czwartek, 5 lutego 2015

Znów w kinie. "Teoria wszystkiego"

*** Okładka książki Jane Hawking. Świat Książki (2013) ***
Nie jestem zwolenniczką autobiografii i książek wspomnieniowych, pisanych przez sławnych ludzi lub członków ich rodzin. Szczególnie podejrzliwa jestem wobec wspomnień żon o swoich mężach, które najczęściej są albo panegirykami przedstawiającymi postać ukochanego odlaną w spiżu i ulukrowaną historię wspólnego życia, albo - jeśli związek zakończył się rozwodem - znajdują się na tym drugim biegunie. Prawdy o relacjach międzyludzkich lepiej szukać w fikcji. Dlatego wcześniej nie zastanawiałabym się nad sięgnięciem po książkę Jane Hawking "Podróż ku nieskończoności. Moje życie ze Stephenem" (Świat Książki, 2013). Po obejrzeniu filmu "Teoria wszystkiego", opartego na tej książce, zaczynam się zastanawiać.

Przyznam się, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tym filmie w ogóle nie miałam ochoty go oglądać, wydawało mi się, że to musi być opowieść wywierająca na widza emocjonalny szantaż - a tego bardzo nie lubię. Do wybrania się do kina skłoniły mnie nagrody i nominacje - nawet jeśli do Oscarów podchodzimy z dystansem, to warto wiedzieć, co w trawie piszczy. I tym razem nie żałuję czasu
spędzonego w kinie.

*** "Teoria wszystkiego" (2014). Plakat filmu ***
"Teoria wszystkiego" to film dosyć skromny - i o mylącym tytule. Bo chociaż jego bohaterem jest światowej sławy fizyk, pracujący nad sformułowaniem "teorii wszystkiego", fizyka zajmuje w nim stosunkowo niewiele miejsca. Z jednej strony to opowieść o triumfie ducha nad materią, z drugiej - historia związku dwojga ludzi. I choć mamy do czynienia z bezlitosną chorobą, a małżeństwo kończy się rozwodem, film oferuje nam właściwie happy end. Oglądałam "Teorię wszystkiego" nie jak biografię Hawkinga, a jak opowieść o Jane i Stephenie, dwojgu młodych ludziach, którzy poznali się i pokochali, a potem byli ze sobą przez prawie trzydzieści lat, choć dawano im tylko dwa. Twórcy filmu podeszli do życia bohaterów z delikatnością i taktem i pozwolili im na zachowanie prywatności. Film właściwie mówi niewiele. Nie nakłada nikomu aureoli świętego, nie obarcza winą, nie feruje wyroków. Dla mnie to zaleta. A z kina wyjdziemy wzruszeni i pokrzepieni, mimo, że przez dwie godziny będziemy obserwować cierpienie człowieka, zmagającego się z brutalną chorobą, i jego bliskich.

Nie mogę nie wspomnieć o wspaniałym aktorstwie. Eddie Redmayne i Felicity Jones stworzyli naprawdę świetny duet (a kiedy spojrzymy na zdjęcia Hawkingów, zobaczymy, że idealnie pasują do swoich ról). Felicity Jones udało się pokazać i miłość, czułość i oddanie, i frustrację, irytację i żal, które musiały się przewinąć przez związek Hawkingów. A Eddie Redmayne po prostu był Stephenem Hawkingiem, oglądając film traci się go zupełnie z oczu, widzimy tylko jego bohatera. Trzymam kciuki za Oscara.

Polecam również film "Hawking" z 2004 roku, w którym w rolę Stephena Hawkinga wcielił się Benedict Cumberbatch. Wygląda na to, że są pewne punkty stałe na drodze młodego brytyjskiego aktora do światowej sławy i kariery, i że granie Stephena Hawkinga jest jednym z nich.

A jeśli chcecie przeczytać naprawdę kuriozalną recenzję "Teorii wszystkiego", zapoznajcie się z tekstem Janusza Wróblewskiego z "Polityki". Zgadzam się z Wróblewskim w kwestii oceny (choć jestem mniej entuzjastyczna), natomiast co do treści...

