„ – Chodzę do kina […] Czasami zaliczam dwa seanse z rzędu. Czasem wchodzę w trakcie i najpierw oglądam drugą połowę. Nawet tak wolę: przeszłość bohaterów jest znacznie ciekawsza niż ich przyszłość. Przynajmniej moim zdaniem…”– mówi Kay, bohaterka czwartej powieści w dorobku Sary Waters. Moim zdaniem również. W „Pod osłoną nocy” wchodzimy jak na seans filmowy, który trwa już od dłuższego czasu. Zostajemy wrzuceni w codzienność czworga bohaterów, której na razie nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
Jest rok 1947. Wydaje się, że życie Kay, Helen, Viv i Duncana utknęło w martwym punkcie. Choć młodzi – lub jeszcze młodzi – nie potrafią odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Wszyscy oni są nieszczęśliwi, zagubieni i samotni, choć każde w inny sposób. Kay od czasu do czasu opuszcza wynajmowaną klitkę na poddaszu, by w pojedynkę i bez celu przemierzać ulice Londynu. Jedna z tych kobiet, które po wojnie zostały z niczym. Czasem odwiedzi przyjaciółkę i powspominają dawne czasy, kiedy na miasto spadały bomby, a kraj potrzebował ich poświęcenia i odwagi. Teraz Kay nie potrzebuje już nikt. Helen i Viv, niegdyś urzędniczki, pracują w biurze matrymonialnym. Viv ukradkiem spotyka się z żonatym kochankiem, ale ten romans przypomina bardziej męczący obowiązek, niż porywy namiętności. Mimo to, Viv nie umie się wyzwolić z toksycznego związku. Helen z pracy wydzwania do Julii. Mieszkają razem, ale Helen już nie umie cieszyć się wspólnym życiem. Dręczą ją podejrzenia, że Julia spotyka się z inną kobietą. Duncan, inteligentny, zdrowy dwudziestokilkulatek wykonuje monotonną, ogłupiającą pracę w fabryce zatrudniającej niepełnosprawnych. Co jakiś czas bierze dzień wolny, żeby zaprowadzić na „terapię” narzekającego na reumatyzm „wuja Horacego”, z którym mieszka, a który wcale nie jest jego wujem, ale o tym nikt nie musi wiedzieć.
Wkrótce każdemu z tej czwórki zdarzy się coś, co być może pchnie ich życie na inne tory. To jednak jest kwestią przyszłości. Czy znajdą miłość, której wszyscy pragną i szukają, czasem desperacko, ale która przecież nie wszystkim się przydarza? To pytanie pozostanie otwarte, ale przecież to „przeszłość bohaterów jest znacznie ciekawsza niż ich przyszłość”. Nie dowiemy się, jakie będą dalsze koleje ich losów, ale odkryjemy, jak znaleźli się w miejscu, w którym ich poznaliśmy.
Autorka cofa akcję o kilka lat, najpierw do roku 1944, potem do ’41. Kawałek po kawałku poznajemy przeszłość bohaterów, dowiadujemy się, w jaki sposób przecinały się ich ścieżki, aż w końcu ostatni fragment układanki trafi na swoje miejsce, a naszym oczom ukaże się kompletny obraz. Podczas tego procesu prawdopodobnie będziemy musieli zrewidować nasze początkowe oceny. Być może przyznamy, że daliśmy się zwieść pozorom. Możliwe, że prawda o bohaterach nas zawiedzie.
Siła oddziaływania tej powieści Sary Waters tkwi właśnie w zastosowaniu odwróconej chronologii, którym to zabiegiem pisarka posłużyła się w sposób mistrzowski. To nie jest tylko zabawa twórcy, czcza demonstracja sprawności warsztatowej. Waters dokładnie wie, co chce osiągnąć. Zręcznie żongluje wątkami i precyzyjnie prowadzi akcję, kontrolując przez cały czas odkrywanie przez czytelnika historii bohaterów. Te historie mają rys tragiczny, ale jednocześnie są też żałosne i w gruncie rzeczy banalne. Opowiedziane zgodnie z chronologią mogłyby się wydać nawet zbyt banalne. Pisarka potrafiła jednak nadać im formę, tworzącą niedający spokoju obraz ludzkiej egzystencji – naznaczonej winą i rozczarowaniem. Cierpimy, gdy jesteśmy ranieni, ale to nie powstrzymuje nas przed ranieniem innych.
Mocną stroną wszystkich powieści Sary Waters, zarówno tych osadzonych w epoce wiktoriańskiej, jak i w XX w., jest tworzenie żywego i dopracowanego pod każdym względem obrazu przeszłości. Nie inaczej jest w „Pod osłoną nocy” i do pewnego stopnia można tę książkę traktować jako historyczną powieść obyczajową.
