wtorek, 3 listopada 2015

Sarah Waters, "Złodziejka". Pozwól się oszukać



Chciałaby panienka poznać swoją przyszłość? Można odczytać ją z kart. Król karo, rycerz pik. Królowa karo. Dwójka kier. Podróż i bogactwo. Miłość.

Ale co jest prawdą, a co grą? I kto rozdaje w niej karty?

Londyn, rok 1862. Wiatr hula, deszcz zacina, psy wyją, a ogień na kominku i nikłe płomyki lamp naftowych nie są w stanie rozproszyć mroku. W taki wieczór do domu w podejrzanym zaułku, zajmowanego przez równie podejrzanych pana Ibbsa, panią Sucksby oraz dziwną gromadkę ich „podopiecznych”, wkracza Richard Rivers zwany Dżentelmenem, i składa wychowanicy pani Sucksby propozycję nie do odrzucenia. Jej przedmiotem jest udział w iście szatańskim przedsięwzięciu. W ten sposób splatają się ścieżki Susan Trinder, sieroty z półświatka, córki morderczyni, i Maud Lilly, panienki z wyższych sfer, również sieroty, która od swego wuja i opiekuna – w tym miejscu nazwijmy go bibliofilem – otrzymała nader szczególne wychowanie. Wkrótce Susan opuszcza Londyn i udaje się na wieś, do posiadłości Briar, gdzie zostaje pokojówką panny Lilly. Jeśli wiecie cokolwiek o pisarstwie Sary Waters, to możecie się domyślić, że między młodymi kobietami, a właściwie dziewczynami, które dopiero poznają same siebie, coś się wydarzy. Coś, czego żadna z nich się nie spodziewała. To jednak dopiero początek tej opowieści, bo przecież Susan nie przybyła do Briar tylko po to, żeby ubierać panienkę i dotrzymywać jej towarzystwa. Powierzono jej jeszcze inne zadanie, które skrzętnie skrywa przed Maud.


„Złodziejka” to pastisz powieści wiktoriańskiej napisany przez literaturoznawczynię, która z literatury tej epoki się doktoryzowała. Jak zwykle u Waters znajdziemy dbałość o szczegóły, świetne wyczucie klimatu i stylu epoki. Ale to literacka gra, a nie proste naśladownictwo. Powieść nastrojem przypomina utwory Dickensa, Collinsa czy Le Fanu (o nim jeszcze wspomnę), jednak pisarka otwarcie porusza kwestie, które w prozie dziewiętnastowiecznej mogłyby się pojawić tylko w bardzo zawoalowanej formie. I w wiktoriański kostium przebiera całkiem współczesną myśl. Duszna i mroczna atmosfera dworu Briar, gdzie nic nie jest takie, jakim się wydaje, jest również obrazem pogrążonego w hipokryzji wiktoriańskiego społeczeństwa.

Pisanie o „Złodziejce” jest trudnym zadaniem, bo niebezpieczeństwo, że zdradzi się za dużo i odbierze czytelnikowi przyjemność z odkrywania zawiłości fabuły, jest w tym przypadku wyjątkowo duże. Nie jestem pewna, czy i to nie będzie za wiele, a jednak muszę to napisać: w kategorii „zaskakujący zwrot akcji” Sarah Waters zdobyła mistrzostwo świata. Gdybym miała podać jedną powieść ilustrującą ten termin, wymieniłabym „Złodziejkę”. A przecież czytelnik spodziewa się zaskoczenia, wie, że na drodze muszą się pojawić zakręty, jest czujny, rozgląda się uważnie. Mimo to – daje się wywieść w pole.

