wtorek, 25 września 2018

PIKNIKI Z KLASYKĄ: Virginia Woolf, "To the lighthouse"


"Do latarni morskiej" Virginii Woolf to powieść, z którą nie każdy i nie w każdym momencie jest w stanie się zaprzyjaźnić. Wpadniesz w zachwyt albo od pierwszej do ostatniej strony (albo do tej, która dla ciebie będzie ostatnią) będziesz się zastanawiać, o co właściwie tyle hałasu. Przez całą część pierwszą centralnym wydarzeniem jest planowana nazajutrz wycieczka do pobliskiej latarni morskiej, do której ostatecznie dochodzi po dziesięciu latach - krótka podróż łódką zajmuje cześć trzecią, a łącznikiem między nimi jest środkowa część składająca się z zadumy nad upływem czasu. Tylko tyle, a jednak aż tyle.

Być może nie wszystkich czytelników obejdzie fakt, jak ambitne, pod względem formalnym, zadanie postawiła przed sobą autorka i jak znakomicie się z niego wywiązała. Mamy tu do czynienia z typowymi dla modernizmu eksperymentami z formą: zerwaniem z tradycyjnie prowadzaną narracją na rzecz strumieniem świadomości, czy też opowiadania poprzez relacjonowanie myśli bohaterów, wieloma punktami widzenia, między którymi przeskok może nastąpić nawet w ciągu jednego zdania. To może wzbudzać zarówno podziw, jak i irytację czytelnika, z pewnością trzeba włożyć nieco wysiłku, żeby rozeznać się w sytuacji. Nie jest to jednak sztuka dla sztuki, forma, tak trudna do uchwycenia i zdefiniowania wspaniale odzwierciedla treść: życie z jego drobiazgami, ulotnymi chwilami, które odchodzą w przeszłość na naszych oczach i które staramy się utrwalić, intensywność doświadczanych emocji, skomplikowaną siatkę międzyludzkich relacji.

Na poziomie fabuły dzieje się niewiele: dwa dni z życia rodziny Ramsayów i ich znajomych, spędzających lato w domu na Wyspie Skye, przedzielone odległością dziesięciu lat, wojną i śmiercią kilku jej członków. Woolf eksploruje tu własną biografię, te wakacje przypominają lata spędzane przez jej rodzinę w domu na wybrzeżu, a relacje między członkami Ramsayów przypominają te panujące w jej domu rodzinnym, wreszcie obraz powieściowej pani Ramsay jest portretem matki Virginii Woolf, której śmierć pozostawiła w rodzinie wyrwę taka jak śmierć pani Ramsay. W tych ramach skąpej fabuły Woolf zawarła jednak ocean rozważań filozoficznych i psychologicznych obserwacji: o relacjach rodzinnych, porozumiewaniu się, postrzeganiu świata, sztuce, przemijaniu i śmierci, czy wreszcie - istocie życia. Nie dając rzecz jasna czytelnikowi gotowych recept czy odpowiedzi, raczej pozwalając mu na własną refleksję.

Książka do powolnego czytania. Najlepiej wielokrotnie, z szumem fal dochodzącym z oddali.

Zapraszam do dyskusji (dzisiaj u mnie) i oczywiście do odwiedzenia blogu Pyzy - jej wpis o "Do latarni morskiej" znajdziecie TUTAJ. Za miesiąc mamy przerwę w piknikach, spotykamy się ponownie w listopadzie, a jako że upłynie wtedy setna rocznica zakończenia I wojny światowej, będziemy dyskutować o  "Pożegnaniu z bronią" Hemingwaya.

9 komentarzy:

  1. To ja może zacznę naszą dyskusję takim małym, prowokacyjnym pytaniem: czy odejście pani Ramsay wywołało większą wyrwę w świecie jej rodziny czy wszystkich tych domowników, którzy są jakby "obok" czy "przy" rodzinie, jak sądzisz? I o czym by, według Ciebie, świadczyło jedno, a o czym drugie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to chyba jest pytanie z tezą?
      Nie wiem, czy jestem w stanie to jednoznacznie ocenić. Pani Ramsay miała osobowość gwiazdy, wokół której krążą planety i inne ciała niebieskie albo, nawiązując do tytułu powieści, latarni morskiej stanowiącej dla innych punkt odniesienia i rozświetlającej drogę.
      Wydaje mi się, że najdotkliwiej jej stratę odczuł pan Ramsay, który był chyba najbardziej uzależniony od jej podziwu, jej obecności spajającej ten cały świat wokół niego.
      A Ty jak sądzisz?

      Usuń
  2. "Do latarni morskiej" z jednej strony mnie zachwyciła a z drugiej rozczarowała. Uwielbiam sposób, w jaki pisze Woolf, ten strumień świadomości, który niesie nas przez myśli poszczególnych bohaterów. Nie wiem czemu, ale przypomina mi to teledysk, kręcony jednym ujęciem. Niestety nie do końca przekonują mnie trzy części, na które podzielona jest powieść. Część druga, środkowa, mimo, że sama w sobie piękna (ach, te wszystkie subtelnie wspomniane śmierci), to nie pasuje mi do dwóch pozostałych. I przy czytaniu dość mocno wybiła mnie z rytmu.

