyła sobie więc teorię, w myśl której jej wysoka pozycja społeczna czyniła zamążpójście czymś całkowicie zbędnym. W ten sposób łatwiej było jej zaakceptować to, czego nie mogła zmienić. 

Tę lukę w swoim życiu zapełnia, „pomagając” w znalezieniu małżeńskiego szczęścia innym. Możemy w tym oczywiście widzieć arogancję znudzonej panienki, Emma zdecydowanie przejawia zbyt wielką gorliwość w urządzaniu życia innym, nie umiejąc, jak wiemy, właściwie rozeznać się w ich potrzebach i pragnieniach. Ja jednak sądzę, że w ten właśnie ułomny sposób objawia się szczodrobliwość jej natury, Emma popełnia błędy, ale intencje ma dobre. Te dobre intencje widać też w pomocy, którą okazuje biedakom Highbury. Obraz panny dziedziczki podążającej do chat ubogich z koszyczkiem może wywołać w nas sarkastyczny uśmieszek, ale Emma robi to szczerze, odnosząc się przy tym do nich w sposób taktowny i delikatny. A pomoc paniom Bates? O to troszczył się też pan Woodhouse, ale podczas kiedy on zastanawiał się, czy lepiej wysłać szynkę, czy golonkę, Emma bez zastanowienia wysłała całą ćwiartkę. 

Zapewne Emma niesłusznie przypisuje sobie zasługę związania panny Taylor i pana Westona węzłem małżeńskim. Ale sam fakt, że potrafiła na ten związek patrzeć nie tylko przychylnie, ale z entuzjazmem, bardzo wiele o niej mówi. W Emmie nie ma egoizmu. Utrata panny Taylor jest dla niej naprawdę wielkim ciosem, a jednak potrafi cieszyć się szczęściem przyjaciółki. Mimo, że zostaje teraz jeszcze bardziej osamotniona. To dlatego Emma rzuca się tak na oślep w znajomość z Harriet Smith, a później z Frankiem Churchillem. Jest wygłodniała przyjaźni, towarzystwa osób w swoim wieku. Jednak Harriet jest zbyt prosta, żeby mogła sprawdzić się jako towarzyszka nieprzeciętnie bystrej Emmy. Emma potrzebuje kogoś, kto dorównałby jej intelektem. Z tego powodu tak wielkie nadzieje wiąże z przyjazdem syna pana Westona, który wszak potrafi pisać pięknie skomponowane listy. Ten głód zażyłości z osobą równą jej pod względem wieku i intelektu sprawia, że Emma zaocznie obdarza Franka przyjaźnią i zaufaniem, przypisuje mu liczne zalety, jeszcze zanim się spotkają. Jej zaufanie prowadzi Emmę na manowce, sprawia, że robi coś niedopuszczalnego, dzieli się z Frankiem swoimi bezpodstawnymi podejrzeniami na temat Jane i jej sekretu. Emma znów błądzi i zanim powieść dobiegnie końca i zakończy się jej moralna edukacja, zbłądzi jeszcze nie raz. Ale mylić się jest rzeczą ludzką. Ważne, żeby nie trwać w błędach.







Kurier Festiwalowy Nr. 8

Dziś o "Emmie" piszą jeszcze:

galeria kongo - powierzchowne i błędne interpretacje Jane Austen
Pierogi pruskie - "Co by było, gdyby pan Knightley objawił się w polskiej klasyce albo o uczniach i mentorach"

To już ostatni dzień Festiwalu. Rozpoczęliśmy go w 240. rocznicę urodzin Jane Austen, kończymy w dwusetną rocznicę wydania jej "Emmy".  Dziękuję wszystkim, którzy wzięli w nim udział: autorom festiwalowych wpisów i tym, którzy nas odwiedzali, czytali i komentowali.


Linki do wszystkich festiwalowych wpisów znajdują się w Archiwum Festiwalu.


