Dzisiejszy wpis jest przede wszystkim recenzją filmu "Kosogłos. Część 1", który od piątku możemy oglądać w kinach - ekranizacji połowy (mniej więcej) ostatniej części trylogii Suzanne Collins "Igrzyska śmierci". (Wygląda na to, że wirus dzielenia nawet niezbyt obszernych książek, po to by sfilmować je w kilku częściach, się rozprzestrzenia...) Nie mogę jednak przejść do filmu nie wspomniawszy o książkowym pierwowzorze.
Nie jestem znawczynią literatury dla młodzieży, ale wydaje mi się, że to właśnie Suzanne Collins wynalazła nowy gatunek literacki (i filmowy), czyli młodzieżową dystopię romantyczną ("romantyczną" w sensie np. komedii romantycznej, a nie "Dziadów"). Cechami charakterystycznymi tego gatunku jest ponura wizja świata przyszłości, młodzi bohaterowie poddawani ciężkim próbom oraz trójkąt miłosny. Sukces powieści Collins zaowocował licznymi mniej lub bardziej udanymi naśladownictwami, opierającymi się właśnie na tym schemacie. Ale cyklu Suzanne Collins nie powinno się zbywać młodzieżową łatką i paroma ironicznymi zdaniami. To takie książki, które chętnie widziałabym na liście lektur szkolnych, bo traktują o sprawach, nad którymi warto (i trzeba) się zastanawiać. Zadają pytania, które ludzkość stawia od wieków - co nie znaczy wcale, że są trywialne - nie dając przy tym łatwych i jednoznacznych odpowiedzi, bo nie ma tu natrętnego i taniego dydaktyzmu. Jednocześnie przekazują wartości i postawy, które powinniśmy pielęgnować. Słowa takie jak miłość, przyjaźń, lojalność, poświęcenie mają dla bohaterów "Igrzysk..." sens. A także wolność (i równość, i braterstwo). Mamy więc do czynienia z fabułą dużego kalibru, z którym autorka radzi sobie całkiem nieźle.
Nieco gorzej wypada sam sposób przedstawienia tej historii, przynajmniej z mojego punktu widzenia - osoby dorosłej, która "czytuje to i owo". Krótko mówiąc, nie jest to proza szczególnie finezyjna. Co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że narratorką powieści jest Katniss, ich kilkunastoletnia bohaterka (i że książki są przeznaczone dla kilkunastoletnich czytelników), niemniej jednak trochę mi to przeszkadzało. Uważam taki sposób narracji za dosyć niefortunną decyzję autorki, nie sam fakt opowiadania wydarzeń z punktu widzenia Katniss - to akurat, że czytelnik wie tyle co Katniss i stopniowo razem z nią odkrywa pewne rzeczy, wydaje mi się trafnym posunięciem - ale to, że narracja jest pierwszoosobowa i te wydarzenia są opowiadane jej "własnymi słowami". Dodatkowo narracja prowadzona jest konsekwentnie w czasie teraźniejszym, co jest dosyć nienaturalne. Zabieg ten ma zapewne na celu utrzymanie czytelnika w niepewności co do ostatecznego losu Katniss, choć moim zdaniem nie ma to większego sensu. Mimo wszystko treść książek jest na tyle interesująca, że rekompensuje pewne niedostatki formy.
Można się oczywiście spierać, na ile świat przedstawiony w książkach jest realistycznie skonstruowany i czy Panem rzeczywiście mogłoby funkcjonować tak, jak przedstawia to Collins. Odpowiedź brzmi (oczywiście): nie. Kapitol jest niesamowicie zaawansowany technologicznie, a mieszkańcy większości dystryktów żyją w warunkach niemal dziewiętnastowiecznych (wyjąwszy wszechobecną telewizję, która rządzi tym światem - a raczej za pomocą której rządzi się tym światem) i takimi metodami pracują. "Strażnicy pokoju" uzbrojeni po zęby w zdobycze techniki, o jakich nam się nie śniło, mogą pilnować ludzi wydobywających węgiel za pomocą kilofów. Również biorąc pod uwagę bardzo niską liczebność populacji i rozległość terytorium Panem, nie wydaje się możliwe, aby Kapitol mógł upilnować mieszkańców dystryktów, nawet przy użyciu super zaawansowanych technologii. (Wydaje się, że na obszarze odpowiadającym USA jest tylko 13 niewielkich miasteczek). Ci, którzy nie chcieliby się podporządkować reżimowi Kapitolu, mogliby po prostu uciec i założyć gdzieś pionierskie enklawy wolności. Jednak nawet jeśli konstrukcja tego świata nie jest całkowicie spójna i logiczna, nie osłabia to ładunku emocjonalnego i przesłania książek. Należy je po prostu potraktować jako przypowieść i nie roztrząsać szczegółowo kwestii technicznych.
Nie napisałam do tej pory, o czym właściwie opowiadają te książki. Przypuszczam jednak, że wszyscy mniej więcej znają zarys fabuły, a jeśli do tej pory nie zetknęliście się z Katniss Everdeen i "Igrzyskami śmierci", to radzę czym prędzej nadrobić zaległości i obejrzeć poprzednie części cyklu filmowego ("Igrzyska śmierci" i "W pierścieniu ognia"), które dosłownie wbijają widza w fotel i utrzymują w stanie napięcia przez 2,5 godziny każda. Potem proponuję przeczytać będące ich pierwowzorami książki (sądzę, że taka kolejność będzie najlepsza), a następnie wrócić do dalszej części tego wpisu. Nie chcę nikomu psuć przyjemności, a nie jestem w stanie pisać o "Kosogłosie" nie zdradzając, co się wydarzyło w poprzednich częściach cyklu.
*** Materiały promocyjne filmu. Dystrykt 13 jest społecznością termitów, w której nie ma miejsca na indywidualizm ***
"Kosogłos. Część 1". Ten film nie mógł kontynuować schematu, który sprawdził się w "Igrzyskach śmierci" i został doprowadzony do perfekcji w "W pierścieniu ognia". Wynika to oczywiście z fabuły książek. Podczas igrzysk ćwierćwiecza Katniss wysadziła w powietrze arenę, czym (niezamierzenie) dała już jawny sygnał do rebelii przeciw Kapitolowi. Kolejnych igrzysk więc już, przynajmniej na razie, nie będzie. Katniss oraz Finnick zostali uratowani z areny i trafili do Dystryktu 13 (gdzie znaleźli się również mieszkańcy zniszczonej po wyczynie Katniss Dwunastki, w tym jej rodzina i przyjaciel/chłopak Gale), który przewodzi powstaniu, ale z pewnością nie odpowiada naszym wyobrażeniom o stolicy wolnego świata. Przywódcy rebelii chcą, aby Katniss odgrywała rolę symbolu powstania i występowała w materiałach propagandowych jako Kosogłos, nawołując mieszkańców dystryktów do buntu. W rękach Kapitolu jest jednak Peeta, a także Johanna oraz ukochana Finnicka Annie Cresta, których prezydent Snow zamierza użyć jako narzędzia nacisku na Katniss.
Decyzja producentów o sfilmowaniu książki w dwóch częściach niekoniecznie musiała być z zasady zła, ale sposób, w jaki ten plan wykonano, nie wyszedł filmowi na dobre. Pierwsza część "Kosogłosa" jest bardzo statyczna. Nie znaczy to, że w filmie nic się nie dzieje, ale niestety widz odnosi takie wrażenie. Z przyczyn fabularnych "Kosogłos. Część 1" nie mógł być filmem akcji takim jak dwie poprzednie części, ale z punktu wyjścia, który pokrótce przedstawiłam powyżej, twórcy filmu mogli go rozwinąć w kilku całkiem innych kierunkach. Pierwszy: dramat psychologiczny. Emocje, które przeżywa Katniss (albo powinna przeżywać), a także inni bohaterowie - Finnick, Haymitch i Gale z pewnością mogłyby dostarczyć materiału na wypełnienie filmu. Drugi: thriller polityczny. Rozgrywka pomiędzy Snowem a przywódczynią Trzynastki, prezydent Almą Coin. Wojna propagandowa i militarna. Działania i przeciwdziałania. Kierunek trzeci: antyutopia/moralitet. Czy cel uświęca środki? Jak daleko można się posunąć, wykorzystując innych do osiągnięcia słusznego celu (i czy ten cel jest słuszny)? Czy państwo, które powstanie po zwycięstwie rebelii, na pewno będzie lepsze i sprawiedliwsze niż władza Kapitolu? Twórcy filmu robią krok we wszystkich tych kierunkach, co zostawia ich w dosyć niewygodnym rozkroku. W efekcie powstaje film nijaki i zadziwiająco wyprany z emocji.
Najbardziej interesujący i najlepiej pokazany z tej sterty nie do końca wykorzystanych pomysłów wydał mi się watek "antyutopijny". Jak już wspomniałam, Dystrykt 13 bardzo odbiega od naszych wyobrażeń o enklawie wolności. Katniss też zapewne niezbyt przypadł do gustu (tej książkowej na pewno, w filmie jest to trochę mniej uwypuklone) i nie podejmuje współpracy z Coin ochoczo. Oglądając "Kosogłosa" mamy wrażenie, że Katniss trafiła z Niemiec Hitlera do Kraju Rad. Dystrykt 13, wydrążone pod ziemią miasto ludzi ubranych w identyczne, szare uniformy, przypomina społeczność termitów, gdzie życie jednostki jest całkowicie podporządkowane celom ogółu i nie ma miejsca na indywidualizm. Kiedy zgromadzeni mieszkańcy Trzynastki wyrażają aplauz dla przemówienia prezydent Coin, ich chóralne, zdyscyplinowane i miarowe "uuu-raa" wywołuje nieprzyjemne skojarzenia ze stalinowskim Związkiem Radzieckim i każe widzowi zastanawiać się, czy tak właśnie będzie wyglądało życie w wolnym od tyranii Panem.
Stonowana gra Julianne Moore idealnie oddaje postać Almy Coin - opanowanej, zimnej uczestniczki rozgrywki o najwyższą stawkę. Niestety gorzej tym razem wypada Jennifer Lawrence - jej grze zabrakło subtelności, Katniss w jej wykonaniu jest tym razem przede wszystkim dosyć histeryczna. Philip Seymour Hoffman w swojej niestety już ostatniej roli - jako Plutarch Heavensbee - znów sprawdził się bardzo dobrze, ale jego postać nie jest w filmie wyeksponowana. I znów można zadać sobie pytanie, czym wobec tego wypełnione są te dwie godziny, bo niemal zupełnie zmarginalizowani zostają też Haymitch (Woody Harrelson) i Finnick (Sam Claflin) - ze szkodą dla filmu.
"Kosogłos. Część 1" jest nie tyle filmem złym, co rozczarowującym. Być może po poprzednich świetnych częściach miałam wobec niego zbyt duże oczekiwana, a może zawiniło to, że znałam już książkę i wiedziałam, co ma się wydarzyć - a w tym filmie bardzo długo trzeba czekać, aż wydarzy się cokolwiek. Polecam przede wszystkim wielbicielom serii i czekam z nadzieją na część drugą "Kosogłosa".
*** Niestety części pierwszej nie miałam pod ręką, ale "Igrzyska śmierci" to trylogia. ***