Sarah Waters jest pisarką uznaną i nagradzaną (pozwolicie, że pominę wyliczenie, jakie prestiżowe wyróżnienia zdobyły jej książki; zainteresowanych odsyłam do którejkolwiek wzmianki prasowej), również u nas jest zdecydowanie dobrze przyjmowana przez krytykę. Nie jestem pewna, czy jest aż tak dobrą pisarką, jak można by na tej podstawie przypuszczać, co nie znaczy, że nie doceniam jej twórczości. Do tej pory przeczytałam cztery z sześciu wydanych przez nią powieści (najwyżej oceniam „Za ścianą”) i zamierzam sięgnąć kiedyś po dwie pozostałe. Jeśli nawet nie spodziewam się zachwytu, to liczę na czytelniczą satysfakcję.
---
Sarah Waters, „Pod osłoną nocy”. Przełożyła Magdalena Gawlik-Małkowska. Prószyński i S-ka, Warszawa 2006.
Hmm, a ja nie dokończyłam "Za ścianą" - nudna była dla mnie i drętwa
OdpowiedzUsuńWidocznie lubię nudne książki, bo ja z kolei miałam pewien problem z dokończeniem "Złodziejki", która ma wartką fabułę i zwrot akcji goni zwrot akcji.
Usuń"Za ścianą" to i moja ulubiona powieść Waters. Możliwe, że ustawienie podium ulegnie zmianie, bo lektura kilku jej książek wciąż przede mną. Ale już teraz odnoszę wrażenie, że autorka bardziej podoba mi się w klimatach współczesnych, niż w "dickensowskich", wiktoriańskich powieściach. Choć i w jednych, i w drugich jest, rzecz jasna, godna polecenia.
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoje zdanie, choć ja właśnie z tych "wiktoriańskich" czytałam tylko "Złodziejkę". "Złodziejka" jest bardzo dobra i Waters naprawdę udało się mnie zaskoczyć (te kolejne zwroty akcji już były dosyć przewidywalne, ale autorka wpadła tu we własne sidła, bo trudno, żeby po trzęsieniu ziemi napięcie wzrastało ;)). Ale ja w ogóle wolę książki bardziej kontemplacyjne, o stonowanej fabule, w których więcej się dzieje w umysłach bohaterów, stąd "Za ścianą" najbardziej przypadło mi do gustu, i to właśnie ta część książki najbardziej, w której "nic się nie dzieje".
UsuńMam zamiar przeczytać ;-)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto, choć to lektura dosyć przygnębiająca.
UsuńJak na razie przeczytałam tylko jedną powieść Waters - "Złodziejkę" - ale przez długi czas byłam pod tak wielkim jej wrażeniem, że tylko ogromną siłą woli powstrzymałam się przed kupieniem wszystkich książek autorki (ku radości mojego portfela). Jestem jednak pewna, że powieści Waters przeczytam, jedną po drugiej :)
OdpowiedzUsuńO "Złodziejce" zamierzam wkrótce napisać. Tę książkę się rzeczywiście świetnie czyta (zwłaszcza pierwszą połowę, potem powieść traci impet i koniec już mnie trochę nużył), podziwiam autorkę, że udaje się jej tu zaskoczyć czytelnika, który przecież od samego początku coś podejrzewa. No i to jest też bardzo inteligentna gra ze schematami powieści wiktoriańskiej, więc czytelnicy o różnym nastawieniu mogą tu znaleźć coś dla siebie.
UsuńNie czytałam żadnej książki Sarah Waters, ale bardzo interesuje mnie „Za ścianą”, „Pod osłoną nocy” nieco mniej, ale myślę, że po tę książkę również sięgnę w swoim czasie.
OdpowiedzUsuńAbstrahując od twórczości tej pisarki, cóż to za wydanie Biblioteki Narodowej tak pięknie prezentuje się na jednym z załączonych do powyższej recenzji zdjęć?
Masz dobre oko :). To chyba akurat "Krzyżacy", niestety tylko połowa z dwutomowego wydania. Gdzieś się te książki czytane w dzieciństwie zdążyły pogubić. Szkoda, bo tę serię w ogóle bardzo lubię, chociaż do powrotu do "Krzyżaków" jakoś mnie nie ciągnie :)
UsuńDzięki ;). Ja mam zdrową obsesję na punkcie BN-ki i masowo wykupuję z antykwariatów wszystkie wydane w ramach tej serii książki. Całkiem niedawno trafiła do mnie dwutomowa antologia poezji polskiej okresu międzywojennego wiadomego wydania. Sama sobie zazdroszczę :)
UsuńFakt, taką obsesję chyba można zaliczyć do zdrowych :)
UsuńDobra powieść, choć zdecydowanie bardziej podobał mi się "Ktoś we mnie" tejże autorki.
OdpowiedzUsuńtommy z Samotni
A moim zdaniem "Ktoś we mnie" to właśnie słabsza powieść Waters. To była w ogóle pierwsza jej powieść, z jaką się zetknęłam, nie wiedząc jeszcze nic o autorce, i na kilka lat umieściłam sobie Sarę Waters w takiej przegródce, do której teraz, po kilku kolejnych książkach, ona mi w raczej nie pasuje ;)
Usuń