Dobrze znane zdanie Stendhala, że „powieść jest zwierciadłem
przechadzającym się po gościńcu” przywołuje się często w kontekście twórczości
innego wielkiego pisarza francuskiego, Honoré
de Balzaca. Jeśli Balzac naprawdę kierował się tą zasadą, to po lekturze
„Kobiety trzydziestoletniej” mogłabym się zastanawiać, czy jego pojęcie o
zwierciadłach nie było cokolwiek skrzywione, a także zachodzić w głowę,
dlaczego uważa się go za wybitnego przedstawiciela realizmu. Czytając,
momentami przecierałam oczy ze zdumienia, bo to, co początkowo brałam za
wnikliwe studium obyczajowo-psychologiczne przerodziło się w pewnym momencie w
wytwór doprawdy wybujałej fantazji.
„Kobieta trzydziestoletnia” to z pewnością nie jest
najwybitniejsze dzieło Balzaca. Utwór powstał na przestrzeni szesnastu lat i
trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy jest to powieść, czy zbiór odrębnych
opowiadań połączonych postaciami głównej bohaterki i jej rodziny. A nawet czy
rzeczywiście każda z części tego utworu, będących kadrami z kolejnych etapów
życia kobiety, ma tę samą bohaterkę, czy też Balzac w pewnym momencie sklecił w
całość nie do końca przystające do siebie elementy, zalegające gdzieś w
czeluściach jego biurka. (Wiedzą to zapewne badacze literatury, ja, jako „zwykły
czytelnik”, tylko snuję domysły). Bo całość jest wysoce niespójna, zarówno w
warstwie psychologicznej, jak i pod względem prowadzenia fabuły. W każdym razie
utwór nie przetrwał próby czasu, a nie popadł w zapomnienie chyba tylko z
powodu określenia „kobieta w wieku balzakowskim”, a także słynnego stwierdzenia
padającego z ust bohaterki: „małżeństwo to po prostu legalna prostytucja”.
Dodatkowo Balzacowi udało się tu pomieścić najbardziej kuriozalną śmierć dziecka
w literaturze (wiem, że śmierć dziecka i określenie „kuriozalny” nie przystają
do siebie, cóż, Balzac tak to właśnie opisał), nie mniej kuriozalne odejście córki
z domu i równie kuriozalne spotkanie teścia z zięciem – zdradzę, że na
pokładzie pirackiego statku.
Bohaterką powieści (umówmy się na to określenie) jest Julia,
którą poznajemy jako młodą dziewczynę zakochaną w swoim kuzynie, pięknym
oficerze napoleońskim, a potem widzimy ją w dalszych momentach jej życia,
kolejno jako odartą ze złudzeń młodą mężatkę, kobietę kochającą bez nadziei na
spełnienie, królową salonów, spełnioną kochankę, matkę – raczej wyrodną dla
większości swoich dzieci, a wreszcie jako złamaną życiem staruszkę, odtrąconą
przez najmłodszą, ukochaną córkę. Nie wiem, czy kolejność powstawania
poszczególnych części odpowiada chronologii życia bohaterki, czy sposób jej
potraktowania przez autora odpowiada zmianom jego poglądów, a jeśli tak, to w
którym kierunku te poglądy ewoluowały, w sposób który zdaje się sugerować następstwo części utworu, czy przeciwnie. Julia jako młoda dziewczyna może drażnić
naiwnością i młodzieńczym egoizmem, ale trudno jej nie współczuć. I tak też współczująco jest
przedstawiona. Rzeczywistość małżeństwa okazała się być dla niej klatką,
ukochany nie takim, jakim malowała go sobie w panieńskiej wyobraźni, a „małżeński
obowiązek” udręką i rzeczywiście obowiązkiem, którego spełniania mąż domagał
się zbyt często. (Owszem, poruszanie problemu niedopasowania seksualnego w
małżeństwie, nawet w sposób dosyć zawoalowany, było odważne w owym czasie, to
Balzacowi przyznam). Julia znalazła się w potrzasku, i początkowo wydawało mi
się, że Balzac opisuje tę sytuację z wyczuciem i dużą wnikliwością. Ale w
dalszych częściach realizm psychologiczny odpłynął w siną dal. Nie wiem, co
Julia Balzacowi zawiniła, że zrobił z niej taką wiedźmę – zimną, zepsutą
egoistkę, która śmierć własnych dzieci potrafi przyjąć bez mrugnięcia okiem. W dodatku ta "przemiana" bohaterki w "zimną sukę", a właściwie nie przemiana, a napisanie jej od nowa z innym zestawem cech, wydaje się w powieście przekreślać prawdziwość jej poprzedniego cierpienia. Przy tym, co Balzac wyprawiał z charakterami bohaterów (nie tylko Julii, również
postać jej męża jest bardzo niespójna) fakt, że chronologia wydarzeń się nie
spina, nie wiem, czy przez roztargnienie autora, czy miał trudności z
matematyką, to już drobnostka.
Wielkich pisarzy często posądza się o wnikliwość
psychologiczną, o umiejętność dostrzegania, analizowania, nazywania tego, co
dzieje się w ludzkiej duszy. Balzac z pewnością był wielkim pisarzem (już sama objętość
jego spuścizny literackiej o tym świadczy ;)), ale nie wiem, czy to posądzenie
w jego przypadku nie jest aby na wyrost.
A w każdym razie po lekturze „Kobiety trzydziestoletniej” pozwalam sobie
wątpić.
Koniecznie przeczytajcie dzisiejszy wpis Pyzy o „Kobiecie
trzydziestoletniej”, znajdziecie go TUTAJ.
Dyskusja dzisiaj również u Pyzy (komentarze pod moim wpisem są wyłączone). A za
miesiąc, o ile mnie pamięć nie myli, zmierzymy się z klasyką, że ho, ho! „Trędowata”!
Kto się przyłączy?