czwartek, 12 listopada 2015

Stary człowiek, pszczoły i harmonika szklana. Mitch Cullin, "Pan Holmes" - recenzja


               


It was a slight trick of the mind, a game of sorts, though often beneficial: Within the rocks’ domain, he could meditate, thinking warmly of those who were gone – and later, when stepping beyond the patch, whatever grief he’d brought into the space was kept there, if only for a short time. “Mens sana in corpore sano” was his incantation, spoken once inside the patch, repeated afterword when stepping from it. “Everything comes in circles, even the poet Juvenal.”
Był to taki trik umysłu, swoista gra, która jednak często okazywała się zbawienna: w obrębie kamieni Holmes mógł oddawać się kontemplacjom, myśląc ciepło o tych, którzy odeszli – a później wychodził poza krąg, uwolniony choćby na krótką chwilę od smutku, który go przygnał między kamienie.
    Mens sana in corpore sano – brzmiało jego zaklęcie, wypowiadane po wejściu w krąg i powtarzane przy wychodzeniu. – Wszystko zatacza koła, nawet poeta Juwenalis.

Tłum. Nina Dzierżawska
                    

Zastanawia mnie zwyczaj wydawnictw promowania publikowanych książek jako czegoś zupełnie innego niż to, czym są w rzeczywistości, i sprzedawania ich tym czytelnikom, którzy w konsekwencji najprawdopodobniej poczują się rozczarowani. Coś takiego chyba przydarzyło się wydanemu we wrześniu „Panu Holmesowi”.

Książka ukazała się u nas dopiero w tym roku, ale nie jest to rzecz nowa. Mitch Cullin opublikował „A Slight Trick of the Mind” – taki jest oryginalny tytuł – w r. 2005, a więc już dekadę temu. Powieść przeżyła swoisty renesans w zeszłym roku, kiedy rozeszła się wieść o powstającej ekranizacji z Ianem McKellenem w roli głównej. Pojawiły się wznowienia, sypnęło znów recenzjami w prasie, a nawet wystosowany został pozew sądowy o naruszenie praw autorskich wobec pisarza i producentów filmu, a wobec samego Cullina również o plagiat. (Przedstawiciele spadkobierców Doyle’a twierdzą, że postać Sherlocka-Holmesa-na-emeryturze jest w USA wciąż objęta majątkowymi prawami autorskimi). To wszystko świadczy z jednej strony o sukcesie powieści, ale z drugiej o tym, że towarzyszący jej rozgłos zawdzięcza pośrednictwu wielkiego ekranu. Polski przekład też zapewne powstał na fali zainteresowania filmem (który jednak jakoś wciąż nie może się u nas doczekać dystrybucji, choć premierę na świecie miał na początku roku). Tytuł polskiej edycji nawiązuje właśnie do filmu („Mr. Holmes”) zamiast do subtelnego (i znacznie trudniejszego do przetłumaczenia) tytułu powieści. „Wyobrażasz sobie Sherlocka Holmesa na emeryturze? Masz rację, to niemożliwe!” – możemy przeczytać na skrzydełku okładki. W tym momencie przed oczami staje nam obraz dziarskiego staruszka, który pomimo trapiących go dolegliwości związanych z wiekiem, jeszcze raz dowiedzie swojego geniuszu, w błyskotliwy sposób rozwiązując jakąś niezwykle zawikłaną zagadkę kryminalną sprzed lat. Ale ten, kto właśnie tego będzie oczekiwał od „Pana Holmesa”, zapewne się zawiedzie.

Można potraktować tę powieść jako studium postaci – bodaj najsłynniejszego bohatera literatury popularnej. Ciekawe, choć to właśnie ten aspekt „Pana Holmesa” wydaje mi się najmniej interesujący. Bezpośrednie odwołania do mitu wielkiego detektywa są tutaj już nieco nużące: nie, nigdy nie nosił tej śmiesznej myśliwskiej czapki; nie, nie pali fajki; nie, nie uważał Watsona za głupca, przeciwnie, miał bardzo wysokie mniemanie o jego intelekcie. Jednak należy przyznać, że 10 lat temu, kiedy książka ukazała się po raz pierwszy, to wszystko mogło się wydawać nieporównanie bardziej świeże niż dziś.

Jest rok 1947 i Holmes, teraz dziewięćdziesięciotrzyletni, od dawna wiedzie spokojne życie emeryta na farmie gdzieś w Sussex.  Robi dokładnie to, co wszyscy emeryci świata (właśnie tak!): stara się zapełnić swój dzień pożytecznymi, sensownymi zajęciami lub przynajmniej utrzymywać takie pozory, walcząc z coraz wyraźniejszymi słabościami ciała i umysłu. Sherlock Holmes oddaje się pszczelarstwu, w którego tajniki wprowadza Rogera, czternastoletniego syna swojej gospodyni, wojennej wdowy. Poza tym prowadzi studia nad właściwościami mleczka pszczelego i żółtodrzewu pieprzowego oraz pracuje nad dziełem swojego życia, wciąż (i zapewne nigdy) niedokończonym „Kompletnym wykładem sztuki śledczej” na zmianę z wprowadzaniem poprawek do nowego wydania innego swojego dzieła, „Praktycznego poradnika pszczelarza”. 

