piątek, 12 września 2014

Elżbieta Cherezińska „Niewidzialna korona” – recenzja


Wiadomo, że sukces komercyjny nie zawsze idzie w parze z sukcesem artystycznym. Wiadomo również, że kosztem ilości jest zazwyczaj jakość. Nie powinno więc dziwić, że jeśli pisarz co roku wydaje na świat obszerną (bardzo obszerną) powieść, to w którymś momencie jego kolejne literackie dziecko okaże się mniej urodziwe od swojego starszego rodzeństwa. Jeszcze niedawno napisałabym, że Elżbieta Cherezińska jest zaprzeczeniem tych tez. Niestety po przeczytaniu „Niewidzialnej korony” mam wrażenie, że coś takiego właśnie się jej przydarzyło. Podczas lektury jej najnowszej książki towarzyszyło mi uczucie rozczarowania.

„Niewidzialna korona” to powieść historyczna, a raczej historyczno-fantastyczna, opowiadająca o odradzaniu się Polski po okresie rozbicia dzielnicowego. Jest rok 1296. Przemysł II, któremu udało się zjednoczyć Wielkopolskę i Pomorze i przywrócić Polsce rangę królestwa, nie żyje. Władzę nad osieroconym krajem, nad którym zbierają się czarne chmury, i tytuł księcia Królestwa Polskiego obejmuje książę kujawski Władysław – w historii zapisze się jako Łokietek. Książka jest bezpośrednią kontynuacją „Korony śniegu i krwi” i drugą częścią cyklu „Odrodzone Królestwo”, zaplanowanego jako trylogia, ale zważywszy, że na 738 stronach autorce udało się doprowadzić zaledwie do zajęcia przez Łokietka Krakowa w roku 1306, trzy części mogą nie wystarczyć. Do koronacji wszak bardzo daleko, a do śmierci władcy jeszcze dalej. To jedno z moich zastrzeżeń: książka jest raczej rozwlekła i wbrew temu, co można przeczytać na skrzydełku okładki, nie jest samodzielną powieścią. (W przeciwieństwie do świetnej „Korony śniegu i krwi”, która obejmuje cały okres politycznej działalności Przemysła II i rzeczywiście została skomponowana jako skończona całość).  W „Niewidzialnej koronie” większość wątków urywa się nagle, a wątek główny został co prawda spuentowany wyrazistym wydarzeniem, ale zbyt wyraźnie wyczuwa się wiszące w powietrzu „ciąg dalszy nastąpi…”. Zresztą ostatnie strony powieści nieodparcie kojarzą się z zakończeniami odcinków telewizyjnych seriali, np. „Gry o tron” – i nie jest to skojarzenie przypadkowe. Wydaje mi się również, że czytelnikowi, który nie zna części pierwszej, może być dosyć trudno zaakceptować świat wykreowany przez autorkę (np. ożywające na herbach orły, lwy i gryfy, lub to, że na jednej z pierwszych stron powieści do Jakuba Świnki przemawia Pan).

