środa, 7 października 2015

Po okładkach je poznacie: jedno wydawnictwo, dwie serie


 
Niedawny wpis na blogu Pyzy przypomniał mi, że już dawno chciałam napisać o pewnej serii wydawniczej posiadającej najbardziej zdumiewającą oprawę graficzną, jaką można sobie wyobrazić. Dla kontrastu przedstawię ją obok innej serii tego samego wydawnictwa. Tak się składa, że o pewnej serii Świata Książki - bo o nim mowa - już pisałam, ale zapewniam, że nadal jestem blogerką niezależną, a ten wpis (tak jak i poprzedni) nie jest sponsorowany (o czym się w dalszej części przekonacie). Postanowiłam też zapoczątkować nim nowy cykl na blogu, który będzie się pojawiał w miarę regularnie i prezentował dobre i złe przykłady książkowych okładek - głównie z naszego polskiego podwórka, choć nie tylko. Pojawią się więc i inne wydawnictwa, będę i chwalić, i ganić. 

Zacznę od przykładu pozytywnego, czyli serii Mistrzowie Prozy - okładki projektu Krzysztofa Rychtera. Po pierwsze: prostota, po drugie: wyrazistość. Czyli jest dobrze. Lubię tę serię i kupiłam kilka książek w niej wydanych, co widać na powyższym zdjęciu ("Wola i fortuna" okazała się nie do przeczytania, liczyłam na coś w klimacie "Lat z Laurą Díaz" i srodze się przeliczyłam). Niby nic szczególnego, ale szata graficzna nie razi oka (a moje oko uznaje ją za całkiem przyjemną), a oprócz tego pełni jeszcze jedną ważną funkcję: jest znakomitym identyfikatorem serii. Te okładki są na tyle wyraziste, że bez problemu można je zlokalizować i we własnej biblioteczce, i na półkach w księgarni, i to zarówno zwrócone frontem, jak i grzbietem do patrzącego (a to, jak się okazuje, może być istotne). Książka sama zawoła czytelnika z półki, ale nie będzie krzyczeć w nieprzyjemny sposób. Zakładam, że o to chodziło. Jedynym minusem jest tutaj dobór zdjęć. Nawiązanie do książki jest dosyć dyskusyjne albo banalne (to są oczywiście fotografie z banków zdjęć), a same zdjęcia są czasem nieco kiczowate, ale nie psuje to zbytnio wrażenia. Poniżej kilka przykładów.














Jednak Mistrzowie Prozy to taka graficznie "zwykła" seria, a teraz będzie o serii szczególnej. Szczególnej, bo jubileuszowej Kolekcji 20-lecia. Na stronie wydawnictwa przy książkach wydanych w tej serii pojawia się adnotacja: "Jeden z dwudziestu tytułów wchodzących w skład unikatowej Kolekcji 20-lecia wydawnictwa Świat Książki, wyłoniony w plebiscycie czytelników i wydany w twardej oprawie z foliową obwolutą projektu wybitnych polskich grafików: Przemka Dębowskiego i Wojtka Kwietnia-Janikowskiego." W czasie trwania plebiscytu - w ubiegłym roku - pisano: "Będzie to wyjątkowa kolekcja książek również ze względu na niezwykłą i nowoczesną oprawę – nad szatą graficzną pracują jedni z najlepszych polskich grafików i projektantów okładek: Przemek Dębowski i Wojtek Kwiecień-Janikowski. [...] Wszystkie 20 tytułów będzie można zgromadzić do końca listopada."

Efekty pracy tych świetnych projektantów poniżej:









Patrząc na te okładki, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś sobie z wydawnictwa Świat Książki brzydko zakpił. Z czym się Wam to kojarzy? Mnie z czymś w stylu skryptów akademickich - czyli już nie notatki kserowane, ale jakby jeszcze nie pełnoprawna książka - z lat 90. Z dziedziny takiej jak np. ekonomia. Ach, jacy wtedy byliśmy dumni z naszych komputerów, z fikuśnych fontów. Koniec z szarością i monotonią, jesteśmy nowocześni i mamy możliwości, i zaraz to udowodnimy. Za komuny to było buro i ponuro, ale teraz nas stać, zrobimy sobie na fioletowo-żółto-zielono-niebiesko. A co! Na każdej okładce pojawia się przetworzona graficznie figura origami - ja bardzo lubię origami, ale może mi ktoś wyjaśni, jak się ono ma do polskiej prozy? To wszystko wygląda tak, jakby ktoś się dorwał do programu graficznego i nie mógł powstrzymać. Ogólnie rzecz biorąc: czuć tandetą na kilometr. Nie wiem, czy to świadome nawiązanie do stylistyki lat 90., taki kicz kontrolowany, ale ja bardzo proszę, żeby mnie już nie raczyć takimi "wybitnymi" projektami graficznymi.