---
"Teoria wszystkiego"/"The Theory of Everything" (2014). Reż. James Marsh, scen. Anthony McCarten na podstawie książki Jane Hawking.

7 komentarzy:

  1. Ha, właśnie dzisiaj byłam w kinie na "Teorii...", ale mam mieszane uczucia. Rola Redmayne'a to absolutne mistrzostwo, niesamowicie oddaje cierpienie człowieka, ale i charakterystyczny humor Hawkinga. Niesamowite. Natomiast uderzyła mnie skrótowość i poszatkowanie fabuły: dzieci Hawkingów, choć teoretycznie ważne, znikają i się pojawiają, jak scenarzystom wygodnie, nie dostają nawet swoich linijek dialogu! Poza tym zadałam sobie pytanie, czy po samym filmie umiałabym odpowiedzieć, na czym w zasadzie polega doniosłość odkryć Hawkinga albo specyfika jego choroby i obawiam się, że odpowiedź brzmi niestety: nie. Tego mi jednak w tym filmie brakowało, ale z wymienionymi przez Ciebie jego zaletami w stu procentach się zgadzam.

    A recenzja z "Polityki"... (Wyjdzie, że mam jakiś problem z "Polityką", ale no cóż) Kuriozalny to w tej sytuacji eufemizm ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, że film niewiele mówi o nauce i o specyfice choroby. Ja tego nie oczekiwałam, więc zupełnie mi to nie przeszkadza. Co do nauki, to bardzo podobała mi się jednak scena z groszkiem, w której Jane przystępnie wyjaśnia główny problem w fizyce - czyli to, że mamy i ziemniaki, i groszek ;). No i ładne zdanie ilustrujące postawę naukowca: "Tę teorię przedstawiłem w doktoracie. Teraz pracuję nad teorią, która ją obala". Trochę więcej na temat fizyki jest w filmie z Cumberbatchem, ale on kończy się w momencie przedstawienia pracy doktorskiej.

      Dzieci rzeczywiście zostały zepchnięte do tła, ale co się czuje dorastając jako dziecko dotkniętego tak ciężką chorobą ojca, to temat na całkiem osobny film, więc również w tym aspekcie nie czułam się zawiedziona.

      Usuń
    2. Trochę tak jest, jak mówisz: wiele sprowadza się do kwestii oczekiwań. Moje się nieco z fabułą rozminęły :). Scena z ziemniakami i groszkiem była faktycznie jedną z fajniejszych, bo bardzo przystępnie wyjaśniała, o co chodzi w tej całej aferze z kwantami (a to, że Einstein miał z mechaniką kwantową na pieńku, zrobiło się jakieś popularne w kinematografii - w zeszłym roku wspominał o tym Adam z "Tylko kochankowie przeżyją" ;)).

      Usuń
    3. Chciałabym wesprzeć zdanie Pyzy, nie dlatego byś tego Pyzo potrzebowała, ale dlatego, że sądzę tak samo, By się nie powtarzać podrzucam linka do mojego postrzegania "Teorii..," i polecam dyskusję pod postem. Jeśli Tarnino, nie pasuje Ci umieszczanie sznurków, to możesz skasować, podane nie dlatego by się reklamować, ale dlatego by się nie powtarzać: http://wp.me/p59KuC-hJ

      Usuń
    4. Ależ skąd, nie mam nic przeciwko takim linkom :). Chętnie poczytam dyskusję u Ciebie! :

      Usuń
  2. Nie widziałam filmu, Ale doszło do mnie, ze to właściwie jeszcze jedna historia miłosna - szkoda, bo tego typu film można by nakręcić o prawie każdym. Natomiast oglądając trailer naszła mnie myśl (nie wiem czy słuszna), gdzie byłby Stephen Hawking, gdyby nie spotkał na swojej drodze tak kochającej kobiety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie naszła inna myśl: gdzie byłby Stephen Hawking, gdyby urodził się w Polsce. Zapewne powiedziano by mu, że nadaje się co najwyżej do DPS-u, a nie na szefa katedry...

      Usuń

Dziękuję za komentarz.