wtorek, 23 lutego 2016

Nowe hobby


W moim ogrodzie kwitną już pierwsze przebiśniegi, a ja znalazłam nowe hobby! I jedne, i drugie możecie zobaczyć na dzisiejszych zdjęciach. Pozwalam sobie zaprezentować to hobby tutaj, ponieważ łączy się z tematyką książkową.






 

niedziela, 21 lutego 2016

SZTUKA CZYTANIA: Sen na jawie


 *** Dante Gabriel Rossetti (1828-1882), "Sen na jawie" (1880) ***


Zielona suknia śniącej na jawie kobiety wtapia ją w otaczającą przyrodę. Do obrazu pozowała Jane Morris, muza artysty i prerafaelicki ideał kobiecego piękna. Jane była żoną przyjaciela Rossettiego, Williama Morrisa, ale z założycielem Bractwa Prerafaelitów łączył ją burzliwy romans. Gałązka wiciokrzewu, trzymana w jej smukłej dłoni o długich palcach (przypominającej dłonie Mony Lisy i Damy z gronostajem), może do tego sekretnego uczucia nawiązywać - wiciokrzew był w wiktoriańskiej Anglii symbolem miłości.

Dante Gabriel Rossetti był również poetą i niektórym z jego obrazów towarzyszą pisane przez artystę sonety. "Sen na jawie"  Rossetti opatrzył tym wierszem:

The thronged boughs of the shadowy sycamore
Still bear young leaflets half the summer through;
From when the robin 'gainst the unhidden blue
Perched dark, till now, deep in the leafy core,
The embowered throstle's urgent wood-notes soar
Through summer silence. Still the leaves come new;
Yet never rosy-sheathed as those which drew
Their spiral tongues from spring-buds heretofore.


Within the branching shade of Reverie
Dreams even may spring till autumn; yet none be
Like woman's budding day-dream spirit-fann'd.
Lo! tow'rd deep skies, not deeper than her look,
She dreams; till now on her forgotten book
Drops the forgotten blossom from her hand.




Pamiętacie o wyzwaniu "Zielona sukienka"?


sobota, 20 lutego 2016

PIKNIKI Z KLASYKĄ: "Geniusz bez teki", czyli autoportret antybohatera. Henryk Sienkiewicz, "Bez dogmatu".

"Jest coś jałowego w tej glinie, z której Bóg stworzył Płoszowskich, skoro na niej tak łatwo i bujnie wszystko porasta, a nic nie wydaje ziarna. Gdybym istotnie przy tej jałowiźnie, przy tej niemocy czynu, posiadał nawet genialne zdolności, to byłbym jakimś szczególnym rodzajem geniusza bez teki, jak bywają ministrowie bez teki. [...] Ach, i znowu ta pociecha! Oto nie sam jeden, dalibóg, nie sam jeden będę nosił to miano. Imię moje jest legion! [...] geniusz bez teki, to nasz, czysto nadwiślański, płód. Raz jeszcze powtarzam, że imię moje jest legion. Nie znam zakątka ziemi, w którym by tylu marnowało świetne zdolności - w którym by ci nawet, którzy coś dają, dawali tak mało - tak niesłychanie mało, w stosunku do tego, co im Bóg dał."*


środa, 10 lutego 2016

James Runcie, „Sidney Chambers and the Shadow of Death”. Trochę inny proboszcz na tropie


Po tak długiej nieobecności na blogu powinnam być może zaproponować jakieś wielkie dzieło, ale książka, o której dzisiaj piszę, na pewno nie należy do wielkiej literatury. Jest za to książką, po którą można sięgnąć z przyjemnością, szukając odpoczynku i niezbyt wyrafinowanej rozrywki. A zważywszy, że dzisiaj wypada Środa Popielcowa, jest to rozrywka w sam raz na nadchodzące tygodnie Wielkiego Postu, bo bohater sporo rozmyśla o wierze i Bogu i często odczuwa wyrzuty sumienia, zastanawiając się, czy wystarczająco dobrze wypełnia swoje obowiązki.
  
Fotografowanie e-booków zawsze jest nieco problematyczne. Zdjęcie - jak widać - z wczoraj ;)