piątek, 20 stycznia 2017

PIKNIKI Z KLASYKĄ: O początkach polskiej powieści obyczajowej


Odkąd przeczytałam powieści Jane Austen, intrygowało mnie, jak wypada jej pisarstwo na tle tego, co w ogóle pisywały kobiety w jej czasach, a szczególnie co wówczas pisały (i czytały) kobiety w Polsce? I czy w ogóle istniały polskie powieściopisarki na początku XIX w.? Cóż, była przynajmniej jedna: Maria Wirtemberska, a właściwie Maria Anna z Czartoryskich, księżna von Württemberg-Montbéliard, urodzona w 1768 r. (czyli kilka lat przed Austen) jako córka Adama Kazimierza Czartoryskiego, pisarza, działacza politycznego, mecenasa nauki i sztuki oraz Izabeli z Flemmingów, twórczyni ośrodka życia intelektualnego i kulturalnego w Puławach. Powieść Marii Wirtemberskiej "Malwina, czyli domyślność serca", wydaną w roku 1816, czytają dzisiaj studenci polonistyki, bo była to pierwsza powieść obyczajowa napisana w naszym języku. Ja nie jestem polonistką i moje uwagi na temat "Malwiny" wygłoszę z pozycji dzisiejszego "zwykłego czytelnika".




Mam wrażenie, że to trochę nie fair - zestawianie arystokratki z jednej z najświetniejszych rodzin w Polsce, od dziecka obracającej się w wielkim świecie, wychowanej wśród ludzi kultury i sztuki z prowincjonalną starą panną, córką angielskiego wiejskiego pastora, prowadzącą bardzo skromny tryb życia. Wydaje się oczywiste, że to ta pierwsza miała wszelkie warunki, żeby rozwijać swój intelekt i zdolności (a na pewno jej ojciec miał większą bibliotekę niż pan Austen). Niestety zestawienie wypada bardzo na niekorzyść naszej rodaczki. Bo po dwustu latach powieści Jane Austen czyta się po prostu dla przyjemności, ale "Malwinę" można dzisiaj czytać wyłącznie jako zabytek polskiej literatury. Co nie oznacza, że jej lektura nie dostarczy nam przyjemności, ale jest to przyjemność zupełnie innego rodzaju, niż zamierzona przez autorkę. "Malwina" jest sentymentalną bzdurą, której fabuła w całości jest oparta na cudownych zbiegach okoliczności, rozdzierających serce dramatycznych wydarzeniach (będących również cudownymi zbiegami okoliczności) i pomysłach całkowicie idiotycznych, dzięki którym pisarka mogła zręcznie spleść misterną intrygę swojej powieści. Tutaj muszę ostrzec tych z Was, którzy jeszcze nie czytali "Malwiny", a mają zamiar to zrobić. Być może, zanim będziecie czytać dalej, zapoznajcie się z tekstem powieści, bo właśnie zamierzam wyjawić kluczowe zagadki fabuły.



Malwina została wydana za mąż jako bardzo młoda dziewczyna, małżeństwo było dla niej udręką (to wyraźny wątek autobiograficzny), na szczęście mąż pożegnał się ze światem na pierwszych stronach powieści, a naszej bohaterce pozostał po nim wspaniały majątek. Młoda wdowa wraca do swojego rodzinnego majątku, gdzie żyje spokojnie i szczęśliwie z młodszą siostrą i ciotką. Pewnego dnia w wiosce opodal wybucha pożar, Malwina rzuca się na ratunek śpiącej w płonącej chacie wnuczce swojej dawnej piastunki, lecz sama niechybnie poniosłaby śmierć, gdyby nie przyszedł jej na ratunek piękny (o "długich oczach") tajemniczy nieznajomy. Szlachetny młodzieniec wynosi z ognia i małą dziewczynkę, i jej niedoszłą wybawicielkę, sam zostaje lekko ranny, więc jako rekonwalescent przez następne miesiące gości w majątku Malwiny. Swoim gospodyniom wyjawił jednak tylko imię, Ludomir, jego pochodzenie okrywa tajemnica, mroczna i ponura, co widać z melancholijnego usposobienia Ludomira i cierpienia malującego się na jego obliczu. Między Ludomirem a Malwiną rodzi się miłość, jednak gdy tylko on dowiaduje się o jej wzajemności, wyjeżdża. Malwina ze złamanym sercem szuka ulgi w udręce w Warszawie. Natychmiast zostaje gwiazdą socjety, a na balu poznaje młodego księcia Melsztyńskiego. Ach, te oczy, ta twarz, toż to Ludomir! Istotnie, młody książę Ludomirem zwie się i jest wyraźnie zainteresowany Malwiną, lecz nie daje po sobie poznać, że się już spotkali. Wobec czego ona również milczy, bo przyrzekła, że nie będzie się starała rozwikłać zagadki jego pochodzenia. Lecz w Warszawie Ludomir usposobienie ma zupełnie inne niż na wsi i choć adoruje Malwinę i widać, że rad by ją poślubił, jej serce dla niego ostygło.

