wtorek, 2 września 2014

Wpis z puszki, na rozpoczęcie roku szkolnego

(Ten tekst został pierwotnie opublikowany 11.01.2014 na moim starszym blogu "Dom Pracy Twórczej TARNINA" pod tytułem "Książka na czasie". /Linki odsyłają bezpośrednio do oryginalnego wpisu/. PÓŹNIEJ artykuł o podobnej treści ukazał się w "Krytyce Politycznej". Cóż, ja byłam pierwsza. Mam nadzieję, że w tej chwili nie jest już tak bardzo na czasie, ale postanowiłam go przypomnieć, bo pisząc ten tekst nieźle się bawiłam, a poza tym uważam, że jest całkiem udany /nie ma to, jak śmiać się z własnych żartów/. A nasza polska dziatwa poszła dziś do szkoły, więc może warto się zainteresować, co będzie się tam im wtłaczać do niewinnych główek.

11. stycznia świat wyglądał całkiem inaczej niż dziś. Krym był ukraiński, pojęcie "zielone ludziki" nie nabrało jeszcze obecnego złowieszczego znaczenia, media nie donosiły o okrucieństwach "państwa islamskiego" na Bliskim Wschodzie. Straszyła w nich za to poseł Kempa. Z dzisiejszej perspektywy ten czas wydaje mi się niemal sielanką, choć wtedy byłam nieźle... wkurzona.)


***

Przyznam się, że tej książki nie ma na mojej półce. Wypłynęła z głębin mojej pamięci na fali dyskusji społecznej, która przetacza się ostatnio przez nasz kraj (jeżeli to, co się przetacza, można nazwać dyskusją). Czytałam tę książkę bardzo dawno temu, prawdopodobnie u schyłku lat 80. Znajdowała się wtedy na liście lektur szkolnych. Streszczam z pamięci.

Uwaga! Poniższy tekst adresowany jest wyłącznie do osób dorosłych! Zanim zaczniesz czytać dalej, sprawdź, czy wydano ci już dowód osobisty!


1.
Żyła sobie kiedyś - dawno, bo na początku lat 60. XX w. - w Warszawie pewna rodzina. Tata, jak to tata - surowy, ale sprawiedliwy, ostoja ładu i porządku. Głowa rodziny i fundament jej bytu ekonomicznego. Tata miał poważną i odpowiedzialną pracę. Mama, jak to mama - kapłanka domowego ogniska, troszczyła się o wszystko i wszystkich, czuła i łagodna, przekonana, że bez jej opieki rodzina nie przetrwa nawet dnia. Mama jednak (oczywiście) uznawała prymat męża jako głowy rodziny. Były też dzieci, Tomek i Tosia, wiek: młodsze nastolatki. Tosia, jak to dziewczynka, była bardzo grzeczna, uczynna i dobrze się uczyła. Jak to dziewczynka - spokojna i trochę strachliwa. Tomek, jak to chłopak - łobuz, ruchliwy i wysportowany, z głową pełną szalonych pomysłów. W szkole nie tak pilny jak siostra, czekała go poprawka z historii. Jak to u chłopaka.

Zbliżają się wakacje, które oczywiście zaplanował dla wszystkich tata. Mama pojedzie na wczasy do Ciechocinka, Tosia do cioci Isi, której pomoże w opiece nad młodszymi kuzynkami, a Tomka tata wysyła do wujka (czy też stryjka) leśniczego, który ma wziąć chłopaka w ryzy - ówczesna wersja programu "Surowi rodzice", jeszcze bez udziału kamer. W leśniczówce Tomek ma nauczyć się dyscypliny i oczywiście zakuwać do poprawki z historii. Tata nigdzie nie pojedzie, zostaje w Warszawie, musi pracować nad ważnym projektem. Oczywiście, tak robią ojcowie.


2.
Takim obrazem typowej, wzorcowej właściwie polskiej rodziny Hanna Ożogowska rozpoczyna swoją książkę "Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek", wydaną po raz pierwszy w 1961 r. Maluje ten obraz chyba tylko po to, żeby omamić czytelnika i uśpić jego czujność (a przypomnijmy, że owym czytelnikiem jest dziecko), by tym łatwiej wsączyć w jego umysł truciznę szkodliwej ideologii - tak, tak - DŻENDER (gender), zapewne na zlecenie ówczesnych komunistycznych władz. Bo spójrzmy, co się dzieje dalej: mama wyjeżdża jako pierwsza, a Tomek, zlekceważywszy "szlaban" nałożony nań przez ojca, wymyka się z domu, aby załatwić pewną "sprawę honorową", jak to określa. Mówiąc wprost i używając współczesnej terminologii, idzie wziąć udział w ustawce. Podczas jego nieobecności, niespodziewanie tacie nadarza się okazja wysłania Tomka na wakacje nie pociągiem, ale samochodem ze znajomymi. I wtedy Tosia, to niewinne wydawałoby się dziecko, prawdopodobnie jednak już skażone ideologią lewackich feministek-dżenderystek (ten fakt autorka przemilcza), aby uchronić brata przed gniewem ojca i słuszną przecież karą, przebiera się za Tomka i pozwala wsadzić do samochodu, który zabierze ją do leśniczówki wujka. Zostawia bratu liścik, w którym instruuje go, żeby przebrał się w jej sukienki i jako Tosia pojechał do cioci Isi, grając tam rolę odpowiedzialnej, starszej kuzynki. Tomek jest wściekły z powodu takiego obrotu spraw, ale (o zgrozo!) te instrukcje wypełnia!

