Oczywiście, można się śmiać. Ale czy na pewno trzeba? I czy aż tak głośno?
Nie chcę przez to powiedzieć, że "Trędowata" to dobra powieść. Raczej to, że mnie przewrotnie rozczarowała, bo po tym symbolu romansowego kiczu spodziewałam się czegoś znacznie gorszego - lub lepszego, zależnie od kierunku patrzenia. Spodziewałam się, że będę od początku do końca boki zrywać, tymczasem, jeśli przymknie się oko na pewne (no dobrze: liczne) mankamenty warsztatu pisarskiego Mniszkówny, "Trędowatą" można przeczytać na poważnie (z wyjątkiem zakończenia, które jest, co tu dużo mówić, idiotyczne, ale którego nie zdradzę, choć zrobiło to Wydawnictwo MG na okładce wydania, którym dysponuję) i można nawet dopatrzeć się w niej wartości. W każdym razie mam wrażenie, że palma pierwszeństwa w dziedzinie kiczu niesłusznie została przyznana "Trędowatej", zdarzyło mi się czytać gorsze powieści współczesne, pozytywnie recenzowane przez blogerki, które na hasło:"Trędowata" pogardliwie wydymają swe różane usteczka, marszczą alabastrowe czoła, a spod kruczoczarnych, na wzór gotyckich łuków ukształtowanych brwi, ciskają gromy fiołkowymi oczyma. (Proszę mi wybaczyć to nieudolne naśladownictwo stylu Mniszkówny). Paradoksalnie, to właśnie te gromy, które posypały się na autorkę i jej dzieło po jego opublikowaniu w 1909 r. (i to z grona poważnych osób, które mogły były przecież wyrazić swą dezaprobatę milczeniem) i sypią się nadal, ocaliły Helenę Mniszkównę od zapomnienia, podczas gdy nazwiska tylu lepszych pisarzy już dawno pokrył kurz. Krytyka często bywa przeciwskuteczna, a w przypadku "Trędowatej" jej zajadłość wynikała chyba głównie z powodu ogromnej poczytności tej powieści o miłości skromnej szlachcianki Stefci Rudeckiej do magnata ordynata Waldemara Michorowskiego, która do wybuchu II wojny światowej doczekała się szesnastu wydań.
Czytać więc, czy nie czytać? Tej kwestii jednoznacznie nie rozstrzygnę, ograniczę się do przedstawienia moich refleksji z lektury. Zacznę od minusów, ale proszę się nie zrażać, myślę, że dotrzemy też do plusów.
Nie da się ukryć, że "Trędowata" to powieść grafomańska. Jest tam naprawdę bardzo dużo niczego do treści niewnoszącego tekstu, który chyba nikomu, z wyjątkiem autorki, zachwyconej własnym artyzmem, nie może sprawić przyjemności. Mniszkówna każdy w zasadzie rozdział zaczyna tak:
Dniało. Wstawał świt. Jasna smuga na wschodzie rozszerzała się dalej i dalej, z różowej wpadała w tony blade, coraz świetlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle złotogłowiu. Powietrze, pełne surowych powiewów nocnych, wchłaniało słoneczne smugi, wilgocią mgły opadając na dół, z każdą chwilą było rzeźwiejsze, jak brylantowe.I dalej w ten deseń przez parę stroniczek. Niektóre rozdziały składają się wyłącznie z takiego opisu. Z tym jednak łatwo sobie poradzić - wystarczy je opuszczać (przyznaję się, sama uciekłam się do tego sposobu). Podobnie po pewnym czasie czytelnik przyzwyczaja się do zdań typu: "Michorowskiemu zmysły wypełzły na usta", czy też wykrzykników zakochanej: "Kocham go! Waldy! Waldy! Mój panie!". (Zdaje się, że inna pani posunęła się nawet dalej, wołając "Bierz mię!"). Ten język można częściowo złożyć na karb epoki, sądzę, że współczesnych autorki aż tak nie śmieszył.
Jak przystało na synonim kiczu, wszystko w tej powieści jest ekstremalne. Michorowski jest najbardziej pożądanym mężczyzną na świecie, o najbardziej bujnej przeszłości, a jednak jest również najlepszym gospodarzem, a rozległość i przepych jego dóbr porażają Stefcię (i nie tylko ją) niczym Pemberley pannę Lizzy Bennet. Zresztą przyznam się, że konstrukcja głównego wątku bardzo mi przypominała "Dumę i uprzedzenie". To akurat można poczytać za plus, w końcu to wzorzec najlepszy. Mamy więc opartą na pierwszym wrażeniu niechęć, która stopniowo przeradza się w zainteresowanie, a potem w gorące uczucie. Ciekawe, że w "Trędowatej", podobnie jak w "Dumie i uprzedzeniu" ważnym punktem w rozwoju uczuć bohaterki jest wizyta w posiadłości męskiego protagonisty i ujrzenie go w roli dobrego gospodarza i opiekuna ludzi od niego zależnych. No i sam dobór bohaterów romansu. W obu przypadkach jest to kawaler z wyższych sfer, będący najlepszą partią w kraju i panna z dobrej rodziny, acz dalekiej od jego sfery. Ach, gdybyż Stefcia potrafiła tak jak Elizabeth powiedzieć: "on jest dżentelmenem, a ja jestem córką dżentelmena, jesteśmy równi", czy raczej: "on jest szlachcicem i ja jestem szlachcianką"! Niestety, biedna Stefania, uosobienie cnót, ma wystarczająco dużo hartu ducha, żeby szlachetnie cierpieć, ale nie tyle, żeby dopiąć swego i cieszyć się szczęściem. Ach, gdybyż Mniszkówna, miała tyle rozsądku, żeby tę historię wzorem Jane Austen opowiedzieć w lekkim tonie komediowym! Niestety, postawiła na tragizm i to się źle skończyło. Największym moim zarzutem wobec "Trędowatej" jest nijakość głównych bohaterów. Oni są wspaniali, ale na poziomie deklaracji narratora, nie udało się autorce tego naprawdę pokazać. Jedyną bohaterką, która mnie zainteresowała jest panna Rita, bez wzajemności zakochana w Michorowskim krewna jego babki.
"Trędowata" to jednak nie tylko romans (mało porywający moim zdaniem, choć oczywiście tysiące czytelników płakały). Właściwie w równej mierze jest to powieść społeczna. Wątek mezaliansu autorka wykorzystuje, żeby zastanowić się nad funkcjonowaniem i przyszłością społeczeństwa. Dużo tu zapału reformatorskiego, który przejawia się w osobie Michorowskiego, nie tyle filantropa, co raczej człowieka uważającego, że nie da się budować racjonalnej gospodarki na wyzysku. Jest krytyka skostniałego środowiska arystokracji, która stara się zatrzymać zachodzące przemiany społeczne. Jest troska o edukację chłopów i robotników, pytanie o zasadność głębokich podziałów społecznych. Wreszcie, ważnym motywem "Trędowatej" jest problem zachowania tożsamości narodowej: potępienie bezkrytycznego zachwytu Zachodem, krytyka braku szacunku dla własnego języka. Oczywiście, Mniszkówna przedstawia to wszystko niezbyt subtelnie i te patriotyczne wstawki mogą wywoływać irytację lub pobłażliwy uśmieszek, ale zwróćmy uwagę na czas powstania powieści - wtedy to były tematy o ogromnym znaczeniu praktycznym, że tak się wyrażę, i jestem zdania, że użycie medium, jakim jest poczytny romans, docierający do szerokich mas czytelniczych, w różnych zresztą sferach, do propagowania postaw prospołecznych i patriotycznych należy uznać za atut tej powieści.
Tyle tytułem wstępu do "Trędowatej". Mam nadzieję na dalszą wymianę poglądów w dyskusji pod tym postem. Oczywiście, jak zwykle zachęcam do odwiedzin u Pyzy i zapoznania się z jej piknikowym wpisem, który znajdziecie TUTAJ.
I jeszcze ogłoszenie: ponieważ tegoroczne lato zdaje się nie sprzyjać naszym piknikom i czerwcowy piknik odbywa się w lipcu (za co przepraszamy tych, którzy na niego czekali), z pikniku lipcowego rezygnujemy. Następnym razem spotykamy się w sierpniu - jeżeli wszystko dobrze się ułoży to dwudziestego, a jeśli nie to trochę później. Spotykamy się w cieniu gotyckiego zamczyska, z Ann Radcliffe i "Tajemnicami zamku Udolpho".
Aaaa, zeżarło mi wielki komentarz, szlag :( To jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńLata temu sięgnąłem po Tr. zachęcony sceną, jak Juliusz Kossak zarykiwał się nad lekturą ("Maria i Magdalena"). Tymczasem nic z tego, czasem uśmieszek, ale żeby się zarykiwać? I mokre oczy w finale - widać kucharka ze mnie wyszła.