Dla porównania przedstawiam też kilka okładek innych edycji tych książek (też wydanych przez Świat Książki). Hanna Krall miała własną serię - z okładkami co prawda mało finezyjnymi, ale eleganckimi i przyjemnymi dla oka. "Szopka" Zośki Papużanki w serii Nowa Proza Polska do mnie nie przemawia, ale i tak jest o niebo lepsza niż w kolekcji jubileuszowej. Za to "Kieszonkowy atlas kobiet" Sylwii Chutnik miał okładkę bardzo ciekawą. Naprawdę ktoś wolałby to pstrokate paskudztwo?










Ciekawe, czy ktoś w ogóle skusił się na zgromadzenie wszystkich tytułów Kolekcji 20-lecia? Wydawnictwu Świat Książki życzę lepszego pomysłu na uczczenie kolejnego jubileuszu.

20 komentarzy:

  1. Niby powinno liczyć się tylko to, co w środku, ale nie ma co się oszukiwać - w dużej księgarni czy w księgarni internetowej oczy też decydują, bo w tym gąszczu robimy jakąś wstępną selekcję. Poza Szopką chyba nie ruszyłabym niczego z tej pstrokatej serii. To nawet nie jest celowy kicz ;) Szopka wygląda jak autentyk gdzieś z lat 60/70 i chyba dlatego mi się podoba. Inna sprawa, że na pierwszy rzut oka wzięłabym ją właśnie za antykwaryczny egzemplarz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, że "Szopka" jest jednak trochę inna, chyba ze względu na kolorystykę bardziej przypomina publikacje z tych czasów, kiedy papier był wyłącznie w odcieniu żółtobrunatnym ;). No i nie ma tu tego szaleństwa z czcionką, choć całość nadal robi na mnie dosyć nieprzyjemne wrażenie - i wcale nie nowoczesne, jak zauważyłaś :).
      A co do tego, co się powinno liczyć: dla treści mogę kupić e-book, jeśli kupuję egzemplarz papierowy, chciałabym, żeby patrzenie na niego sprawiało mi przyjemność, a przynajmniej nie raniło mojego poczucia estetyki.

      Usuń
  2. Nastawiona Twoim komentarzem, że ma być o serii, która nie budzi Twoich ciepłych uczuć, zobaczywszy pierwsze zdjęcie zaczęłam się zastanawiać, co jest nie tak z tą serią Mistrzów Prozy. Ale uff, nie o nią chodzi :).

    Natomiast co do kolekcji 20-lecia: nie słyszałam o niej (nie tracąc chyba wiele), ale jakbym miała strzelać w powód, dla którego wygląda tak, jak wygląda, to bym obstawiała, że chodzi właśnie o to, żeby celowo budzić te skojarzenia z tymi latami 90. Jest pstrokato i dość tandetnie, i przywołuje się wcale nie chwalebne przykłady z tego 20-lecia, ale trochę w tym czuć nostalgię za tymi już niemal mitycznymi latami 90. Tak sobie myślę w każdym razie. Przy czym nie uważam, żeby pomysł był trafiony, bo to takie okładki, których się boję: sprawiają na mnie wrażenie bardzo, hm -- jakby to ująć? -- niekomfortowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie jestem pewna. Wydawnictwo pisze o "niezwykłej i nowoczesnej oprawie", nie pisze o przywoływaniu klimatu tamtych lat. Bo za przywołanie to, zgadzam się z Tobą, piątka z plusem. Ale właśnie - od tych okładek odrzuca i to chyba niezależnie czy lata 90 są dla kogoś mityczne, czy też doskonale je pamięta. I jeszcze jedno, w kolekcji znalazły się książki wydawane przez cały okres dwudziestu lat funkcjonowania wydawnictwa, więc nie we wszystkich przypadkach to nawiązanie do lat 90. koresponduje z samą książką.

      Usuń
    2. Hm -- to w takim razie może intencja grafików zderzyła się jakoś z intencjami wydawnictwa?

      Usuń
    3. Być może. Ale to jest w ogóle zastanawiające, dlaczego ta seria tak wygląda, bo ci graficy są znani z zupełnie innych stylowo projektów.

      Usuń
  3. Te okładki o wiele lepiej prezentują się na żywo, bo okładka daje wrażenie trójwymiarowości obrazom, a poza tym pod obwolut jest czarno-biała, minimalistyczna. Moim zdaniem rozwiązanie jest nowatorskie i wcale nie jest brzydkie, w większości wypadków kolory są bardziej stonowane niż na zdjęciach, a jeśli komuś nie pasują może pozostać przy ascetycznej bieli z czarnymi elementami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, cieszę się, że odezwał się ktoś, komu te okładki się podobają. Jednak wydawnictwo nie trafiło w próżnię :). A wiesz może, dlaczego origami?