Nie będę opisywać wszystkich bezeceństw przedstawionych w tej książce. Dość napisać, że Tosia w leśniczówce wujka uprawia sporty, jeździ konno, bierze udział w męskich zajęciach i, niestety, mężnieje (dobór słowa nieprzypadkowy) - czego dowodem jest to, że nie boi się już sama spać w ciemnym pokoju. W końcu jednak się dekonspiruje. Tomek w roli dziewczyny radzi sobie świetnie, do końca pobytu nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dla kuzynek zostaje autorytetem, a nawet wyrocznią w dziedzinie mody i fryzjerstwa. Najgorsze jednak jest to, co dzieje się po powrocie dzieci z wakacji, kiedy w końcu opowiadają rodzicom o całej maskaradzie. Ci, zamiast porządnie złoić skórę swojemu potomstwu, wydają się całą sprawą rozbawieni, a może nawet w duchu gratulują pomysłowości swoim pociechom!


3.
I w ten właśnie sposób, za pomocą niewinnej z pozoru powieści przygodowej dla młodzieży, Hanna Ożogowska próbuje podkopać podwaliny funkcjonowania zdrowego społeczeństwa. Ożogowska wmawia dzieciom, że płeć można sobie wybrać i dowolnie zmieniać, że w lipcu i sierpniu można być chłopcem, a potem znów dziewczynką! Cynicznie przekonuje, że nie wyrządza uszczerbku na psychice chłopca założenie sukienki! W tej przewrotnej książce młodego, wrażliwego czytelnika karmi się kłamliwą ideologią, wmawia się mu, że chłopiec może odgrywać rolę społeczną dziewczynki, a dziewczynka chłopca i nie ma w tym właściwie nic złego!

Trudno przecenić szkody, jakie przez ponad pół wieku ta książka wyrządziła w umysłach pokoleń młodych Polaków. Można zrozumieć, że wydawano ją wielokrotnie w czasach PRL, kiedy komunistyczne władze robiły wszytko, żeby zniszczyć ducha Narodu, a atak na podstawowe wartości, takie jak rodzina, małżeństwo i niezachwiana tożsamość płciowa był środkiem do tego celu. W tamtych czasach nakręcono również serial telewizyjny i film na podstawie tej książki. Nie można jednak pozostać obojętnym wobec faktu, że ta szkodliwa książka wciąż jest wznawiana, nie wspominając o starszych wydaniach dostępnych w antykwariatach czy na portalach aukcyjnych! Kto dopuścił do tego, że w 2003 roku w Warszawie wystawiono musical dla dzieci oparty na tej książce? Dlaczego wydaje się audiobuki?


4.
Chrońmy nasze rodziny, nie pozwalajmy, aby czerw szkodliwej ideologii dżender, zawarty w skandalicznej powieści Ożogowskiej, ciągle mógł toczyć umysły polskich dzieci! Aż strach pomyśleć, jakie jeszcze niemoralne treści mogą się kryć w innych książkach tej autorki, takich jak "Tajemnica zielonej pieczęci", "Głowa na tranzystorach", "Ucho od śledzia" czy "Za minutę pierwsza miłość". Żądajmy od władz samorządowych, aby usunięto książki Ożogowskiej z bibliotek publicznych!


Przy okazji chcę również zwrócić uwagę na twórczość dżenderysty Henryka Sienkiewicza. Zauważmy, że w "Krzyżakach" Jagienka przebiera się za giermka czy pachołka, w "Trylogii" Helena Kurcewiczówna podróżuje jako chłopak, pozbywszy się warkocza przy pomocy szabli pana Zagłoby. A jakże szkodliwym przykładem dla młodych dziewcząt jest postać Hajduczka! Nie wiem, czy to niedopatrzenie, czy celowe działanie MEN (podejrzewam to drugie), że książki te wciąż pozostają w kanonie lektur szkolnych (co prawda tylko jako lektury uzupełniające i czytane we fragmentach, ale jednak). Domagajmy się od naszych parlamentarzystów podjęcia zdecydowanych działań na rzecz całkowitego usunięcia tych niebezpiecznych dla młodzieży pozycji z listy lektur szkolnych!


