piątek, 20 listopada 2015

PIKNIKI Z KLASYKĄ: Charles Dickens, "Samotnia"



Przeczytanie „Samotni” należy do poważnych przedsięwzięć czytelniczych: ponad tysiąc stron drobnym druczkiem. Współcześni Dickensa mogli sobie tę przyjemność rozłożyć na raty, powieść ukazywała się w odcinkach pomiędzy 1852 a 1853. Co miesiąc można sobie było za szylinga kupić broszurkę zawierającą zazwyczaj trzy rozdziały „Bleak House” i dwie ilustracje autorstwa Phiza. Dzisiaj widok opasłego tomu o pożółkłych kartkach być może odstręcza czytelników. Tak, kartki na pewno będą pożółkłe, bo „Samotnia” ostatni raz była wydana w Polsce 40 lat temu (Czytelnik 1975, w tłumaczeniu Tadeusza Jana Dehnela)! Było to zresztą w ogóle jedyne do tej pory pełne wydanie tej powieści po polsku. Przyznam się, że odkrycie tego faktu mnie zdumiało, bo „Samotnia” jest uznawana przez wielu za największe osiągnięcie Dickensa, zajmuje poczesne miejsce w kanonie literatury światowej, co samo w sobie może być wystarczającym powodem, żeby się z nią zapoznać. A jeśli to się komuś wyda niewystarczającym powodem, powiem więcej: po ponad 160 latach „Samotnię” wciąż się świetnie czyta. Z chęcią postawiłabym sobie własny egzemplarz na półce. Wydawcy! Czytelnicy domagają się wznowienia „Samotni”!

Ale do rzeczy. Szkielet fabularny tej powieści stanowi toczący się od kilkudziesięciu już lat przed sądem kanclerskim (czyli rozpatrującym cywilne sprawy majątkowe) proces Jarndyce przeciwko Jarndyce. Spadek, o który toczy się spór (prawdopodobnie z powodu dwóch sprzecznych wersji testamentu), był fortuną. Był, bo w ciągu długich lat koszty sądowe znacznie go uszczupliły. Jak bardzo, tego zdaje się nie wiedzieć żadna z zamieszanych w proces osób. A jest ich cała rzesza, w ciągu tych lat ludzie rodzili się i umierali (czasem, pod wpływem rozpaczy, z własnej ręki) w zasięgu klątwy tego procesu. (Opieszałość sądów jak widać nie jest współczesnym polskim wynalazkiem). Wokół procesu osnuty jest szereg wątków, których bohaterowie są w jakiś sposób z nim powiązani.

„Samotnia” jest czymś, co mogłabym nazwać „powieścią ostateczną”. Tu jest po prostu wszystko! Miłość i zbrodnia, kryminalna zagadka (to Dickens wprowadził do literatury angielskiej – właśnie w „Samotni” – postać detektywa prowadzącego śledztwo) i tajemnice  przeszłości. Podłość i szlachetność, komizm i tragizm, szczęście i dramat, wartka akcja, ale też cięta satyra społeczna i moralitet (pozycja Dickensa jako moralisty, zważywszy na jego życiorys, wydaj mi się nieco wątpliwa, ale to temat na inną okazję, czytając „Samotnię” dostrzeżemy tylko dużą wrażliwość autora). To wszystko, ta cała masa zdarzeń i postaci, mistrzowsko zresztą przez Dickensa zarysowanych, nie tworzy jednak nieprzyjemnego miszmaszu, a przeciwnie, kunsztowną, przemyślaną całość, w której wątki zręcznie się ze sobą krzyżują i przeplatają. I nie są to tylko konwencjonalne zachwyty nad arcydziełem, powieść Dickensa to też świetne czytadło. Naprawdę zamarłam, kiedy dwoje bohaterów udaje się w pościg, w którym stawką jest czyjeś życie – to znaczy zamarłabym, gdyby nie to, że musiałam czytać dalej, żeby dowiedzieć się, jak to się skończy. Talent pisarza sprawił, że powieść, która miała konkretny społeczny cel – napiętnowanie słabości angielskiego sądownictwa, i podkreślenie konieczności reform – nie została tylko bieżącą publicystyką, ale ponadczasową literaturą.