O "Malwinie" powiedział mi dawno temu mój brat, który studiował na wydziale polonistyki, niestety zdradził mi również kluczowy element fabuły. Zastanawiam się, w którym momencie odgadłabym, że Ludomirów jest naprawdę dwóch (ostrzegałam przed spoilerami, prawda?), że to bracia bliźniacy (obaj przez matkę, która zmarła w połogu, nieboga, Ludomirami nazwani, na cześć ojca, który zmarł również, jeszcze przed ich urodzeniem, już nie pamiętam z jakiego powodu, strasznie dużo tych zgonów i dramatów było) rozdzieleni w dzieciństwie (porwanie przez Cyganów), którzy nie mieli pojęcia o swoim istnieniu. Czy od razu, kiedy wesoły Ludomir, tak niepodobny do tego smutnego Ludomira pojawia się w Warszawie, czy też autorce udałoby się mnie trzymać przez jakiś czas w niepewności? Jedno, co mi się w Marii Wirtemberskiej podoba, to jej skromność. Wie, że jej pióro nie jest tak świetne jak np. Sterne'a i kiedy zamęcza czytelnika opowieścią o tym, jak Malwina chodziła po kweście (co ma być na wzór "Podróży sentymentalnej", ale nie bardzo wyszło), to nie zamęcza go dłużej niż przez kilka stron.

No dobrze, tutaj przerwę, bo mam nadzieję, że teraz rozpocznie się gorąca dyskusja nad powieścią, nad stanem ówczesnym polskiej literatury i nad stanem umysłowym ówczesnej polskiej arystokracji, i czego o polskim społeczeństwie początku XIX w. możemy się z "Malwiny" dowiedzieć. Dyskusja dzisiaj u mnie, ale koniecznie sprawdźcie, co o "Malwinie" myśli Pyza (o TUTAJ).

A w lutym w ramach Pikników czytamy "Miasteczko jak Alice Springs" Nevila Shute'a.
 


---
Maria Anna z ks. Czartoryskich księżna Wirtemberska, "Malwina, czyli domyślność serca". Universitas, Kraków 2002.

48 komentarzy:

  1. Ano właśnie, czy "Malwina" mówi nam cokolwiek o ówczesnej rzeczywistości o stanie arystokracji? ;-)

    Powiem może, żeby rozpocząć dyskusję, że ja nie znałam szczegółów utworu i przy pojawieniu się księcia Melsztyńskiego odgadłam, że Ludomirów będzie dwóch. Jednej rzeczy się mimo to nie spodziewałam: że obaj będą mieli na imię Ludomir, zupełnie świadomie tak nazwani przez swą rodzicielkę ;-). Natomiast, o ile mnie pamięć nie myli, ojciec Ludomirów zmarł z rozpaczy, widząc złe położenie swej małżonki (jakby to, hm, ująć... tym go nie polepszył). I takie są te tragedie w "Malwinie": trudno je streścić, nie dodając do nich ";-)", choć teoretycznie nie wypada...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pyzo, jak byś kiedyś nie miała pomysłu na imię dla potomka, to proszę tu jest takie piękne, słowiańskie i niespotykane, tylko trzech bohaterów z jednej rodziny je nosi ;)

      Tak myślałam, że pierwszy Ludomir zmarł jakąś taką śmiercią, ale też głównie dlatego, że wcześniej nadszarpnął był swoje zdrowie dla ojczyzny ratowania. Swoją drogą ciekawi mnie, czy Maria Wirtemberska włączając wojny do powieści posługuje się fikcją, czy jednak odwołuje się do rzeczywistych wydarzeń. Bo masz rację, że to wszystko jest takie bajkowe, ale może jej współcześni inaczej to czytali? Tak na marginesie, jej mąż, książę Wirtemberski, bardzo nieładnie się zapisał w historii polskiej armii i z tego powodu ona się z nim rozwiodła.

      Usuń
    2. W moim prywatnym rankingu Ludomir będzie z pewnością wysoko ;-). To jest w ogóle fascynujące w "Malwinie", jak się ją czyta dzisiaj -- kiedy jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innego sposobu pisania i czytania -- a jak się ją musiało czytać wtedy. Stąd i sposoby zapisu, i rozbrajanie sytuacji szybko i bez problemu, i stąd też ci farsowi jednak mocno trzej Ludomirowie. Tak mi się w każdym razie wydaje.

      No właśnie, też się nad tym zastanawiałam: bo cenzura z pewnością wtedy działała, chociaż geografia wyglądała wtedy jednak nieco inaczej niż to, co znamy z "dojrzałej" fazy zaborów. Autorka pisząc o Warszawie ma chyba w tym czasie do czynienia ze stolicą Księstwa Warszawskiego, nie wiem więc, czy nie idzie o cenzurę wewnętrzną bardziej niż zewnętrzną, narzucaną przez, na przykład, kwestie wojskowe?

      Te wtrącenia od narratorki wydawały mi się najciekawszą częścią książki. Że jednak chciałaby powiedzieć bardziej o sobie, ale jej nie wypada. Tak jakby zatrzymywała akcję, stopklatka, wchodzi księżna, mówi prosto do nas i już, po stopklatce, akcja rusza dalej.

