piątek, 5 czerwca 2015

Znowu w Cranford



Często miałam okazję zauważyć, jak w Cranford umiano wykorzystywać wszystkie drobiazgi i możliwości: jak zbierano płatki róż, nim spadły, aby uczynić z nich potpourri w szklanych słoiczkach dla kogoś pozbawionego ogrodu: małe bukieciki kwiatów lawendy posyłano znajomym z miasta, aby trzymali je w szufladach albo na trociczki w pokoju chorego. W Cranford dbano o rzeczy, którymi gdzie indziej pogardzano, i troszczono się o sprawy, którym gdzie indziej nie chciano by poświęcić chwili czasu.
- E.Gaskell, "Panie z Cranford". Tłum. Aldona Szpakowska


Życzę wszystkim miłej drugiej części "długiego weekendu". Ja postaram się ją wykorzystać na napisanie zaległych notek książkowych - sporo książek nazbierało mi się w kolejce, ale obecna pora roku (co zresztą poniekąd widać na zdjęciu powyżej) nie sprzyja pisaniu. Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić zaległości, więc w przyszłym tygodniu zapraszam już na wpisy bardziej rzeczowe.

2 komentarze:

  1. Tak! To mnie też ujęło, to robienie drobnostek, które są takie szalenie przyjemne i miłe dla innych, a przecież niekoniecznie takich, które zabierają dużo czasu. A tu jeszcze wcielone w czyn, no, no, moc literatury :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Cranford zawsze miło jest wrócić :) Ale przyznam się, że z róż robię nie potpourri, a konfitury ;)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.