Dziś zakwitła pierwsza polna róża – a więc naprawdę zaczyna
się lato! Dzień znowu jest piękny i jasny. Jedynie konieczność spełnienia
obywatelskiego obowiązku trochę mi go psuje (znowu nie ma na kogo głosować).
Książkę znalazłam we własnym domu, chociaż pojęcia nie mam, skąd
się u mnie wzięła. Okładki brak. Wydał ją „Czytelnik” w roku 1949. „Jasny
dzień” autorstwa J.B. Priestleya (1894-1984). Postanowiłam przeczytać ją ze
względu na rok wydania. Byłam ciekawa, jakie książki zagranicznych, zachodnich
autorów można było publikować w Polsce w roku 1949. W dodatku chodzi o książkę
(wtedy) nową, bo w Wielkiej Brytanii ukazała się zaledwie trzy lata wcześniej.
A w Polsce „Jasny dzień” wydano przecież w bardzo mrocznych czasach. Być może
zaważyło to, że Priestley miał lewicowe poglądy i uchodził za
prokomunistycznego.
Dopiero zaczęłam czytać i jeszcze nie wiem do końca o czym
jest ta książka i czy mi się podoba. Akcja toczy się tuż po wojnie, bohaterem
jest scenarzysta filmowy, który w sennym hotelu na wybrzeżu Kornwalii próbuje dokończyć
scenariusz. Ta praca zostaje przerwana, gdy w starszej parze, zajmującej
sąsiedni stolik w jadalni, dostrzega znajomych sprzed wielu lat. To spotkanie zmusza
bohatera do sięgnięcia pamięcią 30 lat wstecz, do czasu, gdy się poznali; z
jakiegoś powodu czuje, że przypomnienie sobie i poddanie analizie tamtych
wydarzeń jest koniecznością. Fabuła cofa się do czasu tuż przed I wojną
światową, kiedy młody bohater rozpoczyna swoją pierwszą w życiu pracę w firmie
handlującej wełną i poznaje niezwykłą rodzinę dyrektora filii. A więc rzecz
dzieje się w mojej ulubionej epoce (jednej z ulubionych), w Anglii na początku XX
w. Czytam dalej (na razie ani słowa o Marksie i Leninie).
***
Aktualizacja 30.08.2014
Wspomnienia lektury "Jasnego dnia" już się nieco zatarły w mojej pamięci, ale książka mi się podobała. W tym roku - obfitującym w okrągłe rocznice - natknęłam się na sporo książek rozliczających się z I wojną światową, dziwnym trafem bo nie było to moje zamierzenie, i tę można również wpisać w ten nurt. Zaludniają ją bohaterowie, którzy z okopów już nie wrócili. W imię czego zginęli? - zastanawia się główny bohater-narrator. Ale jest to dosyć dziwna powieść (nie umiem tego inaczej określić). Bohater, przebywszy we wspomnieniach ową daleką drogę do ostatniego roku, w którym istniał stary świat, prześledziwszy, co wydarzyło się wówczas - i potem - w kręgu jego znajomych, nie umie określić, jaki sens miały te wydarzenia, jaki sens miała dla niego ta podróż w czasie, po co ją odbył. Powieść nie kończy się żadną konkluzją, miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby się skończyć pięćdziesiąt stron wcześniej, jak i toczyć przez kolejne pięćdziesiąt. Jedynym jej podsumowaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest pytanie: czy życie jest historią, która biegnie do jakiegoś celu, czy jedynie ciągiem przypadkowych zdarzeń?
Aktualizacja 30.08.2014
Wspomnienia lektury "Jasnego dnia" już się nieco zatarły w mojej pamięci, ale książka mi się podobała. W tym roku - obfitującym w okrągłe rocznice - natknęłam się na sporo książek rozliczających się z I wojną światową, dziwnym trafem bo nie było to moje zamierzenie, i tę można również wpisać w ten nurt. Zaludniają ją bohaterowie, którzy z okopów już nie wrócili. W imię czego zginęli? - zastanawia się główny bohater-narrator. Ale jest to dosyć dziwna powieść (nie umiem tego inaczej określić). Bohater, przebywszy we wspomnieniach ową daleką drogę do ostatniego roku, w którym istniał stary świat, prześledziwszy, co wydarzyło się wówczas - i potem - w kręgu jego znajomych, nie umie określić, jaki sens miały te wydarzenia, jaki sens miała dla niego ta podróż w czasie, po co ją odbył. Powieść nie kończy się żadną konkluzją, miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby się skończyć pięćdziesiąt stron wcześniej, jak i toczyć przez kolejne pięćdziesiąt. Jedynym jej podsumowaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest pytanie: czy życie jest historią, która biegnie do jakiegoś celu, czy jedynie ciągiem przypadkowych zdarzeń?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz.