niedziela, 31 sierpnia 2014
Z MOJEJ PÓŁKI: William Golding w podróży na krańce świata. Trylogia morska
Na falach oceanu unosi się trzeszczący, wiekowy żaglowiec, zagubiony gdzieś w jego niezmierzonych przestworzach podczas podróży do Australii. Ni to pies, ni wydra - statek pasażerski, a jednocześnie okręt wojenny marynarki Jego Wysokości Jerzego III. Mamy pierwsze lata XIX w. Podczas wielomiesięcznego rejsu statek stanowi mikrokosmos, w którym rozgrywają się mniejsze i większe ludzkie dramaty. Obserwujemy je oczami jednego z pasażerów, młodego arystokraty Edmunda Talbota, który spisuje historię rejsu w dzienniku.
Zawsze unikałam książek i filmów o tematyce marynistycznej, a to z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na monotonię scenerii, a po drugie - brak kobiet w tej scenerii. Jednym słowem: nuda. Ale trylogia Goldinga to jedna z najlepszych książek, z jakimi się w życiu zetknęłam. (A właściwie trzy książki, jedne z najlepszych... Pierwsza z nich, "Rites of Passage" - nagrodzona Bookerem - miała pierwotnie stanowić skończoną całość i wiele czasu minęło, zanim pisarz doszedł do przekonania, że nie może zostawić Edmunda, pozostałych pasażerów i członków załogi gdzieś na środku Atlantyku, na pastwę losu. Potrzebne były jeszcze dwie książki, by podróż doprowadzić do celu). Sceneria co prawda jest monotonna: stary żaglowiec, mocno wysłużony, właściwie niemal już wrak i wcale nie jest pewne, czy nie rozpadnie się przed końcem podróży (będzie to przedmiotem wielu niepokojów w części drugiej i trzeciej). Morze raz spokojne, raz wzburzone i wściekłe, ale nie o scenerię tu chodzi, ani o jakąś tam, nudną jak flaki z olejem, walkę człowieka z żywiołem (choć ona trwa nieustannie), a o to, co dzieje się w tym miniaturowym społeczeństwie, odzwierciedlającym społeczeństwo angielskie z jego podziałami klasowymi. Na statku ludzie rodzą się i umierają, zadzierzgnięte zostają silne więzy przyjaźni, kiełkuje miłość*. Ale natura ludzka ujawnia też swoją prymitywną, brutalną stronę. Kwestia statusu społecznego i tego, co z niego wynika, jest jednym z głównych tematów - przede wszystkim części pierwszej. Edmund, z racji swojego urodzenia i przynależności do rodu Talbotów lub też Fitzhenrych, a przede wszystkim dzięki protekcji swojego wpływowego "wielce czcigodnego" ojca chrzestnego, Jego Lordowskiej Mości, trzęsącego rządem angielskim, ma świat u swoich stóp - a przynajmniej tak mu się wydaje.
"Rytuały morza", polski tytuł pierwszej książki, spłaszcza wieloznaczność tytułu angielskiego. Passage może oznaczać po prostu podróż lub przeprawę, ale rites of passage to rytuały przejścia, w sensie obrzędów inicjacyjnych. Ten tytuł można odnieść do tego, co spotkało pastora Colleya podczas przekraczania równika, ale również do tego, co stało się z samym Edmundem podczas rejsu. Chodzi oczywiście o jego dojrzewanie, a także o przemianę (dzięki przeżyciu i zrozumieniu historii Colleya i swojego w niej udziału, przyjaźni z panem Summersem, pierwszym oficerem na statku, z panem Prettimanem, filozofem społecznym, demokratą i radykałem, panną Granham, która w postaci niepozornej guwernantki ukrywa umysł wyemancypowanej kobiety) z członka angielskiej klasy wyższej - w człowieka.
"To the Ends of the Earth" z pewnością zasługuje na długi esej i poważną analizę i na pewno na blogu do trylogii Goldinga jeszcze wrócę. Na razie poprzestanę na tej chaotycznej notce, mając nadzieję, że kogoś zachęci do sięgnięcia po książki. W części drugiej ("Close Quarters/Twarzą w twarz") atmosfera na statku jeszcze bardziej się zagęszcza, a w części trzeciej ("Fire Down Below/Piekło pod pokładem") ogień pod pokładem może wybuchnąć i dosłownie, i w przenośni. Dodam jeszcze, że mimo tak poważnej tematyki, książki zawierają sporą dozę komizmu i ich czytanie to prawdziwa przyjemność. (Polskie wydanie można znaleźć np. na Allegro, jeśli nie w bibliotece).