Jedyną wadą „Samotni” wydaje się być zbyt wielki kunszt autora, którym lubi się on nadmiernie popisywać. Czytelnik, który postanowi przeczytać tę powieść „za jednym zamachem”, może się niekiedy poczuć przytłoczony tym nadmiarem błyskotliwych, ironicznych charakterystyk, tych doskonałych opisów i mistrzowskich obrazów. Co czasem powoduje chęć do szybszego przewrócenia kilku stron, zamiast delektowania się nimi tak, jak na to zasługują. Polecam rozważenie czytania w, powiedzmy, tygodniowych, kilkurozdziałowych odcinkach.

W „Samotni” mamy do czynienia z dwoma typami narracji. Część rozdziałów ma obiektywnego trzecioosobowego narratora, który może się znaleźć wszędzie i o każdym czasie, ale jest bardziej niewidzialnym obserwatorem niż wszystkowiedzącym duchem. Nie ma dostępu do życia wewnętrznego bohaterów, o tym może wnioskować jedynie na podstawie ich zachowania. To są te bardziej mistrzowskie, artystyczne rozdziały, czytając które czytelnik od czasu do czasu pragnie, żeby mistrz poskromił nieco swój kunszt. Pomiędzy nie wplecione są rozdziały mające formę „opowieści Estery”, młodej panienki, sieroty, a później podopiecznej Johna Jarndyce’a, zamożnego właściciela domu o wdzięcznej nazwie, która posłużyła również za tytuł powieści. Z tego co wiem, to jedyny raz, kiedy Dickens oddał głos kobiecie-narratorce (oczywiście nie powinniśmy oczekiwać, że zajrzymy tu w duszę kobiety, ona wyraża męskie wyobrażenie idealnej kobiecości epoki wiktoriańskiej, co jest jednak samo w sobie bardzo ciekawe). Opowieść Estery czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, a pisarz w swojej łaskawości obdarzył ją nie tylko anielską dobrocią, ale również ciętym dowcipem i inteligencją, więc także jej oczami zobaczymy wiele satyrycznych scenek.

http://picasion.com/
Każda z postaci stworzonych przez Dickensa w „Samotni” zasługuje co najmniej na osobny esej, w tym miejscu mogę jednak tylko pokrótce wspomnieć o paru (mam nadzieję, że więcej powiemy sobie o nich – i o pozostałych – w  dyskusji). John Jardynce, główny bohater "Samotni", to literacki wzorzec Dobrego Człowieka. Ze wszech miar szlachetny, bez śladu egoizmu, dobroczyńca prawdziwy (w przeciwieństwie do licznych „filantropów przez teleskop” opisanych w powieści). Jeśli stracicie wiarę w ludzkość, to obcowanie z Johnem Jarndycem pomoże wam ją odzyskać. Niestety Jarndyce ma nieszczęście przyjaźnić się z Horacym Skimpole'em. Od czasu Rafała Olbromskiego żaden bohater literacki tak mnie nie wyprowadził z równowagi. Skimpole to podłość ukrywająca się pod płaszczykiem "uroczej" naiwności. Ludzka pijawka. Rzecz jasna takie gwałtowne reakcje czytelnika świadczą o kunszcie pisarza.

Tak sobie czytam „Samotnię”, rozpływając się nad talentem autora, aż tu nagle na samym końcu natrafiłam na coś, co mnie najpierw lekko zemdliło, ze względu na nadmiar słodyczy, a potem jednak zniesmaczyło, bo stanowi w moim odczuciu rysę na obrazie wspaniałego bohatera. Chodzi mi o rozwiązanie wątku miłosnego Estery i… Tu przerwę, nie chcę psuć przyjemności tym, którzy nie czytali. Tym, którzy czytali, podrzucam niniejszym temat do dyskusji. Podrzucę jeszcze jeden: Dickens i feminizm.

Dyskusja dzisiaj na „Pierogach pruskich” (przypominam, że dyskutujemy naprzemiennie u mnie i u Pyzy), opcja dodawania komentarzy pod tym wpisem jest wyłączona. Kliknijcie TUTAJ, żeby przeczytać, co o „Samotni” myśli Pyza i włączyć się do dyskusji.

A za miesiąc będziemy w trakcie festiwalu z okazji 200-lecia wydania "Emmy" więc zapraszamy na piknik z Emmą!
---
Karol Dickens, "Samotnia". Tłumaczył Tadeusz Jan Dehnel. Czytelnik, Warszawa 1975.