      Usuń
    2. Nie wiem, niestety. Może za dużo powiedziane, że mi się podoba. Nie wszystkie są w moim guście, ale np. okładka "Melancholii" Bieńczyka, czy posiadanej przeze mnie książki Grynberga "Ocaleni z XXwieku" - to bardzo ładne i stonowane pastele, jak dla mnie ładniejsze wydanie od pierwotnych. Dziwne, że te okładki aż tak się nie podobają. Projektowali je przecież topowi graficy, uznani i lubiani (np. okładki wydawnictwa Karakter czy książek Italo Calvino w wydawnictwie WAB). Może zbyt nowocześnie tym razem?

      Usuń
    3. Nie wiem, czy zbyt nowocześnie. Mnie się te okładki wcale nowoczesne nie wydają, tylko właśnie przywołujące ducha lat 90. I wygląd okładek tym bardziej dziwi, biorąc pod uwagę inne dokonania projektantów. Projekty Dębowskiego na ogół bardzo mi się podobają.

      Usuń
  4. Chyba jestem minimalistką, bo ze wszystkich prezentowanych w tym poście okładek najbardziej podoba mi się okładka „Białej Marii” Hanny Krall - prosta, z wyróżnionym imieniem i nazwiskiem autorki oraz tytułem dzieła i z niby-zwykłą, ale ciekawą ilustracją na środku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem minimalistką wybiórczą, ale zgadzam się, że "za mało" przeważnie jest lepsze niż "za dużo" :)

      Usuń
  5. Seria "Mistrzowie Prozy" to również moje ulubione okładki - prostota plus konsekwencja stylistyczna. Jest dobrze. A jeszcze lepiej, moim zdaniem, bywa, gdy książka jest ubrana w jednobarwną oprawę. To rzadkie zjawisko, jedynie w seriach klasyków spotykane, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, przyglądając się wszechobecnej książkowej pstrokaciźnie, że taki skrajny minimalizm to chyba jest to. Zresztą, książka powinna bronić się zawartością, a nie opakowaniem. Ale rozumiem, że musi nieraz z półki krzyknąć: "tu jestem! weź mnie!", żeby w ogóle zostać zauważoną. W takich przypadkach, niestety, wygrywa neonowy kolor, a nie umiar, stonowanie i piękne zdjęcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to powiedzenie, że w książce liczy się treść, a nie okładka (skądinąd oczywiście prawdziwe) jest często usprawiedliwieniem dla graficznej bylejakości, a tak być nie powinno.

      Jeśli chodzi o zdjęcia na okładkach, to ja w ogóle nie jestem wielbicielką Rzadko kiedy wypada to dobrze, bo najczęściej wydawcy idą na łatwiznę i te zdjęcia są strasznie banalne.

      Usuń
  6. Jestem wzrokowcem i okładka książki jest dla mnie bardzo ważna. Wiadomo że treść jest najważniejsza, ale liczy się całokształt. Kupiłam niedawno "Z dala od zgiełku" zaciekawiona zwiastunem filmu, ale filmowa okładka średnio mi się podoba i kojarzy się z romansem.

    Okładki powinno cieszyć oko i zachęcać do zakupu, a nie odpychać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, okładki "filmowe" są w ogóle na mojej czarnej liście ;)

      Przyznam się, że "Z dala od zgiełku" jeszcze nie czytałam (zamierzam), ale film widziałam. Dobre aktorstwo, piękne zdjęcia, ale scenariusz przypominał mi wenezuelską telenowelę i zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę w powieści Thomasa Hardy'ego jest tylko tyle.

      Usuń
  7. Seria Mistrzowie Prozy ma bardzo ładne okładki - nieprzesadzone i proste. Z kolei reszta zupełnie nie przemawia do mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie na pewno nie przemawia "Kolekcja 20-lecia" ;)

      Usuń
  8. Okładki serii na 20-lecie są naprawdę koszmarne - nie chciałbym chyba tak 'opakowanej' książki nawet za darmo. Swoją drogą, to musiała być wydawnicza porażka - w mojej księgarni świata książki wyprzedawano te pozycje za grosze..
    Seria mistrzów prozy to zupełne przeciwieństwo. Osobiście przeczytałem tylko "Nieskończoności", mam też "Mnóstwo czasu" Doctorowa.
    Bardzo dobry pomysł na wpisy :)
    pozdrawiam
    tommy z Samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, za darmo to ja bym chciała, jak najbardziej ;) Ale mając do wyboru inne wydanie, nie wybrałabym tego jubileuszowego. Chciałabym, żeby ktoś mi wytłumaczył, skąd wydawnictwo wzięło ten pomysł :)

      Pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz.