wtorek, 21 kwietnia 2015

Pytania i odpowiedzi


Zostałam ostatnio zaproszona do udziału w łańcuszku blogowych pytań i odpowiedzi, czyli „Liebster Blog Award” (ta „eklektyczna” nazwa bardzo mnie intryguje). Za łańcuszkami ogólnie rzecz biorąc nie przepadam, ale z drugiej strony to miłe, że ktoś (a konkretnie Pyza z „Pierogów pruskich” i Joanna z blogu „Gorąca czekolada i książki”) uważa mój blog za ulubiony, a na pytania książkowe zawsze chętnie odpowiadam. No to zaczynamy:




Pytania Pyzy:



- Czy pamiętacie taki moment przy czytaniu książki, że przepełniała Was ochota, by wysłać autorowi niemiły anonim za rozwiązanie jakiegoś wątku albo zwrot w fabule?

Pisanie anonimów co prawda nie leży w mojej naturze, ale (jak pewnie większość czytelników) odczuwam ochotę, żeby jakiś wysmarować dla George’a R.R. Martina. Nawet już nie za to, że morduje po kolei wszystkich moich ulubionych bohaterów, tylko za to, że najwyraźniej w ogóle nie ma całościowej koncepcji, co ma się w jego cyklu wydarzyć i jak on ma się skończyć, o czym przekonał mnie „Taniec ze smokami”. Lubię wierzyć, że autor prowadzi mnie w jakimś kierunku, a nie na bezdroża.
A bardziej oryginalnie – na pewno nie wysyłałabym anonimów Williamowi Goldingowi, nawet gdyby to było jeszcze możliwe, ale byłam bardzo niepocieszona z powodu tego, co się wydarzyło w ostatnim tomie jego „Trylogii morskiej”. Rozumiem jego motywy, ale i tak uważam, że postąpił bardzo okrutnie, choć nie wobec głównego bohatera. Ale ogólnie bardzo „Trylogię morską” polecam, zwłaszcza w towarzystwie książek Jane Austen, szczególnie „Mansfield Park” i „Perswazji”. Te książki są w pewnym sensie polemiką z obrazem Anglii przez nią przedstawionym.


- Czy zdarzyło się Wam, że ktoś zdradził Wam zakończenie albo istotny moment w fabule książki, która niesamowicie Was wciągnęła? Jaka była Wasza reakcja?

Oczywiście. Najczęściej tym kimś jestem ja sama. Rzadko mogę się powstrzymać przed zajrzeniem na ostatnią stronę, zresztą nie wydaje mi się to takie istotne, bo czytam nie tyle, żeby się dowiedzieć jak się rzecz skończy, ale żeby zobaczyć, jak do tego dojdzie i jak to jest opisane. Wyjątkiem są oczywiście kryminały i tym podobne gatunki, ale te czytuję rzadko, a nawet gdyby ktoś mi zdradził, kto zabił, nie sądzę, żebym była tym jakoś szczególnie zdruzgotana. Ja w ogóle nie przepadam za niespodziankami i czasem nawet celowo czytam szczegółowe streszczenia, żeby jakieś niemiłe wydarzenia w fabule mnie nie zaskoczyły. Tak zrobiłam np. ze wspomnianą już powyżej „Pieśnią lodu i ognia” i dzięki temu, że byłam przygotowana na to, co się stanie, przebrnęłam przez te książki bez większego uszczerbku na psychice. (Poza tym takie niecierpliwe wyczekiwanie, ach co też się wydarzy, jest w gruncie rzeczy dosyć męczące).

Nie lubię natomiast, jeśli ktoś mi przed lub w trakcie czytania przeze mnie książki narzuca swoją interpretację. Oczywiście po zakończeniu lektury, kiedy mam już swoją opinię, takie dyskusje są bardzo mile widziane.


