„[…] wojna to nie piekło, prawda? To coś znacznie gorszego. Bo piekło jest tylko dla grzeszników, a wojna dotyka każdego, nawet najbardziej niewinnego.”
Ile czasu potrzeba, żeby wrócić do domu z pola walki?
Odyseuszowi zajęło to dziesięć lat – jeden rok na każdy rok wojny trojańskiej. O
tym rozmyśla Peter Locke zamknięty całymi dniami z butelką whisky w swoim
gabinecie w rodzinnej posiadłości Locke Hill, ukrywający się przed żoną i
synkiem, których widoku nie może znieść, kompulsywnie czytający Homera i przy
pomocy starożytnych epopei usiłujący uporać się z tym, czego doświadczył przez
ostatnie lata. Dręczony poczuciem winy, że przeżył, podczas gdy zginęło tylu
jego podkomendnych. Czy powrót do domu w ogóle jest możliwy? Jest rok 1919, a
Peter jest zdemobilizowanym majorem brytyjskiej piechoty. Zwycięskim bohaterem I wojny
światowej.
Riley Purefoy był jednym z żołnierzy walczących pod komendą Petera.
Jest młody i zakochany, właśnie się ożenił; „krzepki młody człowiek o jasnym
spojrzeniu. […] jeśli już myślał o wojnie, to raczej o tej ewentualnej, w
przyszłości, i o tym, jak jej zapobiec. O nienarodzonych dzieciach, które
pragnąłby przed nią uchronić […]”. Ale trudno jest się cieszyć miesiącem miodowym, gdy połowę twarzy ma się odstrzeloną pociskiem, a myśl o fizycznym zbliżeniu jest nierozerwalnie związana z obawą o odczucia żony wobec okaleczonego ciała. Fizyczne rany nie są też jedynymi, których doznał Riley. Pomimo spoglądania uparcie w przyszłość, wojna nie daje się odegnać.
„Wciąż czekam” Louisy Young (tytuł oryginalny: „The Heroes’ Welcome”) opowiada o mozolnym wychodzeniu z wojennej traumy. Wojna nie kończy się wraz z podpisaniem traktatu pokojowego, trwa dalej w umysłach tych, którzy ją przeżyli. Ale osobami „dotkniętymi wojną” są tu nie tylko żołnierze, którzy walczyli na froncie, ale również ich rodziny. Osamotnione dzieci, zagubione w świeci dorosłych, nie umiejących dać im miłości; kobiety, które czekały na swoich mężczyzn, a teraz podejmują rozpaczliwe próby naprawienia zerwanych wojną więzi, posklejania rozbitego dawnego życia. Współcierpiące. One również są ofiarami wojny. „Wciąż czekam” nie jest krzepiącą powiastką o miłości, która leczy wszystkie rany. Louisa Young mówi o długim i trudnym procesie, nie dając z góry gwarancji happy endu.
Powieść zasługuje na uwagę ze względu na podejmowany temat, ale nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim, nie do końca jest samodzielną całością. Informację o tym, że „Wciąż czekam” jest „swobodną kontynuacją” wcześniejszej powieści Louisy Young, znajdujemy dopiero w notce biograficznej o autorce. Można zatem zakładać, że w zamierzeniach książka była skierowana również do czytelników nieznających poprzedniczki. I choć taki czytelnik nie będzie miał problemu z odtworzeniem najważniejszych wydarzeń z życia bohaterów, to jednak bez znajomości pierwszej części wydają się oni, pomimo całego tragizmu, nieco papierowi, zbyt jednowymiarowi, a dynamika ich wzajemnych relacji (których głębię czytelnik bardziej zakłada, niż może ją zobaczyć) nie jest całkowicie przekonująca.
„Wciąż czekam” Louisy Young (tytuł oryginalny: „The Heroes’ Welcome”) opowiada o mozolnym wychodzeniu z wojennej traumy. Wojna nie kończy się wraz z podpisaniem traktatu pokojowego, trwa dalej w umysłach tych, którzy ją przeżyli. Ale osobami „dotkniętymi wojną” są tu nie tylko żołnierze, którzy walczyli na froncie, ale również ich rodziny. Osamotnione dzieci, zagubione w świeci dorosłych, nie umiejących dać im miłości; kobiety, które czekały na swoich mężczyzn, a teraz podejmują rozpaczliwe próby naprawienia zerwanych wojną więzi, posklejania rozbitego dawnego życia. Współcierpiące. One również są ofiarami wojny. „Wciąż czekam” nie jest krzepiącą powiastką o miłości, która leczy wszystkie rany. Louisa Young mówi o długim i trudnym procesie, nie dając z góry gwarancji happy endu.
Powieść zasługuje na uwagę ze względu na podejmowany temat, ale nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim, nie do końca jest samodzielną całością. Informację o tym, że „Wciąż czekam” jest „swobodną kontynuacją” wcześniejszej powieści Louisy Young, znajdujemy dopiero w notce biograficznej o autorce. Można zatem zakładać, że w zamierzeniach książka była skierowana również do czytelników nieznających poprzedniczki. I choć taki czytelnik nie będzie miał problemu z odtworzeniem najważniejszych wydarzeń z życia bohaterów, to jednak bez znajomości pierwszej części wydają się oni, pomimo całego tragizmu, nieco papierowi, zbyt jednowymiarowi, a dynamika ich wzajemnych relacji (których głębię czytelnik bardziej zakłada, niż może ją zobaczyć) nie jest całkowicie przekonująca.
