sobota, 30 sierpnia 2014

Kolejny letni, jasny dzień

(Wpis pierwotnie opublikowany 25.05.2014 na moim starszym blogu "Dom Pracy Twórczej TARNINA". Tutaj we fragmentach i z suplementem)







Dziś zakwitła pierwsza polna róża – a więc naprawdę zaczyna się lato! Dzień znowu jest piękny i jasny. Jedynie konieczność spełnienia obywatelskiego obowiązku trochę mi go psuje (znowu nie ma na kogo głosować).


Książkę znalazłam we własnym domu, chociaż pojęcia nie mam, skąd się u mnie wzięła. Okładki brak. Wydał ją „Czytelnik” w roku 1949. „Jasny dzień” autorstwa J.B. Priestleya (1894-1984). Postanowiłam przeczytać ją ze względu na rok wydania. Byłam ciekawa, jakie książki zagranicznych, zachodnich autorów można było publikować w Polsce w roku 1949. W dodatku chodzi o książkę (wtedy) nową, bo w Wielkiej Brytanii ukazała się zaledwie trzy lata wcześniej. A w Polsce „Jasny dzień” wydano przecież w bardzo mrocznych czasach. Być może zaważyło to, że Priestley miał lewicowe poglądy i uchodził za prokomunistycznego. 

Dopiero zaczęłam czytać i jeszcze nie wiem do końca o czym jest ta książka i czy mi się podoba. Akcja toczy się tuż po wojnie, bohaterem jest scenarzysta filmowy, który w sennym hotelu na wybrzeżu Kornwalii próbuje dokończyć scenariusz. Ta praca zostaje przerwana, gdy w starszej parze, zajmującej sąsiedni stolik w jadalni, dostrzega znajomych sprzed wielu lat. To spotkanie zmusza bohatera do sięgnięcia pamięcią 30 lat wstecz, do czasu, gdy się poznali; z jakiegoś powodu czuje, że przypomnienie sobie i poddanie analizie tamtych wydarzeń jest koniecznością. Fabuła cofa się do czasu tuż przed I wojną światową, kiedy młody bohater rozpoczyna swoją pierwszą w życiu pracę w firmie handlującej wełną i poznaje niezwykłą rodzinę dyrektora filii. A więc rzecz dzieje się w mojej ulubionej epoce (jednej z ulubionych), w Anglii na początku XX w. Czytam dalej (na razie ani słowa o Marksie i Leninie).

***

Aktualizacja 30.08.2014 

Wspomnienia lektury "Jasnego dnia" już się nieco zatarły w mojej pamięci, ale książka mi się podobała. W tym roku - obfitującym w okrągłe rocznice - natknęłam się na sporo książek rozliczających się z I wojną światową, dziwnym trafem bo nie było to moje zamierzenie, i tę można również wpisać w ten nurt. Zaludniają ją bohaterowie, którzy z okopów już nie wrócili. W imię czego zginęli? - zastanawia się główny bohater-narrator. Ale jest to dosyć dziwna powieść (nie umiem tego inaczej określić). Bohater, przebywszy we wspomnieniach ową daleką drogę do ostatniego roku, w którym istniał stary świat, prześledziwszy, co wydarzyło się wówczas - i potem - w kręgu jego znajomych, nie umie określić, jaki sens miały te wydarzenia, jaki sens miała dla niego ta podróż w czasie, po co ją odbył. Powieść nie kończy się żadną konkluzją, miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby się skończyć pięćdziesiąt stron wcześniej, jak i toczyć przez kolejne pięćdziesiąt. Jedynym jej podsumowaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest pytanie: czy życie jest historią, która biegnie do jakiegoś celu, czy jedynie ciągiem przypadkowych zdarzeń?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.