To nie jest dobra powieść, ale mimo wszystkich naiwności, melodramatyzmu czy jak wolicie - kiczu, ma ona w sobie nieco świeżości, której brakuje kolejnym książkom Mn. (Gehenna - o, tu się można zryczeć ze śmiechu, przy innych już tylko umrzeć z nudów). Autorka, o ile pamiętam biografię, miała jakiegoś ordynata w życiorysie, a że nie była głupia i na dodatek umiała patrzeć, to sobie przetworzyła własny los w powieść. Czemu akurat w tak słabą? Bo talentu zabrakło? Przewodnika, który by debiutantkę trochę przeczołgał? Przecież fabularnie nie jest źle, to wszystko ma ręce i nogi, Zola czy Zapolska zrobiliby z tego perłę naturalizmu. Nie, Zapolska nie, ona paparuchem była i jej proza dziś brzmi tylko trochę mniej kuriozalnie.
Zgadzam się z obserwacjami Pyzy, tyle że moim zdaniem kwestie społeczne wyszły Mniszkównie mimo, za mocno czerpała z realnych postaci. Chyba dorabiamy jej ideologię po latach.
Pyza jak zwykle zaprezentowała dogłębną i jakże ciekawą analizę :) A więc da się! O to mi właśnie chodziło, żebyśmy podeszły (podeszli) do lektury bez uprzedzeń. To zarykiwanie się Kossaka (ale chyba Wojciecha, prawda?) to raczej wymóg epoki - wyrobione intelektualnie towarzystwo musiało się zarykiwać - publicznie, ale kto wie, czy w zaciszu własnego gabinetu czy sypialni łza w oku się jednak nie kręciła, więc nie jesteś sam :) Chociaż nie ze mną, bo mnie "Trędowata" nie wzrusza w ogóle, być może przyczyną wcale nie jest zresztą jakość dzieła, tylko fakt, że na hasło "ordynat Michorowski" staje mi przed oczami postać Leszka Teleszyńskiego, która to postać zdecydowanie źle na mnie działa.
UsuńNie wydaje mi się, żeby kwestie społeczne w "Trędowatej" pojawiły się w sposób niezamierzony. Wydaje mi się, że to temat wręcz równorzędny do głównego wątku romansowego. Oczywiście Mniszkówna wybrała temat ze względu na własną biografię - podobna historia jej się przytrafiła, tylko bez uwieńczenia zaręczynami - ale to bardzo wyraźne eksponowanie działalności społecznej i poglądów Michorowskiego nie jest podyktowane wymogami fabuły, jest jak najbardziej celowe. I właściwie niektóre z zagadnień pozostają aktualne do dzisiaj (np. jak wspierać rodzimy przemysł), choć pojawiają się w zmienionej formie.
Nie, zarykiwać nie, chociaż czasem parsknąć śmiechem - owszem. Głównie z powodu dość niefortunnego języka. Plus te opisy przyrody są czasem dość kuriozalne faktycznie: mój ulubiony to żniwa śmierci :-D.
UsuńTak jak pisałam niżej, trudno mi w tym przypadku (chyba też przez bagaż, z jakim ta powieść jedzie przez polską kulturę) zakładać, co autorce wyszło celowo, a co przypadkiem. Myślę, że te kwestie społeczne jednak celowo, chociaż czasem gdzieś trącą nadmiernym dydaktyzmem (przerywamy romans, by nadać wykład o potrzebie kółek rolnicznych - ale dzięki temu "Trędowata" jednak pozostaje ciekawą lekturą nadal, co by nie mówić).
@Tarnino, pisałyśmy komentarz równocześnie :-D. Dziękuję za miłe słowa :-). Jeszcze zapomniałam dodać, że mnie się troszkę łza w oku zakręciła, nie żebym płakała, ale smutno mi było. Także dołączam do klubu kucharek, a co tam.
UsuńCiekawe jest to, że chociaż Rudecki jest charakteryzowany jako osoba ciekawa i godna, o jego poglądach właściwie niczego się nie dowiadujemy. Michorowski jest tutaj takim symbolem wszystkich postępowców, więc musi być idealny - i wszystko musi mu tu wychodzić (wspomnijmy chociaż wątek Żydów w jego majątkach).
Wojciecha, oczywiście!
UsuńMniszkówna sama z siebie nie poszłaby w wykład o kółkach rolniczych, ona to musiała słyszeć od pierwowzoru Waldemara :) Gdyby się zakochała w jakimś rozlazłym baronie, to kwestii społecznej w Tr. by nie było, jak sądzę. Ale Pyza ma rację, że dzięki takim wstawkom daje się to czytać (a czy te męskie zebrania jako żywo nie przypominają tych z Lalki, co to Wokulski różnych Łęckich namawiał do aktywności gospodarczej?)