      Usuń
    3. Wiesz, to jest nawet rozczulające. W pewnym sensie pisarka ułożyła to wszystko bardzo misternie i rzeczywiście na koniec wszystkie elementy układanki do siebie pasują. Co prawda nie obyło się bez wielu "przypadkowych" spotkań, nie obyło się bez, jakże naturalnego, nazwania dwóch braci tym samym imieniem itd., ale na koniec wszystko zostaje wytłumaczone. Nawet to, dlaczego w pewnym momencie wesoły Ludomir zrobił się trochę smutniejszy, choć pisarka nie potrafiła tego wpleść w fabułę i musiała to wszystko wyjaśnić czytelnikowi "na stronie". W ogóle ona chyba nie bardzo wierzy w czytelnika i wszystko wyjaśnia mu dużymi literami. Szkoda, że poczucia humoru zabrakło i ona tych swoich bohaterów traktuje tak śmiertelnie poważnie.

      Jeśli chodzi o wydarzenia historyczne, to myślę, że starszy Ludomir mógł brać udział walkach pomiędzy Targowicą a ostatecznym rozbiorem Polski, a młodsi pewnie należeli do armii Księstwa Warszawskiego. Tylko, że powieść kończy się odparciem wroga i zwycięstwem Polski... Nie wiem, jak wyglądało życie codzienne polskiej arystokracji w roku 1816, ale z tego, co pisze Wirtemberska nie wydaje się, żeby nieszczęścia Ojczyzny miały na nie jakiś wpływ.

      Ja myślę, że jednak pisarka bardzo dużo powiedziała o sobie, a jej współcześni pewnie nawet więcej byli w stanie z tych napomknień wyczytać, niż my dzisiaj. Ale w ogóle pisarka i narratorka to chyba tutaj ta sama postać, nie wydaje Ci się?

      Usuń
    4. Nie zapominajmy też o turnieju rycerskim i smutnym, czarnym rycerzu, który ma czytelnikowi dać do zrozumienia, że coś jest nie tak. To w ogóle bardzo znamienne w tej powieści: zatrzymywanie się, żeby dać znać czytelnikowi, żeby się zastanowił, bo coś tu nie gra (jak sądzę o to Ci chodzi z tą niewiarą w czytelnika -- zgadzam się!). Co zaś się tyczy poczucia humoru: to prawda, pod tym względem, jeśli miałabym szukać dla "Malwiny" utworu podobnego, to w romansach pisanych przez Tyla w Czechach (u nas chyba nic nie wyszło, niestety, a tam się dzieją podobne rzeczy ;-)).

      Nie wiem czemu, mnie ciągle stawały przed oczyma wojny napoleońskie, przez czas ukazania się powieści.

      Tak, to zdecydowanie coś w rodzaju początku rozwoju oddzielania się narratora od autora (nie wiem, jak to lepiej nazwać). A tutaj w dodatku z autorki wygląda ta ogromna chęć opowiedzenia nam czegoś o sobie -- chociaż ma wrażenie, że może nie wypada... Nie wiem, czy też tak to odczytywałaś?

      Usuń
    5. No właśnie, turniej rycerski ze wszystkimi średniowiecznymi szykanami, pełnymi zbrojami, tarczami i kopiami to taka naturalna rozrywka patriotycznej młodzieży w czasach, gdy kraj stoi nad przepaścią. Jeśli chodzi o czarnego rycerza, skąd ten smutny Ludomir wytrzasnął nagle w Warszawie zbroję, średniowieczny oręż i konia bojowego? Telimena mu dosłała?

      Ale wiesz, mimo wszystko tam są jednak przebłyski takiej powieści obyczajowej niefantastycznej. Na przykład możemy się dowiedzieć, że już wtedy panie z towarzystwa zajmowały się dobroczynnością i jakie ta dobroczynność przyjmowała formy. Jak zauważyłaś, kwesta kojarzy się z Lalką, ale jeszcze coś mi przypomniało Prusa, Wirtemberska, zupełnie tak jak on później, pod koniec wieku, utyskuje na zwyczaj zatrudniania cudzoziemskich bon do dzieci, na pewno pamiętasz to z naszego Pikniku z "Kronikami".

      No, wojny napoleońskie jak najbardziej, ale powieść ukazała się w 1816, kiedy Napoleon był już spacyfikowany, a Księstwo Warszawskie przestało istnieć, więc happy endu na dłuższą metę nie było. Tak z grubsza to by się zgadzało, że młodzi Ludomirowie walczyli u boku Napoleona, powiedzmy w 1812 (wtedy powieść została ukończona), a ich ojciec w latach 1790-tych. Ale nie do końca, więc nie wiem, czy zamysłem autorki było, żeby jej czytelnicy przypisywali rzeczywiste wydarzenia do tych opisanych przez nią.

      Bo ja wiem, księżna Wirtemberska raczej się nie krępuje w przedstawianiu swoich poglądów i swojej historii życiowej. Historia małżeństwa Malwiny była chyba dosyć jawnie autobiograficzna.

      Usuń
    6. No właśnie -- to w sumie taka scena, która "dobrze wygląda" (bo jednak autorka pisze, że to miało na celu "zagrzać" tę młodzież "do boju", by uniknąć anty-patriotycznych oskarżeń), ale nie wiadomo właściwie, jak miałaby się wydarzyć. Może gdzieś się kołatała po epoce, i została wpisana, wszak zainteresowanie średniowieczem już kiełkowało?

      O, faktycznie, tam tej Warszawy nie-malwinowej trochę jest, i to są zdecydowanie ciekawe fragmenty. Myślę, że opis towarzystwa też jest całkiem trafny (i czy tylko mnie zastanawiało, skąd autorka brała te wszystkie imiona? ;-)).