---
William Golding, "To the Ends of the Earth. A Sea Trilogy". Faber and Faber, London, 2005.
Pierwotnie wydane jako:
"Rites of Passage" (1980), "Close Quarters" (1987), "Fire Down Below" (1989).
Wydanie polskie:
"Rytuały morza", "Twarzą w twarz", "Piekło pod pokładem", (1994-1995).
Na zdjęciach wybrzeże Australii, gdzie dotarłam w roku 2010. Na szczęście podróżowałam statkiem powietrznym i moja podróż trwała znacznie krócej niż podróż pana Edmunda Talbota.
*Oczywiście nie ma tu na myśli Zenobii, miłość będzie w części drugiej i trzeciej.
sobota, 30 sierpnia 2014
Kolejny letni, jasny dzień
(Wpis pierwotnie opublikowany 25.05.2014 na moim starszym blogu "Dom Pracy Twórczej TARNINA". Tutaj we fragmentach i z suplementem)
Dziś zakwitła pierwsza polna róża – a więc naprawdę zaczyna
się lato! Dzień znowu jest piękny i jasny. Jedynie konieczność spełnienia
obywatelskiego obowiązku trochę mi go psuje (znowu nie ma na kogo głosować).
Książkę znalazłam we własnym domu, chociaż pojęcia nie mam, skąd
się u mnie wzięła. Okładki brak. Wydał ją „Czytelnik” w roku 1949. „Jasny
dzień” autorstwa J.B. Priestleya (1894-1984). Postanowiłam przeczytać ją ze
względu na rok wydania. Byłam ciekawa, jakie książki zagranicznych, zachodnich
autorów można było publikować w Polsce w roku 1949. W dodatku chodzi o książkę
(wtedy) nową, bo w Wielkiej Brytanii ukazała się zaledwie trzy lata wcześniej.
A w Polsce „Jasny dzień” wydano przecież w bardzo mrocznych czasach. Być może
zaważyło to, że Priestley miał lewicowe poglądy i uchodził za
prokomunistycznego.
Dopiero zaczęłam czytać i jeszcze nie wiem do końca o czym
jest ta książka i czy mi się podoba. Akcja toczy się tuż po wojnie, bohaterem
jest scenarzysta filmowy, który w sennym hotelu na wybrzeżu Kornwalii próbuje dokończyć
scenariusz. Ta praca zostaje przerwana, gdy w starszej parze, zajmującej
sąsiedni stolik w jadalni, dostrzega znajomych sprzed wielu lat. To spotkanie zmusza
bohatera do sięgnięcia pamięcią 30 lat wstecz, do czasu, gdy się poznali; z
jakiegoś powodu czuje, że przypomnienie sobie i poddanie analizie tamtych
wydarzeń jest koniecznością. Fabuła cofa się do czasu tuż przed I wojną
światową, kiedy młody bohater rozpoczyna swoją pierwszą w życiu pracę w firmie
handlującej wełną i poznaje niezwykłą rodzinę dyrektora filii. A więc rzecz
dzieje się w mojej ulubionej epoce (jednej z ulubionych), w Anglii na początku XX
w. Czytam dalej (na razie ani słowa o Marksie i Leninie).
***
Aktualizacja 30.08.2014
Wspomnienia lektury "Jasnego dnia" już się nieco zatarły w mojej pamięci, ale książka mi się podobała. W tym roku - obfitującym w okrągłe rocznice - natknęłam się na sporo książek rozliczających się z I wojną światową, dziwnym trafem bo nie było to moje zamierzenie, i tę można również wpisać w ten nurt. Zaludniają ją bohaterowie, którzy z okopów już nie wrócili. W imię czego zginęli? - zastanawia się główny bohater-narrator. Ale jest to dosyć dziwna powieść (nie umiem tego inaczej określić). Bohater, przebywszy we wspomnieniach ową daleką drogę do ostatniego roku, w którym istniał stary świat, prześledziwszy, co wydarzyło się wówczas - i potem - w kręgu jego znajomych, nie umie określić, jaki sens miały te wydarzenia, jaki sens miała dla niego ta podróż w czasie, po co ją odbył. Powieść nie kończy się żadną konkluzją, miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby się skończyć pięćdziesiąt stron wcześniej, jak i toczyć przez kolejne pięćdziesiąt. Jedynym jej podsumowaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest pytanie: czy życie jest historią, która biegnie do jakiegoś celu, czy jedynie ciągiem przypadkowych zdarzeń?
Aktualizacja 30.08.2014
Wspomnienia lektury "Jasnego dnia" już się nieco zatarły w mojej pamięci, ale książka mi się podobała. W tym roku - obfitującym w okrągłe rocznice - natknęłam się na sporo książek rozliczających się z I wojną światową, dziwnym trafem bo nie było to moje zamierzenie, i tę można również wpisać w ten nurt. Zaludniają ją bohaterowie, którzy z okopów już nie wrócili. W imię czego zginęli? - zastanawia się główny bohater-narrator. Ale jest to dosyć dziwna powieść (nie umiem tego inaczej określić). Bohater, przebywszy we wspomnieniach ową daleką drogę do ostatniego roku, w którym istniał stary świat, prześledziwszy, co wydarzyło się wówczas - i potem - w kręgu jego znajomych, nie umie określić, jaki sens miały te wydarzenia, jaki sens miała dla niego ta podróż w czasie, po co ją odbył. Powieść nie kończy się żadną konkluzją, miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby się skończyć pięćdziesiąt stron wcześniej, jak i toczyć przez kolejne pięćdziesiąt. Jedynym jej podsumowaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest pytanie: czy życie jest historią, która biegnie do jakiegoś celu, czy jedynie ciągiem przypadkowych zdarzeń?
piątek, 29 sierpnia 2014
W poniedziałek zaczyna się szkoła
Z tej okazji - cytat edukacyjny. I równocześnie suplement do wczorajszego wpisu o "Mansfield Park".
Niestety odnoszę wrażenie, że nasze szkoły znacznie częściej potrafią zabić zamiłowanie do czytania, niż je rozwinąć i właściwie ukierunkować.
Niestety odnoszę wrażenie, że nasze szkoły znacznie częściej potrafią zabić zamiłowanie do czytania, niż je rozwinąć i właściwie ukierunkować.
czwartek, 28 sierpnia 2014
Z MOJEJ PÓŁKI: 200 lat "Mansfield Park"
*** Po lewej: bursztynowy krzyżyk i dwa naszyjniki - moja ilustracja jednej z istotnych scen w "Mansfield Park" ***
Piękne panny na wydaniu z szacownych (choć niekoniecznie majętnych) rodzin, w zwiewnych, białych sukienkach w stylu empire, w wiązanych pod brodą kapeluszach-budkach; dziedzice wielkich fortun lub, przeciwnie, młodsi synowie bez szans na majątek; pikniki, bale i tańce, podwieczorki z muzyką, oczywiście wykonywaną na harfie przez owe powabne panny, wizyty i rewizyty; sielanka angielskiej prowincji, bujne ogrody, pachnące różami w rozkwicie lata i miłosne perypetie, zawsze prowadzące najlepiej dobrane pary na ślubny kobierzec, choć drogami zazwyczaj krętymi – z tym właśnie kojarzy się świat książek Jane Austen. Brzmi jak wstęp do taniego romansidła, ale powieści Jane Austen na pewno tanimi romansidłami nie są.
Nie
jestem pewna, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z jej twórczością,
ale wydaje mi się, że było to w czasach szkolnych, kiedy obejrzałam w
telewizji
serial BBC „Duma i uprzedzenie” ze słynną (i wielokrotnie cytowaną przez
popkulturę – patrz np. Bridget Jones) rolą Colina Firtha wcielającego
się w
postać pana Darcy. Potem były inne filmy i seriale, i próba, również w
czasach
szkolnych, przeczytania „Sense and sensibility” w oryginale. Bardzo mnie
ta
lektura zmęczyła (być może względu na niedostateczną wówczas znajomość
angielskiego, a może dlatego, że w dorobku Austen „Rozważna i
romantyczna”
najmniej mi się podoba, o czym się niedawno przekonałam), rzuciłam ją po
kilku
rozdziałach i do książek panny Austen przez długie lata już nie
wróciłam. Aż do
tego (już ubiegłego) lata. Właśnie w tym roku minęła dwusetna rocznica
wydania
„Mansfield Park” (książka wyszła drukiem w maju 1814 roku) - natknęłam
się na
jakiś rocznicowy artykuł w Internecie, co zainspirowało mnie do
nadrobienia
zaległości i zapoznania się z tą i pozostałymi powieściami Jane Austen.
