Przyznam się, że książki kupuję raczej impulsywnie. To znaczy zazwyczaj tłumię impuls kupienia książki od razu, kiedy tylko dowiem się o wydaniu jakiejś potencjalnie mnie interesującej. Jednak raz na jakiś czas uznaję, że zasłużyłam (lub też mogę sobie pozwolić) na wizytę w księgarni - obecnie najczęściej jest to księgarnia internetowa. Wtedy zazwyczaj kieruje mną ostatni impuls, który mnie dopadł. Wskutek tego nie zawsze kupuję te książki, które uważam za naj, naj, najbardziej warte posiadania, a na mojej półce lądują te, które po prostu nagle zachciało mi się przeczytać. Albo takie, które skusiły mnie w inny sposób. Ostatnio, na przykład, zakupiłam:
- książki tanie (ok. 8 zł każda):
"Żółte ptaki", Kevin Powers, Insignis 2013
Pierwsza pozycja nie wymaga wyjaśnień, nie zamierzam na razie czytać (znów), po prostu chcę mieć. Książka jest z tej jeszcze tańszej linii (bo oprócz niej są dwie droższe) serii Angielski Ogród, tzn. w miękkiej okładce. Z zewnątrz prezentuje się nieźle, papier też całkiem dobry, niestety bardzo wąski boczny margines sprawia dosyć nieprzyjemne wrażenie, więc chyba polecałabym jednak to nieco droższe wydanie.
Książka druga, czyli "Żółte ptaki". Tu uwidacznia się potęga dużego ekranu albo magia popkultury - do zakupu skłoniła mnie ekranizacja. Ekranizacja, której jeszcze nie ma i być może nie będzie, bo projekt chyba utknął w martwym punkcie na etapie "pre-production". Tak czy owak, "Żółte ptaki" chciałam przeczytać, od kiedy w zeszłym roku dowiedziałam się, że w filmowej adaptacji wystąpi Benedict Cumberbatch. Książka opowiada o przeżyciach dwóch młodych chłopaków na wojnie w Iraku, a Cumberbatch miał zagrać mającego ich pod komendą sierżanta Sterlinga. Według "Guardiana" był to najlepszy debiut 2012 r. Zobaczymy, mam nadzieję, że film w końcu też.
- impuls główny:
Powieści Cherezińskiej to chyba mój nałóg, niestety nałogi bywają niezdrowe. Przypuszczałam, że na tę książkę będę narzekać tak samo jak na poprzednią (o czym możecie przeczytać TUTAJ), ale możliwość napisania zgryźliwej recenzji też jest pewną przyjemnością, dlatego poddałam się temu impulsowi. Niestety recenzja prędko nie powstanie. Książka ma ponad 800 stron dosyć dużego formatu, zadrukowanych maczkiem (poprzednia miała ok. 750 dużym drukiem). Przyznaję, że to mnie odstręcza, choć na tylnej okładce czytam: "Rozmach tej powieści bije na głowę wszystko, co dotąd powstało w naszej literaturze historycznej." Taaak. Hmmm. Podejrzewam, że można by polemizować. Nie wiem, kiedy się za nią zabiorę, ale chyba niezbyt prędko. Czekam na powrót Cherezińskiej z czasów "Halderd", kiedy potrafiła zamknąć ciekawą opowieść w 300 stronach zwykłych rozmiarów. A w ogóle dlaczego nie ma trzeciej części "Korony"? No i okładka paskudna, ale to akurat dotyczy wszystkich książek Cherezińskiej.
- książka, o której ostatnio przeczytałam w prasie
To książka o tym, co jedli Polacy w latach II wojny światowej. Historia codzienności zawsze bardziej mnie interesowała niż historia polityczna. A poza tym wiedza, jak mógłby wyglądać świąteczny obiad w roku 1943, może się przydać, gdybym chciała napisać sagę rodzinną z dramatycznymi wydarzeniami XX w. w tle.
- książka, którą kupiłam, żeby dobić do darmowej wysyłki
No nie, oczywiście nie tylko dlatego. Mam wrażenie, że Sherlock Holmes należy do tych bohaterów literackich, którzy wyjątkowo dobrze poddają się reinterpretacjom. Tym razem spotkamy pana Holmesa w roku 1947, jako staruszka z już nie tak sprawnym umysłem, hodującego pszczoły i spisującego memuary. Liczę na miłą lekturę. Ma to być "subtelna i przenikająca do głębi powieść o tajemnicy bliskości między ludźmi i o jednym człowieku, który dociera do kresu rozumu". (Film też powstał, z Ianem McKellenem, ale nie mam pojęcia, co z jego polską dystrybucją).
Oh, kocham Wichrowe wzgórza!
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
Ja może nie kocham, ale doceniam :)
Usuń"Wichrowe" w cenie dwóch avocado?! Albo jednego dużego? Rety, albo tzw. zdrowe jedzenie ma wyśrubowane ceny, albo dobra książka tanieje. To drugie, nie powiem, cieszy.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem Twoich wrażeń po lekturze "Pana Holmesa". Kusi mnie ta książka, ale (na razie) się wstrzymałam. Jakaś nieufna jestem wobec kontynuacji losów ulubionych bohaterów, innym już piórem spisanych. Za to na "Okupację od kuchni" muszę zapolować, koniecznie! Trochę już wiem o jadłospisach wojennych dzięki publikacjom Sławomira Kopra, ale takich książek nigdy nie mam dość.
P.S. Twoje zdjęcia są po prostu prześliczne.
P.S.2. Miło słyszeć, że lubisz Benedicta :-)
Ach, kto nie lubi ;)
UsuńDzięki, jak po prostu uwielbiam robić zdjęcia książkom! :)
Ceny książek to temat-rzeka...
No tak, ja też jestem nieufna wobec kontynuacji losów, ale tu mam wrażenie, że jednak chodzi o coś innego. Najprawdopodobniej "Pan Holmes" pójdzie na pierwszy ogień, więc wkrótce się przekonam :)
,,Wichrowe wzgórza" chcę bardzo w końcu przeczytać. ,,Żółte ptaki" kupiłam, niestety trochę się rozczarowałam, chyba za dużo oczekiwałam..
OdpowiedzUsuńCo do "Żółtych ptaków", to mam pewne obawy w związku z tym "poetyzującym" stylem, w jakim książka jest napisana, jak przeczytam, będę mogła powiedzieć, czy słusznie.
UsuńMnie zainteresowała "Okupacja od kuchni". Napiszesz o niej?
OdpowiedzUsuńOczywiście :) Już zaczęłam ja przeglądać, więc notka powinna pojawić się niebawem.
UsuńW 100% zgadzam się z Tobą jeśli chodzi o Cherezińską - zachwyt dot. Drogi Północnej, a rozczarowanie cyklem Odrodzone królestwo
OdpowiedzUsuńMoże nie w 100 %, bo mnie się jednak pierwsza "Korona" podobała, ale później już było - tu się zgadzam - rozczarowanie. A jeśli chodzi "Północną drogę", to moją faworytką jest zdecydowanie "Halderd", później "Sigrun", a dwa ostatnie tomy już nie były tak dobre. Zastanawiam się, i przyczyna chyba jest taka, że pisanie głosem kobiety wychodzi Cherezińskiej dużo bardziej przekonująco niż pisanie pisanie głosem mężczyzny, a niestety w kolejnych powieściach stara się być coraz bardziej "męska".
Usuń"Okupacja od kuchni" zapowiada się fantastycznie, chcę przeczytać. Lubię takie codzienne wojenne anegdoty - jak np Simone de Beauvoir opowiadająca o problemach z wodą i niemożnością mycia głowy tak często jakby chciała, ale że w zasadzie jej to niekoniecznie bardzo przeszkadzało bo ładnie jej w turbanie było :D
OdpowiedzUsuńZdam relację, jak tylko przeczytam. W każdym razie sam pomysł na książkę jest bardzo ciekawy.
UsuńMuszę sobie chyba znaleźć jakiś program do powiadamiania o wpisach na blogach, bo Blogger od czasu do czasu swawolnie opuszcza mi niektóre wpisy. A tu przecież tyle pięknych książek! :) Sprawiłam sobie to wydanie "Wichrowych Wzgórz" (razem z "Mansfield Park" ;)) w piątek -- trochę się bałam tego marginesu, ale z drugiej strony pomyślałam, że to jednak dobra okazja, żeby mieć tę książkę w swojej biblioteczce, zwłaszcza że chciałabym jednak ją sobie powtórnie przeczytać.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa, co napiszesz o "Turnieju cieni". Powiem szczerze, że odpuściłam sobie na razie tę książkę, tak mnie przygnębił spadek formy autorki w "Niewidzialnej koronie". Ostrożnie poczekam, co powiesz, a potem się zastanowię.
Ja używam bloglovin' i się raczej sprawdza, chociaż też nie idealnie, bo jednego z bogów w ogóle nie chce śledzić (z bloxa).
UsuńAch, tak, nie miałabym nic przeciwko, gdyby takich okazji było więcej :)
O "Turnieju cieni" na pewno napiszę, tylko nie wiem kiedy, bo objętość znaczna (naprawdę to dużo obszerniejsza książka od "Niewidzialnej korony"), a nie spodziewam się jednak uczty literackiej. Ciekawostka: z tekstu na okładce wynika, że wśród bohaterów pojawi się Charles Dickens ;)
Bloglovin powiadasz? Muszę zobaczyć, z czym to się je :).
UsuńOho, ciekawe, w jakiej roli ten Dickens się ma pojawić... No nie wiem, nic już nie mówię, bo jestem chyba zawiedzionym wojującym czytelnikiem ;). Zapomniałam dodać wcześniej, że uf, wreszcie znalazłam kogoś, komu okładki książek z serii piastowskiej też się nie podobają (takie są jakieś...).
No tak, ja też z tych zawiedzionych ;). Co do okładek, to Cherezińska tylko jedną miała dobrą, "Sagi Sigrun", bo już na okładce "Halderd" pojawił się nagi tors kobiecy, co prawda przysłonięty futrem, ale... nie bardzo wiem, jakiego czytelnika ta okładka miała przyciągnąć ;). "Gra w kości" ujdzie, ale "Korony", a zwłaszcza druga, są... no właśnie, a "Turniej..." ma okładkę naprawdę nieprzyjemną.
UsuńPół godziny już krążę po twoim blogu i nie mogę się przestać zachwycać zdjęciami! Jak ty ładnie fotografujesz książki. :) A piszę komentarz akurat pod tym wpisem, bo chyba wreszcie spotkałam kogoś, kto się nie zachwyca bezkrytycznie Cherezińską. ;) Najgorsze jest to, że niemal we wszystkich powieściach wybrała świetne - moje ulubione - czasy i ciekawe bohaterki, tylko wykonanie nie przypadło mi do gustu (przez to czuję się przesadnie wybredna, kiedy rozmawiam o tej autorce ze znajomymi, bo teoretycznie powinno mi się przecież podobać). Najbardziej się krzywiłam, kiedy trafiałam na sceny erotyczne.
OdpowiedzUsuń"Czekam na powrót Cherezińskiej z czasów "Halderd", kiedy potrafiła zamknąć ciekawą opowieść w 300 stronach zwykłych rozmiarów." - To ja poczekam wraz z tobą. ;)
Dziękuję i zapraszam częściej :)
UsuńZostałam fanką Cherezińskiej, kiedy wydała "Sagę Sigrun", ale teraz jestem raczej zawiedzioną fanką. Niestety sukces czasem negatywnie wpływa na jakość literacką. Wydaje mi się, że Cherezińska za bardzo stara się dostosować do domniemanych oczekiwań czytelników (lub realnych oczekiwań wydawcy) i narzuca sobie zbyt szybkie tempo. Stąd popadanie w rutynę z jednej strony i te nieszczęsne sceny erotyczne, które nawet zahaczają o niezamierzony komizm, z drugiej. Pisałam na blogu o "Niewidzialnej koronie" i o "Grze w kości", zajrzyj, jeśli masz ochotę :)
Mam nadzieję, że się doczekamy ;)