Nie wiem, czy powinnam „Złodziejkę” określić jako powieść przygodową, obyczajową, czy thriller (a może romans?), ale nie ma to chyba większego znaczenia. Z wartką akcją, wędrówką po wszystkich sferach społecznych, ciekawymi portretami psychologicznymi, kryminalną intrygą, zdradzonymi uczuciami i tajemnicą sięgającą wiele lat wstecz jest wszystkim tym po trochu, ale także czymś więcej, a przede wszystkim – wciągającą lekturą. Jednak w tym miejscu muszę przyznać, że „Złodziejka” padła w pewnym sensie ofiarą talentu swojej autorki. Po istnym trzęsieniu ziemi, jakim był pierwszy ze zwrotów akcji, pisarka stara się ten zabieg powtórzyć jeszcze dwukrotnie, ale już z gorszym skutkiem – kolejne zwroty akcji są dużo łatwiejsze do przewidzenia, właściwie nawet do tego stopnia, że zaskoczeni są tylko bohaterowie tym, co ja wiedziałam już od dawna. Kiedy akcja przenosi się do zakładu dla obłąkanych (w każdej szanującej się powieści wiktoriańskiej powinien się pojawić zakład dla obłąkanych albo więzienie dla dłużników, a najlepiej obie te instytucje), powieść jakby traci impet, a poznanie dalszych losów bohaterek przestaje być palącą potrzebą. W każdym razie takie były moje odczucia. Jednak samym akcentem końcowym, dosyć przewrotnym, autorce znów udało się mnie zaskoczyć i ponownie zmusić do zrewidowania poglądów. Dlatego jeśli podobnie jak ja przeżyjecie w trakcie lektury spadek napięcia, mimo wszystko zalecam wytrwanie do końca.

Oczywiście nie należy traktować powyższych uwag jako ciężkich zarzutów – książkę zdecydowanie polecam. I choć aby się nią cieszyć nie jest koniecznie potrzebna żadna szczególna wiedza historycznoliteracka, to jednak taka wiedza pomoże nam wznieść się na wyższy poziom odbioru i docenić, w jak inteligentny i twórczy sposób Sarah Waters igra sobie z wiktoriańskimi motywami. Dlatego jako wstęp do „Złodziejki” polecam „Stryja Silasa” Sheridana Le Fanu. Niewinne młode dziewczę – imię Maud jest wyraźną aluzją – wychowywane w osamotnieniu z dala od świata, ponury wiejski dwór na uboczu i dosyć demoniczny staruszek, u Le Fanu stryj, u Waters wuj (ale jeden i drugi to przecież uncle) oraz łowca posagów. Sprawdźcie, jak te motywy wykorzystał Le Fanu, a później przeczytajcie, co z nimi zrobiła Sarah Waters – satysfakcja gwarantowana. Ja niestety czytałam te powieści w odwrotnej kolejności, więc ten aspekt „Złodziejki” mogłam docenić dopiero post factum.




Posłuchajcie, jak Sarah Waters opowiadała o "Złodziejce" w BBC Radio 4 Bookclub (Uwaga!!! są spoilery):
http://bbc.in/McTLEV
---
Sarah Waters, „Złodziejka”. Przełożyła Magdalena Gawlik-Małkowska. Prószyński i S-ka, Warszawa 2004.

11 komentarzy:

  1. Widzę, że czytamy to samo - wczoraj skończyłam lekturę "Złodziejki" i właśnie się głowię nad tym, co napisać, żeby... nie napisać za dużo ;-).
    "Złodziejce" udało się utrzymać mnie w szachu i niewiedzy praktycznie do ostatniej strony (lubię to!), choć to prawda, że to od pierwszego zwrotu akcji najbardziej kręci się w głowie. Zastanawiałam się, jak najlepiej powieść sklasyfikować (to prawda, jest tu wszystkiego po trochu) i doszłam do wniosku, że "Złodziejka" jest doskonałym dreszczowcem psychologicznym. Lepszego określenia nie znajduję! :-)
    Le Fanu muszę przeczytać. Coraz bardziej wciągają mnie wiktoriańskie historie. Ale to potem, najpierw "Emma". Choć po lekturze Waters intryguje również nieco cięższy
    kaliber - Ashbee! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Złodziejka" to moja lektura jeszcze z lata (stąd płatki róż na zdjęciu), ale stwierdziłam, że muszę naprzemiennie opisywać książki "świeże" i "zaległe", bo inaczej będzie "zalegać" mi coraz więcej. Czekam w takim razie na Twoją notkę :)
      Moje zainteresowanie w trakcie czytania osłabło chyba z tego powodu, że Waters idzie bardziej w sensację, niż w psychologię. Zresztą jeśli chodzi o mój odbiór jej książek, to one zawsze mają świetną pierwszą część i słabszą trzecią.
      Hmm... Ashbee? Czyżbyś chciała poznać pierwowzór uroczego wujaszka Maud?

      "Emma" - świetnie!