W „Niewidzialnej koronie” Cherezińska korzysta z tych samych schematów, które sprawdziły się w „Koronie śniegu i krwi”. Znów mamy księcia i jego wiernych druhów, gotowych pójść za nim w ogień, a na pewno na wygnanie; jest szał bitewny, zakulisowe intrygi polityczne, skrytobójstwa, czarne charaktery, silne kobiety w męskim świecie, a to wszystko ubarwione wierzeniami pogańskimi i magią. Jednak autorce nie udaje się poruszyć tych samych strun, które tak dobrze zagrały w poprzedniej części. Postaci wydają mi się trochę zbyt mało wyraziste, co dotyczy zarówno samego Łokietka, jak i bohaterów drugoplanowych. W poprzednim tomie mały Władek wzbudził moje zainteresowanie i sympatię; w „Niewidzialnej koronie” postać Łokietka została nakreślona nieco zbyt schematycznie. Początkowo jest przede wszystkim powodowanym ambicją (lub kompleksami) księciem raptusem i gorączką, który zdecydowanie przedkłada bicie się nad obmyślanie strategii politycznej. Później, na wygnaniu, Łokietek odbywa pokutę i doświadcza wewnętrznej przemiany: książę uczy się pokory, a jednocześnie staje się mężem stanu odpowiedzialnym za losy całego kraju. Ta przemiana została jednak pokazana w sposób nie do końca przekonujący. Blado wypadają inni bohaterowie znani z poprzedniego tomu: Mechtylda Askańska, w „Koronie śniegu i krwi” fantastycznie diaboliczna postać, mistrzowsko pokazana, w zasadzie centralna dla całej powieści, na kartach „Niewidzialnej korony” jeszcze próbuje straszyć, ale pazur już straciła. Jakub Świnka, arcybiskup, nie jest już człowiekiem z krwi i kości, jakim namalowała go autorka poprzednio. Teraz jest przede wszystkim symbolem, nosicielem idei zjednoczonego królestwa (czyli niewidzialnej korony). Wątek pogańsko-fantastyczny, który w poprzedniej powieści napędzał całą intrygę, tutaj wydaje mi się raczej balastem. Jeżeli „Niewidzialną koronę” traktować jako samodzielną powieść, to również rozbudowany wątek krzyżacki nie ma tu racji bytu, choć zdaję sobie sprawę, że służy on budowaniu napięcia pod przyszłą akcję. (W roli wabika mającego nakłonić do przeczytania kolejnej książki sprawdza się więc bardzo dobrze).

Elżbieta Cherezińska dołożyła starań, aby jej powieść była solidnie umocowana w faktach historycznych, co niewątpliwie jest zaletą książki. Nie szczędziła też wysiłków, aby sprostać oczekiwaniom współczesnego czytelnika, a wiadomo, że współczesny czytelnik oczekuje przygody, przemocy i seksu. Szczególnie temu ostatniemu oczekiwaniu autorka ochoczo wyszła naprzeciw. Zapewne zbyt przejęła się strategią marketingową wydawcy, który obwołał ją polskim George'em  R.R. Martinem. Nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, pod warunkiem, że mają uzasadnienie w fabule; jednak takie ich nagromadzenie, z jakim mamy do czynienia w „Niewidzialnej koronie”, powieści, bądź co bądź, historycznej, a nie erotycznej, daje efekt dosyć groteskowy. Kiedy tylko „ona” i „on” znajdą się razem na osobności, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że w jednym z kolejnych zdań on „wtargnie w nią gwałtownie”. Na przykład:
„Rulka zatańczyła na zadnich nogach. Regős nie ustąpił. Wskoczył na jej zad i chwytając klacz zębami za czarną grzywę, zmusił do uległości. Oddając mu się, cały czas rżała.”
O, przepraszam, to była akurat klacz Łokietka i ogier Amadeja Aby, ale zbliżenia między ludźmi pokazane są właściwie według tego samego schematu. Rulka i Regős parzą się gdzieś na puszcie na górze strony 488, a na dole tej samej strony mamy opis aktu seksualnego pary wiekowych węgierskich szamanów… Tu przynajmniej role się odwróciły:
„Kobieta dosiadła mężczyzny i w równym, namiętnym rytmie poruszali biodrami, a siwe warkocze podskakiwały na jej plecach.”
Mechtylda Askańska była ciekawa, co jej człowiek do sekretnych zadań nosi w spodniach (czy też nogawicach) i jakiej to jest wielkości, ale mnie to naprawdę nie interesuje. Z erotyką Cherezińska lepiej sobie radziła w swoich pierwszych powieściach (pierwszych z tych popularnych, mam tu na myśli przede wszystkim początkowe tomy „Północnej Drogi”) – wtedy była chwalona za wyczucie i wrażliwość, udawało się jej unikać kiczu i wulgarności. Teraz już nie do końca. Przy poprzedniej powieści („Legion” – też historycznej, ale o czasach znacznie mniej odległych) Kinga Dunin wytknęła Cherezińskiej (między innymi) nieobecność postaci homoseksualnych. Autorka z pewnością śledzi opinie prominentnych feministycznych krytyczek, więc w „Niewidzialnej koronie” już tego błędu nie popełniła: mamy też wątek gejowski. Tu jednak muszę pisarkę pochwalić, bo dotyczy on dwóch braci zakonu krzyżackiego i ma na celu pokazanie, że rycerze Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego mogli być targani ludzkimi emocjami innymi niż żądza władzy, ambicja, chciwość i okrucieństwo. W przeciwnym razie byliby równie jednowymiarowi jak u Sienkiewicza.