- Czy była w Waszym czytelniczym doświadczeniu taka sytuacja, że któryś z bohaterów książki tak Was denerwował, że porzuciliście powieść bez kończenia jej?

Nie. Zdarza mi się oczywiście porzucać książki nie doczytawszy do końca, ale powodem nigdy nie był jakiś konkretny bohater i mój do niego stosunek, raczej ogólne wrażenie. Być może jestem wyposażona w instynkt, który pozwala mi unikać książek z naprawdę irytującymi bohaterami. Zresztą zdenerwowanie nie jest najgorszą reakcją na bohatera książkowego. Najgorszą reakcją jest brak reakcji.


- Macie szansę poprosić autora (każdego, nawet nieżyjącego) o dopisanie kontynuacji jednej powieści. Kogo i o kontynuację jakiej powieści byście poprosili?

Zasadniczo uważam, że problemem czytelnika jest nie brak kontynuacji, a ich nadmiar. Jeśli pisarz zatrzymuje się w jakimś miejscu, to zazwyczaj dlatego, że wie, że dalej może mu wyjść już tylko gorzej, a nie ma sensu prosić autora o napisanie kiepskiej kontynuacji bardzo dobrej powieści. Oczywiście w przypadku tych powieści, które kończą się domyślnym „a potem żyli długo i szczęśliwie” czasem człowiek myśli sobie, że chciałby o tym poczytać, ale zaraz potem przychodzi opamiętanie, że może lepiej nie. Doprawdy nie sądzę, żeby powieść o życiu Edmunda i Fanny Bertramów mogła być szczególnie pasjonująca (chociaż są jednymi z moich ulubionych bohaterów i naprawdę nie uważam ich za nudziarzy).


Poza tym z takimi pytaniami mam zawsze pewien problem, bo nawet jeśli taka książka rzeczywiście była, to zazwyczaj jest gdzieś na dnie mojej pamięci i nie potrafię jej wydobyć tak na zawołanie. W tym momencie przychodzi mi do głowy powieść, która czytałam stosunkowo niedawno, a mianowicie „Ptasi śpiew” Sebastiana Faulksa. Faulks zostawia swojego bohatera, kiedy ten wychodzi z okopów I wojny światowej, poharatany nie tylko na ciele, ale przede wszystkim na duszy, i ledwie napomyka o tym, jak on sobie z tym poradził. O tym chciałabym poczytać, ale Faulks napisał już kontynuację „Ptasiego śpiewu” (jednak mającą innych bohaterów), więc sądzę, że do mojej prośby by się nie przychylił.


- Czy są tacy bohaterowie w dwóch różnych powieściach, co do których uważacie, że byliby dla siebie stworzeni, gdyby tylko zamieszkiwali jedno książkowe uniwersum?

Ale jako para w sensie romantycznym? Np. Harry Potter spotyka Katniss Everdeen? To raczej nie. Chociaż akurat ten związek być może miałby szanse powodzenia, w końcu oboje mieli mesjańskie zacięcie, więc być może dobrze by się dogadywali. Ale bardzo bym chciała, żeby John Thornton z „Północy i Południa” Gaskell mógł się spotkać z Wokulskim. Łączy ich nadzwyczajna wspólnota doświadczeń, no i lekcje angielskiego Wokulskiego na coś by się przydały. To mogłaby być taka piękna męska przyjaźń.





Pytania Joanny:



1.   Jaka jest Twoja ulubiona pora dnia na czytanie?

Każda, bez wyjątku. Mogę czytać od 6 rano, albo do 6 rano (i jedna, i druga sytuacja już mi się zdarzyła), wszystko zależy od tego, kiedy „dopadnie” mnie jakaś ciekawa książka.