Przeczytałem gdzieś, że to zarykiwania się Kossaka (a pewnie i wielu innych) wynikało z tego, że oni znali Prawdziwą Arystokrację,a Mniszkówna ponoć pisała w stylu "jak mały Kazio ją sobie wyobraża", chociaż moim zdaniem, te wszystkie typy i typki bez trudu się daje znaleźć w dowolnych wspomnieniach Radziwiłłów czy Tarnowskich.
@Piotr. A właśnie, też miałam takie wrażenie, że realizmu w obrazie sfer wyższych to tam jednak za wiele nie ma, że to było pisane na podstawie wyobrażeń, a nie wiedzy. Ale mam tu na myśli głównie te opisy rozrywek, stylu życia itd. a nie opis samych typów ludzkich.
UsuńJasne, Lalka i Wokulski też przychodzą na myśl (podobno Prus przychylnie ocenił rękopis Trędowatej :)). W ogóle Trędowata przypomina mi bardzo wiele książek, które już czytałam, z naszych lektur piknikowych np. "Malwinę" (wracając już w stronę romansu).
Cóż my wiemy o życiu wyższych sfer :)
UsuńZ Prusem to podobno była grubsza historia, bo dobrze wychowany pisarz nie wywalił debiutantki na zbity rękopis, tylko mruknął coś zachęcającego i stąd poszła cała legenda. Ale zabijcie mnie, nie wiem, gdzie o tym czytałem :D
Wiecie co, mnie się to nie wydaje takie oczywiste, że ten obraz arystokracji jest taki zupełnie nieprawdziwy u Mniszkówny. Nie, żebym posiadała jakieś wybitne wiadomości z życia "sfer wyższych", ale jest tam sporo obrazków wyglądających na nie całkiem przerysowane. Mnie się to kojarzyło z "Ostatnim Czechem" Josefa Kajetana Tyla, który też pisał (tyle że sto lat wcześniej bez mała) o magnatach nie bardzo wiedząc, co ci jego magnaccy bohaterowie powinni robić. I uwierzcie mi, Mniszkówna wygrywa to starcie na "realizm" ;-). Ale, ale, czy nam się po prostu (bo i mnie!) każda powieść kojarzy z powieściową matrycą najlepszej "Lalki", czy może duch epoki przenika jak Wokulskiego, tak Michorowskiego? Co sądzicie?
UsuńToteż ja też mam wahania, bo moim zdaniem jest ok, na tyle, na ile znam rozpaite pamiętniki. Ciągle nie rozumiem, co tak bawiło Kossaka :P
UsuńCo do Lalki, to chyba nie tylko nasze skrzywienie, Mniszkówna też go musiała czytać, w końcu dla jakiegoś powodu się u tego Prusa znalazła (chociaż tam stryj był przyjacielem pisarza z młodości). A duch epoki jak najbardziej, pełne przejęcie pozytywistycznych ideałów. Michorowski to taki dorośnięty Witold Korczyński, o! Chociaż nie, Witold byłby sympatyczniejszy.
Mnie realizm "Trędowatej" skojarzył się z realizmem popularnej powieści historycznej (nawiasem mówiąc, Mniszkówna zaczytywała się Sienkiewiczem). Wiecie, o co mi chodzi: we współczesnej powieści obyczajowej nie ma potrzeby rozbudowywania warstwy opisowej, bo każdy czytelnik zna realia życia. Co innego w powieści historycznej, tu trzeba pokazać, jak to życie wyglądało (a czego autor nie wie, to sobie wyobrazi) i chyba na takiej właśnie zasadzie w "Trędowatej" jest takie nagromadzenie opisów wszystkiego. Trzeba czytelnikowi pokazać to życie, które jest dla niego tak samo obce (i tak samo fascynujące), jak życie sprzed stuleci. Swoją drogą, opis głębowickiego zamczyska jest raczej fantastyczny i skojarzył mi się, z kolei, z Walterem Scottem.
UsuńTylko pytanie, czy przypadkiem opisów przyrody nie ma tu więcej niż tego nieznanego czytelnikowi życia? Bo ja odniosłam takie właśnie wrażenie. Trochę takie opisy dla opisów, by pokazać (no cóż...) kunszt ;-).
