środa, 20 lipca 2016

PIKNIKI Z KLASYKĄ: Ojciec Brown, przodek detektywów w sutannie



Przyznam się, że nie wiem, jak łatwo bądź trudno jest znaleźć opowiadania o księdzu Brownie w przekładzie na język polski. Z czystego lenistwa - mamy przecież wakacje - zamiast do biblioteki od razu udałam się na stronę Project Gutenberg i ściągnęłam na czytnik pierwszy z pięciu tomów opowiadań G.K. Chestertona o duchownym-detektywie, "The Innocence of Father Brown" (czyli "Niewinność księdza Browna"). Później Wikipedia poinformowała mnie, że tłumaczenia owszem były, ale bardzo dawno, w latach dwudziestych, a w 1969 ukazał się przekład kompilacji pod tytułem "Przygody księdza Browna", z czego wynika, że tak czy owak najpewniejszym sposobem na zaznajomienie się z tą postacią jest sięgnięcie po oryginał.



"The Innocence of Father Brown" to zbiór dwunastu opowiadań, wydany po raz pierwszy w 1911 roku. Opowiadania nie są powiązane fabularnie, łączy je jedynie postać tytułowego duchownego, a także paru innych bohaterów - głównie utalentowanego złodzieja Flambeau, w późniejszych opowiadaniach nawróconego na dobrą drogę. Duchowny znajduje się na miejscu przestępstwa zazwyczaj zupełnie przypadkiem, ale to właśnie on rozwiązuje kryminalną zagadkę. W pierwszych dwóch opowiadaniach mamy również postać prowadzącego śledztwo szefa paryskiej policji Valentina, która jednak w opowiadaniu "The Secret Garden" znika ze sceny bez możliwości powrotu i w, muszę to przyznać, dosyć kuriozalnych okolicznościach. To opowiadanie (które najmniej przypadło mi do gustu) jest wersją zagadki zamkniętego pokoju (w tym przypadku - ogrodu), w którym popełniono morderstwo, ale w repertuarze zbrodni pojawiających się w tomie są również kradzieże, a czasem do przestępstwa w ogóle nie dochodzi: ksiądz Brown jest przecież nie tylko detektywem, ale również, a właściwie przede wszystkim, duszpasterzem i to właśnie zawrócenie bliźniego z drogi występku jest głównym motorem jego działań.

Ogólnie ten zbiór opowiadań jest dosyć przyjemną i ciekawą lekturą, choć trochę męczył mnie sposób prowadzenia akcji głownie przez opis, długie akapity, w których przemawia wyłącznie narrator streszczający czytelnikowi, co się dzieje. Jednak te opisy są dosyć dowcipne i niepozbawione wdzięku, więc nie do końca z tego faktu mogę uczynić zarzut. Ani z tego, że narratorowi zazwyczaj bardzo dużo czasu zajmuje wprowadzenie samej zagadki kryminalnej i o tym, co właściwie jest przedmiotem przestępstwa w danym opowiadaniu dowiadujemy się często w jego połowie, choć przyznaję, że to również wymaga od czytelnika nieco cierpliwości. Zawiodą się ci, którzy liczą na możliwość dedukowania wraz z literackim detektywem, bo nie o proces dedukcji tu chodzi (tym m. in. ksiądz Brown różni się o Sherlocka Holmesa), cała intryga jest opisana w taki sposób, że tylko ojciec Brown może rozwikłać zagadkę. (Choć czasem postać przestępcy staje się jasna w momencie, w którym dowiadujemy się, o jakie przestępstwo chodzi - tak jest w przypadku "The Flying Stars").

Tak, cała zagadka kryminalna, choć pomysłowa, czasem absurdalna (ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jeśli jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić) jest raczej pretekstem pisarza, a nie celem samym w sobie. Kluczową postacią jest oczywiście tytułowy ojciec Brown, niepozorny katolicki ksiądz, niski i korpulentny, w znoszonej sutannie, z równie mało efektownym czarnym parasolem. Co ciekawe, pozornie jego postać wcale nie stoi w centrum, w każdym opowiadaniu narrator wprowadza ją od nowa, niejako mimochodem. Oto na przykład podczas jakiegoś przyjęcia skromny ksiądz gdzieś sobie przycupnie i nikt w zasadzie nie zwraca na niego uwagi, dopóki się nie odezwie. Bo kiedy to zrobi, zazwyczaj w momencie gdy przestępstwo wychodzi na jaw, to okazuje się, że ta dosyć groteskowa wręcz persona skrywa ponadprzeciętny intelekt i bezbłędną intuicję. Rzecz jasna wiedza o naturze ludzkiej zdobyta w konfesjonale też nie jest bez znaczenia dla jego zdolności detektywistycznych. Postać księdza Browna jest narzędziem, którego G.K. Chesterton użył, żeby zakomunikować czytelnikom swoje poglądy. Krótko mówiąc, nieprzypadkowo wybrał na bohatera księdza katolickiego, te opowiadania są apologią katolicyzmu (choć ten pierwszy tom powstał na długo zanim Chesterton przeszedł na katolicyzm), ale nierzadko też komentarzem do współczesnych mu stosunków społecznych. Jednak nie ma w tych opowiadaniach nieznośnego dydaktyzmu, jest za to humor, a ojciec Brown wzbudza przede wszystkim sympatię.

