niedziela, 20 września 2015

PIKNIKI Z KLASYKĄ: „W kąciku z książeczką”, czyli zbrodnia Sylwestra Bonnard




  
Warto czasem sięgnąć na zakurzoną półkę i zetrzeć pył z okładki jakiegoś zapomnianego klasyka. W krótkim czasie trwania naszej piknikowej akcji zdążyłam się już o tym przekonać kilkukrotnie. Warto było i tym razem, powiedzmy to sobie bez ogródek. Warto tym bardziej, że zapoznanie się ze „Zbrodnią Sylwestra Bonnard” Anatole’a France’a nie zajmie nam wiele czasu.

Ta króciutka, licząca zaledwie sto kilkadziesiąt stron powieść, składa się dwóch części: „Polano” i „Joasia Alexandre”, powiązanych osobą narratora i bohatera, starego filologa, historyka i bibliofila Sylwestra Bonnard. W dzienniku pana Bonnard, bo taką formę przybiera powieść, wpisy pojawiają się nader rzadko: raz na rok lub nawet kilka lat. Wyjątkiem są okresy burzliwych zawirowań w jego życiu, jak wyprawa na Sycylię po cenny manuskrypt czy znajomość z wnuczką niegdysiejszej ukochanej, sierotą bez grosza przy duszy. Z tego dziennika wyłania się obraz życia starego kawalera pełen ciepła, ale i melancholii. Sylwester Bonnard spędza swe dni w towarzystwie kota Hamilkara, pod skrzydłami troskliwej, choć apodyktycznej gosposi Teresy, wśród książek i pism, oddając się badaniom historii opactwa Saint Germain des Prés, nad którego monografią pracuje już od lat czterdziestu.

„Przepędziłem zimę przykładnie jak mędrzec in angelo cum libello i oto jaskółki z quai Malaqais po powrocie zastają mnie takim mniej więcej, jakim mniej opuściły. Kto mało żyje, mało się zmienia, a prawie nie jest życiem trawienie dni nad starymi tekstami.”

Eugène Galien-Laloue "Opactwo St.Germain des Prés" (fragment)
Ten cytat znakomicie oddaje ducha dziennika starego bibliofila: spokój i zadowolenie, ale podszyte melancholią i pewnym smutkiem, i wyraźną dozą autoironii. (Jeśli jesteście wielbicielami „złotych myśli”, porzućcie czym prędzej trzydziestą siódmą powieść Paulo Coelho – w dzienniku Sylwestra Bonnarda znajdziecie ich pod dostatkiem i będą to prawdziwe perełki). Jeśli miałabym dla bohatera „Zbrodni…” znaleźć jakieś literackie pokrewne dusze, to – nie szukając daleko, ograniczając się tylko do repertuaru dotychczasowych Pikników z klasyką – byłby to z jednej strony „stary antykwariusz”, wyłaniający się, czy to jako bohater, czy narrator, z każdego opowiadania M.R. Jamesa, z jego zamiłowaniem do starych ksiąg, starych kościołów i ich historii, a z drugiej panna Matty z „Pań z Cranford” Elizabeth Gaskell z jej dobrocią i wrażliwością na potrzeby innych. Sylwester Bonnard żyje wśród starych tekstów, ale choć w pracy nad nimi jego wzrok stracił już ostrość, spoza grubych okularów opartych na końcu wydatnego nosa potrafi dostrzec potrzeby bliźniego. Zwyczajne, a także niezwyczajne akty ludzkiego miłosierdzia spełnia bez zastanowienia, a potem wraca w świat dawnych opatów i żywotów świętych.

Jaką więc zbrodnię mógł popełnić tak uroczy i zacny człowiek? W powieści widzimy dwie, lecz słowo „zbrodnia” należy tu ująć w ironiczny cudzysłów. Pierwszą był czyn prawy, lecz według prawa przestępczy. Drugą, określoną tak przez samego Bonnarda, było drobniutkie, biorąc pod uwagę skalę, pofolgowanie własnym namiętnościom w wielkim akcie samowyrzeczenia. Ale prawdziwą zbrodnią Sylwestra Bonnard było co innego: pozwolenie, by miłość do starych pism wzięła górę nad miłością do życia. Bo taka to jest przewrotna książka.

Wydanie Czytelnika z 1959 (źródło)
„Zbrodnia Sylwestra Bonnard” jest swoistą baśnią dla dorosłych. Opowieścią, w której pod postacią nędzarki może ukrywać się księżniczka, a nieco złośliwe wróżki w sukniach ze złotej lamy i rogatych czepcach przysiadają na grzbietach „Kronik norymberskich”. Opowieścią, w której dobro z serca wyświadczone innym, zawsze wraca do ofiarodawcy i nigdy nie jest za późno, żeby zacząć żyć naprawdę. Jest to jednak baśń pisana błyskotliwym, ironicznym stylem, warto się poddać jej urokowi.

Nie będę rozwodzić się bardziej szczegółowo nad fabułą „Zbrodni…” i głębiej jej w tym miejscu analizować, bo przypuszczam, że jest to obecnie książka nieznana większości czytelników. Nie chcę psuć przyjemności odkrywania samemu „co było dalej” tym, którzy, mam nadzieję, zechcą po nią sięgnąć. O „Zbrodni…” pisze też dzisiaj oczywiście Pyza z Pierogów pruskich i właśnie tam (a dokładnie TUTAJ) zapraszam do dyskusji – zbieramy nasze opinie w jednym miejscu, więc opcja komentarzy pod moim wpisem jest wyłączona.



***
Za miesiąc, na szóstym już Pikniku z klasyką, przyjrzymy się dokładnie „Małym kobietkom” Louisy May Alcott. Zapraszam!

---
Anatol France, „Zbrodnia Sylwestra Bonnard”. Tłumaczył Jan Sten. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005.