      Nie, całkiem możliwe, że chodzi o "ogólną" wojnę w imię ojczyzny, na wszelki wypadek -- przekonuje mnie ta interpretacja (i chyba o taką uniwersalizującą mogło chodzić i Wirtemberskiej).

      No tak, ale przecież dodaje ciągle, że nie wypada czegoś dodać, że gdyby mogła, pisałaby jaśniej, że trzeba Malwinę zrozumieć, choć nie sposób podać wszystkich argumentów i tym podobne.

      Usuń
    7. Co do tego ostatniego wątku, nie odniosłam takiego wrażenia. Wydaje mi się, że to jest jej sposób na podtrzymanie zainteresowania czytelnika, trochę wam zdradzę, a teraz umierajcie z ciekawości i snujcie domysły ;)

      Jasne, turniej rycerski bardzo pasuje do powieści gotyckiej :) To swoją drogą jest bardzo ciekawe, czy autorka popuściła tu całkowicie wodze fantazji (jak sądzę), czy też wyższe sfery rzeczywiście mogły się oddawać podobnym rozrywkom. w każdym razie skala tego turnieju na pewno jest fantastyczne, całe miasto się wyludniło, żeby go oglądać.

      Wracając do wątku Austenowskiego, w pewnym momencie przyszło mi do głowy, że Malwina przypomina Fanny Price. Ale szybko tę myśl odrzuciłam. Wiem, że wiele osób nie cierpi Fanny, ale jest też spora grupa współczesnych czytelniczek, które mogą się z nią identyfikować. Ale czy jakakolwiek współczesna dziewczyna mogłaby się identyfikować z Malwiną?

      Usuń
    8. To ciekawa uwaga. Dla mnie jednak ten inny sposób opowiadania tego był wyczuwalny -- zgadzam się, że to też było jak najbardziej kokietowanie czytelnika, ale jednak w sposób wskazujący na to, że oprócz tego, że narratorka nie chce od razu wygadać całej intrygi, zawierający w sobie jakieś jej ograniczenia ze świata pozatekstowego.

      No właśnie, bardzo dobre pytanie! Myślę, że Malwinę od bohaterek Austen w ogóle różni też jej status: jest dziedziczką majątku, samodzielną, w dodatku wdową, więc część domysłów na temat relacji damsko-męskich już za nią. Trudno mi właściwie wymyślić, do kogo z uniwersum Austen bym ją porównała...

      Usuń
    9. w kwestii takich starszych dzieł polskich poszukajcie sobie pierwszy tom polskiej noweli fantastycznej są tam opowiadania z XVIIIw i początku XIX niektóre całkiem udane ;)

      Usuń
    10. Robk, dzięki za sugestię, to może być ciekawe, choć akurat dziś chodzi nam bardziej o realizm :)

      Pyzo, co do tych relacji damsko-męskich, to akurat Austen dużo więcej mówiła niż Wirtemberska ;)

      Usuń
    11. Tarnino, mówiła -- to fakt, ale jednak Wirtemberska daje nam w ogóle bohaterkę po innych przejściach, o innym statusie społecznym. Ja się, przyznaję, nie spodziewałam, że Malwina jest młodą wdową, nie dowiadujemy się o tym też zupełnie na początku i to może zaskoczyć.

      Usuń
    12. No jasne, Malwina jest przecież pewnego rodzaju wcieleniem autorki, więc oczywiście nie będzie ubogą panną, tylko bogatą mężatką. (Fakt, że do takich bohaterek mniej jesteśmy przyzwyczajeni). A że rozwód w powieści byłby jednak zbyt skandalizujący (i zbyt jednoznacznie wskazywałby na postać autorki) Malwina została wdową (uśmiercenie okropnego męża zapewne sprawiło przyjemność Wirtemberskiej ;)).