Wcześniej nic mnie do tego nie skłaniało, historie uważałam za błahe, a
przecież znałam je już z filmów. Błąd, bo wśród lepszych i gorszych
ekranizacji - książek w ogóle - nie pojawiła się jeszcze chyba taka,
która w pełni oddałaby sprawiedliwość literackiemu pierwowzorowi i być
może nigdy się nie pojawi.
Postać
Jane Austen to w całej historii literatury zjawisko niezwykłe. Czy
komuś jeszcze udała się sztuka utrzymywania przez 200 lat na "światowych
listach bestsellerów"? Jej książki, choć można je zaklasyfikować jako
komedie lub romanse, są jednak podszyte czymś znacznie głębszym, niż
chęcią dostarczenia czytelnikowi rozrywki. Jane Austen to wnikliwa
obserwatorka społeczeństwa, znawczyni ludzkiej natury, promotorka
oświecenia kobiet i prekursorka feminizmu. Obdarzonej mądrością,
błyskotliwą inteligencją i wyrafinowanym poczuciem humoru (oraz
prawdopodobnie dosyć poślednią urodą i zdecydowanie niewystarczającym
majątkiem), z pewnością ciężko jej było żyć w wąskich ramach, w które
kobiety wtłaczało społeczeństwo Anglii początku XIX w. Ale w jej
książkach próżno szukać głosu zgorzkniałej starej panny.
„Mansfield
Park” to powieść szczególna w dorobku Austen. Pierwsza napisana przez
dojrzałą pisarkę; jej poprzednie (i najsłynniejsze) książki były
przeróbkami utworów pisanych przez bardzo młodą Jane. Poważna w tonie,
choć nie brak w niej tak charakterystycznej dla Jane Austen ciepłej
ironii. (W ogóle "ironia" to słowo-klucz w pisarstwie panny Jane;
czytając jej książki trzeba się stale mieć na baczności, czy aby
narratorka nie stroi sobie właśnie żartów z bohaterów albo z
czytelników; również wiele z jej postaci wypowiada się w sposób cudownie
ironiczny, a czasem sarkastyczny). „Mansfield Park” jest książką równie
niepozorną, co jej główna bohaterka, małomówna i trzymająca się w
cieniu Fanny Price. Akcja toczy się rytmem od spaceru do kolacji, a
najbardziej ekscytujące wydarzenia, w których uczestniczy bohaterka, to
całodzienna wycieczka do posiadłości narzeczonego kuzynki (dzięki tej
wyprawie dowiedziałam się co to takiego jest ha-ha, a także barouche
- po polsku: kalesza) oraz próby do domowego przedstawienia
teatralnego, w których zresztą Fanny odmawia aktywnego udziału. Jest
jeszcze rozdzierający serce dylemat: który naszyjnik założyć na bal?
Nie, nie piszę tego ironicznie, scena z wyborem naszyjnika jest naprawdę
jedną z najważniejszych w powieści i w całej krasie prezentuje
nieskazitelny charakter Fanny i jej umiejętność postąpienia właściwie w
każdej sytuacji.
*** Po lewej ilustracja C.E. Brocka do wydania "Mansfield Park" z 1908 r. Źródło: www.mollands.net ***
„Mansfield Park” można odczytać jako głębokie studium
charakterów i traktat o moralności. Fanny Price, choć nieśmiała, cicha i
niepozorna, wykazująca daleko posuniętą niechęć do bycia w centrum uwagi, jest
również bardzo inteligentna, ma rozwinięty zmysł obserwacji, niezależność
opinii i trafność osądów. Paradoksalnie, ta skromna dziewczyna jest chyba
najsilniejszą i najbardziej niezależną z austenowskich bohaterek. Dziesięcioletnia Fanny, najstarsza córka spośród licznej
gromadki rodzeństwa, została oddana pod opiekę arystokratycznych, bogatych
krewnych. W posiadłości Mansfield Park dorasta i zmienia się w kobietę, a także
uświadamia sobie, że uczucia, którymi darzy swojego kuzyna Edmunda, towarzysza
i jedynego przyjaciela, nie są wcale z gatunku tych siostrzanych. (Co nie jest
niestosowne w sposób, w jaki dziś moglibyśmy na to patrzeć; jedyna niestosowność
takiego związku wynika z faktu, że Fanny jest biedna, a od Edmunda oczekuje
się, że znajdzie majętną żonę). Jednak gdy w sąsiedztwie pojawia się piękna,
utalentowana i błyskotliwa Mary Crawford, Edmund wkrótce znajduje się pod jej
urokiem. Zanim w ostatnim rozdziale (jak zwykle u Jane Austen – i za to właśnie
ją lubię) każdy z bohaterów dostanie to, na co zasłużył, Fanny odrzuci wygodne
pozory szczęścia, wykaże się niezłomnością postanowień i hartem ducha. Nie
ulegnie namowom i nigdy nie straci z oczu swojego wewnętrznego moralnego
drogowskazu. „We have all a
better guide in ourselves – mówi Fanny – if we would attend to it, than any
other person can be.”