---
Cytat z "Emmy" w przekładzie Jadwigi Dmochowskiej

16 komentarzy:

  1. O rety, zaczytałam się i zdziwiłam się, że to już koniec tekstu. Tak, zgadzam się z Tobą w tej interpretacji postaci Emmy -- może jest mi łatwiej, bo bohaterka od początku mnie nie irytowała w taki sposób, w jaki przywykła irytować odbiorców przez wieki ;) -- ale też i dlatego, że wiele z tego, o czym piszesz, pokazali twórcy ekranizacji z 2009 roku. Ale nawet jak przyjrzymy się scenie otwierającej powieść: Emma siedzi z ojcem w domu, panna Taylor wyszła za mąż, cicho, smutno, na szczęście przychodzi Knightley, inaczej byłaby skazana na przyglądanie się, co też robi ojciec, a ten siedzi przy kominku przecież i narzeka na ewentualne przeciągi, i je swój kleik. Tutaj już widać, że coś jest nie tak, że ta beztroska Emmy, to jej szczęście, o którym wspomina narratorka, jakoś dziwnie nie współgrają z tym co widzimy. To nie tyle jest taka scena po "i żyli długo i szczęśliwie", gdzie goście weselni wracają do domu i myślą, o, jaki ładny ślub był, ale bardziej taka na zasadzie "co ja teraz zrobię?". I też uważam, ze to swatanie to był mechanizm kompensacyjny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać nie a propos treści: cudne zdjęcia! Czy ten ptak na kubeczku jest w okularach?

      Usuń
    2. Tak, właściwie to pierwsze zdanie ustawia nam obraz Emmy, włącza nam to myślenie, że jest jej za dobrze, a więc - jest nieznośna. Ale jak się przyjrzymy jej życiu to widać wyraźnie, że fajerwerków tam nie było.

      I swatanie, i cały ten klasowy snobizm. Musi sama siebie przekonać, że jej życie jest wspanialsze, niż w rzeczywistości. Oczywiście nie twierdzę, że to jedyna interpretacja, ale możliwa.

      Dzięki! Nie to fińska sowa :)

      Usuń
  2. Po takiej mowie obronnej każdy sąd niezwłocznie by Emmę uniewinnił ;-) Doskonały wpis - zaczytałam się, i podobnie jak Pyza, żałowałam, gdy dotarłam do końca.
    A skoro jesteśmy w przedświątecznym nastroju, wyjdę z roli oskarżycielki i przyznam, że postawa Emmy wobec ojca jest tym, co sprawia, że łatwiej mi przymknąć oko na jej pozostałe przewiny. A nawet wziąć te "przewiny" w cudzysłów.
    A przy okazji, czy zauważyłaś, że gotowość Emmy do poświęcenia nie spotyka się z żadnym ustępstwem ze strony pana Woodhouse'a? Staruszek, owszem, martwi się o zdrowie i dietę córki, ale tym, że "skazuje" ją na zostanie starą panną (w złotej klatce, ale jednak) zdaje się wcale nie przejmować.
    Kuszący jest obraz Emmy z Twojej analizy. Czy to nie ciekawe, że Emma kompensuje sobie "złotą klatkę" na dwa, tak skrajnie różne, sposoby? Z jednej strony - swatanie bez cienia zazdrości wobec cudzego małżeńskiego szczęścia, z drugiej - arogancja, pycha i klasowy snobizm. Wiele to moim zdaniem mówi o charakterku panny Woodhouse - nie jest ani nieskazitelny, ani tak nieznośny, jak się z początku wydaje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Woodhouse był "ociężały na ciele, jak i na umyśle", z wielu rzeczy po prostu nie zdawał sobie sprawy. Myślę, że on w ten opaczny sposób rozumiał jej dobro. Emma z kolei, wiedząc, że ojciec się o nią troszczy, odpłacała mu rzeczywista troską ze swej strony.

      Och, nie twierdzę, że Emma jest wzorem cnót - takim wzorem jest w "Emmie" Jane Fairfax. Emma ma różki i na pewno się ich całkiem nie pozbędzie. No ale posągowy Knightley Cię drażnił, Emma jest bliższa zwykłym śmiertelnikom ;)

      Usuń
    2. Zgadzam się w pełni, Emma nie jest doskonała, a przez to jest prawdziwsza. Dołączę ten fakt do listy jej nielicznych zalet ;-)
      Natalio, dziękuję za cały festiwal! To był świetny pomysł, naprawdę. I mnóstwo doskonałej, inspirującej blogowej lektury.
      Radosnych Świąt i wielu czytelniczych olśnień w Nowym Roku! :-)

      Usuń
    3. To ja dziękuję za udział :)

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo życzliwa interpretacja postaci Emmy, aż chciałoby się wierzyć, że prawdziwa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem otwarta na różne interpretacje, tylko proszę o argumenty.