UsuńMusze przyznać, że i mnie skojarzenia z "Dumą i uprzedzeniem" nasuwały się od początku, zwłaszcza ze względu na wątek początkowej niechęci na linii Stefcia-Waldemar, ale i Głębowiczom do Pemberley nie tak znowu daleko. Nawet jest taki fragment o zwiedzaniu posiadłości, to znaczy że ludzie jadą tam zwiedzać (nie chodzi mi o ten fragment, gdzie nasi bohaterowie zwiedzają, bo to wiadomo) wzorowe gospodarstwo.
OdpowiedzUsuńI mam bardzo podobnie z panną Ritą. Ciekawa jestem, czy pojawia się w kontynuacji? Chyba zdążyła wyjść za Trestkę zanim Stefcia zmarła, a ordynat pozostał sam, no, ale cóż. Jedyna postać z krwi i kości, która nie jest "typem". Ciekawe, czy tak wyszło, czy to planowy zabieg, bo szczerze mówiąc trudno mi u Mniszkówny takie rzeczy odróżnić.
O ile pamiętam, Rita się pojawia, ale już jako cień samej siebie. Znakomita postać, zawsze mi się kojarzyła z pasierbicą Niny z Kariery Nikodema Dyzmy.
UsuńSzkoda :-(. A już myślałam, że może będzie płomienny a zasłużony romans... Czyli ordynat zyskuje nowy love interest :-D? Ale może nie mów, co sobie będę spojlerowała :-). A Ty, Tarnino, masz ochotę przeczytać kontynuację?
UsuńTak, to zwiedzanie posiadłości też zauważyłam.
UsuńRita wyszła za hrabiego już po śmierci Stefci. Tak zrozumiałam z fabuły, potem odwiedzali Michorowskiego już jako małżeństwo. I w konstrukcji tego wątku Mniszkówna odeszła moim zdaniem od romansowego kiczu. Rita wie, że Trestka w jej oczach nigdy nie będzie tym, kim był Michorowski, ale jest też realistką, wie, że jeśli przegrała ze Stefcią żywą, tym bardziej przegra w konkurencji z jej duchem. Po prostu niektórzy muszą w życiu wybirać opcję B. Plus podoba mi się relacja pomiędzy tymi kobietami. Rywalki, oczywiście, a jednak jest miedzy nimi prawdziwa sympatia i szacunek.
Będę milczał jak grób Stefci :D Ale Ordynata warto czytać, tym bardziej że tam się pojawia, o ile pamiętam, rewolucja!
UsuńCzy mam ochotę na kontynuację? Kto wie, może kiedyś :) "Trędowata to nie jest powieść, którą bym specjalnie rekomendowała, ale i odradzać zdecydowanie nie będę.
UsuńNo jak rewolucja, to jam kupiona! Czytam jak tylko uzyskam dostęp do egzemplarza :-).
UsuńA propos rewolucji, to bardzo polecam reportaż Rodziewiczówny w 100/XX Szczygła, cytowałem kawałek u siebie i podejrzewam, że byłabyć zachwycona.
UsuńOrdynat Michorowski jest jako wikisource do pobrania na czytnik.
UsuńMoja niebytność chwilowa w dyskusji spowodowana była wyprawą do biblioteki :-D. Już mam "Ordynata..." w zupełnie szalonym wydaniu!
UsuńW którym?
UsuńInstytutu A. F. Modrzewskiego.
UsuńTo białe z czarnym, pardą, łbem? :D
UsuńSkojarzenia z Duma i uprzedzeniem potwierdzaja jedynie jak bardzo jest to popularny trop, a nie ze Tredowata powinno sie porownywac z Duma i uprzedzeniem. Gdyby kazda ksiazke ktora wykorzystuje taka fabule porownywyac z Duma i uprzedzeniem marnie by bylo (dla tych innych ksiazek). Malo co wytrzymuje porownanie z Duma i uprzedzeniem. Juz Rohan Maitzen ktora zajmuje sie zawodowo literatura popularna zastanawiala sie nad tym czy to po prostu fair porownywac caly nurt Regency Romance z Duma i uprzedzeniem. Od tego czasu tez sie nad tym zastanawiam. To jakby porownywac kiepskie, niezle, i dobre samochody z Ferrari czy innym Jaguarem. Nie ta liga. Sa pojedyncze ksiazki, ktore maja przeblyski w moim odczuciu, ale poza tym pustynia. (Nawet watek zmiany postrzegania bohatera przez bohaterke w swietle jego dzialalnosci jako gospodarza jest nieznosnie wytarty). W polaczeniu z ehem warsztatem Mniszkowny taka sztampowa fabula po prostu jeszcze bardziej obnosi swoja sztampowosc.