*** Po lewej: współczesna ilustracja inspirowana "Mansfield Park" autorstwa Jennifer Jermantowicz (źródło: pasaii.com) - tak właśnie wyobrażam sobie Fanny; po prawej: okładka jednego z wydań Penguina; wspominałam, że moment z naszyjnikami jest bardzo istotny? ***
Z MOJEJ PÓŁKI: nie oceniaj książki po okładce
(Wpis pierwotnie opublikowany 31.10.2013 na moim starszym blogu "Dom Pracy Twórczej TARNINA")
Mogłabym napisać, że to przebłysk szóstego zmysłu sprawił, że właśnie tę książkę kupiłam sobie na drogę, na moją niedawną podróż do Warszawy. Było to prawie miesiąc temu i los sprawił, że wkrótce po moim powrocie z tej wycieczki, autorka owej książki została laureatką literackiej Nagrody Nobla. Prawda jest jednak taka, że nie kierowało mną żadne przeczucie, ani przecieki z noblowskiej giełdy nazwisk, po prostu jakiś czas wcześniej usłyszałam w radiu audycję o Alice Munro (niezawodny Program Drugi PR) i postanowiłam zapoznać się z jej twórczością.
Alice Munro, kanadyjska autorka opowiadań, mistrzyni krótkiej formy, tworzy od niemal pół wieku, a jej książki wydawane są w Polsce od lat co najmniej kilku. Dlaczego zatem do tej pory nie przeczytałam żadnej z nich? - zastanawiałam się. Kiedy stanęłam w księgarni przed półką z literą "M", wiedziałam już, dlaczego. Choć nazwisko Alice Munro wielokrotnie dostrzegałam na półkach księgarskich, odstraszały mnie okładki. Tutaj nasuwa mi się inne pytanie: dlaczego poważny wydawca (Wydawnictwo Literackie) postanawia wtłoczyć poważnego i uznanego pisarza w ramy, w najlepszym razie, tzw. literatury kobiecej? A mówiąc wprost, szata graficzna okładek sugeruje raczej tanie romansidła. Coś, czym opowiadania Munro na pewno nie są.
Mogłabym napisać, że to przebłysk szóstego zmysłu sprawił, że właśnie tę książkę kupiłam sobie na drogę, na moją niedawną podróż do Warszawy. Było to prawie miesiąc temu i los sprawił, że wkrótce po moim powrocie z tej wycieczki, autorka owej książki została laureatką literackiej Nagrody Nobla. Prawda jest jednak taka, że nie kierowało mną żadne przeczucie, ani przecieki z noblowskiej giełdy nazwisk, po prostu jakiś czas wcześniej usłyszałam w radiu audycję o Alice Munro (niezawodny Program Drugi PR) i postanowiłam zapoznać się z jej twórczością.
Alice Munro, kanadyjska autorka opowiadań, mistrzyni krótkiej formy, tworzy od niemal pół wieku, a jej książki wydawane są w Polsce od lat co najmniej kilku. Dlaczego zatem do tej pory nie przeczytałam żadnej z nich? - zastanawiałam się. Kiedy stanęłam w księgarni przed półką z literą "M", wiedziałam już, dlaczego. Choć nazwisko Alice Munro wielokrotnie dostrzegałam na półkach księgarskich, odstraszały mnie okładki. Tutaj nasuwa mi się inne pytanie: dlaczego poważny wydawca (Wydawnictwo Literackie) postanawia wtłoczyć poważnego i uznanego pisarza w ramy, w najlepszym razie, tzw. literatury kobiecej? A mówiąc wprost, szata graficzna okładek sugeruje raczej tanie romansidła. Coś, czym opowiadania Munro na pewno nie są.
