niedziela, 31 sierpnia 2014
Z MOJEJ PÓŁKI: William Golding w podróży na krańce świata. Trylogia morska
Na falach oceanu unosi się trzeszczący, wiekowy żaglowiec, zagubiony gdzieś w jego niezmierzonych przestworzach podczas podróży do Australii. Ni to pies, ni wydra - statek pasażerski, a jednocześnie okręt wojenny marynarki Jego Wysokości Jerzego III. Mamy pierwsze lata XIX w. Podczas wielomiesięcznego rejsu statek stanowi mikrokosmos, w którym rozgrywają się mniejsze i większe ludzkie dramaty. Obserwujemy je oczami jednego z pasażerów, młodego arystokraty Edmunda Talbota, który spisuje historię rejsu w dzienniku.
Zawsze unikałam książek i filmów o tematyce marynistycznej, a to z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na monotonię scenerii, a po drugie - brak kobiet w tej scenerii. Jednym słowem: nuda. Ale trylogia Goldinga to jedna z najlepszych książek, z jakimi się w życiu zetknęłam. (A właściwie trzy książki, jedne z najlepszych... Pierwsza z nich, "Rites of Passage" - nagrodzona Bookerem - miała pierwotnie stanowić skończoną całość i wiele czasu minęło, zanim pisarz doszedł do przekonania, że nie może zostawić Edmunda, pozostałych pasażerów i członków załogi gdzieś na środku Atlantyku, na pastwę losu. Potrzebne były jeszcze dwie książki, by podróż doprowadzić do celu). Sceneria co prawda jest monotonna: stary żaglowiec, mocno wysłużony, właściwie niemal już wrak i wcale nie jest pewne, czy nie rozpadnie się przed końcem podróży (będzie to przedmiotem wielu niepokojów w części drugiej i trzeciej). Morze raz spokojne, raz wzburzone i wściekłe, ale nie o scenerię tu chodzi, ani o jakąś tam, nudną jak flaki z olejem, walkę człowieka z żywiołem (choć ona trwa nieustannie), a o to, co dzieje się w tym miniaturowym społeczeństwie, odzwierciedlającym społeczeństwo angielskie z jego podziałami klasowymi. Na statku ludzie rodzą się i umierają, zadzierzgnięte zostają silne więzy przyjaźni, kiełkuje miłość*. Ale natura ludzka ujawnia też swoją prymitywną, brutalną stronę. Kwestia statusu społecznego i tego, co z niego wynika, jest jednym z głównych tematów - przede wszystkim części pierwszej. Edmund, z racji swojego urodzenia i przynależności do rodu Talbotów lub też Fitzhenrych, a przede wszystkim dzięki protekcji swojego wpływowego "wielce czcigodnego" ojca chrzestnego, Jego Lordowskiej Mości, trzęsącego rządem angielskim, ma świat u swoich stóp - a przynajmniej tak mu się wydaje.
"Rytuały morza", polski tytuł pierwszej książki, spłaszcza wieloznaczność tytułu angielskiego. Passage może oznaczać po prostu podróż lub przeprawę, ale rites of passage to rytuały przejścia, w sensie obrzędów inicjacyjnych. Ten tytuł można odnieść do tego, co spotkało pastora Colleya podczas przekraczania równika, ale również do tego, co stało się z samym Edmundem podczas rejsu. Chodzi oczywiście o jego dojrzewanie, a także o przemianę (dzięki przeżyciu i zrozumieniu historii Colleya i swojego w niej udziału, przyjaźni z panem Summersem, pierwszym oficerem na statku, z panem Prettimanem, filozofem społecznym, demokratą i radykałem, panną Granham, która w postaci niepozornej guwernantki ukrywa umysł wyemancypowanej kobiety) z członka angielskiej klasy wyższej - w człowieka.
"To the Ends of the Earth" z pewnością zasługuje na długi esej i poważną analizę i na pewno na blogu do trylogii Goldinga jeszcze wrócę. Na razie poprzestanę na tej chaotycznej notce, mając nadzieję, że kogoś zachęci do sięgnięcia po książki. W części drugiej ("Close Quarters/Twarzą w twarz") atmosfera na statku jeszcze bardziej się zagęszcza, a w części trzeciej ("Fire Down Below/Piekło pod pokładem") ogień pod pokładem może wybuchnąć i dosłownie, i w przenośni. Dodam jeszcze, że mimo tak poważnej tematyki, książki zawierają sporą dozę komizmu i ich czytanie to prawdziwa przyjemność. (Polskie wydanie można znaleźć np. na Allegro, jeśli nie w bibliotece).
---
William Golding, "To the Ends of the Earth. A Sea Trilogy". Faber and Faber, London, 2005.
Pierwotnie wydane jako:
"Rites of Passage" (1980), "Close Quarters" (1987), "Fire Down Below" (1989).
Wydanie polskie:
"Rytuały morza", "Twarzą w twarz", "Piekło pod pokładem", (1994-1995).
Na zdjęciach wybrzeże Australii, gdzie dotarłam w roku 2010. Na szczęście podróżowałam statkiem powietrznym i moja podróż trwała znacznie krócej niż podróż pana Edmunda Talbota.
*Oczywiście nie ma tu na myśli Zenobii, miłość będzie w części drugiej i trzeciej.
Etykiety:
Anglia,
fotoilustracje,
historia,
pamiętnik,
Piekło pod pokładem,
podróż,
powieść,
powieść marynistyczna,
rekonstrukcja,
Rytuały morza,
trylogia morska,
Twarzą w twarz,
William Golding,
z mojej półki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dołączam się do zachęt, książka (w trzech "częściach") doskonała :)
OdpowiedzUsuń