O ile opis stanów psychicznych bohaterów (zwłaszcza Petera)
autorka nakreśliła ciekawie i całkiem sprawnie, to przedstawienie tych
powojennych „powrotów do domu” w kontekście społecznym wypada dosyć blado.
Owszem, Young próbuje podjąć ten temat, są wzmianki o napięciach społecznych,
strajkach, a dosyć gwałtowna demonstracja zostaje nawet wpleciona w fabułę.
Bohaterowie wojenni nie są wcale przyjmowani w kraju z otwartymi ramionami, ich
miejsca pracy zdążył zająć już kto inny, zmieniła się sytuacja społeczna,
postępuje emancypacja kobiet, które również zaczynają stanowić dla powracających
z frontu mężczyzn konkurencję na rynku pracy. Te zagadnienia są jednak
przedstawione w sposób dosyć powierzchowny. Riley, weteran z oszpeconą twarzą,
nie może znaleźć żadnej pracy. Potem wpada na pomysł wydania serii broszur ułatwiających
byłym żołnierzom odnalezienie się w cywilnym życiu i wszystko nagle zaczyna iść
jak z płatka. „To takie proste”, dziwi się kilkukrotnie Riley, a czytelnik
dziwi się wraz z nim.
Mało przekonujących jest kilka innych wątków, które znalazły
się w powieści chyba tylko dlatego, że były w poprzedniej książce, autorka
nie miała jednak pomysłu, co z nimi zrobić. Przede wszystkim wątek napięcia klasowego
w małżeństwie Rileya i Nadine (i tak pełnym napięć z innych źródeł): ona to panienka z wyższych sfer, on – chłopak z rodziny robotniczej. Małżeństwo spotyka się z
dezaprobatą ich (obu) matek, ojcowie są raczej przychylni, Riley oczywiście czuje
się w pewnym stopniu upokorzony przewagą statusu społecznego żony i jej
sytuacją materialną, ale ogólnie cały ten wątek, jak i rodziny bohaterów,
niewiele wnoszą do powieści.
Temat „Wciąż czekam” jest uniwersalny, ale – pomimo odwołań
do Homera – powieść dotyczy konkretnej wojny, konkretnego miejsca i czasu. Tu znów
muszę przyznać, że Louisa Young niezbyt dobrze sobie poradziła. O tym, że rzecz
dzieje się w roku 1919 przypominały mi tylko nagłówki rozdziałów, zupełnie nie
czułam klimatu epoki. Autorce nie udało się oddać tego szczególnego momentu w
historii, kiedy wiek XIX odchodził w przeszłość, a wiek XX jeszcze na dobre się
nie zaczął. Tę powieść czyta się tak, jakby jej akcja toczyła się co najmniej ćwierć
wieku później, po kolejnej wojnie. Autorka co prawda wtrąca od czasu do czasu jakiś
detal z epoki, ale sprawia to raczej wrażenie, jakby nagle sobie przypomniała,
o jakich czasach pisze.
Odbioru powieści nie ułatwia nierówny, momentami dosyć
niezręczny przekład. „Witaj, matko” w ustach dziewczyny odwiedzającej dom
rodziców zirytowało mnie już na początku (domyślam się, że w oryginale było:
„Hello, mother”, co oczywiście powinno było zostać przetłumaczone jako chłodne
„Dzień dobry, mamo”) i ta irytacja powracała falami już do końca lektury.
Zdarzają się też błędy korektorskie (niestety jest to norma w polskich
wydawnictwach), niezbyt często, ale w kilku miejscach uniemożliwiające
zrozumienie zdania.
Louisa Young podjęła się ambitnego zadania, z którego wywiązała
się, mimo wszystkich moich krytycznych uwag, dosyć dobrze. Czasu spędzonego
na czytaniu „Wciąż czekam” nie uważam za stracony, jednak skończyłam lekturę z
uczuciem lekkiego rozczarowania.
Moja ocena: 4 (w skali szkolnej)
---
Louisa Young, "Wciąż czekam". Przełożyła Anna Kłosiewicz. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.
Jak zaczęłam czytać recenzję, pomyślałam sobie: "oho, coś dla mnie", ale potem im dalej, tym mniej miałam ochotę sobie książkę dopisać do listy. Może to kwestia tego, że tak przekonująco odmalowujesz wady powieści, ale szkoda mi trochę się o nie samej potykać -- ale trochę bardziej mi szkoda o tyle, że chociaż temat nośny, to chyba współcześnie niewiele jest powieści podejmujących kwestię traumy w tamtym czasie. A Twoja recenzja bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńNiestety nie jest to powieść, którą mogę bez zastrzeżeń polecać każdemu. Ale myślę, że dobry scenarzysta mógłby z niej zrobić całkiem niezły film. Tom Hiddleston świetnie nadawałby się do roli Petera ;)
UsuńMoże jest szansa, żeby BBC się za nią wzięła? Obejrzałabym ekranizację w takiej obsadzie ;).
Usuń