Kiedy Deborah Harkness, na co dzień profesor historii na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, zabrała się za pisanie swojej pierwszej powieści, postanowiła zdyskontować sukces kilku popularnych serii książkowych końca XX i początku XXI w. To się udało, bo powieść "A Discovery of Witches" (po polsku ukazała się jako "Księga czarownic"), wydana w 2011, została bestsellerem - tak samo jak jej dwie kontynuacje: "Shadow of Night" ("Cień nocy") i "The Book of Life" ("Księga życia"). Całość znana jest jako "All Souls Trilogy", a po polsku jako "Księga wszystkich dusz". Książki stały się też podstawą serialu telewizyjnego, którego drugi sezon będzie miał premierę w styczniu.
Inspiracje są dosyć oczywiste, Harkness włączyła się przede wszystkim w - chyba najbardziej wyraźny w popkulturze pierwszej/drugiej dekady XXI w. - trend wampiryczny. Tak, oprócz tytułowych czarownic, w świecie tej trylogii istnieją również wampiry (a także trzeci gatunek (?) "istot" - demony, ale o nich może za chwilę). "Księga czarownic" bywa określana jako saga "Zmierzch" dla dorosłych - wampiry (i czarownice) zamiast w amerykańskim liceum ukrywają się w środowisku akademickim, jako błyskotliwi naukowcy. Poza tym bardzo mi te książki przypominają cykl Charlaine Harris o Sookie Stackhouse, tylko mają znacznie mniej humoru.
Cała historia zaczyna się tak: Diana Bishop, niewydarzona czarownica, ale za to wybitna historyczka nauki z Yale (najmłodsza w dziejach zdobywczyni stałego etatu na tym uniwersytecie), prowadząc badania w czytelni Biblioteki Bodlejańskiej w Oksfordzie, zupełnie przypadkiem trafia na księgę magiczną. Ponieważ bohaterka z magią ma na pieńku, po pobieżnym przejrzeniu książki, zwraca ją do magazynu, nie zdając sobie sprawy, że właśnie wypuściła z rąk dawno zaginiony i bezskutecznie poszukiwany przedmiot pożądania czarownic, wampirów i demonów. Księgę, która - być może - kryje w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania (typu: skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy). To zdarzenie nie pozostało niezauważone i już następnego dnia Biblioteka Bodlejańska roi się od istot, bacznie obserwujących Dianę. Jest wśród nich również profesor Matthew Clairmont, zdaje się, że biotechnologii, choć wkrótce okazuje się, że także ekolog i biolog ewolucyjny - 1500-letni wampir pozujący na 37-latka, który również tej księgi od lat poszukiwał.
W tym momencie wampiryczny romans rusza z kopyta. Wiadomo, wysoki brunet wieczorową porą, nie mogło być inaczej i po krótkim okresie wzajemnej nieufności bohaterowie stają się nierozłączni. Matthew roztacza nad Dianą mniej lub bardziej dyskretną opiekę (którą złośliwe czytelniczki nazywają stalkingiem), zabiera ją w różne miejsca, np. do XVI-wiecznej posiadłości pod Oksfordem, średniowiecznego zamku we Francji, swojego mieszkania w Kolegium Wszystkich Zmarłych (niestety również na zajęcia z jogi dla czarownic, wampirów i demonów - jeden z gorszych pomysłów autorki), kupuje jej buty i strój do konnej jazdy i ogólnie jest zaborczy i władczy (kojarzycie ten klimat?). Poza tym pije się dużo drogiego wina i rozmawia o ewolucji, genetyce, ekologii behawioralnej wilków i DNA mitochondrialnym.