    Podczas lektury cały czas też myślałam, że "Do latarni morskiej" to świetna pozycja na piknik z klasyką, bo porusza tyle tematów, jednocześnie nie dając łatwych odpowiedzi.

    Mnie na przykład zafascynowało jak ambiwalentne uczucia wzbudzał w żonie i w dzieciach pan Ramsay. Podziw, szacunek, miłość i irytację, strach, nienawiść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to dobre porównanie, film, w którym są tylko dwa cięcia. I to porównanie chyba jeszcze lepiej pozwala docenić kunszt pisarski Virginii Woolf.

      Woolf świetnie potrafiła pokazać tę całą grę sprzecznych emocji, które są nieodłączną częścią relacji międzyludzkich, a szczególnie relacji rodzinnych. A przez to, że wniknęła w myśli swoich bohaterów, ten obraz jest bardzo prawdziwy, mimo że całkowicie subiektywny.

      Usuń
    2. Nie wiem skąd mi się biorą te filmowe porównania, ale jak czytałam "Panią Dalloway" to miałam w głowie dokładną wizję, jakbym to nakręciła jako reżyserka albo operatorka. :)

      Mnie czasami aż irytowały te sprzeczne emocje, a zwłaszcza gwałtowne zmiany między nimi. Na przykład u Pani Ramsay, która to w ciągu minuty przechodzi od uwielbienia do nie-lubienia. Chociaż tak to chyba bywa w życiu...

      Usuń
  3. A już na pierwszej stronie James przechodzi od stanu przepełnienia radością do "żądzy mordu": zabiłby ojca, gdyby tylko miał siekierę pod ręką - oczywiście nie naprawdę, ale tak się poczuł akurat w tym momencie. Wydało mi się to celnym opisem, stany emocjonalne u dzieci są rzeczywiście nagłe i gwałtowne. U pani Ramsay to rozpięcie jest "tylko" pomiędzy uwielbieniem a irytacją wobec męża. Pan Ramsay w ogóle jest osobą silnie oddziałującą na swoje otoczenie, ale w sposób zupełnie inny niż jego żona.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jeden akapit] Tak jak przypuszczałam, jestem jedyną osobą, której "Do latarni morskiej" nie przypadło do gustu. Zgadzam się z większością Waszych opinii, że strumień świadomości, że inny sposób narracji, że ciekawe przechodzenie wśród bohaterów ze skrajnych emocji (swoją drogą najlepiej pamiętam moment, jak pan Ramsey zobaczył żonę w momencie zamyślenia, kiedy jej twarz był "ściśnięta" jakimiś złymi myślami). Jednak wiem, że będzie to książka, która szybko wyleci z mej pamięci, a jedyne co pozostanie to jakieś niejasne wrażenie połączenia głębokich przemyśleń z ot chociażby mierzeniem długości pończochy. Ale jak już stwierdziłam w swoim wpisie, po prostu my się z Virginią Woolf zdecydowanie nie rozumiemy. Cóż, w każdym razie jestem najlepszym przykładem, że jednak nie każdy autor jest w stanie spodobać się każdemu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to z pewnością nie jest książka, która przypadnie do gustu każdemu, a nawet jeśli już znajdzie swojego potencjalnego czytelnika, to jeszcze musi trafić na właściwy moment. Sama u siebie zauważam, że moje preferencje czytelnicze zmieniają się w czasie - może to dziwne, ale im jestem starsza, tym bardziej skłaniam się ku powieściom idącym w stronę przygody, a nawet (o zgrozo!) romansu, czego dawniej nie trawiłam, a mniejszą mam ochotę na literaturę "wysoką". A jednak czytanie "Do latarni morskiej" sprawiło mi przyjemność. Nikt z bohaterów nie wzbudził moich szczególnie ciepłych uczuć, z żadną z postaci nie mogłabym się utożsamiać, ale w jakiś sposób w ich myślach i emocjach mogłam odnaleźć strzępki własnych myśli i odczuć. Może to właśnie jest dla mnie magnetyzujące w tej książce: jej bohaterowie na pozór dalecy i obojętni są jednocześnie bardzo bliscy.

      Usuń
    2. Ostatnio wygrzebałam na "The Guardian" krótki artykuł Margaret Atwood o "Do latarni morskiej", w którym pisze, że przy pierwszej lekturze powieść wymęczyła ją okrutnie i dopiero przy ponownym czytaniu dostrzegła jej zalety. Tak to chyba musi być, czasem potrzebny jest lepszy moment na daną powieść czy autorkę/autora, a niektórzy nie spodobają nam się nigdy. :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.