      Usuń
  2. Czytałam ,,Malwinę", bo mam przyjemność studiować polonistykę, a nawet dwa dni temu miałam przyjemność pisać kolokwium z Malwiny i kilkunastu innych klasyków oświecenia. Może właśnie przez pół roku tkwienia w tej epoce i czytania właściwie tylko autorów oświeceniowych od razu zrozumiałam Malwinę i naprawdę ją polubiłam.
    Uważam, że kiedy już czyta się naprawdę stare powieści trzeba całkiem zarzucić sposób myślenia człowieka współczesnego. Jako powieść współczesna Malwina jest straszna, ale w realiach swojej epoki bardzo interesująca i właściwie dobra.
    Jak słusznie zauważyła Pyza na swoim blogu, narratorka zdaje się bać własnej narracji - i wcale jej się nie dziwię. W tak męskim towarzystwie też bym się bała. Chyba miała świadomość, że robi coś nie do końca odpowiedniego dla kobiety i na pewno bała się krytyki za ten czyn.
    Jej patriotyzm raczej nie był tylko pozą i wzdychaniem. Maria była ogólnie odważną babką - kiedy jej mąż w czasie wojny o konstytucje zdradził Polskę i opowiedział się za Prusami, zażądała rozwodu. Udało jej się do niego doprowadzić, ale mąż zabrał ze sobą jej jedynego syna i wychował go na wroga Polski. Dlatego myślę, że w tych wkrętach patriotycznych dużo jest szczerego uczucia, nawet jeżeli nie jest ono dobrze opisane.
    Rzeczywiście, motywy wykorzystane w powieści są strasznie ograne i nieoryginalne. Czartoryska bierze je wprost z innych, francuskich romansów. Na początku irytowało mnie to, zwłaszcza kiedy dowiadywałam się, ze właściwie większość polskiej twórczości tego czasu jest kalką albo tłumaczeniem z francuskiego. Nawet te dzieła, które wydają się nam typowo polskie, np. Monachomachia, bierze wręcz całe ustępy z innych dzieł. Taka była moda, nikomu nie zależało jeszcze na oryginalności, ba, właśnie takie nawiązywanie było uważane za ładniejsze. My jesteśmy już wychowankami bardziej romantyzmu i dlatego to razi.
    Właściwie nie wiem dlaczego Malwina mi się spodobała tak, że próbowałam ją zrozumieć, może przez postać Ludomira, który jest naprawdę biedny. Strasznie mu współczuję. W naszych czasach ciężko być sierotą, a co dopiero wtedy, kiedy pochodzenie mówiło o tobie wszystko! Przecież on nic w życiu nie mógł, co najwyżej chłopem zostać. To, że trafił na miłość i swojego brata po prostu uratowało mu życie i ta postać totalnie mnie wzruszyła.
    Inna sprawa, że wśród wszystkich ciężkich, pouczających lektur ,,Malwina" była takim promyczkiem nadziei, wreszcie coś, co nie jest nachalnie moralizatorskie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno masz rację, że czytając "Malwinę" "w epoce", że tak powiem na pewno inaczej się odbiera. Zresztą ona była chyba wówczas bardzo dobrze odbierana, prawda? To, że ówczesna polska proza właściwie kopiowała tylko wzorce zagraniczne (co robi też autorka w "Malwinie" i wprost się do tego przyznaje) wiedziałam, ale zastanawia mnie, dlaczego tak było. Nasi przodkowie byli jeszcze bardziej zakompleksieni niż my dzisiaj? Jeszcze inna sprawa, jeśli Polacy czytali wówczas dzieła zagraniczne i byli w stanie je docenić, to dlaczego to naśladownictwo było tak słabe?

      Natomiast nie oceniam "Malwiny" tak całkiem negatywnie. Trudno jest być prekursorem, ale dobrze że Maria Wirtemberska przetarła szlaki dla późniejszych pisarek, którym pisanie szło znacznie lepiej.

      Usuń
    2. Ja też od razu się odżegnuję od wyłącznie negatywnego odczytania -- bo mam świadomość,że to jest jednak dziecko pewnej epoki i powstało w konkretnym celu. I szukałabym, jak wspominałam wyżej, podobnych prób w czeskiej literaturze -- bo i ten pęd do napisania czegoś w języku, w jakim się stara mówić na co dzień, jest i tu, i tam, ogromny. Skutki zaś -- różne.

      A czy to kopiowanie nie wynika też z hm, dość swobodnego podejścia do kwestii praw autorskich? Takie spolszczanie utworów nie było odczytywane jako coś wtórnego, ale jako próbę przybliżenia danego materiału czytelnikowi "krajowemu".

      I czy to wszystko, o czym piszesz, Bukowino, nie wskazywałoby, że może nie tyle Malwina, ile matka Ludomirów, jest tutaj odniesieniem do samej autorki? Jak sądzicie?

      Usuń
    3. Pyzo, wydaje mi się, że jednak Malwina jest postacią najbliższą autorce. Ona tyle razy wprost mówi, jak ją dobrze zna i jednak dosyć głęboko wchodzi w jej psychikę, stara się ja usprawiedliwiać w oczach czytelnika (co jest taką kokieterią, bo przecież Malwina i tak jest wzorem cnót).

      Usuń
    4. Też tak myślałam -- a jednak ten wątek straconego syna i wątek Ludomira nr 2 są jakoś do siebie zbliżone, stąd mój pomysł ;-).

      Usuń
    5. Przypomina mi się bodajże Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, która pisze w pamiętniku że z pełną świadomością postanowiła prowadzić te zapiski po polsku. W 1818 pisała że francuszczyzna coraz bardziej z mody wychodzić zaczyna, że coraz więcej ludzi czuje myśli i pisze po polsku. Początki zawsze są trudne :) W swoim czasie czytałam kilka angielskich książek z tego okresu. Bardzo to znamienne, że tytuły mi się kompletnie zatarły pozostało jedynie wrażenie, że do tej pory - doceniając Austen - nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo powinnam ją doceniać i jak bardzo się wyróżniała na tle ówczesnej produkcji literackiej. Świat przedstawiony owszem kompletnie klaustrofobiczny i zdecydowanie staroświecki, ale warsztat bardzo współczesny. Tutaj, no cóż.
      Ale przynajmniej zrozumiałam, dlaczego pisarze kryminalni za czasów powstawania gatunku umieścili "identycznych bliźniaków' na nieoficjalnej liście tropów zakazanych. Nie wiedziałam że to taka plaga była.
      I może nawet poczytam - takie ramotki potrafią być całkiem fajną rozrywką.

      Usuń
    6. Tak, im mniej literacko wyrobiony taki język, tym trudniej się przez te początki przedzierać ;-). Ale czy w takim razie jest w początkach XIX wieku jakaś pisarka tworząca po polsku, którą można by wyróżnić na podobnej, co Austen, zasadzie?