Nie mogę niestety nie wspomnieć, że wyraźnie daje się zauważyć, iż książka była pisana i wydawana w niezwykłym pośpiechu (zapewne, aby zdążyć na listy wakacyjnych bestsellerów). Roi się w niej od literówek, błędów interpunkcyjnych i innych błędów redakcyjnych, zaimków wstawianych tam, gdzie konieczny jest rzeczownik itp. Są też błędy poważniejsze:
" – (…) Powiesz mu…
  – To, co zawsze? – domyślił się druh.
  – Tak. Że on i ja to jak…
  – …drzewiec i szpica – wyrecytował Szyrzyk."
Nie wiem, kogo powinnam o tym poinformować: czy autorkę, redaktorów, czy może konsultanta do spraw uzbrojenia, ale „drzewiec” w języku polskim to imię jednej z postaci z trylogii Tolkiena. A drewniana część broni to „drzewce” (rodzaj nijaki, w liczbie mnogiej: drzewca). Ten błąd się niestety powtarza. Nie rozumiem, jak wydawnictwo (nomen omen Zysk i S-ka) może żądać od czytelnika 39,90 zł (miękka okładka) za produkt tak niechlujnie przygotowany. Jeszcze trudniej jest zrozumieć, dlaczego wydawnictwo, mając pisarza, który jest niczym kura znosząca złote jajka, tak źle się nim opiekuje – bo fatalna redakcja książek Cherezińskiej staje się już niechlubną tradycją.

Pomimo tych wszystkich krytycznych uwag „Niewidzialna korona” nie jest książką złą. Pisarka z garści suchych faktów i dat potrafiła stworzyć płynącą wartko opowieść, w której jest i patos, i humor, i spora porcja wiedzy historycznej. Czy mogę ją polecić? Osobom, które nie zetknęły się jeszcze z twórczością Elżbiety Cherezińskiej polecam raczej jej wcześniejsze powieści. Są po prostu lepsze. A miłośnicy powieści historycznych z pewnością sięgną również po „Niewidzialną koronę”, bo w tej kategorii Cherezińska nie ma w Polsce konkurencji. Czytelnikom życzę miłej lektury, a autorce, aby zamiast realizować zamówienia wydawcy, znów zaczęła pisać o tym, co jej w duszy gra. Ja czekam na książkę o Świętosławie.

Moja ocena: 4 (w skali szkolnej)

*** Po lewej: okładka książki; po prawej: jeden z piastowskich zamków na Śląsku, Bolków ***

---
Elżbieta Cherezińska, "Niewidzialna korona". Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2014.
(Powieść wygrała plebiscyt TVP Kultura na najgorętszą książkę lata ;)).