Trzeba też przyznać, że (pomimo tych długich akapitów, w których narrator streszcza akcję), Chesterton jest sprawnym pisarzem i te opowiadania zbudowane są bardzo kunsztownie, pełne są aluzji i dowcipnej gry symbolami. Jednym z moich ulubionych jest "The Queer Feet" (w wolnym tłumaczeniu "Dziwne kroki"). Oto ksiądz Brown - zupełnie przypadkiem, acz w ramach swoich obowiązków duchownego - znajduje się w eleganckim i najbardziej ekskluzywnym hotelu w którym odbywa się doroczna kolacja jeszcze bardziej ekskluzywnego klubu "The Twelve True Fishermen" (czyli Dwunastu Prawdziwych Rybaków). Koniec końców to jednak ksiądz Brown okazuje się prawdziwym rybakiem. Wsłuchując się w odgłosy dziwnych kroków, udaremnia przestępstwo - co brzmi absurdalnie, ale w gruncie rzeczy jest zupełnie racjonalne i logiczne (bo tworząc postać księdza Browna, Chesterton jest też piewcą racjonalności i rozumu). "Czy schwytał ksiądz tego człowieka?" - pyta jeden z arystokratycznych Dwunastu Rybaków. "Tak, zapałem go na niewidzialny haczyk i na niewidzialną żyłkę, która jest tak długa, że pozwoli mu wędrować na krańce świata, ale przyciągnie go z powrotem za jednym szarpnięciem". (To "szarpnięcie linki" zostało też pożyczone przez Evelyna Waugha w "Powrocie do Brideshead"). Bo ksiądz Brown jest oczywiście, tak jak św. Piotr, rybakiem ludzkich serc, a niedoszły - w tym przypadku - przestępca, choć jeszcze o tym nie wie, choć wciąż działa zgodnie ze swoją wolną wolą, już został złapany na haczyk i wkrótce zejdzie z drogi występku.

Myślę, że letnie popołudnie spędzone w towarzystwie księdza Browna nie będzie czasem straconym - niezależnie od przekonań religijnych.

Koniecznie przeczytajcie, co o ojcu Brownie ma do powiedzenia Pyza (jej wpis znajdziecie TUTAJ), a ja zapraszam do dyskusji, tym razem u mnie.
Na sierpniowym Pikniku będziemy czytać opowieści niesamowite Elizabeth Gaskell, dokładnie z tego zbioru, ale jeśli ktoś zna jej straszne historie w polskim przekładzie, to oczywiście również będzie bardzo mile widzianym gościem.

---
G.K. Chesterton, "The Innocence of Father Brown". Project Gutenberg.

6 komentarzy:

  1. No właśnie, o tych perypetiach z polskim wydaniem trochę piszę -- na Gutenberga nie wpadłam tak szybko, bo zafiksowałam się na tym, że polskie przekłady były, więc czemu ich nie zdobyć. Ale już na początku lektury przekonałam się, że to był błąd. I stąd, tak w ogóle, myślę, że może wynikać większość naszych rozbieżności w odbiorze przygód detektywa w sutannie.

    Zastanawiam się, czy faktycznie te opowiadania pozbawione są nutki dydaktyzmu. Niektóre -- z całą pewnością. Inne z kolei wydają mi się bardzo mocno pisane pod tezę; nie zawsze jest to złe, ale niekiedy miałam wrażenie, że autor nie tyle zarzuca wędkę, co ciągnie na brzeg z siłą godną motorówki ;). Tutaj od razu muszę zauważyć, że mnie, na przykład, to prezentowanie księdza Browna od nowa zawsze w ten sam sposób -- niepozorny, przycupnięty, w podniszczonym ubraniu -- w którymś z kolei opowiadaniu zaczęło irytować (a i sama figura bohatera aż tak do mnie nie przemówiła, o czym napomykam w notce).

    Mimo to czuję się doedukowana -- nie miałam pojęcia, że Chesterton był aż tak popularnym pisarzem i że wychowała się na nim cała masa innych pisarzy. Nawet Neil Gaiman :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście dydaktyzm jest, ja napisałam tylko, że nie ma nieznośnego ;) Oczywiście Chesterton ma określone poglądy, do których stara się czytelnika przekonać, i zapewne nie zawsze robi to w szczególnie finezyjny sposób. Oczywiście i poglądy, i sposób ich przekazania mogą się nie podobać, ale mnie zdecydowanie nie podobało się tylko drugie opowiadanie, w którym ateistyczny fanatyk popełnia zbrodnię - tu jednak moim zdaniem Chesterton powędrował na manowce. Innym zarzutem może być to, że daje się wyczuć jakiś szczególny stosunek autora do Żydów, niby nic poważnego w tym względzie w tych opowiadaniach nie ma, ale jakoś nie dziwi mnie, że autor był oskarżany o antysemityzm. Ale to są w gruncie rzeczy na tle całego tomu drobiazgi, które można pominąć w odbiorze. Moim zdaniem "The Innocence of Father Brown" wypada pozytywnie. Może problem z "Przygodami..." polega też na tym, że znajdują się tam też opowiadania z kolejnych zbiorów, kiedy autor już się znudził swoim bohaterem i nie miał już na niego pomysłu.