Usuń@Piotr, no właśnie, czemu okładkotwórcy tak się wzdragali przed pokazaniem Waldemara jako blondyna? Chociaż jestem prawie pewna, że na wydaniu z domu rodzinnego mamy tam Waldy'ego blondyna. Muszę sprawdzić!
Usuń@Hannah, no jasne, to że Mniszkówna wykorzystuje podobne tropy nie musi usprawiedliwiać skojarzeń - ale te skojarzenia po prostu się pojawiają właśnie przez to, że "Duma..." to rodzaj takiego wzorca z Sevres. U Austen chodzi raczej o warsztat, ironiczność, ustawianie postaci w różnych konfiguracjach, żeby sprawdzać, jak wypadną. U Mniszkówny tego nie ma, język jest co najmniej dziwaczny, ironii nie ma wcale (a szkoda!), a postaci odgrywają swoje role, chociaż czasami (jak argumentowałam) wymykają się autorce spod kontroli :-).
Ach, i jeszcze a propos skojarzeń z "Dumą...", przecież Prątnicki (i jego zakusy wobec Luci) to Wickham jak żywy!
OdpowiedzUsuńHej, masz rację, przecież Wickham próbował uwieść siostrę Darcy'ego! (Tu siostrę cioteczną).
UsuńRzeczywiście! Nie wpadłam na to przy czytaniu! Czyli "Duma i uprzedzenie" jak nic. Ja (tak jak pisałam we wpisie) najbardziej to odczułam, gdy Stefcie chodziła i oglądała obrazy przodków, a także jak oglądała gospodarstwo i wszyscy mówili, że ordynat to taki dobry pan.
UsuńWszystkim nam się widzę udzieliły skojarzenia z "Dumą..." :-). Plus Michorowski realizuje bardzo dobrze schemat nieczułego na pozór, a wrażliwego w środku, dobrze wyedukowanego i pewnego siebie "ludzkiego pana". Teraz czytam "Ordynata Michorowskiego" i tam to jeszcze lepiej widać.
UsuńChyba dwie rzeczy najbardziej zwróciły moją uwagę w "Trędowatej". Mini wykłady Waldemara o tematyce wysoce patriotycznej, i to dotyczące gospodarki! Wszystkie te uwagi o jakości polskich produktów, konieczności rozwijania lokalnej przedsiębiorczości i polegania na umiejętnościach "naszych". Może i Mniszkówna sama ich nie wymyśliła, ale premier M. by się ich nie powstydził.
OdpowiedzUsuńDruga to te okropne opisy przyrody, i nie tylko. Niestety nie mam przy sobie w tej chwili książki,żeby rzucić cytatem, ale te wszystkie grafomańskie opisy doprowadzały mnie do śmiechu. Wisienką na torcie była natomiast scena wieszania portretu Stefci i Ci obrazowi przodkowie gadający między sobą, hahaha!
Zgadzam się też z Pyzą, że sporo w tej powieści seksu, nawet jeżeli głównie w głowach bohaterów. I w sumie dość współcześnie i Stefcia, i Waldemar zgadzają się, że o miłość platoniczną im nie chodzi.
Zgłaszam również akces do klubu kucharek, niby wiedziałam od samego początku, jak to się skończy, ale smutno mi było!
Gdybym miała podsumować swoje wrażenia z lektury, to "Trędowata" zawiodła mnie pierwszym tomem, gdzie rozliczne spotkania, bale i polowania, przeplatane opisami (hahaha) znudziły mnie niemiłosiernie. Zaskoczyła natomiast wszystkim poza wątkiem romansowym, o czym wspomniałyście obie w swoich wpisach.
P.S. W idealnej postaci Waldemara doszperałam się antysemickiej rysy. Zauważyliście, że jedyna wzmianka o Żydach w całej powieści jest wysoce niepochlebna .
Antysemicka rysa to znak czasów: Żydzi jako konkurencja gospodarcza. To już jest epoka Dmowskiego.
UsuńA co do gadających portretów, to u Cherezińskiej gadają herby i jakoś nikogo to nie bawi, wszyscy piszą o elemencie fantasy :) Więc Mn. była prekursorką :P
UsuńZgadzam się, że jest to element fantastyczny. Podobnie jak te ścinane kwiaty, które odnajdują szczęście w tym, że wylądują u Stefci. Nie o to chodzi, tylko to napisane jest tak... czysta grafomania! Przepraszam, ale śmieję się na samo wspomnienie. :D
UsuńAkurat opisy tych kwiatów, które miały u Stefci wylądować, ich dialogi, jak i szepty spotretowanych przodków faktycznie nie porwały mnie, tak reszta opisów przyrody miód malina ;)
UsuńNo przepraszam, nawet Ania Shirley pisywała rozmowy kwiatów :D
UsuńAle fakt, infantylne to jest.