* Wydawnictwo Literackie *
Dla
kogo ta maskarada? Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po te
książki sięgnęły również amatorki tanich romansideł - jednym z zalet
pisarstwa Munro jest to, że jest to literatura, którą bez bólu może
czytać każdy - jednak obawiam się, że mogłyby być nieco zawiedzione. Nie
ma tu "glamouru", spektakularnych uniesień (choć jest to proza
przesycona emocjami). Bohaterkami mogą być wiejskie nauczycielki, mogą
być nimi też córki sławnych śpiewaczek, ale żadnej z nich los nie
zetknie z przystojnym milionerem. Życie opisywane przez Alice Munro jest
skromne, jakby zagubione na gdzieś na bocznych drogach i w
prowincjonalnych miasteczkach, zwyczajne.
"Przyjaciółka z młodości"
to zbiór dziesięciu opowiadań wydanych po raz pierwszy w roku 1990 (w
Polsce w 2013). (Dygresja: wolę czytać powieści, chociaż jestem zdania,
że krótka forma wymaga większego kunsztu. Jednak opowiadania są idealne
do pociągu; np. w teelce na trasie Kraków Główny-Warszawa Centralna
można przeczytać dwa lub trzy. Powieść musiałabym pewnie przerwać w
najciekawszym momencie, a to dla mnie bardzo trudne. Nawiasem mówiąc, z
czytelnictwem wśród Polaków może nie jest aż tak źle, jak się wydaje: na
ośmiu pasażerów mojego przedziału tylko troje nie czytało książki
podczas podróży).
Gdybym
miała w najkrótszy sposób określić ich tematykę, powiedziałabym po
prostu, że są to opowiadania o życiu, o postawach jakie wobec niego
przyjmujemy, o uczuciach. Historie zamknięte w doskonałej formie. Pisane
prostym, ale bardzo celnym językiem. Historie z pozoru tylko
nieskomplikowane, w rzeczywistości niejednoznaczne. Ich znaczenie nie
jest oczywiste, każdy z czytelników odczyta je na swój sposób. O tym
miedzy innymi mówi tytułowe opowiadanie tomu. Narratorka przytacza w nim
opowiadaną przez jej matkę historię jej dawnej przyjaciółki. Początkowo
przyjmuje punkt widzenia matki, potem dokonuje reinterpretacji tej
opowieści i motywacji jej bohaterki. Która z nich, matka czy córka,
właściwie opowiedziały tę historię, która z nich dotarła do sedna? Każde
z opowiadań zawartych w tym zbiorze skłania do podobnych refleksji, do
analizy zdarzeń, postaw i motywów działań bohaterów. I na długo zapada w
pamięć.
Nie dajmy się zwieść okładkom. Sięgnijmy po Alice Munro.
Alice Munro "Przyjaciółka z młodości"
Tłumaczenie: Agnieszka Kuc. Wydawnictwo Literackie, 2013.
Z MOJEJ PÓŁKI. Opętanie
(Wpis pierwotnie opublikowany 23.04.2013 na moim starszym blogu "Dom Pracy Twórczej TARNINA")
"Droga Panno LaMotte.
Nasza rozmowa na śniadaniu u drogiego Crabba sprawiła mi wielką przyjemność. [...] Czy wolno mi żywić nadzieję, że rozmowa ta ucieszyła również i Panią - i czy mogę mieć zaszczyt złożenia Pani wizyty? Wiem, że żyje Pani cicho na uboczu, ale ja będę bardzo cichy - pragnę jedynie omówić z panią Dantego, Szekspira, Wordswortha, Coleridge'a, Goethego, Schillera [...]. Proszę, niech Pani odpisze. Sądzę, że Pani wie, z jak wielką radością powita Pani przychylną odpowiedź
szczerze oddany
Randolph Henry Ash
[...]
Drogi Panie Ash.