      Ale co mi się w postaci księdza Browna podoba: to nie jest taki świętoszkowaty, pouczający i potępiający ksiądz. Przynajmniej w tych opowiadaniach, które przeczytałam, uosabia zrozumienie i życzliwość. Lubię go też, bo zazwyczaj milczy i wcale mu nie przeszkadza, że biorą go za prostaczka w sutannie. No i ta siła spokoju.

      Usuń
    2. No tak, w tym się zgadzamy :). W sumie podczas lektury aż tak wiele opowiadań, w których pojawiał się wspomniany przez Ciebie motyw (czyli że osoba od razu podejrzana popełnia zbrodnię) nie było aż tak dużo (dodałabym tutaj "Oko Apollina" na pewno, gdzie w ogóle są perełki w rodzaju: czarny charakter ujawnia się, zmieniając akcent, bo wzburzony przechodzi na ten "wulgarny", amerykański ;)).

      Co do stosunku do Żydów -- w opowiadaniach, które czytałam, akurat tego nie było, za to dostawało się osobom oskarżanym o to, że mają jakieś powiązania z Azją (ale -- jak wspomniałam -- czytałam to raczej jako krytykę zamkniętości "sielskiego" społeczeństwa, choć mogę się mylić), no i właśnie tym Amerykanom, którzy są traktowani raczej jako takie zło konieczne, co to niby mówi po angielsku, ale niespecjalnie, a w dodatku goni za sensacją i pieniądzem.

      No właśnie, ja po tym tomiku z trudem wypowiadam się na temat głównego bohatera -- nie umiem się zdecydować, jak go scharakteryzować, wydawał mi się trochę takim "człowiekiem bez właściwości", ale to chyba kwestia wyboru opowiadań niż samego sposobu pisania autora.

      Usuń
    3. W ogóle wydaje mi się, że te opowiadania właściwie nie są kryminałami, tylko takimi opowiastkami, zazwyczaj ciepłymi, osnutymi wokół kryminalnych zagadek. Zagadki są takie, że nie spodziewamy się, żeby mogły zaistnieć w realnym świecie, ale taki ich urok. Mnie się to akurat podoba, ale rozumiem, że dla wielu czytelników to może być rozczarowujące. Dla mnie początkowo było też rozczarowaniem, że właściwie postać księdza Browna jest zawsze nieco z boku i nigdy niczego konkretnego się o nim nie dowiadujemy, bo sadziłam, że on będzie miał jakąś swoją historię, trochę z przyzwyczajenia do tych wszystkich współczesnych detektywów, którzy koniecznie muszą się borykać z alkoholizmem, rozwodem albo śmiercią bliskiej osoby. Potem jednak przekonałam się do tej konwencji pokazywania go zawsze od nowa, mimo wszystko wydaje mi się, że opowiadania wystarczająco go charakteryzują, właśnie jako takiego księdza, którego każdy chętnie widziałby jako swojego proboszcza, i który dobrze odnalazłby się w kościele papieża Franciszka. A brak własnej historii księdza służy chyba uwypukleniu jego roli jako duszpasterza. Zresztą, powiedzmy to sobie szczerze, ksiądz katolicki ma i tak mały potencjał w kwestii posiadania historii osobistej.

      Usuń
    4. Tak, też myślę, że można je czytać jako takie przypowieści i wtedy ta forma okazuje się być przyjemniejsza. Nie przeszkadza również wtedy to, że zagadka kryminalna i proces jej rozwiązywania to właściwie najpierw kilka słów narratora, a później monolog bohatera.

      Jeśli zaś chodzi o postać księdza Browna. W pierwszym odruchu chciałam się z Tobą zgodzić -- ale wiesz, są przecież księża-bohaterowie powieści ze znacznie posażniejszą, że się tak wyrażę, historią osobistą. Weźmy nawet brata Cadfaela E. Peters. Wydaje mi się, że ksiądz Brown ma być taki uniwersalny właśnie dlatego, że to mają być takie opowieści-przypowieści. Ale przez to strasznie trudno jest mi go uchwycić.

      Usuń
    5. Tak, oczywiście ksiądz może mieć swoją historię. Ale nie musi, bo przecież nie chodzi o to, żeby zajmował wiernych swoja osobą, tylko żeby potrafił zająć się nimi i ich problemami. Wydaje mi się, że właśnie dlatego tak mało wiemy o księdzu Brownie.

      Usuń

Dziękuję za komentarz.