Postscriptum

I. Znaczki ;) w powyższym tekście proszę sobie wstawić w miejscach, które uznacie za odpowiednie.

II. Jeśli przypadkiem jesteście znajomymi pani poseł Beaty Kempy, bardzo proszę, podeślijcie jej link do tego wpisu. Myślę, że może jej się przydać.

5.
III. Porzucając już satyrę, "Dziewczyna i chłopak..." naprawdę wpisuje się w nurt gender, a przypomnę, że książka została wydana w roku 1961, w czasach, kiedy, przynajmniej w Polsce, nikomu o gender się nawet nie śniło. Jednak interpretacja tej książki nie jest jednoznaczna. Z jednej strony, przedstawiony model rodziny jest bardzo tradycjonalistyczny i patriarchalny; wakacje się kończą i wszystko wraca do "odwiecznego" porządku: Tosia znów jest "dziewczęcą" dziewczynką, a Tomek "chłopięcym" chłopcem. Z drugiej strony, każde z nich, wcielając się w rolę drugiego, zdobywa ciekawe i rozwijające doświadczenia. Ta przebieranka ma zdecydowanie wymiar edukacyjny. (Oczywiście i Tosia, i Tomek pozostają sobą, ich płeć nie uległa deformacji czy zatarciu). 

Nie potrafię osądzić, po której stronie obecnego sporu o "ideologię DŻ." ustawiłaby się autorka, ale chyba nie ma takiej potrzeby, bo spór jest pozorny - "ideologia" gender nie istnieje. Termin gender co prawda jest stosunkowo nowy, ale określa coś, co istnieje od zawsze, odkąd istnieje człowiek: kulturowe aspekty płci. Gdyby gender nie istniało, skąd wiedzielibyśmy, że mężczyźnie "nie przystoi" chodzić w spódnicy? To kultura, a nie biologia o tym decyduje, zresztą są kultury, gdzie właśnie przystoi. (Nawiasem mówiąc, biorąc pod uwagę anatomię i fizjologię, spodnie dla mężczyzn to bardzo niedobre rozwiązanie - wbrew naturze). A gender studies to po prostu program badawczy z zakresu humanistyki, na polskich uniwersytetach obecny już od co najmniej kilkunastu lat. Czym się tu emocjonować? Natomiast książeczkę Ożogowskiej (i wiele innych podobnych książek), która w gruncie rzeczy, nie mogę tego ująć inaczej, traktuje o gender, czytali nasi rodzice, czytaliśmy my i jakoś przez to nasze społeczeństwo nie uległo degeneracji.

IV. Sienkiewicza uznałabym raczej za antyfeministę... ale chwileczkę. Postaciom kobiecym wątłym i pasywnym są jednak przeciwstawione kobiety silne i aktywne, np. Danusi Jagienka, a Krzysi Basia-Hajduczek. Oleńce zdecydowanie bardziej do twarzy z kądzielą niż z mieczem, ale daleko jej do bezwolnej istoty z pokorą czekającej na los, jaki zgotują jej mężczyźni. Więc może jednak i Sienkiewicz przyznawał kobietom prawo do samostanowienia?

V. Prywatnie jestem za "kobiecymi" kobietami i "męskimi" mężczyznami, ale nie czuję się uprawniona do narzucania innym swoich subiektywnych przekonań. Cudzysłowy były konieczne, bo odnoszę się do dominującego obecnie w naszej kulturze wzorca (czyli wzorca w zakresie gender, rzecz jasna), a nie do jakichś prawd objawionych. (Mogę się zresztą założyć, że każdy z nas widzi ten wzorzec nieco inaczej).
A jeśli biegam po obejściu z piłą, wiertarką czy łopatą, robię to z konieczności, a nie żeby zademonstrować jakąkolwiek tezę. Rzecz jasna, wolałabym w tym czasie haftować na tamborku.

VI. Nasze społeczeństwo boryka się obecnie z tyloma realnymi problemami, że wynajdywanie problemów urojonych uważam za, delikatnie mówiąc, wysoce niestosowne.

VII. Życzę wszystkim miłego weekendu i zdrowego dystansu do tego całego szumu. Nie dajmy się zwariować.
A w ogóle to heca na 14 fajerek ;)

*** 
1. Właśnie to wydanie wypożyczyłam wiele lat temu ze szkolnej biblioteki. Wydanie I, Warszawa 1961. Zdjęcie: http://klub7.w.interia.pl.
2. Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Rok wydania nieznany. Zdjęcie: allegro.pl (archiwum)
3. Audiobuk. Czyta Zofia Gładyszewska. Wydawnictwo MTJ. Dostępny w księgarnich internetowych.
4. Plakat musicalu na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej. Teatr Muzyczny Tintilo (tintilo.com). Premiera: Warszawa 2003.
5. Wydawnictwo Akapit Press, 2013. Książka aktualnie dostępna w ksiegarniach.

2 komentarze:

  1. Świetny tekst! Niestety nie jestem znajomym Beaty Kempy (a może na szczęście?...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Cóż, posłanka Kempa jakby przycichła ;)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.