[...] Żyję w zamkniętym kręgu, obcując sama ze sobą - tak jest najlepiej - nie jak Księżniczka w gąszczu cierni, w żadnym wypadku, lecz raczej jak tłusta i nader z siebie rada Pajęczyca w samym środku lśniącej pajęczyny, jeśli wybaczy Pan tę nieco niemiłą Analogię. [...] Jestem istotą Pióra, Panie Ash, Pióro to moja najlepsza cząstka, załączam tedy Wiersz, na znak szczerej wobec Ciebie życzliwości. Czy nie przedkłada Pan Wiersza, choćby niedoskonałego, nad talerz sandwiczów z ogórkiem, choćby najcudowniej pokrajanych i najdelikatniej osolonych? Wiesz przecież, co byś wolał, i ja także. [...]
Twoja do pewnych usług
Christabel LaMotte"
A.S. Byatt, "Opętanie" - fragment
***
Gdybym miała być zesłana na bezludną wyspę i mogła zabrać ze sobą tylko jedną książkę, być może wybrałabym właśnie "Opętanie" A.S. (Antonii Susan) Byatt. Nie dlatego, że uważam tę powieść za szczególnie istotną w historii literatury, ale dlatego, że jest wspaniałym towarzyszem i czytanie jej jest ogromną przyjemnością. Zresztą już raz mnie uratowała. Kupiłam ją parę lat temu w księgarni na lotnisku w Perth, za ostatnie australijskie dolary. Tylko dzięki niej przetrwałam ciągnący się w nieskończoność lot z Australii do domu, z przesiadkami w Kuala Lumpur i Londynie, który na domiar złego z powodu mgły zakończył się nieplanowo w Katowicach. Ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi wtedy nie mówiło, a do sięgnięcia po nią skłoniła mnie intrygująca okładka, przedstawiająca jętkę zamkniętą w szklanym kloszu... I notka na okładce, że ta książka zdobyła Nagrodę Bookera w 1990 roku. Książka na tyle mi się spodobała, że kiedy jakiś czas później w księgarni natknęłam się na polskie wydanie, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, tym razem po polsku.
Gdybym miała być zesłana na bezludną wyspę i mogła zabrać ze sobą tylko jedną książkę, być może wybrałabym właśnie "Opętanie" A.S. (Antonii Susan) Byatt. Nie dlatego, że uważam tę powieść za szczególnie istotną w historii literatury, ale dlatego, że jest wspaniałym towarzyszem i czytanie jej jest ogromną przyjemnością. Zresztą już raz mnie uratowała. Kupiłam ją parę lat temu w księgarni na lotnisku w Perth, za ostatnie australijskie dolary. Tylko dzięki niej przetrwałam ciągnący się w nieskończoność lot z Australii do domu, z przesiadkami w Kuala Lumpur i Londynie, który na domiar złego z powodu mgły zakończył się nieplanowo w Katowicach. Ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi wtedy nie mówiło, a do sięgnięcia po nią skłoniła mnie intrygująca okładka, przedstawiająca jętkę zamkniętą w szklanym kloszu... I notka na okładce, że ta książka zdobyła Nagrodę Bookera w 1990 roku. Książka na tyle mi się spodobała, że kiedy jakiś czas później w księgarni natknęłam się na polskie wydanie, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, tym razem po polsku.
***
Był
ranek pewnego wrześniowego dnia 1986 roku, gdy dr Roland Mitchell,
młody, niespełniony i niedoceniany literaturoznawca, raczej zdolny, lecz
z deficytem wiary w siebie i siły przebicia, wertując w czytelni
Biblioteki Londyńskiej stare, zakurzone księgi, w jednej z nich znalazł
coś, czego się zupełnie nie spodziewał. Kilka luźnych kartek, a na nich
dwa brudnopisy gorączkowego listu, pisane ręką wiktoriańskiego poety,
którego twórczość była przedmiotem badań Rolanda. Listy zaczynały się od
słów "Droga Pani", a z ich treści wynikało, że spotkanie z ich
adresatką, również zajmującą się literaturą, wywarło na poecie ogromne
wrażenie. Zawierały namiętną wręcz prośbę o możliwość ponownego
spotkania. Czy właściwy list został wysłany? Kim była owa niezwykła
kobieta, do której był adresowany? Czy się spotkali i jak potoczyła się
ich znajomość? Dla Rolanda odkrycie nieznanych dotąd faktów z życia
słynnego poety mogło być wydarzeniem, które skierowałoby jego karierę
naukową na właściwe tory. Ale... od początku Roland czuje, że ta zagadka
jest dla niego czymś bardziej osobistym.
Tak zaczyna się ta opowieść. Dalej toczy się dwutorowo, śledzimy historię znajomości (i romansu - oczywiście nie skończyło się na dyskusjach o Szekspirze) dwójki dziewiętnastowiecznych (fikcyjnych) poetów i równocześnie tworzącą się relację między dwojgiem młodych naukowców badających ich życie (Roland zwrócił się o pomoc do dr Bailey, historyczki literatury z nurtu feministycznego). "Opętanie" to powieść literacko-detektywistyczna, romans, powieść kampusowa w stylu Davida Lodge'a. Satyryczna (w opisie środowiska akademickiego), momentami wręcz groteskowa, gdzie indziej wzruszająca i refleksyjna. A.S. Byatt mistrzowsko włada piórem i oddaje głos bezpośrednio swoim bohaterom. Narracja przerywana jest pisanymi przez nich utworami: listami, pamiętnikami, wierszami i poematami, a nawet naukowymi literaturoznawczymi pracami. Szczególnie w pamięć zapadają niepokojące baśnie tworzone przez Christabel LaMotte. Wszystko to są oczywiście fikcyjne utwory, stworzone przez autorkę na potrzeby powieści. Kilkanaście indywidualnych stylów pisarskich (nawet drugoplanowi bohaterowie parają się piórem i są dopuszczeni do głosu), kilka gatunków literackich. Jest to swoisty hołd oddany literaturze. Książka o tworzeniu literatury, jej czytaniu i odczytywaniu. O interpretacji i nadinterpretacji. Ale także o namiętności, miłości i poświęceniu; o życiu. Jednym słowem - idealna powieść na Dzień Książki.
"Opętanie" szczególnie polecam doktorantom i sfrustrowanym młodym naukowcom (nie tylko humanistom). Chociaż "współczesna" część akcji toczy się ćwierć wieku temu, w dodatku w innym kraju, jestem przekonana, że w opisie życia Rolanda znajdą echo własnych przeżyć. Pewne rzeczy są (niestety) niezmienne ;)
Tak zaczyna się ta opowieść. Dalej toczy się dwutorowo, śledzimy historię znajomości (i romansu - oczywiście nie skończyło się na dyskusjach o Szekspirze) dwójki dziewiętnastowiecznych (fikcyjnych) poetów i równocześnie tworzącą się relację między dwojgiem młodych naukowców badających ich życie (Roland zwrócił się o pomoc do dr Bailey, historyczki literatury z nurtu feministycznego). "Opętanie" to powieść literacko-detektywistyczna, romans, powieść kampusowa w stylu Davida Lodge'a. Satyryczna (w opisie środowiska akademickiego), momentami wręcz groteskowa, gdzie indziej wzruszająca i refleksyjna. A.S. Byatt mistrzowsko włada piórem i oddaje głos bezpośrednio swoim bohaterom. Narracja przerywana jest pisanymi przez nich utworami: listami, pamiętnikami, wierszami i poematami, a nawet naukowymi literaturoznawczymi pracami. Szczególnie w pamięć zapadają niepokojące baśnie tworzone przez Christabel LaMotte. Wszystko to są oczywiście fikcyjne utwory, stworzone przez autorkę na potrzeby powieści. Kilkanaście indywidualnych stylów pisarskich (nawet drugoplanowi bohaterowie parają się piórem i są dopuszczeni do głosu), kilka gatunków literackich. Jest to swoisty hołd oddany literaturze. Książka o tworzeniu literatury, jej czytaniu i odczytywaniu. O interpretacji i nadinterpretacji. Ale także o namiętności, miłości i poświęceniu; o życiu. Jednym słowem - idealna powieść na Dzień Książki.
"Opętanie" szczególnie polecam doktorantom i sfrustrowanym młodym naukowcom (nie tylko humanistom). Chociaż "współczesna" część akcji toczy się ćwierć wieku temu, w dodatku w innym kraju, jestem przekonana, że w opisie życia Rolanda znajdą echo własnych przeżyć. Pewne rzeczy są (niestety) niezmienne ;)
***
A.S. Byatt "Possession. A Romance". Vintage Books, London, 2009.
A.S. Byatt "Opętanie". Prószyński i S-ka, Warszawa 2010. Przekład Barbara Kopeć-Umiastowska.
***
Na zdjęciach: moja czytelnia pod modrzewiem i pogardzane przez Christabel sandwicze z ogórkiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)