      Usuń
    7. Na przełomie XVIII i XIX w.żyła Anna Mostowska, napisała króciutkie i - a jakże - czerpiące z modnego wówczas gotycyzmu pełną garścią "Moje rozrywki" (z których najlepszy jest chyba "Strach w zameczku") -- ale to nie jest wybitna literatura. Pierwszą naprawdę wybitną polską pisarką jest Narcyza Żmichowska -- jeśli, nie czytałyście "Poganki", to warto to nadrobić. Poza tym Żmichowska to fascynująca postać, wielka orędowniczką sprawy kobiecej, nie wyszła za mąż, sama się utrzymywała -- to wszystko w XIX wieku było niespotykane, pewnie zresztą doskonale o tym wiecie :) Żmichowska zajmowała się w swoich powieściach też samą teorią powieści - która wówczas nie istniała, bo dopiero się tworzyła, świetne są też jej listy. Ma ciężkawy dukt zdania, ale warto się z nim zmierzyć. Dla Wirtemberskiej pisanie (i to po polsku!) było zabawą i fanaberią, Żmichowskiej szło o życie ;)

      Usuń
    8. Mój komentarz zabrzmiał chyba trochę przemądrzale, wybaczcie. Tak czy siak dla mnie Malwina jest wspaniałą ciekawostką jako zabawa literacka znudzonych arystokratów. A porównanie do Austen nie do końca na miejscu (chociaż u mnie te skojarzenia też pojawiły się mimowolnie), bo u nas oświecenie w rozkwicie, a w Anglii - wiktorianizm, bliższy naszemu romantyzmowi. Pozdrawiam serdecznie i całuję ząbki (tak kończyła listu Żmichowska;))

      Usuń
    9. Nie zabrzmiał przemądrzale -- dzięki za uwagę o Mostowskiej! Z chęcią poszukam, żeby się przekonać, co to za strach w zameczku ;-). Wydaje mi się, że to też kwestia epoki w tej naszej części Europy: tak zwanych odrodzeń narodowych w części Słowiańszczyzny, nurtu "zachowywania kultury" na ziemiach polskich w związku z rozbiorami, i stąd też te usiłowania pisania po polsku (nie jest więc to tylko, jak sądzę, rozrywka -- choć rozrywka na pewno przyciągała więcej czytelników, co w kiełkujących literaturach było niewątpliwie potrzebne -- ale i próba udowodnienia, że rodzimy język nadaje się do tego, by w nim pisać).

      Natomiast Żmichowska to jest dla mnie terra incognita (Tarnino, a może by tak jakiś piknik z Narcyzą ;-)?), zawsze mnie odstraszała opinia o "Pogance" jako powieści pisanej pretensjonalnym językiem... Ale czy rzeczywiście tak jest?

      Usuń
    10. Aurelio, Mostowską od razu odrzuciłam jako kandydatkę na polską Austen, "Strach w Zameczku" faktycznie nie ma dobrej opinii ;) i tematyka też jakby inna. Natomiast nie zgadzam się z tym, że porównywanie Wirtemberskiej z Austen jest epokowo nie na miejscu (bo że pod innymi względami może być nie na miejscu, to owszem). Oczywiście, wszystko je różni, ale akurat nie epoka. Austen jak najbardziej została ukształtowana przez oświecenie i jej powieści to nie jest literatura wiktoriańska. Żmichowska, tak, zdecydowanie do nadrobienia, no ale ona waśnie reprezentuje już tę kolejną epokę, która akurat w tej chwili mniej mnie interesuje :)

      Pyzo, nie wykluczam, to znaczy oczywiście dopisz do naszej bardzo długiej już listy ;)

      Usuń
    11. Nie, nie, nie proponowałam Mostowskiej porównywać do JA, to była raczej refleksja nt.pytania Pyzy o polskie pisarki XVIII-wieczne. Swoją drogą dziwię się, że Mostowska cieszy się jakąkolwiek opinią;) - na złą też wg mnie nie zasłużyła, bo jednak pisała w pewnej epoce i konkretne lektury ją - też jako kobietę- kształtowały. Upierałabym się też przy tym, że Wirtemberska nie napisała Malwiny dla czytelników - a dla zabawy. Ew.jako czytelników traktowała innych arystokratów, z którymi spędzała czas na wywczasie w Puławach czy gdzie tam były te jej wloscie. Ale jesli jesteście pewne, że było inaczej, to nie będę się upierać, bo odgrzebuję te informacje z pamięci i całkiem możliwe, że coś pokręciłam. Ostatnia uwaga - Mickiewicza też ukształtowało oświecenie ;)
      Odnośnie do Żmichowskiej - faktycznie czyta się to miejscami ciężkawo, ja jednak uważam że warto. Jeśi nie Poganka to może Biała Róża - wydaje mi się, że czyta się to lepiej, jest tylko jeden problem - to powieść niedokończona, więc raczej nie dla miłośniczek ostatnich zdań

      Usuń
    12. Na pewno Wirtemberska nie napisała "Malwiny" dla zarobku, ale właściwie to nie rozumiem, co ma z tego wynikać. Lord Byron też chyba nie musiał zarabiać piórem ;) Jednak "Malwina" została wydana za życia autorki. Nawiasem mówiąc, Byrona też ukształtowało oświecenie, ale czy to jest argument za tym, że Austen jest pisarką romantyczną? Określenie "wiktoriańska" jest w jej przypadku w ogóle anachronizmem).

      Usuń
  3. Dziewczyny, ale wy mi powiedzcie, czy ona w końcu za jakiegoż Ludomira wychodzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwaga spoiler!!!!



      Wychodzi. Ona za tego pierwszego, melancholijnego Ludomira, a jej młodsza siostra za tego wesołego z Warszawy ;)

      Usuń
    2. Uwaga, dalej również spojler :-).



      No właśnie, bo autorka -- każąc i drugiemu Ludomirowi zakochać się w Malwinie -- obchodzi tę dość jednak drażliwą i mogącą unieszczęśliwić wszystkich bohaterów kwestię, dość szybko temu, o którym wiedziano, że jest Ludomirem, zakochać się w siostrze Malwiny. I wilk syty, i owca cała! (Choć wątek ten pisany dość naprędce, ale w całości narracji nie dziwi).

      Usuń
    3. A ileż razy autorka powtarza czytelnikowi, że Wanda jedyną wadę pierwszego Ludomira widziała w tym, że się za rzadko śmieje. Ach, jak subtelnie wprowadziła ten happy end dla obydwu sióstr ;)

      Usuń
  4. Przeczytałabym, ale zdaje się, że nie ma jej jeszcze w domenie publicznej, a do polskich bibliotek mam daleko. Może za parę miesięcy, jak się przybliżą ;).

    Powiedzcie mi tylko, bo ciekawość mnie zżera - co się tam wyrabia z zapisem dialogów?

    Mogę się przyłączyć do następnego pikniku? Akurat 'A Town Like Alice' jest w mojej e-bibliotece i już od paru miesięcy tkwi na szarym końcu mojej Wishlisty. Miałabym dodatkową motywację, żeby to wreszcie przecztać :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej jest w domenie publicznej, tylko chyba nie ma takiego ładnego ebooka zrobionego, ale można czytać ze strony. Google na pewno Ci znajdzie :)

      Zapis dialogów... generalnie nie są wyodrębnione wizualnie :)

      Oczywiście! Zapraszamy z całego serca :)

      Usuń
    2. Jest na pewno na WikiŹródłach, właściwie w całości taka, jak w wydaniu Universitasu, które czytałyśmy z Tarniną. Polona też udostępnia jakieś stare wydanie, ale tu uwaga, bo ortografia i sposób zapisu jeszcze bardziej trącą myszką :-).

      Nie tylko nie są wyodrębnione, jeszcze bywa, że o tym, kto mówi, jesteśmy informowani w nawiasie :-D.

      Popieram, przysiadaj się i piknikujmy razem :-)!

      Usuń
    3. Dziękuję! Przyłączę się z przyjemnością :).

      No oczywiście, że jest w internecie, ale gapa ze mnie. I to nawet WikiŹródła ładnie toto zebrały w epub i mobi! Już ściągnięte :).

      Czekam na te nawiasy ^^.

      Usuń
  5. Podobnej przyjemności dostarcza mi właśnie "Armadale" Wilkiego Collinsa - cudownie fantastyczne zbiegi okoliczności i nieprawdopodobne zwroty akcji ;-) Ale, jak to się mówi, "dobrze się czyta" (chociaż to niekoniecznie dla książki komplement). Czy to literacka maniera epoki? Te opowieści, w których tyle "się dzieje", choć niekoniecznie nie bez szkody dla psychologicznego prawdopodobieństwa fabuły...
    Jakby nie było, "Malwina" jest w mojej bibliotece. Spojlerów nie doczytałam, może się skuszę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie: bo kiedy rodzi się nam w literaturze to wymaganie, żeby bohater był psychologicznie prawdopodobny?

      Usuń
    2. Pyzo, bohaterowie Austen są jak najbardziej psychologicznie prawdopodobni i to chyba nie jest kwestia cezury. Raczej od niektórych powieści się tego wymaga, a od innych nie. I dzisiaj jest tak samo :)

      Leżę-i-czytam, jasne, skuś się, warto chociażby dla wzbogacenia wiedzy o naszej literaturze. "Armadale" nie znam i nawet nie kojarzę, o czym to jest, ale jeśli twierdzisz, że się "dobrze czyta" to będę się rozglądać. To chyba dopiero wymóg XX w., że książkę ma się "czytać niedobrze", żeby można ją było uznać za wartościową ;)

      Usuń
    3. Myślę że tak naprawdę Austen jest jedną z prekursorek tego co rozumiemy przez współczesną powieść psychologiczną i psychologiczne prawdopodobieństwo. Ale to wcale nie idzie liniowo, bo wiktoriańska literatura robiła sobie wycieczki w różne strony. To chyba Kundera bardzo interesująco pisał o ewolucji czy historii powieści i ubolewał nad tą dyktaturą psychologizmu trochę.

      Usuń
    4. Myślę, że tak, że tu się zaczynają postaci "wiarygodne psychologicznie", więc zgodziłabym się z Hannah o prekursorstwie Austen, natomiast gdzie indziej hulają nam ci wszyscy nazywani tak samo bliźniacy i tym podobne ;-). Czytając ostatnio szkice Markiewicza o "Lalce" doczytałam się, że właśnie Prusa się wśród polskich powieściopisarzy uznaje za tego, który doprowadza do rozkwitu wiarygodnego psychologicznie bohatera. A dzieli go przecież od Wirtemberskiej, bagatela, osiem dekad :-).