Rozmowy kwiatów to inna liga :-D. Ale te rozmawiające portrety mnie na myśl przywiodły J. K. Rowling i wieszanie portretu Dumbledore'a. No nie powiecie, że te sceny nie są podobne.
UsuńCo się tyczy portretu Żydów: muszę powiedzieć, że to jest, owszem, ekonomiczny antysemityzm, ale u Waldemara on jest ograniczony jednak. W końcu mówi o tych ludziach dość współczująco - ale tak, traktuje ich jako zagrożenie, które niekontrolowane, może mu nabruździć.
J.K. Rowling nie znam, więc nie mogę nic powiedzieć. ;) Podobieństw jest bardzo dużo, chociażby nasuwająca się wszystkim Jane Austen, ale już nie przesadzajmy, że ten król nie jest nagi! Jest tu sporo niedociągnięć, przesady i grafomaństwa.
UsuńOczywiście, że antysemityzm Waldemara jest stonowany, bo przecież to chodzący ideał. Inaczej by nie mógł.
@Mavee, niestety mnie te opisy potwornie irytowały, były zbyt wymyślne, przekombinowane i egzaltowane. Na całe szczęście nie wszystkim podoba się to samo. 😊
Nie no, oczywiście, warsztatowo, zwłaszcza jeśli chodzi o język, to nie jest wcale dobra powieść. Chociaż fabularnie, jak wspominał Piotr, nie brakuje jej aż tak znowu dużo, i ja się z tym zgadzam. Natomiast mimo tych wszystkich braków jest tam tyle arcyciekawych smaczków, że niejedna przeciętna powieść dobrego pisarza się chowa. Fascynujące to jest jednak :-).
UsuńFabularnie, to jest tam wszystko, czego wymaga dobry romans. Koń poniósł aż dwa razy! ;)
UsuńA poważniej, to z tego wszystkiego jednak wynika, że nie należy polegać na obiegowych opiniach, tylko sprawdzić samemu co się kryje pod okładką. W razie, gdyby kryło się nic, zawsze można nie doczytać ;)
Ja tu ucieknę od porównań i nawiązań do Austen, bo to inna liga zupełnie, natomiast jest Mn. spadkobierczynią Kraszewskiego i po trosze na tym etapie rozwoju powieści się zatrzymała. Taka "Mogilna" mi się kojarzy :D
UsuńNa pewno jest to lektura, której bym nie przeczytała, gdyby nie Piknik i na pewno bym tyle z niej nie zapamiętała. Trochę jak z "Bez dogmatu" Sienkiewicza. ;)
UsuńKorzystając z tego, że w końcu udało mi się przeczytać na czas książkę na Wasz piknik, dodam króciutko parę słów od siebie. Również od samego początku miałam skojarzenia z Dumą i uprzedzeniem i to zarówno przez początkową antypatię głównych bohaterów, jak i właśnie przez udostępnianie Głębowycz do zwiedzania. Co więcej odniosłam wrażenie, że Głębowycze to najpiękniejsza posiadłość o jakiej czytałam :)
OdpowiedzUsuńI teraz pewnie Was zaskoczę, ale opisy przyrody Mniszkówny niesamowicie mi się podobały. Jestem osobą bardzo wyczuloną na obraz, uwielbiam piękne zdjęcia, w filmach często zamiast skupiać się na fabule, to zachwycam się obrazem, kolorystyką, kompozycją, potrafię podziwiać bokeh :D I dzięki bardzo plastycznym opisom Heleny, widziałam to wszystko i było to naprawdę piękne<3 Co do języka, gorących ust i nozdrzy Waldemara, to macie rację, ale z drugiej strony wystarczy przypomnieć sobie przedwojenne filmy, by zauważyć, że taki był wtedy trend. Dziś gra ówczesnych aktorów również wydaje nam się sztuczna, przerysowana i mocno odstaje od gry aktorów współczesnych. Mniszkówna starała się poruszyć również kwestię odpowiedzialności szlachty za chłopstwo i uważam to za duży plus. Wydaje mi się również, że środowisko arystokracji, jakie opisała nie jest niestety przerysowane. Przykładem na to może być nie tylko to, jak uczucie pary zostało przyjęte przez arystokrację, ale również fakt niesprawiedliwego werdyktu na wystawie (wg. Waldemara) i to, że fanfary zarezerwowane były tylko dla ludzi ze sfery.