2.   Czy zdarza Ci się jeść podczas lektury?

Oczywiście. A jest ktoś, komu się nie zdarza? Magdalenki, kiedy czytam Prousta, kiełbasę dobrze podsuszoną przy „Dzieciach z Bullerbyn”, „Pana Tadeusza” popijam oczywiście czarną kawą ubraną w biały kożuszek śmietanki (bigos jakoś mi nie podchodzi), do książek Fannie Flagg przyrządzam smażone zielone pomidory, a do „Pieśni lodu i ognia” G.R.R. Martina pasztet z gołębi. Sandwicze z ogórkiem koniecznie do książki z punktu 6.



3.   Którego pisarza cenisz najbardziej? Dlaczego?

Hmmm… kogo by tu wybrać? Homera czy J.K. Rowling? Z całą pewnością nie ma pisarza, którego cenię najbardziej. Wybranie jednej osoby z niezliczonej rzeszy pisarzy, tworzących w różnych epokach, różne gatunki dla różnych czytelników, jest po prostu niemożliwe. Zresztą wszelkie „naj” są u mnie zmienne i zależą od chwili, nastroju, kaprysów pamięci (czy też niepamięci) i pewnie całej gamy innych czynników. Jeśli jednak muszę wybrać jednego pisarza to… wybieram pisarkę, Jane Austen. Z wielu powodów, zacznijmy od banalnego – jest jednym z niewielu pisarzy, a może nawet jedynym, którego dzieło znam w całości, pomijając jedynie młodzieńcze wprawki literackie i korespondencję. Nie jest to trudne, to zaledwie sześć powieści plus jedna, której pisarka nigdy nie starała się wydać, i dwie, których nie zdążyła dokończyć. A mimo to mam wrażenie, że gdyby jakaś zła wróżka zaczarowała mnie tak, że już do końca życia nie mogłabym czytać nic innego, to i tak bym się nie nudziła. Z książkami Austen zapoznałam się dopiero w zeszłym roku, wcześniej wydawało mi się, że to są takie sobie słodkie opowiastki. Nic bardziej mylnego, Austen nie jest słodka, ona ma pazur, no i pisze z tą cudowną ironią. Jej książki są niezwykle kunsztowne, żadne słowo nie jest tam przypadkowe, można je czytać wielokrotnie, doszukując się coraz nowych sensów. To literatura niesłychanie „wielozadaniowa”, czy mamy ochotę na roztrząsanie poważnych kwestii moralnych, czy na coś lekkiego jak piórko jako lek na chandrę, śmiało możemy sięgnąć po Austen. (W pierwszym przypadku po „Mansfield Park”, w drugim po „Opactwo Northanger”). Mogłabym tak pisać jeszcze długo i długo, ale to chyba temat na osobny wpis.



4.   Jaka jest Twoja ulubiona lektura z czasów dzieciństwa?

Nie będę oryginalna: „Dzieci z Bullerbyn”. Astrid Lindgren kupiła mnie już pierwszymi zdaniami:

„Nazywam się Lisa. Jestem dziewczynką, to chyba od razu widać z imienia. Mam siedem lat i wkrótce skończę osiem. Czasem mama mówi:
 – Jesteś dużą córeczką mamy, możesz więc chyba dzisiaj wytrzeć naczynia…
Czasem zaś Lasse i Bosse mówią:
– Takie brzdące nie mogą się z nami bawić w Indian. Jesteś za mała!”

Ach, jakie to prawdziwe, pomyślałam, gdy pierwszy raz usłyszałam te słowa (chyba Mama mi czytała, byłam młodsza od Lisy), a potem strasznie się zaśmiewałam z przygód tej gromadki i do dzisiaj im zazdroszczę cudownego dzieciństwa.


