sobota, 14 lutego 2015

Odcinek walentynkowy



Do zdjęcia walentynkowego dołączę cytat z baaardzo romantycznej książki, którą wczoraj przeczytałam. Ostatnio moje lektury były albo niezwykle długie, albo ciężkie (albo jedno i drugie), więc żeby trochę odetchnąć, sięgnęłam po coś króciutkiego, co - jak przypuszczałam - bardzo mnie rozbawi. Zbieżność tematyki z walentynkami przypadkowa, chociaż fortunna.

Zapewne wiele (bo chyba jednak nie wielu) z was w wieku nastoletnim wzdychało i wzruszało się nad "Błękitnym Zamkiem" Lucy Maud Montgomery. Poniżej prezentuję fragment, który wzbudził moją wesołość, choć nie jestem pewna, czy akurat ten rodzaj komizmu był zamierzony. Ostrzegam: osoby, które książki nie znają, być może nie powinny go czytać, bo ta rozmowa bohaterki z rodziną właściwie streszcza całą fabułę (czyli: UWAGA SPOILER).


– Rok temu oświadczył mi doktor Trent, że mam anginę pectoris i że dni moje są policzone. Postanowiłam wtedy przed śmiercią zaznać życia… prawdziwego życia. Dlatego opuściłam was. Dlatego wyszłam za Edwarda. A teraz okazało się, że to wszystko było omyłką. Nie mam wcale chorego serca. Mam przed sobą jeszcze długie lata życia, a przecież Edward poślubił mnie tylko z litości. Więc musiałam odejść od niego, zwrócić mu wolność. […] Bóg mi świadkiem, że żałuję tego wszystkiego. Przecież to ja wciągnęłam Edwarda do małżeństwa. A teraz okazało się, że to Edward Redfern, syn doktora Redferna z Montrealu. I jego ojciec chce, aby wrócił do niego.
[…]
– Doktor Redfern? Chyba nie ten od Czerwonych Pigułek?
Joanna skinęła głową.
– Ten sam. Okazało się też, że Edward jest Johnem Fosterem, autorem tych książek przyrodniczych.

– Ale… ale przecież… […] doktor Redfern jest milionerem.
Wuj Beniamin wypalił w podnieceniu:
– I to co najmniej dziesięciokrotnym!
 - L.M. Montgomery, "Błękitny Zamek". Nasza Księgarnia,Warszawa 1990.


Cóż, czytanie "Błękitnego Zamku" sprawiło mi dużą przyjemność, większą niż w dzieciństwie. Zamierzam napisać na jego temat zapewne obszerną notkę. Obiecuję, że potraktuję książkę poważnie i nie będę się tylko naśmiewać. Prawdopodobnie porównam też polski przekład z tekstem oryginalnym, to ostatnio stało się moim hobby - wielce zajmującym. Nie jestem pewna, czy wpis ukaże się na blogu wkrótce, być może wstrzymam się do lata, bo "Błękitny Zamek" najlepiej czytać w porze, gdy na łąkach kwitnie czerwona koniczyna. Jeśli czytałyście, wiecie dlaczego. Prawdę mówiąc, to z mojej bardzo dawnej lektury pamiętałam tylko tę koniczynę i fakt, że Joanna jednak nie była chora, więc kiedy zorientowałam się, że Eddy jest nie tylko Johnem Fosterem-sławnym pisarzem, ale również Edwardem Redfernem-synem milionera, bardzo się ucieszyłam ;)

7 komentarzy:

  1. Jakoś zawsze wolałam cykl o Ani. ;)
    U mnie romantyczne lektury trafiają się bardzo rzadko. Zawsze się obawiam, że trafię na jakiś przesłodzony kicz. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też zdecydowanie wolę książki o Ani. W dzieciństwie byłam bardzo sceptyczna wobec "Błękitnego Zamku", bo wtedy oczywiście chciałam takie historie brać na poważnie. Ale dzisiaj czytam w innym celu i te rozwiązania fabularne, które przyjęła autorka bardzo mnie rozbawiły ;)

      Usuń
  2. A wiesz, że wydawało mi się, że czytałam "Błękitny zamek", ale teraz sobie uświadomiłam, że to ta książka Montgomery, po którą nigdy nie sięgnęłam! Muszę nadrobić (na szczęście wiedziałam, o czym jest - chyba dlatego byłam przekonana, że ją czytałam - więc cytat mi nic ponad to nie zdradził :)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ubocznym efektem tych książek jest to, że człowiek ma potem ochotę zamieszkać w Kanadzie, a bohaterowie "Błękitnego Zamku" mają w dodatku wyspę na własność!

      Usuń
    2. Coś w tym jest - chociaż mnie marzenia o XIX-wiecznej i wczesno XX-wiecznej Kanadzie opuściły po lekturze książki kucharskiej opartej o przepisy Montgomery (kiedy zdałam sobie sprawę, że w gruncie rzeczy, to jednak mimo wszystko w żadnym wypadku nie była taka znowu sielanka ;)).

      Usuń
    3. Sielanki to w tamtym czasie nie było nigdzie na świecie. No, chyba że ktoś się urodził w klasie wyższej. Miałam raczej na myśli te wszystkie łąki, lasy, aleje zakochanych, jeziora i zatoki, po których można było spacerować i pływać bez ryzyka natknięcia się na puszkę po piwie czy opakowanie po chipsach.
      A co to za książka? Słyszałam o "Książce kucharskiej Ani z Zielonego Wzgórza", ale nigdy nie miałam jej w ręce.

      Usuń
    4. Ach, w takim wypadku masz rację - ten krajobraz w powieściach Montgomery jest tak przedstawiony, że faktycznie aż chciałoby się wejść w książkę i chociaż tam pospacerować :).

      I tak, chodzi dokładnie o tę książkę. Udało mi się ją przeczytać kiedyś "w gościach" i trochę mi się zrobiło smutno - książkę napisała wnuczka Montgomery, jeśli mnie pamięć nie myli, która z jednej strony stara się pokazywać pierwowzory powieściowe z kart książek LMM, a z drugiej robi to w taki sposób, że odziera je zupełnie z tego uroku. Ale może to tylko moje wrażenie. Za to jest tam przepis na wino porzeczkowe - i nawet został spisany, wino nastawione i obecnie w szalonej liczbie dwóch butelek stoi w szafie (nadal boimy się spróbować, ale trzeba będzie).

      Usuń

Dziękuję za komentarz.