Też się popłakałam, ale ja to żadnym wyznacznikiem akurat nie jestem bo taka ze mnie dusza, że potrafię się wzruszyć na reklamie ;) Tak mi się porobiło podczas jednej z ciąż i tak zostało ;D Podsumowując nie żałuję, że przeczytałam Trędowatą, bo w pędzie naszego obecnego świata oraz często literatury, która pretenduje do miana bardziej ambitnej fajnie było się zatrzymać na chwilę w Słodkowcach i „...z rozkoszą pochłaniać oczyma grę promieni słonecznych, dziergających w złote nitki rozpyloną wodę fontanny.” :)
To ciekawe porównanie z filmami przedwojennymi, faktycznie ta książkowa ekspresja bohaterów może wywoływać skojarzenia z kinem, zwłaszcza niemym. Nie wiem, czy "Trędowata" miała adaptację w tym stylu, ale z pewnością zasługiwałaby na nią!
Usuń"Trędowata" była zekranizowana w 1926 i w 1936 roku. Nie widziałam żadnego z tych filmów, ale pewnie bardzo dobrze oddają klimat powieści!
UsuńOj, trzeba poszukać, czuję, że to może być bardzo ciekawy seans!
UsuńWersja ze Smosarską jest dokładnie taka w stylu gry, jak opisy Mn. Łącznie z nozdrzami :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMavee2 lipca 2018 21:11
UsuńWłaśnie tak mi się ta powieść kojarzy. Pola Negri byłaby idealną margrabiną Werą, albo Mileną :)
Wersja z 1936 roku mignęła mi na youtubie. Trochę trudniej chyba jest ze starszą ekranizacją.
UsuńCzytałam parę lat temu i wrażenia zostały we mnie całkiem pozytywne. Poryczałam się pod koniec, choć wiedziałam, że to kicz i wiedziałam, jak się skończy. No ale nie mogłam się powstrzymać!
OdpowiedzUsuńOpisy przyrody często przeskakiwałam i fakt, bywały mocno kiczowate, ale bywały też i całkiem niezłe, bardzo plastyczne, jak ktoś tu o tym pisał :)
I zgłaszam się do fanklubu Rity, cudowna postać, żywiołowa, z charakterem i taka po prostu fajna. Hrabia Treska też był niezły.
Ja bardzo lubię opisy balów, polowań itp. i strasznie mi się one podobały. I ciekawe, czy mają coś wspólnego z rzeczywistością. Mniszkówna miała przecież okazję poznać świat "wyższych sfer", nie?
A córka Kossaka, Magdalena, napisała parodię "Trędowatej" - "Na ustach grzechu", która była wielkim literackim przebojem :) Z ciekawości sięgnęłam i czyta się lekko i szybko, autorka fajnie parodiuje język Mniszkówny, ale jakoś wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła, ot, przeczytałam i do zapomnienia ;)
@Karmena, zgadzam się, nie cierpi się jakoś specjalnie przy lekturze, spodziewałam się drogi przez mękę, a było całkiem przyjemnie, oczywiście dzierżąc wszystkie proporcje ;-). I widzę, że generalnie łza się w oku kręci ;-).
UsuńSzkoda, że Rita jednak potem zostaje zepchnięta w cień - w "Ordynacie..." nie odgrywa już właściwie żadnej roli. A faktycznie jest jedną z najciekawszych postaci, jakie tu Mniszkównie wyszły.
Miała okazję, ale na ile to przetworzyła, a na ile starała się oddać w miarę wiernie -- nie podejmuję się odpowiedzieć :-). A Samozwaniec mam w planach, nawet już czeka na półce :-).
@Tarnina, zamierzasz się skusić teraz po lekturze "Trędowatej"?
Przeczytałam wszystkie 5 tomów Trędowatej napisane przez Mniszkównę i Rohóczankę i cóż podobało mi się, choć pomysł z tym że Stefania jednak żyje, a zginęła jej bliźniaczka jest mocno przesadzony. Jednak mam na półce tomy i kiedyś na pewno do nich wrócę.
OdpowiedzUsuń"Michorowskiemu zmysły wypełzły na usta"! Bierz, mnie, "Trędowata", ja muszę chyba to kiedyś sama przeczytać dla tego języka. Mnie takie stare kwiatki cudownie bawią. Obawiam się wręcz, że będę porykiwać przy czytaniu, omijając opisy jutrzenki brylantowej <3
OdpowiedzUsuń