poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Coś się stało. Coś, coś, coś? ("Przebudzenie" Stephena Kinga)

*** King na stosiku książek z biblioteki ***
Stephena Kinga nikomu zapewne nie trzeba przedstawiać. Zdobył reputację króla horroru i od dziesięcioleci utrzymuje się w światowej czołówce autorów literatury popularnej w ogóle - bo King to przecież nie tylko horrory. Takie filmowe przeboje, jak "Zielona mila" czy "Skazani na Shawshank" również powstały na podstawie jego utworów. Prozę Stephena Kinga można określić jako powieści obyczajowe z "dodatkiem". Warstwa obyczajowa, a także psychologiczna, jest zazwyczaj rozbudowana i ciekawie poprowadzona, a napięcie związane z tym "dodatkiem", czy będą to zjawiska nadprzyrodzone, horror, elementy kryminału czy thrillera, niepostrzeżenie chwyta czytelnika w kleszcze i nie puszcza aż do finału (a czasem utrzymuje się jeszcze po).

Nie jestem wielką fanką Kinga i nie znam całości jego twórczości (oj, sporo tego jest), ale w życiu kilka jego książek przeczytałam i za każdym razem moje wrażenia czytelnicze były pozytywne. "Lśnienie" przeczytałam chyba jeszcze w podstawówce (wtedy wydane jako "Jasność") i hotele po sezonie, piwnice i piece do dziś wywołują we mnie pewien dreszczyk. W "Jasności" King stworzył nie tylko jeden z najbardziej przekonujących "domów złych" w literaturze, ale też pokazał rozpad rodziny i małżeństwa i narastające w człowieku zło (którego źródeł niekoniecznie trzeba szukać w siłach nadprzyrodzonych) w sposób niepozbawiony głębi i daleki od banału. Potem było "Miasteczko Salem", "Smętarz dla zwierzaków" - chyba najbardziej przerażający horror w moim czytelniczym życiu, "Zielona mila", "Dolores Claiborne" i prawdopodobnie jeszcze parę innych tytułów. W ubiegłoroczne wakacje natknęłam się w Biedronce na "Misery", dołożyłam do koszyka z artykułami spożywczymi, po czym przeczytałam z zainteresowaniem i przyjemnością, pomimo, że znałam oczywiście wersję filmową. ("Misery" jest nie tylko thrillerem, ale też satyrą na pewnego typu literaturę, jej twórców i odbiorców).

"Przebudzenie" to najnowsza powieść Stephena Kinga, która polską premierę miała pod koniec ubiegłego roku i spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Wziąwszy pod uwagę moje wcześniejsze doświadczenia z Kingiem, wszystko wskazywało na to, że będzie to i tym razem udane spotkanie. Ponieważ nie jestem mistrzem budowania napięcia i grozy, zdradzę od razu, że była to jednak lektura rozczarowująca. Stephen King albo już nie umie mnie wystraszyć, albo mu się nie chce. Opowieść obyczajowa, czyli to, co zawsze najbardziej przyciągało mnie do książek Kinga, niestety też wypada blado - choć nie powinna, bo mamy tu dorastanie w Ameryce lat 60., pierwszą miłość, początek i rozkwit rock and rolla. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że King jest już autorem, u którego pisarska rutyna zastąpiła talent.

W "Przebudzeniu" znajdziemy wiele elementów często obecnych w twórczości Kinga. Małe prowincjonalne miasteczko (właściwie wioska) w stanie Maine, wydarzenia oglądane z perspektywy małego chłopca, szczęśliwe życie rodzinne przerwane tragicznym wydarzeniem. I to coś złowrogiego, nieuchwytnego gdzieś w tle. Jamie Morton, główny bohater i narrator powieści, ma sześć lat w roku 1962, gdy posadę pastora w jego parafii obejmuje Charles Jacobs. Młody pastor i jego rodzina (żona i dwuletni synek) szybko zyskują sympatię parafian, a ulubieńcem pastora zostaje właśnie mały Jamie. Jacobs wnosi strumień energii (wyrażenie nieprzypadkowe) w życie małej, dosyć sennej wspólnoty metodystów. Trwa to wszystko trzy lata, tragedia rodzinna pozbawi pastora wiary i w konsekwencji - stanowiska w parafii. Jacobs znika z życia mieszkańców Harlow, ale nie z życia Jamiego. Istnieje między nimi dziwna więź i ich ścieżki jeszcze nie raz się skrzyżują w niezwykłych okolicznościach.

"Przebudzenie" prawie do końca pozostaje powieścią obyczajową, w której jednak obecne jest to podskórne napięcie (napięcie to również wyrażenie nieprzypadkowe). A właściwie - powinniśmy je czuć, ale w rzeczywistości o tym, że coś się stanie wiemy po prostu dlatego, że znamy reguły rządzące powieściami Kinga. Przekonuje nas o tym też wydawca na okładce, a od strony 220 do 534, czyli ostatniej, również sam główny bohater: "Coś. Coś. Coś. Się stało. Się stało, się stało. Coś się stało." Ale czytelnik nie jest w stanie tego naprawdę odczuć. Powieść ociera się o wielkie tematy (dlaczego dotykają nas nieszczęścia, czy Bóg istnieje, co się z nami dzieje po śmierci), ale jest to bardzo powierzchowne i nawet nieco nudne. Wątki, które wydały mi się najciekawsze, były tymi, o których autor ledwie napomknął. Chętnie dowiedziałabym się więcej o siostrze Jamiego, ale sam główny bohater nie wzbudził mojego zainteresowania. Wydał mi się postacią bez właściwości, nie umiem powiedzieć, jaki on naprawdę jest. Samo zakończenie utworu, które powinno być kulminacją tego mozolnie budowanego przez autora napięcia, właściwie mogę określić jako antyklimaks. Nie jestem w stanie wziąć wizji przedstawionej przez autora na poważnie, a to jest konieczne, żeby się przestraszyć (w końcu po to sięgamy po horror).

Stephen King napisał powieść dosyć poprawną - jest to w końcu autor o wyrobionej renomie, który chyba nie schodzi poniżej pewnego poziomu - ale nijaką. Do pominięcia. I chyba nieprędko skuszę się na kolejną powieść "króla horroru".

---
Stephen King, "Przebudzenie". Prószyński i S-ka, Warszawa 2014. Przełożył Tomasz Wilusz.

6 komentarzy:

  1. Czesc ! "Przebudzenie" tez na mnie czeka, na polce ale juz nie czuje tego podekscytowania... Duzo slyszalam, a przede wszystkim o tym jakie to jest nudne. Przeczytam, zobacze ;) Ps: fajny blog! Zapraszam na moj : http://66blackholestreet.blogspot.be/ , jestem tu od kilku dni ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście żałuję, że czasu poświęconego na przeczytanie "Przebudzenia" nie przeznaczyłam jednak na co innego. Chociaż niektórym się podobało.

      Usuń
  2. Przyznaję, że "Przebudzenie" też mnie rozczarowało. Jest dokładnie tak jak piszesz - dreszczyk czuje się dlatego, że jest to King, a nie dlatego, że faktycznie coś tam straszy. Raczej wieje nudą, a pseudohorrorystyczne zakończenie bardziej mnie rozbawiło, niż przestraszyło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odkąd odkryłam, że King jest mistrzem powieści psychologicznej, jest moim ulubionym pisarzem. Według mnie groza, krew, zjawy czy paranoja są pretekstem do pokazania skomplikowanej ludzkiej psychiki. Dlatego wolę Kinga czytać niż oglądać. Przebudzenie czeka w kolejce. Ostatnio zachwycił mnie "Pan Mercedes". Polecam!
    www.worldbyholly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, zdecydowanie Kinga lepiej się czyta, niż ogląda. Jedyne w miarę udane ekranizacje jego książek to te niehorrorowe, czyli "Zielona mila" i "Skazani na Shawshank", bo nawet słynne "Lśnienie" Kubricka mnie rozczarowało. Zgadzam się również z tym,. że książki Kinga są na ogół bardzo dobre pod względem psychologicznym. Niestety moim zdaniem nie dotyczy to "Przebudzenia", w którym warstwa psychologiczna jest bardzo powierzchowna.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.