wtorek, 31 marca 2015

Martwa natura z książką: w brązach, przedwiosennie




 



"Dziewczęta z Nowolipek" Gojawiczyńskiej z r. 1947.
"Dwa bieguny" Orzeszkowej z r. 1950.
Książka bez strony tytułowej ("Somosierra" Wacława Gąsiorowskiego).

niedziela, 29 marca 2015

SZTUKA CZYTANIA: Służąca


*** William McGregor Paxton (1869-1941), "Służąca" ***


Amerykański artysta William McGregor Paxton był szczególnie znany z eleganckich, wysublimowanych portretów kobiet i scen z ich udziałem we wnętrzach. Zaczytana panna służąca też wygląda bardzo subtelnie.

czwartek, 26 marca 2015

Opowieść o prawdziwej kobiecie. "Wędrówka Joanny" i "Ludzie z wosku" Ewy Szelburg-Zarembiny




  
Wiedziała przecież tylko tyle, że gdzieś tam był świat, po którym chodzili ludzie, którzy umieli leczyć ciała z chorób, uzdrawiać dusze z grzechów, cieszyć oczy barwami farb, a uszy dźwiękami instrumentów, i tacy, którzy po imieniu nazywali gwiazdy… Ale to wszystko byli mężczyźni. Gdyby ona urodziła się choć tamtym chłopcem na fotografii, opartym o gipsową kolumnę, w szkolnym mundurze z guzikami, z książką w ręce, może danym by jej było spotkać się z nimi. Bo gdyby była kobietą nawet tak piękną jak Róża, na jej drodze z pewnością stanąłby tylko Szczęsny Dederko.
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”

***
„Wędrówka Joanny” i „Ludzie z wosku” , wydane po raz pierwszy w r. 1935 i 1936, to pierwsze tomy cyklu „Rzeka kłamstwa”, początkowo zaplanowanego przez autorkę jako trylogia, ostatecznie zamkniętego już w latach powojennych w pięciu tomach. Kiedy czytam „Wędrówkę Joanny”, a potem „Ludzi z wosku”, o życiu Ewy Szelburg-Zarembiny i jej twórczości dla dorosłych nie wiem właściwie nic. Chwilowo tak jest lepiej, jestem sam na sam z tekstem, nieobciążona balastem wiedzy o genezie utworu, życiorysie autora i jego poglądach, o recepcji jego dzieła. Pamiętam tylko, że kiedy zaczęłam szkołę – a było to dokładnie w roku śmierci pisarki – półki mojej szkolnej biblioteki, i zapewne szkolnych bibliotek w całym kraju, pełne były jej książek. Jest więc oczywiste, że autorka o takim statusie nie mogła być kontestatorką ówcześnie obowiązującego ustroju. Musiała się z nim – co najmniej – w jakiś sposób zgodzić.

Nietrudno sobie wyobrazić, że „władza ludowa” mogła łaskawym okiem spoglądać na autorkę tych dwóch powieści (po wojnie zostały wznowione w r. 1947 i 48). W najbardziej prymitywnej interpretacji mogły uchodzić za obraz niedoli prostego ludu wyzyskiwanego przez panów. To również tłumaczyłoby, dlaczego potem popadły w zapomnienie. Ale sprawa nie jest tak prosta, powieści Szelburg-Zarembiny zdecydowanie nie są propagandą, są literaturą, i to bardzo dobrą, zupełnie niesłusznie odesłaną do lamusa. Miałabym ochotę napisać, że to literatura kobieca, ale żeby uniknąć nieporozumień lepiej będzie, jeśli użyję określenia: feministyczna. Kobieca w takim sensie, jak „Noce i dnie” Dąbrowskiej albo „Krystyna córka Lavransa” Sigrid Undset. W opozycji do „literatury kobiecej”, opowiadającej o kobiecie zmyślonej (słowa „zmyślenie” nie używam tu oczywiście w znaczeniu „fikcja”), te książki są opowieścią o życiu kobiety prawdziwej, która „ma dość siły, żeby udźwignąć życie, jakie jej przypadło. I nie ustanie przed metą.”1 Życiu raczej gorzkim, jeśli zdarzają się w nim niedziele, słono trzeba za nie zapłacić.

Jest koniec XIX w. Jedenastoletnia Joanna jest wiejską dziewczyną, urodzoną jako córka młynarza, a więc w stosunkowo zamożnej kaście. Jednak wszelkie „przywileje”, jakie mogły wynikać z tego urodzenia, odebrało Joannie sieroctwo. I tak pewnego dnia macocha Wincenta pakuje mały węzełek i wysyła dziewczynkę z domu przy młynie do wuja i wujenki. Będziesz tam za córkę - mówi. Ale to dopiero początek wędrówki Joanny.

Podziwiam warsztat pisarski Ewy Szelburg-Zarembiny. Urodę i obrazowość języka. Wiele mówiące niedomówienia. Sposób prowadzenia narracji za pomocą bardzo plastycznie przedstawionych epizodów, z których każdy mógłby stanowić osobną nowelę. Możemy prawie zobaczyć pogrzeb młodego Celestyna, trzeciego już męża pięknej Wincenty, i wdowę pochylająca się nad trumną; małą dziewczynkę wędrującą samotnie nieznaną drogą z dwoma czerwonymi jabłkami w węzełku; niemal rajski ogród, a w nim młodego ogrodnika i piękną dziewczynę, opiekująca się gromadką dzieci. Ale również spalony młyn, a w nim ciała nieszczęśliwej Krystyny i jej nowo narodzonego dziecka; leżącą na klepisku wiejskiej chaty, w nędzy i brudzie, niemal zagłodzoną położnicę i jej niemowlę, wiezione na wozie ciała zabitych przez chłopów Cyganów. Świat, w którym żyje Joanna, jest okrutny i obojętny, ale Szelburg-Zarembina opisuje go w sposób dziwnie piękny, poetycki. 

„Realizm magiczny” to co prawda określenie zupełnie innej literatury, ale w pewien sposób pasuje też do „Wędrówki Joanny”. Pisarka umiejętnie łączy brutalny realizm z baśniowością, naturalizm zestawia z echami wierzeń i legend ludowych – taka jest wyprawa Joanny po dobry, nieswarliwy ogień i epizod zaklinania szczurów, których plaga nawiedziła wieś. Zresztą sam motyw wędrówki też jest baśniowy – sytuacje, z którymi styka się Joanna w każdym domu, do którego trafia, przypominają próby, jakim poddawane są bohaterki baśni. Jeżeli dziewczyna pomyślnie przejdzie próby i nie ustanie w drodze, zdobędzie mądrość i odnajdzie swoje miejsce w życiu, a na końcu tej drogi czeka ją – szczęście? Z drugiej strony wiemy przecież, że Joanna nie do szczęścia się urodziła. Jednak rzeczywiście wydaje się, że po latach tułaczki  („cudze domy, przez które przechodziła ze smutkiem, ze wstydem, z nienawiścią, ze strachem, i - ludzie obcy w tych domach, którzy ją mijali potrącając, napastując lub wcale jej nie widząc”2) Joanna odnajduje miłość i szczęście w osobie – nie, nie księcia – pięknego młodego ogrodnika.

„Wędrówki Joanny” nie można traktować jako odrębnej całości. Autorka ujęła wprawdzie powieść w kompozycyjną klamrę – rozpoczyna od sceny pogrzebu, a kończy narodzinami córki Joanny – ale w ostatnich rozdziałach otwiera nowy wątek, wiemy, że mozolna wędrówka Joanny będzie trwała nadal. Tam, gdzie Szelburg-Zarembina-autorka baśni mogłaby napisać: i żyli długo i szczęśliwie, Szelburg-Zarembina-powieściopisarka wprowadza do opowieści świekrę Joanny. Pani Cezaryna nie uosabia matczynej czułości (której Joanna tak pragnęła, a której nigdy nie zaznała), jej przybycie przypomina raczej o wrogim świecie, przed którym nasi bohaterowie nie będą w stanie się obronić.

„Ludzie z wosku” podejmują opowieść w miejscu, gdzie urywa się „Wędrówka…”.  To historia małżeńskiego życia Joanny. Miłość, nawet odwzajemniona i potwierdzona złotą obrączką, to jednak nie to samo, co szczęście. Wraz z chorobą Kaja, męża Joanny, który nie jest już w stanie wykonywać zawodu ogrodnika, na młodą rodzinę spada nędza, a Joanna musi przejąć na swoje barki cały ciężar utrzymania męża, dziecka i siebie. Wieje wiatr historii. Jest rok 1905, Rosja walczy z Japonią, a Joanna, znalazłszy się na krótko w Warszawie, ociera się o rewolucję, bierze udział w ulicznych protestach. W kraju trwa ferment, znów budzą się aspiracje narodowe, ale do głosu dochodzą również te społeczne. Ścierają się ze sobą PPS i endecja. Te wydarzenia są pokazane z perspektywy Joanny oraz jej córeczki Salomei. 

W prozie Szelburg-Zarembiny widać wyraźnie jej wrażliwość na kwestie społeczne, w szczególności sytuację kobiet. Oprócz Joanny i całej galerii drugoplanowych postaci kobiecych, w ten lub inny sposób tragicznych, w obu powieściach znajdziemy rzeszę kobiet bezimiennych.
    – „O, Maryjo, wspomóż nas.” – Zginając się w proszalnych pokłonach drgały grzbiety kobiet, wyschnięte, krzywe, zgarbione od bezustannej ciężkiej pracy. Trzęsły się, wsparte o kolana, słabe, miękkie brzuchy, pełne chorych wnętrzności, nadwerężonych częstymi porodami i jeszcze częstszym ronieniem.
    – „Maria może nas wspomóc”. 
    Wygryzione przez kuchenny ogień, przez swąd żelazek, przez mydlane opary, przez gorzką słoność codziennych łez – oczy ich szukały pilnie spojrzenia świętego obrazu, które to spojrzenie jest Nieustającą Pomoc niosące. 
    – „Maria może nas wspomóc”. 
    Nie starzejące się nigdy dziewczęce serca biją pod zwiotczałymi, obwisłymi, wyssanymi piersiami. Wołają ufnie przez spierzchnięte usta:
    – „Maria nas wspomoże!3 

Ale to nie wielka historia i polityka, nie dramat w skali społecznej, a osobista historia Joanny, Kaja i ich córeczki Mei i kameralny dramat tej małej rodziny najbardziej mnie w „Ludziach z wosku” interesują. Joanna i Kaj nie mają niczego, oprócz dumy i honoru. Oboje zbyt dobrzy, żeby im mogło być dobrze w życiu. On łatwo zjednuje sympatię wszystkich, lecz ile warta jest ta sympatia? Ona przeciwnie. Joanna dumna, nieprzejednana, bezkompromisowa, choć równocześnie wrażliwa, współczująca i uczynna nie jest osobą łatwo dającą się lubić, zbyt się różni od otaczających ją kobiet. Ewa Szelburg-Zarembina opisuje losy tej pary i ich miłość, którą można określić jedynie jako tragiczną, w sposób przejmujący i rozdzierająco smutny. 

 ***

Po przeczytaniu „Wędrówki...” i „Ludzi z wosku” zaglądam do hasła poświęconego Ewie Szelburg-Zarembinie w Wikipedii (nawiasem mówiąc, daty pierwszego wydania tych dwóch powieści są tam błędnie podane). Teraz staje się dla mnie jasne, że pisarka Joanny i Kaja nie stworzyła z wyobraźni, nadała fikcyjną formę postaciom własnych rodziców, a dzieciństwo małej Salomei było dzieciństwem Ireny Ewy Szelburg. Ta wiedza nie była mi jednak potrzebna, żeby się tymi książkami zachwycić, a Joannę, ich bohaterkę uznać za kobietę z krwi i kości.

***
Do sięgnięcia po powieści Ewy Szelburg-Zarembiny zainspirował mnie wpis na blogu Czytanki Anki dotyczący "Śladów nieobecności", eseju biograficznego poświęconego tej pisarce. Tej książki jeszcze nie znam, ale do twórczości Ewy Szelburg-Zarembiny z pewnością będę wracać.

*** Dom młynarza - początek XX w. ***
---  
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”, „Ludzie z wosku”. W: „Dzieła, tom piąty”, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1971. 
   
1,3„Ludzie z wosku”
2„Wędrówka Joanny”


niedziela, 22 marca 2015

SZTUKA CZYTANIA: Madonna z książką


25. marca przypada święto Zwiastowania Pańskiego, z tej okazji dziś druga odsłona cyklu "Madonna z książką". Oczywiście przedstawiam scenę zwiastowania.


*** Rogier van der Weyden (1400-1464), "Zwiastowanie" ***


Maria na obrazie Rogiera van der Weydena jest zamożną niderlandzką mieszczanką. Archanioł Gabriel zastał ją w chwili modlitwy, prawdopodobnie czytała godzinki. To częsty motyw w przedstawieniach sceny zwiastowania. Zwracają uwagę dłonie Marii, odcinające się od czarnej szaty: lewa odkładająca książkę, prawa unosząca się w geście - zdziwienia? niedowierzania? akceptacji? Artysta realistycznie i niezwykle drobiazgowo odmalował gotyckie wnętrze: posadzkę, umeblowanie, kominek. Krajobraz za oknem też jest przedstawiony szczegółowo. Przedmioty na obrazie mają oczywiście symboliczne znaczenie. Na kominku stoją - namalowane z precyzją godną martwej natury - karafka z wodą, zapewne symbol chrztu, i owoce granatu, symbol męki Chrystusa. Taka też jest zapewne symbolika purpury, którą pokryte jest wielkie łoże z baldachimem. Ale biała lilia stojąca w wazonie na podłodze symbolizuje czystość i niewinność Marii.





Obraz jest środkową częścią tryptyku, namalowanego pomiędzy rokiem 1434 a 1454. Obecnie znajduje się w Luwrze (a skrzydła boczne, przedstawiające fundatora i nawiedzenie św. Elżbiety, w Galleria Sabauda w Turynie).

piątek, 20 marca 2015

Szczurołap




Nie mówił on już nic. Sięgnął za pazuchę. Wyjął niewielki przedmiot, który prawie cały mieścił mu się w garści. Była to piszczałka. Zwykła drewniana piszczałka, pomalowana na czerwono i żółto, jaką za parę groszy można kupić na każdym odpuście… Ludzie popatrzyli po sobie. Na szerokich twarzach ukazały się migające uśmiechy. Trącali się łokciami i pokazywali nieznacznie ruchem głów na rozczerwienioną Marynę, która już zaczęła się przepychać ku Cyganowi. Ale oto Cygan przyłożył do ust piszczałę i zadmuchał w nią. Maryna przystanęła. Ludzie poniechali wszelkiego ruchu. Wszyscy wparli się oczami w piszczałkę Cygana. Z piszczałki wyszedł ton dziwny bardzo, niedźwięczny wcale, a wysoki, przeszywający jak najcieńszy stalowy włos, ukuty z samego ostrza… drżał, giął się, zwijał… Ludzie z przeszytymi sercami odstąpili pobladłą ławą od grającego na piszczałce Cygana. Cofnęli się o krok i znowu zastygli, czekając z naprężeniem. (…)
Cygan grał. Oczy miał przymknięte. Powoli, nie śpiesząc się, wydmuchiwał z drewnianej piszczałki wciąż ten sam ton cienki, natrętny, naglący.
                …Pod progiem stajni, nad samą ziemią, mignął mały, szary cień. Znikł.
                Po stłoczonej gromadzie ludzi przeszło drżące westchnienie.
                Cygan grał, nie odejmując piszczałki od warg. Ponawiał wciąż i wciąż to jedno wezwanie.
                …Pod progiem stajni przesunęły się teraz małe, szare cienie, trzy… cztery… pięć… (…)
                Cygan coraz szybciej, coraz gwałtowniej dmuchał teraz w piszczałkę. I oto coraz więcej szarych cieni zaczęło ukazywać się pod ścianami budynków.
                Joanna przestała liczyć.
                Szczury wyłaziły zewsząd: ze stajni, z obory, z chlewów, z dalekiego spichrza. Przeciskały się szparami w drzwiach, nadprożami. Spuszczały się po belkowanych ścianach z okienek, zsuwały się na pazurach po murze, kicały ciężko na ziemię spod dachowych okapów. Szły prosto na wabiący głos drewnianej piszczałki.
Ewa Szelburg-Zarembina, "Wędrówka Joanny"


---
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”. W: „Dzieła, tom piąty”, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1971.

niedziela, 15 marca 2015

SZTUKA CZYTANIA: Czytanie w wyższych sferach



*** Philip Alexius de László (1869-1937), "Wicehrabia i wicehrabina Lee of Fareham we wnętrzu (1925)" *** 


László urodził się na Węgrzech w ubogiej żydowskiej rodzinie, jako najstarszy syn krawca i szwaczki. Nie poszedł jednak w ślady rodziców i rozpoczął studia na akademii sztuk pięknych. W r. 1892 w Monachium poznał Lucy Madeleine Guinness (tak, z tych Guinnessów). Przez kilka lat zabraniano im się się spotykać, w końcu w r. 1900 pobrali się. Zanim to nastąpiło, László zdążył namalować portret cesarza Franciszka Józefa, Papieża Leona XIII i wielu innych osobistości. Karierę portrecisty wyższych sfer kontynuował po ślubie. Malował arystokratów, polityków, członków europejskich rodzin królewskich. W 1912 r. otrzymał węgierski tytuł szlachecki. W 1914 roku został obywatelem brytyjskim. Z Lucy doczekał się sześciorga dzieci. Zadziwiająca droga - z zakładu krawieckiego w Budapeszcie na angielskie arystokratyczne salony.

środa, 11 marca 2015

Porady ogrodnicze Lucy Maud Montgomery


Ten wpis ma dwa źródła inspiracji. Pierwszym jest blog zacofanego.w.lekturze, który niedawno przytoczył ciekawy, a nawet doniosły fragment dzienników Lucy Maud Montgomery. Pisarka opisuje w nim moment, kiedy stała się - pisarką właśnie. Drugim źródłem "natchnienia" jest pora roku.

Powoli zbliża się dla mnie ten okres, kiedy czytanie jako ulubiona forma spędzania wolnego czasu będzie musiało ustąpić pierwszeństwa jeszcze bardziej ulubionemu (oczywiście) koszeniu trawnika, wyrywaniu chwastów, nawożeniu, podlewaniu, przycinaniu itd... Co mnie z jednej strony cieszy, ale z drugiej przytłacza. Zanim to jednak nastąpi - jeszcze chwila z książką. Tą książką są wspomniane wyżej dzienniki, a oto rozważania ogrodnicze ich autorki:


Nic na świecie nie ma w sobie tyle słodyczy co prawdziwy, "staroświecki" ogród. (...)
Staroświecki ogród musi posiadać pewne cechy, bez których nie byłby sobą. Podobnie jak poezja, rodzi się z talentu, nie pracy - jego rozkwit jest wynikiem długich lat poświęcenia i troski. Psuje go nawet najdrobniejsza oznaka nowoczesności.

Po pierwsze, musi być ustroniem odciętym od świata - "zamkniętym ogrodem", najlepiej okolonym wierzbami, jabłoniami lub jodłami. Musi mieć schludne ścieżki, obrzeżone płaskimi muszlami lub trawą o szerokich źdźbłach, a ponadto muszą w nim rosnąć kwiaty typowe dla starych ogrodów i rzadko widywane w dzisiejszych katalogach - byliny posadzone ręką babci przed kilkudziesięciu laty. Powinny tam być maki podobne do wytwornych dam w sutych, jedwabnych sukniach, "stulistne" róże - ciężkie, różowe i soczyste. Lilie tygrysie niczym wartownicy w przepysznych strojach, "goździki brodate" w pasiastych szatach, lak wonny - ulubieniec mojego dzieciństwa, kłujące i pierzaste boże drzewko, żółte narcyzy, malwy przypominające panny, które pysznią się swą urodą, purpurowe storczyki, różowo-biały "piżmaczek", melisa i spirea, mydlnica w liliowej
sukni z koronką, białe jak śnieg "czerwcowe lilie", karmazynowe piwonie - "pinie", aksamitnookie "irlandzkie pierwiosnki", które nie są pierwiosnkami ani nie są irlandzkie, szałwia i szarłat - a wszystko to stosownie przemieszane.
 

Drogie, stare ogrody! sama ich woń jest błogosławieństwem. *


Co sądzicie o takim projekcie ogrodu? Czyż wszystko stosownie przemieszane nie jest najlepszą poradą dotyczącą planowania ogrodu, jaką można sobie wyobrazić? Intryguje mnie okolenie wierzbami i ścieżki obrzeżone płaskimi muszlami lub trawą o szerokich źdźbłach. (Nawiasem mówiąc, o ile dobrze pamiętam, to kapitan Jim obrzeżył rabaty Ani muszlami, w ogrodzie jej Wymarzonego Domu). Dobór roślin zasługuje na uznanie (prawdopodobnie, bo nie wszystkie jestem w stanie zidentyfikować), ale dodałabym koniecznie naparstnicę purpurową, łubin i dalie. No i nie zapominajmy o konwaliach, bez nich staroświecki ogród na pewno się nie obejdzie. Zwłaszcza taki,
którego woń jest błogosławieństwem.

Wpis ilustrowałam zdjęciami mojego własnego ogrodu, z lipca ubiegłego roku. Róże stulistne - zgadzam się z LMM - są nad wyraz godne polecenia, ciężkie, różowe i soczyste, dokładnie takie, jak je opisała (owszem, posiadam), ale ta z przedostatniego zdjęcia, róża aptekarzy (Rosa gallica officinalis) też wpisuje się w klimat staroświeckiego ogrodu - uprawiano ją już w ogrodach czternastowiecznych! A gdyby ktoś miał ochotę spędzić wakacje w tym ogrodzie (co nie oznacza, że ze mną), to uprzejmie informuję, że jest taka możliwość. Na pasku bocznym (na samym końcu) znajduje się link do strony internetowej mojego "obiektu", do której odsyłam zainteresowanych.






 

---
* Lucy Maud Montgomery, "Uwięziona dusza. Pamiętniki 1898-1910". Przekład: Ewa Horodyska. Nasza Księgarnia, Warszawa 1998.