Kiedy wybrałam się do biblioteki w poszukiwaniu tego klasycznego dzieła, okazało się, że jedyny egzemplarz znajduje się w dziale dziecięcym. Była to edycja Wydawnictwa Zielona Sowa, Kraków 2003, przekład i opracowanie Agnieszka Ślusarczyk i Marta Stęplewska, wydana w serii "Na szlaku wielkiej przygody". Przemknęła mi przez głowę myśl, że mogłabym przeczytać z Gutenberga w oryginale, ale szybko ją od siebie oddaliłam, więc moje uwagi będą dotyczyły właśnie tego wyżej wymienionego wydania. Zaznaczam na wszelki wypadek, bo choć nie znalazłam informacji, że zawiera ono skróty lub inne zmiany, jestem lekko nieufna. W każdym razie, na skutek kontaktu z tym właśnie wydaniem, pierwsze i powracające pytanie, które nasunęło mi się podczas lektury brzmi: czy "Ivanhoe" to powieść dla dzieci? Odpowiedź brzmi nie, nie, po trzykroć nie, a powodów jest kilka, o czym za chwilę. A tymczasem spróbuję pokrótce przedstawić, o czym rzecz traktuje.
Otóż nie o Ivanhoe. (I nie o Indianach, niestety ;). W dzieciństwie, kiedy nie wiedziałam jeszcze, że Walter Scott nie pisał o Indianach, sądziłam, że Ivanhoe to imię wodza indiańskiego). Wilfryd Ivanhoe, saksoński rycerz, który właśnie powrócił do Anglii z Palestyny, gdzie walczył u boku Ryszarda Lwie Serce (który również pojawia się w powieści), jest istotną postacią z punktu widzenie przebiegu fabuły, ale zadziwiająco mało rozwiniętą i zajmującą mało miejsca. Pojawia się tylko na krótkie chwile, żeby dokonać owych czynów, bez których akcja nie mogłaby się posunąć dalej, ale poza tym wydał mi się niemal nieistotny. Głównym tematem powieści są (tu zaskoczenie) relacje między Żydami a resztą społeczeństwa ówczesnej Anglii. Mam wrażenie, że Scott obrał za temat co innego, a mianowicie formowanie się narodu angielskiego przez zespolenie ludności saksońskiej z normandzkimi najeźdźcami, które w czasach, o których pisze, jeszcze nie nastąpiło. Jednak tarcia pomiędzy szlachtą saksońską a normandzką, plany przywrócenia na tron saksońskiego monarchy, którym oddaje się Cedryk, ojciec Ivanhoe (bohater znacznie "główniejszy" niż syn) moim zdaniem ustępują miejsca temu pierwszemu tematowi. Zresztą jedyną postacią, która została zarysowana z pewną głębią, jest Rebeka, córka żydowskiego lichwiarza, Izaaka z Yorku. Oprócz wyżej wymienionych postaci mamy jeszcze piękną lady Rowenę, obiekt uczuć Ivanhoe, Athelstana, ociężałego potomka saksońskich władców, templariusza Briana z Bois-Guilbert, złego księcia Jana, próbującego przejąć tron pod nieobecność brata, a nawet Robin Hooda i całą jego wesołą kompanię, a także dwóch poddanych Cedryka, błazna Wambę i pasterza Gurtha. Na akcję natomiast składają się: turniej rycerski, zasadzki, potyczki, oblężenie zamku, uprowadzenie, proces o czary z groźbą spalenia na stosie, próba zamachu stanu oraz, oczywiście, dzieje pewnej miłości. Wszystko składa się rzeczywiście na powieść przygodową, o której mogłabym napisać wartka, gdyby nie to, że Scott ma skłonność do nużących dłużyzn.
I to jest pierwszy powód, dla którego stanowczo odradzałabym lekturę "Ivanhoe" dzieciom. Te ciągnące się całymi stronami opisy i erudycyjne popisy autora mogą skutecznie zniechęcić młodego człowieka do czytania. Zresztą bardzo wątpię, czy takiego właśnie czytelnika wyobrażał sobie autor. Po drugie, choć powieść przygodowa to, zdawałoby się, gatunek wymarzony wręcz dla młodzieży, mam poważne wątpliwości, czy aby na pewno powieść, w której przemoc jest głównym motorem akcji, a kobietom co chwilę grozi się gwałtem, należy podsuwać dzieciom. Po trzecie, nawet bohaterowie pozytywni prezentują postawy nieakceptowalne (na szczęście) w naszych czasach, mam tu na myśli owe relacje chrześcijańsko-żydowskie. Jest to zgodne z prawdą historyczną, ale dziecko nie powinno być z tą prawdą pozostawione bez komentarza. Po czwarte, no cóż, wydaje mi się, że wszystkie pozaprzygodowe aspekty tej książki po prostu będą niezrozumiałe dla młodego czytelnika.
Dzisiaj dyskutujemy na blogu Pyzy, jej wpis o "Ivanhoe" i miejsce na wymianę poglądów znajdziecie TUTAJ. Koniecznie zajrzyjcie. A za miesiąc bohaterem Pikniku będzie Henry James i "Bostończycy".