Jednak Cullin nie tyle pisze o Holmesie na emeryturze, ile używa postaci Holmesa do opowiedzenia o innych sprawach. Jego powieść to również empatyczny obraz starości i przemijania. Podczas swojego długiego życia Sherlock Holmes pożegnał na zawsze tę garstkę osób, które były dla niego ważne. Widział kilka epok w dziejach świata, on sam też się zmienił. Umysł, tak niegdyś potężny, coraz częściej zawodzi, sen miesza się z jawą, zacierają się wydarzenia nawet sprzed chwili. „Holmes jest tworem wysoce metaforycznym, którego użyłem, żeby lepiej zrozumieć borykanie się mojego ojca z demencją”, powiedział autor w jednym z wywiadów1

Fabuła powieści rozwija się w trzech planach czasowych: teraźniejszości w Sussex wypełnionej przez pszczoły, Rogera i pisanie, niedalekiej przeszłości, czyli niedawno odbytej podróży do Japonii, dokąd Holmes udał się na zaproszenie niejakiego pana Umezaki w nadziei zakosztowania potraw z żółtodrzewu pieprzowego, ale oglądał również zgliszcza Hiroszimy, oraz zamierzchłej, detektywistycznej przeszłości Sherlocka, do której zabiera nas pisane przez niego – i ukradkiem podczytywane przez Rogera – opowiadanie o „Damie ze szklaną harmoniką”. W każdym z tych wątków mamy do czynienia z pewnego rodzaju zagadką i – być może – jej rozwiązaniem. Rozwiązania tych zagadek, jeśli Holmes może ich dostarczyć, są dosyć oczywiste. Jednak książka Cullina nie jest ani powieścią detektywistyczną, ani przygodową. Nie chodzi o rozwiązanie zagadek, chodzi o większą tajemnicę, ukrytą za każdą z nich. Mówiąc górnolotnie, o tajemnicę ludzkiej duszy.

Dla mnie Holmes z tej powieści jest przede wszystkim metaforycznym człowiekiem w masce. Maska, noszona przez niego przez całe życie (czasem w znaczeniu dosłownym), teraz zaczyna się kruszyć – albo to jemu wreszcie udaje się, powoli, kawałek po kawałku, jej pozbywać. W swojej książce, którą mogłabym nazwać piękną, Mitch Cullin z wrażliwością i elegancją pisze o potrzebie – spychanej na obrzeża świadomości, ukrywanej pod maską, a jednak niemożliwej do usunięcia – dojmującej potrzebie bliskości z drugą istotą ludzką.

Subtelna, refleksyjna proza wielorazowego użytku, dotykająca spraw ostatecznych.


***
Moja ocena: 5 (w skali szkolnej)

---
Mitch Cullin, "Pan Holmes". Przełożyła Nina Dzierżawska. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015.


1 GQ Magazine

6 komentarzy:

  1. Też nie rozumiem takich zabiegów, o jakich piszesz na początku: przedstawianie książki psychologicznej jako thrillera, albo obyczajówki jako kryminału. A potem czyta się kiepskie oceny zawiedzionych czytelników: bo miało być co innego... Masz rację, że tematyka Sherlocka Holmesa jest już z lekka wyeksploatowana na fali serialu, ale z drugiej strony świeże podejście twórców Sherlocka udowadnia, że cały czas można z tego jeszcze coś wycisnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Panu Holmesowi" też nie brak oryginalności, ale ma pecha, pojawiając się u nas dziesięć lat po premierze, po filmach z Robertem Downeyem Jr. i serialu z Cumberbatchem. Zastanawiam się, czy twórcy "Sherlocka" BBC nie inspirowali się w pewnym stopniu książką Cullina. Pan Holmes i Sherlock to bardzo różne postaci, ale w obu przypadkach podkreślona jest właśnie ta potrzeba bliskości z drugim człowiekiem, co jest wbrew tradycyjnym interpretacjom postaci Holmesa. (W trzecim sezonie serialu to było już zresztą z lekka mdlące, kiedy wszyscy co chwilę sobie mówili, jak bardzo się kochają).

      Usuń
  2. Jakoś tak przedziwnie spodziewałam się, że to może być tego rodzaju książka. Na dobrą sprawę nie wiem czemu -- może przez oglądanie zdjęć z filmu (na który też czekam), a dzięki nieznajomości tego, w jaki sposób się ją reklamuje? Przy czym ciekawa jestem właśnie tego Sherlocka w tym właśnie czasie, ten 1947: świat się zmienił, Holmes jest trochę jak legenda o przeszłości, która niby była, ale trudno ją sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też spodziewałam się książki bardziej "literackiej" niż "popowej" i nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziona. Ale nieco zaskoczona jednak tak, bo mimo wszystko wydawało mi się, że opowieść będzie osnuta wokół rozwiązywania jakiejś zagadki sprzed lat (film chyba zresztą idzie właśnie w tę stronę).

      Usuń
    2. Hm, może właśnie dlatego autor tego nie zrobił? Trochę wbrew temu, co tradycyjnie wiążemy z Holmesem?

      Usuń
    3. Myślę, że chodzi o to, że to nie jest książka "o Holmesie", tylko jego postać była dla autora odpowiednim narzędziem do opowiedzenia czegoś innego. Moim zdaniem to dobrze gra w powieści, ale jednocześnie wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że dla wielu osób to mogło być rozczarowujące.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.