      Usuń
    2. Idą Święta a Ty tak zasadniczo :-) ale służę przykładem bo odnosić się do wszystkiego wydłużyło by niepomiernie post - nie przesadzajmy z tą nadmierną odpowiedzialnością Emmy w zbyt młodym wieku. Emma miała przecież starszą siostrę, to co dopiero Izabella miała powiedzieć o odpowiedzialności. Niekoniecznie też pan Woodhouse był całe życie stetryczałym staruszkiem a i Anna po coś była zatrudniona w Hartfield. Jeśli już więc Emma nawet ponosiła odpowiedzialność to nie dlatego, że ją nią obarczoną lecz dlatego, że sama do tego aspirowała.

      Usuń
    3. Izabela była starsza od Emmy o 7 lat. Oczywiście po śmierci matki, zanim wyszła za mąż, to ona była panią Hartfield, więc tez możemy mówić o jej odpowiedzialności, ale nie zajmujemy się w tej chwili Izabelą. Emma została panią domu w wieku 12 lat. Oczywiście, że miała pannę Taylor do pomocy, ale jeśli panna Taylor dobrze spełniała swoje obowiązki, to uczyła swoja podopieczną, że to na niej spoczywa odpowiedzialność za dom. Nie może być przecież tak, żeby guwernantka miała więcej do powiedzenia niż pani domu. A pan Woodhouse zawsze był stetryczałym staruszkiem, ożenił się późno i w tym był problem.

      Usuń
  4. Miałam bardzo podobne odczucia w stosunku do Emmy. Cieszę się, że mimo wszystko Jane znalazła jej kochającego mężczyznę, który znalazł sposób by uczynić to małżeństwo możliwym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście Jane umie wszystko zawsze urządzić jak najlepiej ;)

      Usuń
  5. Emma jako dziewczę wychowane w dobrobycie, której życie sprowadza się jedynie do jałowej egzystencji - nic nie robienia - w myśl zasady, że tak być powinno, stwierdziła, że będzie układać życie innym. Łatwo jej kierować Harriet, bo ta rzeczywiście jej intelektualnie nie dorównuje. uważam jednak, że jest osóbką zadufaną w sobie, kochająca swoją wyższość (uwagi jej w stosunku do Martina, jej zdziwienie jak osoba z takiej klasy może pisać listy bez błędów i takim językiem- chodzi o list z oświadczynami wystosowanymi do Harriet; stosunek do panien Bates). Gdyby nie Pan K. i Pani Weston nie wiem czy Emma zmieniłaby swoje zachowanie. Słucham obecnie książki (podczas haftowania) i doszłam do wniosku, że Emma mnie bardzo irytuje.

    Dziękuję za Festiwal :) Mam kilka postów do czytania, ale zostawiam sobie na czas wolny :)
    z pozdrowieniami świątecznymi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jakie to urocze! Słuchać "Emmy" podczas haftowania! Idealnie w klimacie Austen :)

      Pozostanę jednak przy swojej interpretacji, do której zresztą doszłam nie od razu. Emma dojrzewa oczywiście dzięki rozsądnym przyjaciołom (czyli właściwie dzięki Knightleyowi, pani Weston zbyt jej ulegała), ale to była tylko pomoc, dojrzałość każdy musi sobie sam wypracować.

      Wesołych Świąt!

      Usuń
    2. Nie jestem do końca przekonana czy rozkapryszona dwudziestojednoletnia panna, która wszystko miała dodajmy pod dostatkiem przez całe życie, tak radykalnie od razu zmienia jedynie na przestrzeni kilku miesięcy, swoje podejście do życia i ludzi niższego stanu. To jednak proces. Myślę, że chodzi tu o dostosowanie się do ogółu, potępiających jej zachowanie, bo w pewnym momencie był niejako ostracyzm Emmy. A samotności Emma się bała.

      Radosnych :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.