5 komentarzy:

  1. Zgadzam się właściwie w każdym punkcie (oprócz oceny). Bardzo, bardzo czekałam na "Niewidzialną koronę", po tym jak "Korona śniegu i krwi" wciągnęła mnie bardzo i kazała przejąć się losami bohaterów, śledzić sprawnie posplatane wątki historyczne i fantastyczne (jestem chyba jedną z nielicznych osób, którym podobają się ożywione znaki herbowe), pomysły na zakrętu fabuły itd. Dlatego tym boleśniej "przejechałam się" na "Niewidzialnej...". Właściwie wszystko, co wymieniłaś, mogłabym wymienić jeszcze raz - może do tej niesławnej erotyki dorzuciłabym jeszcze smoka (argh!). Smutno mi też było, że autorka postanowiła przedstawiać wszystkich wrogów Korony jako głupców (naprawdę szkoda mi czeskich Wacławów) i że Rikissa Przemysłówna jest taką koszmarną Mary Sue.

    Liczę, że jednak trzeci tom będzie powrotem Cherezińskiej do formy. Tylko, żeby jednak nie wyszedł za szybko, żeby sytuacja się nie powtórzyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, zapomniałam: odnośnie tej oceny - dla mnie jednak wszystko to sprawiło, że w skali szkolnej postawiłabym "Niewidzialnej..." taką trójkę. Strasznie mi szkoda ciągle zmarnowanego potencjału (może autorka skusiłaby się na wydanie dopracowanego wydania? Fajnie by było ;-)).

      Usuń
    2. Miło, że wpadłaś. Co do oceny, to może jestem mniej surowa niż Ty :) Wolę oceny opisowe, przyznawanie gwiazdek czy punktów nie jest moją mocną stroną. Rzadko też piszę typowe recenzje (częściowo dlatego, że to ma sens tylko w przypadku nowości, a częściowo dlatego, że wole po prostu spisywać swoje luźne uwagi).
      Mnie też się bardo podobały ożywione znaki herbowe, kiedy to przeczytałam w "Koronie śniegu i krwi" to sobie pomyślałam "ależ ta Cherezińska ma świetne pomysły! I jakby to fantastycznie wyglądało na ekranie!" Ale w drugiej części ten pomysł już jakby mniej się sprawdził.

      Masz rację, Rikissa jest irytująca, a co więcej, chociaż książka obejmuje 10 lat, Rikissa w ogóle się nie zmienia. Nie musi, bo już jako kilkulatka ma mądrość dorosłej kobiety.

      Do Cherezińskiej zaczynam tracić sympatię, choć podejrzewam, że i tak kupię jej następną książkę, niezależnie kiedy zostanie wydana ;)

      Usuń
    3. No ba, jak miałam nie wpaść, skoro tutaj tak ładnie i ciekawie!

      Co do ocen to rzecz jasna się zgadzam (sama ich też nie "wystawiam" - po prostu chodziło mi o to, że dla mnie jednak wszystkie te wady sprawiają, że nie uważam "Niewidzialnej..." za książkę dobrą, a jedynie za poprawną, bo czytało się szybko, ale niezbyt przyjemnie).

      W ogóle nie widać ewolucji bohaterów, nie tylko tej nieszczęsnej Rikissy. Nawet Władysław się nie zmienia, chociaż tu był, tamto zwiedził... Po prostu raz jest taki, a raz inny, nie ma żadnej przemiany, są wtrącenia od narratora. To mnie mocno zabolało, bo Łokietek był jedną z moich ulubionych postaci w "Koronie..." (podobny los spotkał zresztą Jakuba Świnkę).

      Co do znaków herbowych - w drugiej części w ogóle jest ich mniej (pamiętam w sumie tylko tę nieszczęsną scenę z księciem śląskim i jego żoną). Tak sobie myślę, że może po powszechnej krytyce, z jakim się ten zabieg spotkał, autorka starała się z nich zrezygnować? Szkoda by było, ale na to trochę wygląda.

      Usuń
    4. A ja tej sceny akurat nie pamiętam. Czytałam dawno, a może wyparłam ;)
      Tak, masz rację, w pierwszej części właściwie wszyscy bohaterowie byli ciekawsi i prawdziwsi, i wzbudzający więcej emocji.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.