"A Discovery of Witches" posiada wiele wad pierwszej książki: brak równowagi w kompozycji, za dużo opisów, za mało fabuły, przerysowani, nieco drętwi bohaterowie itp. Ma też wady pierwszej książki pisanej przez panią profesor: stosowanie trudnych słów bez wyraźnej potrzeby i ogólne popisywanie się przed czytelnikiem. Niestety świat przedstawiony nie jest do końca spójny ani logiczny (np. kariera akademicka głównego bohatera jest dla mnie zupełnie niewiarygodna. Środowisko współczesnych naukowców to wręcz najgorsze miejsce, w którym wampir mógłby się ukrywać, bo nie da się w nim pojawić znikąd), nie jest też dla mnie jasne, po co Harkness wymyśliła demony, które w zasadzie nie mają jakichś szczególnych mocy: są obdarzone geniuszem twórczym, ale często balansują na krawędzi szaleństwa, w zasadzie ta charakterystyka może z powodzeniem dotyczyć ludzi.
Jest jednak coś, co moim zdaniem tę książkę ratuje. Jeśli na hasła Uniwersytet Oksfordzki, biblioteka, czytelnia, rękopisy, starodruki, inkunabuły, iluminacje, pergamin dostajecie gęsiej skórki, to może być książka dla was. Kiedy Deborah Harkness korzysta ze swojej wiedzy zawodowej i zanurza czytelnika w świat starych teksów, alchemicznych traktatów (które istnieją naprawdę), to wychodzi jej to naprawdę dobrze. Gdyby zdecydowała się napisać powieść, w której mniej byłoby wampirów, a (jeszcze) więcej szperania w bibliotekach, na pewno bym po nią sięgnęła.
Zaplecze historyka przydało się autorce jeszcze bardziej w drugiej części trylogii. Nie chcę zdradzać za dużo z fabuły, powiem tylko, że bohaterowie przenoszą się w czasie do roku 1590 (vampire romance zmienia się w time travelling vampire romance). Tutaj wyraźnie widać inspirację jeszcze jedną popularną serią książkową, a mianowicie "Obcą" Diany Gabaldon. Zresztą można to zauważyć poniekąd już w pierwszej części. Oczywiście sam motyw podróży w czasie to dosyć popularny trop, ale podobieństwa widać też w konstrukcji głównego bohatera, głównej bohaterki, ich wzajemnych relacji, ich problemów obecnych, a nawet traum z przeszłości. (A obie serie łączy też to, że są pisane przez naukowczynie). Jednak czyta się tę książkę dużo lepiej niż część pierwszą, bo skłonność autorki do szczegółowego opisywania wszystkiego, która w książce dziejącej się współcześnie mogła być nużąca (kolejna para czarnych leginsów bohaterki), tutaj jest zaletą. Czytelnik trafia najpierw do elżbietańskiej Anglii, a potem zostaje zabrany w podróż po Europie, by na koniec znów trafić na dwór królowej Elżbiety. A w międzyczasie nie tylko dostaje wiele opisów strojów i budynków, ale też spotyka wiele barwnych postaci owego czasu. Oczywiście nie może zabraknąć Szekspira, który jednak nie jest tu wybitną postacią, za to Kit Marlowe odgrywa istotna rolę w fabule. Ogólnie udało się stworzyć autorce barwny i przekonujący obraz epoki, choć oczywiście nagromadzenie znanych postaci bardzo rozciąga ramy prawdopodobieństwa.
Ostatnia część cyklu niestety znowu jest nieco gorsza. Nie zdradzając fabuły powiem tyle: zastanówcie się dobrze, zanim zwiążecie się z 1500-letnim przedstawicielem wampirzej arystokracji. Za każdym razem, kiedy bohaterce wydaje się, że już poznała i poradziła sobie ze wszystkimi mrocznymi sekretami jej ukochanego, on wyciąga kolejnego trupa z szafy.
Podsumowując, jeśli zdołacie pohamować feministyczne oburzenie (duża część krytycznych opinii na goodreads.com, które czytałam, wychodzi właśnie z tych pozycji), to "All Souls Trilogy" może być całkiem niezłą rozrywką. Kto wie, może nawet zachęci was do zapoznania się z traktatem "Aurora Consurgens" poczytania o historii chemii albo do poszerzenia wiedzy na temat DNA mitochondrialnego? Czytałam książki po angielsku, ale wszystkie zostały też wydane w Polsce, niestety nie mogą się wypowiedzieć na temat jakości przekładów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz.