wtorek, 5 kwietnia 2016

Przedświątecznie po świętach, czyli o przygotowaniach wielkanocnych 141 lat temu


Jeżeli śledzicie nasze Pikniki z klasyką to wiecie, że w maju czytamy Kroniki Bolesława Prusa, czyli jego felietony ukazujące się w prasie na przestrzeni prawie 40 lat. Fragment podrzucam już dziś. Ten wpis najbardziej na czasie byłby w Wielkim Tygodniu, ale ponieważ Wielkanoc i przedświąteczne przygotowania wciąż mamy świeżo w pamięci, zamiast czekać do przyszłego roku, podzielę się nim z Wami dzisiaj. Tak pisał Bolesław Prus w Kurierze Warszawskim w roku 1875 (Nr 64 i 65; dn. 23 i 24 marca):






Trzy są czynności, dla których kobiety po wszystkie czasy gotowe będą wyrzec się patentów doktorskich, dowództwa nad wojskami i zasiadania w parlamencie – a mianowicie: pranie bielizny, mycie podłóg i pieczenie ciast na święta.

                My, którzy dla słodkich więzów małżeńskich nie pozbyliśmy się jeszcze białych szat naszej kawalerskiej niewinności, nie mamy nawet pojęcia o nędzy tych, których los obdarzył chlubnym, aczkolwiek smętnym tytułem „głowy domu”. Tytuł ten nadaje wprawdzie dużo powagi w stosunkach towarzyskich, ale bokiem wyłazi w ciągu tygodnia poprzedzającego jakąśkolwiek większą uroczystość kościelną.

                Taką to uroczystość, Wielkanoc, mamy obecnie za progiem, a dziś właśnie rozpoczyna się ów tydzień fatalny, podczas którego działalność płci nadobnej dosięga zenitu.

                Już w niedzielę Kwietną dozgonne towarzyszki klątwą grzechu pierworodnego obarczonych potomków Adama nastrajają o pół tonu wyżej niż zwykle swoje poglądy na społeczne stanowisko kobiety. Jest to przygrywka, która dla mężów krnąbrnych znaczy, że na cały tydzień muszą uciekać przed domem jak diabeł przed święconą wodą – która mężom potulnym wskazuje, że będą „potrzebniejsi” dziś niż kiedykolwiek – a która wreszcie dla wszystkich jest wstępem do powiększonych wydatków na mydło, szynki, mąki, prasowane i nie prasowane drożdże itd.

                Jeżeli, godny pożałowania czytelniku, jesteś mężem, który w walkach przywiązanych do stanu małżeńskiego wyniósł odrobinę własnej godności, wówczas niezwykłe przesuwanie mebli i pluskanie wody przypomni ci, że jak na Wielki Poniedziałek śpisz za długo. W tych warunkach nie pozostaje ci nic innego jak tylko, uratowawszy kamasze z powodzi, wyjść co rychlej do miasta, nie pytając nawet o to, czy będzie obiad i o której godzinie.

                Lecz jeżeli, nieszczęsny czytelniku, należysz do rzędu tych „dobrych, ukochanych mężów”, którzy o tyle są wyżsi od swoich zegarków, o ile piękniejszy zamieszkują pantofelek, wówczas... ach! wówczas...

                Posłuchaj!

                Ona: Franusiu, czy ty śpisz?

                On: Co?... co?... kto tu?... co tu?...

                Ona: Śpij! śpij! ja cię nie budzę, tylko...

                On: Ach! to ty, aniołku?... Czego chcesz?

                Ona: Nic! chciałam się tylko zapytać, czy nie jesteś bardzo zmęczony, bo... bo my tu nie możemy szafy przesunąć...

                On: A po cóż szafę przesuwacie?...

                Ona: Widzisz... chcemy na jej miejsce postawić fortepian...

                On: Na Boga! po cóż znowu fortepian?...

                Ona: No! tylko się nie gniewaj, koteczku, ale widzisz, chciałabym na miejscu fortepianu postawić kanapę.

                On: Kyrie eleison!... Cóż ci znowu kanapa zawadza?

                Ona: Nic nie zawadza, tylko że podłoga w tym miejscu jest nieczysta, więc chciałam cię prosić, ażebyś ją trochę szczotkami przetarł...

                Po takim usprawiedliwieniu potrzeby usunięcia kanapy, fortepianu i szafy posłuszny mąż okrywa się wzorzystym szlafrokiem i obuwa się w szczotki z mocnymi rzemykami. Wdzięczna małżonka dla uratowania powagi mężowskiej wobec niezbyt dawno przyjętej służącej własnoręcznie ozdabia głowę domu w haftowaną czapeczkę z jedwabnym kutasem, co przy wycieraniu podłogi dodaje zamaszystości i stanowczo wyróżnia pana od najemnego frotera.

                Czytelniku, jeżeli uszczypliwy twój sąsiad z przeciwka, mimo starannie zapuszczone rolety w oknach, dostrzeże, w jaki sposób bawisz się w Wielki Poniedziałek przede dniem, wówczas nie zapieraj się faktu, lecz dla objaśnienia go dodaj, że masz bardzo niedoświadczoną służącę, a nade wszystko, żeś czytał mój artykuł O gimnastyce napisany bardzo gruntownie i wyczerpująco w jednym z pism pedagogicznych.

                Ażeby nie zniechęcać młodych aspirantów do stanu błogosławionego, nie wspomnę już ani o wyłuskiwaniu migdałów, ani o obieraniu rodzynków, ani wreszcie o biciu jaj za pomocą drewnianej łyżki lub drucianej trzepaczki.
                Dodam tylko, że według opinii ludzi, którzy ołysieli i osiwieli w służbie małżeńskiej, żadne święcone nie smakuje tak jak to, do którego „samemu się przykłada rękę”.

  ***
I kto mi teraz powie, co autor właściwie miał na myśli? To miała być chyba taka humorystyczna scenka rodzajowa. Przyznam się, że pomimo lekkości pióra autora mnie nieszczególnie śmieszy, ale wydaje mi się zdumiewająco aktualna. Bo chociaż kobiety posiadają obecnie "patenty doktorskie" (z dowództwem nad wojskami jest jeszcze problem) i zasiadają w parlamencie, nawet z teką premiera czy ministra (choć w ostatnich czasach mam wrażenie, że bardzo wiele w nich, z tymi z tekami na czele, jest tam głównie po to, żeby umacniać patriarchat), to polski mężczyzna, ogólnie rzecz biorąc, wciąż tkwi mentalnie dokładnie tam, gdzie był w XIX w.

Teraz parę zapowiedzi: dzisiejszy tekst ładnie wprowadza tekst jutrzejszy, bo będę dla Was miała recenzję "powieści feministycznej", wydanej niedawno przez Wydawnictwo Kobiece. Pamiętam też o Literacko-filmowej historii walca. Odcinek 2 ukaże się niebawem, a będzie też odcinek 3.

2 komentarze:

  1. Jeden z moich ulubionych fragmentów wynurzeń Prusa na temat kobiet, a tym wypadku akurat kobiet i mężczyzn pochodzi z "Lalki". Rzecki referuje, to co usłyszał z ust Mraczewskiego na temat socjalizmu: "Wreszcie zakończył, że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi, kiedy wszystko będzie wspólne: ziemia, budynki, maszyny, a nawet żony. Ponieważ jestem kawalerem (nazywają mnie nawet starym) i piszę ten pamiętnik bez obłudy, przyznam więc, że mi się ta wspólność żon trochę podobała. Powiem nawet, że nabrałem niejakiej życzliwości dla socjalizmu i socjalistów. Po co oni jednak koniecznie chcą robić rewolucję, kiedy i bez niej ludzie miewali wspólne żony?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oczywiście te żony nie miałyby nic do powiedzenia w sprawie uwspólnienia, bo stanowią tylko żywy inwentarz. A co Ci się w tym fragmencie tak podoba? Też skłaniasz się ku "niejakiej życzliwości dla socjalizmu"?

      Usuń

Dziękuję za komentarz.