5.   Czy zdarza Ci się robić notatki w książkach, które czytasz?

Nigdy. W ogóle nie zdarza mi się robić notatek z lektury, chociaż chciałabym, bo pamięć zawodna i często mi się zdarza, że jak docieram do 572 strony to nie pamiętam już, co było na 230. I niestety te wszystkie spostrzeżenia i refleksje, które miewam podczas czytania, nie zawsze chcą do mnie wrócić, kiedy piszę o książkach na blogu. Często pozostaję z wrażeniem, że coś mi umknęło, i że stanowczo powinnam robić notatki podczas czytania, ale… cóż, lenistwo bierze górę. Ale gdybym robiła notatki, to pewnie jednak nie bezpośrednio w książkach… no, może ołówkiem ;)



6.   Książka, którą wzięłabyś ze sobą na bezludną wyspę?

Tu akurat mam gotową odpowiedź. Już dawno zdecydowałam, że taką książką jest dla mnie „Opętanie” A.S. Byatt, i tylko czekałam, aż ktoś mnie o to zapyta (więc dziękuję ;)). Dlaczego? Bo to świetna książka, a poza tym, kryje się w niej wiele innych książek. O „Opętaniu” pisałam w pierwszej notce na blogu i do tego wpisu odsyłam ciekawych. (Można się z niego między innymi dowiedzieć, dlaczego kanapki z ogórkiem kojarzą mi się z tą książką).



7.   Czy zdarza Ci się słuchać muzyki podczas czytania? Jeśli tak, jakiej?

Nie. Kiedy czytam i słucham jednocześnie, to albo marnuje się muzyka, albo książka. Nie jestem w stanie obu aktywnościom na raz poświęcać wystarczająco dużo uwagi, muzyka raczej mi przeszkadza. Natomiast bardzo lubię czytać w ogrodzie i ogólnie na łonie natury, i słyszeć w tle śpiew ptaków, szum strumyka i tym podobne dźwięki.



8.   Czy myślałaś kiedyś o karierze pisarskiej? Jeśli tak, jakiego gatunku książki chciałabyś pisać?

Jest myślenie i myślenie. Oczywiście wielokrotnie wyobrażałam sobie, jak to by było miło być pisarzem, ale w rzeczywistości… no cóż, jest tylu złych pisarzy, że naprawdę nie sądzę, żeby świat potrzebował kolejnego ;). Więc nie, nie myślałam.



9.   Jaka jest najdziwniejsza książka, jaką w życiu czytałaś?

Nie wiem, czy to najdziwniejsza książka w moim czytelniczym życiu, ale bardzo dziwna. „The Unconsoled” Kazuo Ishiguro, w polskim przekładzie ukazała się pod tytułem „Niepocieszony”. Ishiguro jest pisarzem, którego bardzo lubię, i świeżo po lekturze „Nie opuszczaj mnie”, już dawno temu, kupiłam sobie tę książkę. Powinnam wiedzieć, że kiedy krytycy chwalą pisarza za oryginalność i… dziwność właśnie, to niekoniecznie oznacza to coś miłego dla czytelnika. „Niepocieszony” przypomina trochę klimatem Kafkę, ale Kafka jest zajmujący, a przez „Niepocieszonego” przebrnęłam z ogromnym trudem. Mogę tę książkę opisać jedynie jako męczący sen (ciągnący się przez ponad 500 stron), właściwie nie koszmar, taki z pozoru realistyczny, a jednak bardzo chciałam już się z niego obudzić.



10.  Czy jest lektura szkolna, której nie przeczytałaś? Jeśli tak, dlaczego?

Obawiam się, że jest. Ogólnie byłam bardzo sumienną uczennicą i czytałam wszystkie lektury, zresztą nie pamiętam, żebym się przy tym jakoś bardzo męczyła (za to nie znosiłam ich wałkowania na lekcjach polskiego). Ale tak, była taka lektura. Przyznaję się, nigdy nie przeczytałam „Chłopów”. Właściwie nie wiem dlaczego, może po prostu raz chciałam zobaczyć, jak to jest nie przeczytać.



11.  Wolisz kupować książki w księgarni stacjonarnej czy internetowej?

Wolę w stacjonarnej, takiej, która ma cudowny klimat (dużo starego drewna, wygodne fotele, na których można by było przycupnąć przeglądając książkę, nastrojowe lampy, które oświetlałyby wnętrze w deszczowy dzień) i miłą, kompetentną, pomocną acz nienarzucającą się obsługę. I oczywiście świetne zaopatrzenie. Ale ponieważ nie mam w okolicy takiego miejsca, kupuję w Internecie.

***

Ufff... Ktoś dotrwał do końca? A do udziału w zabawie zapraszam wszystkich, którzy mają ochotę odpowiedzieć na jedno lub kilka z tych pytań w komentarzu.

10 komentarzy:

  1. Och, jak się cieszę, że ktoś podziela moje obiekcje co do Martina :). A wpisu o Austen byłabym bardzo ciekawa! I jeszcze chciałam powiedzieć, że para Thornton-Wokulski jest cudowna! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiekcje co do Martina to chyba podzielają już nawet twórcy serialu, bo w najnowszej serii już bardzo odchodzą od fabuły książkowej, a w niektórych wątkach chyba ją nawet wyprzedzają.
      Jane Austen na pewno się jeszcze u mnie pojawi, i to nie raz :)
      Zastanawiam się, czy Prus czytywał Gaskell?

      Usuń
    2. Dobre pytanie: może to był tylko (albo aż) duch epoki? Trzeba by pewnie pogrzebać w felietonach Prusa, może coś napomknął (i czy było wówczas tłumaczenie, ewentualnie jak wyglądał obieg tego typu książek). Fajna kwestia do wydedektywowania! :)

      Usuń
    3. Wydaje mi się, że te tłumaczenia z ostatnich lat są pierwszymi, jakie się w Polsce ukazały. No ale to o niczym jeszcze nie przesądza.

      Usuń
    4. No właśnie, bo Prus zapewne czytywał po angielsku -- to chyba kwestia a) obiegu, b) czy w ogóle skusiłby się na taką powieść. Trzeba by pogrzebać, może dałoby się znaleźć odpowiedź?

      Usuń
    5. A właściwie dlaczego miałby się nie skusić? Chociaż tak sobie myślę, że w tym barku przekładów to się objawiał seksizm. Bo przecież tłumaczenia Dickensa były, a jeśli chodzi o pisarki, to nawet przekłady Austen to w większości kwestia chyba ostatnich 20 lat. Ale Prusa podejrzewam o bardziej otwarty umysł.

      Usuń
  2. O to, to, mnie też zaraz do głowy przyszedł Martin, jak chodzi o pierwsze pytanie ;) I ostatnio kupiłam sobie "Opętanie" za nędzne 11 zł ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to chyba jest naturalna reakcja na Martina ;)
      Też bym kupiła, ale mam już dwa egzemplarze ;) Nawiasem mówiąc, "Opętanie" to jedna z niewielu książek, których przekład naprawdę mi się podobał, i to właśnie od tej książki nabrałam paskudnego zwyczaju porównywania oryginału z tłumaczeniem, co niestety prawie zawsze kończy się krytyką tłumacza - ale nie w tym przypadku.

      Usuń
  3. W dzieciństwie moją ulubioną lekturą też były "Dzieci z Bullerbyn" i mogłam ją czytać bez końca. A co do twórczości Jane Austen to również miałam podobny stosunek i zupełnie jej nie doceniałam. Ale na szczęście na poprawę nigdy nie jest za późno i teraz kolejnym moim wyzwaniem jest przeczytanie wszystkich jej powieści w oryginale. Zaintrygowała mnie natomiast powieść "Opętanie" i myślę, że powinna trafić na moją listę lektur :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dopiero teraz zaopatrzyłam się w polskie wydania Austen i kilka szybkich rzutów oka na bardziej pamiętne fragmenty potwierdza, że przekład niestety nie oddaje wszystkiego. Zdecydowanie warto zapoznać się z tekstami oryginalnymi.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.