      Usuń
    2. Świeżość płatków mnie trochę zastanowiła (potrafisz przyciągnąć uwagę zdjęciami!), ale pomyślałam, że może masz szklarnię? ;-) Ja niestety muszę opisywać lektury "na bieżąco", potem miałabym problem z pamięcią wszystkich szczegółów i wrażeń, które, im jestem starsza, tym szybciej gdzieś się lubią ulatniać. Choć lubię tłumaczyć to tym, że być może czytam za dużo ;-)
      Co do Waters, wybaczyłabym fakt, że tempo i umiejętność trzymania w napięciu gdzieś się po drodze czasem gubią; gorzej, że same zakończenia jej powieści pozostawiają we mnie mieszane uczucia. "Złodziejce" napisałabym inny "the end", a ten z "Za ścianą" pozostawił mnie w niemej rozpaczy. Nie cierpię literackich niedomówień!
      Tak, korci mnie Ashbee i spisy ksiąg zakazanych ;-)
      P.S. Jak przeczytam "Emmę", dam znać via e-mail o pomysłach i inspiracjach.

      Usuń
    3. Robię sobie notatki z tych najbardziej ulotnych rzeczy. A poza tym odkąd prowadzę blog czytelniczy to czytam jakby mniej ;) Szklarni nie mam, ale moja New Dawn (bladoróżowa) jeszcze kwitnie, więc zdjęcia do "Pana Holmesa" - też już od paru tygodni czeka na opisanie - będą z różami jesiennymi ;)

      Do zakończeń ja akurat nie mam zastrzeżeń, z wyjątkiem zakończenia "Ktoś we mnie", które wydało mi się raczej tanim chwytem. Zakończenie "Złodziejki" mi się podobało. Obie dziewczyny, które w równym stopniu były ofiarami, jakoś się po tym wszystkim pozbierały. Happy end, choć z twistem ;)

      Bardzo się ciesze, że weźmiesz udział w Emmowym festiwalu!

      Usuń
    4. Piękna jest ta jesienna odmiana, przed chwilą obejrzałam ją w Google. Uwielbiam róże, a New Dawn jest taka... mięsista i wielopłatkowa. Śliczna. Trochę przypomina nowe odmiany goździków (niestety nie znam ich nazwy), choć, rzecz jasna, to zupełnie inna kwiatowa liga ;-)
      W zakończeniu "Złodziejki" zaskoczyła mnie jedynie Maud (i to jak!), choć większej "ikry" spodziewałam się po Susan. W końcu to ona była złodziejką (choć, z drugiej strony, czy nie były nimi obie?).
      Tytułowa "Emma" wybitnie mnie irytuje, a to rzadka rzecz, żeby bohaterowi literackiemu udało się mnie zdenerwować. Zobaczymy, co z tych nerwów wymyślę ;-)

      Usuń
    5. Tak, to właśnie miałam na myśli, że Maud zaskakuje. To zakończenie jest przewrotne, ale podoba mi się, że Maud w końcu nie zgodziła się na rolę ofiary i potrafiła to, jak ją skrzywdzono (bo inaczej nie można nazwać "edukacji", której poddał ją wuj) obrócić na swoją korzyść.

      Emma irytuje - to prawidłowo, Austen założyła sobie, że stworzy bohaterkę, której nikt nie będzie lubił. Jak widać, to jej się świetnie udało :) Jestem bardzo ciekawa, do czego się posuniesz z tej irytacji ;)

      Usuń
  2. Czytałam jedną książkę Waters - fajna, ale też nie w stu procentach. Mimo wszystko, na pewno wrócę do jej twórczości. Ta książka zapowiada się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ciekawa, zapewniam, ale im mniej się wie o fabule, tym lepiej :) I wydaje mi się, że "Złodziejka" jest właśnie tą książką Waters, która może spodobać się najszerszej grupie czytelników, jest dosyć "przebojowa", a można też szukać drugiego dna :)

      Usuń
  3. "Złodziejka" była moim pierwszym spotkaniem z Waters, na pewno nie ostatnim. Świetnie się przy niej bawiłam, a i zaskoczenie było pierwszorzędne, choć powinnam się była tego spodziewać ;) Muszę Ci jednak przyznać rację, że dalsze części, a przede wszystkim zakończenia, które miały być trzęsieniem ziemi, nie przyniosły już takich odczuć i łatwo było je przewidzieć. Nie zmienia to faktu, że powieść i tak trzyma w napięciu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze jest możliwe, żeby po trzęsieniu ziemi napięcie jeszcze rosło. Ale w samej końcówce Maud jednak mnie zaskoczyła. No i triumf kobiet nad męską opresją :)

      Usuń
  4. A mnie zwroty akcji faktycznie zaskoczyły, choć jako całość nie oceniłam tej powieści jakoś specjalnie wysoko

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.