      No i oczywiście, nie idzie liniowo, zgadzam się z Wami obiema, że tu coś do powiedzenia ma też różnie rozumiany "gatunek", w którym książka jest napisana.

      Usuń
  6. Dla mnie na studiach taką "Malwiną" była "Pamela" Samuela Richardsona (pisałam nawet o niej tutaj: http://rozkminyhadyny.blogspot.com/2015/09/anglofilia-1-piecdziesiat-twarzy-pana-b.html), ale że też nie słyszałam nigdy o tej powieści! Mam wrażenie, że bym się setnie ubawiła przy czytaniu. Teraz przedzieram się przez tłumaczenie "Północy i południa" Gaskell w tłumaczeniu z 1870 któregoś roku w porównaniu z oryginałem, bo uwielbiam ten soczysty, dziewiętnastowieczny polski język, te lica płonące, oko tchnące słodyczą... ;) Ależ mi radochę zrobiłyście, odgrzebując tę perełkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam zawsze wrażenie, że ten język jest jak taka narzutka -- pod nią są treści, które częściowo wyłapuję, a częściowo łapię się na tym, że tam może być coś, co do końca nie jest dla mnie jasne. I nie chodzi mi o znaczenie słów, ale że te wszystkie zwroty przykrywają różne wydarzenia i zjawiska, o których "nie wypadało" pisać. Taka jestem podejrzliwa! ;-)

      Zaraz jak zaczęłam czytać Twój wpis o "Pameli" przyszła mi do głowy "Justyna" de Sade'a i widzę, że coś w tym jest ;-). Swoją drogą sporo tych powieści z imionami żeńskimi w tytule -- też pewnie moda epoki. Natomiast "Malwina" jest jednak zdecydowanie bardziej od "Pameli", jak widzę, wstrzemięźliwa ;-).

      Usuń
    2. Ha, znam to tłumaczenie (no, fragmenty) z 1873, zabawa przednia :)

      Ale właśnie, skoro o tym mowa, to nie macie wrażenia, że angielszczyzna się dużo mniej zmieniła, niż język polski? Bo przecież tę prozę XIX-wieczną angielską można sobie spokojnie czytać i oczywiście widać archaizmy, ale one nie są takie dotkliwe.

      Usuń
    3. Właśnie, chyba kiedyś rozmawiałyśmy już o tym z Hadyną a propos przekładu którejś z sióstr Bronte ;-) -- bo kurczę, tak, też mi się wydaje ta starsza angielszczyzna mniej dotkliwa, ale zastanawiam się, czy nie dlatego, że jednak nie jestem jej rodzimą użytkowniczką? A może polszczyzna ewoluowała bardziej, bo nie jest językiem wyspiarskim? No sama nie wiem :-).

      Usuń
    4. Tak, wydaje mi się, że "obcość" języka ma tu znaczenie. To znaczy i współczesna i archaiczna angielszczyzna, to dla nas języki obce, więc mamy do nich dystans. Ale jednak nawet biorąc to pod uwagę, wydaje mi się, że polszczyzna bardziej się zmieniła. Tylko nie mam pojęcia dlaczego :)

      Usuń
    5. To dobre pytanie, zastanawiałam się nad tym jeszcze, bo w ogóle języki słowiańskie ewoluowały dosyć mocno (w czeskim też łatwo można odczuć tę różnicę przy czytaniu tekstu z XIX wieku i współczesnego). Ciekawe, czy poza subiektywnym odczuciem jest tutaj jakieś wytłumaczenie ;-).

      Usuń
    6. No wiec czytalam Austen w oryginale i w przekladzie i zaprawde powiadam wam, ze bardzo to wspolczesne jest. Bardzo. To znaczy no oczywiscie widac roznice, glownie w ilosci zdan wielokrotnie zlozonych w dialogach, ale ma sie poczucie ze dialog rzeczywiscie mogl tak wygladac; ale Austen jest taka swieza, lekka dosc. A juz Eliot to w ogole bila wszelkie rekordy, pisala z rowna naturalnoscia o panienkach ze dworu, ambitnych lekarzach, zarzdadcach i prostych chlopach w pubie. Austen ma mnostwo ma zdan, ktore do dzis brzmia aforystycznie i wlasnie - wspolczesnie. Weszly do jezyka potocznego niektore wrecz. Tego o zadnej polskiej powiesci kobiecej z tego okresu jak dotad powiedziec nie moge. Austen zupelnie inaczej. Glownie ze wzgledu na skladnie, ale przede wszystkim na poczucie humoru ironie i satyre. A Polki to mam wrazenie nawet jak probuja zartowac to strasznie powaznie. W sumie sie zastanawiam czy w XIX wieku to poczucie misji, odzyskania niepodleglosci pracy u podstaw i innych takich wszystkich nie przygniotlo. A czasem mam wrazenie, ze rzeczywiscie ta Lalka to taka kontrolowana eksplozja byla ze uzyje okreslenia Nabokova i przycmila wszystko inne.

      Usuń
  7. "Malwinę" czytałam na studiach, wspominam mile (choć zbiegów okoliczności rzeczywiście sporo...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno na tle innych lektur z tej epoki "Malwina" wybija się przyjemnie ;)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.