Wiedziała przecież tylko tyle, że gdzieś tam był świat, po
którym chodzili ludzie, którzy umieli leczyć ciała z chorób, uzdrawiać dusze z
grzechów, cieszyć oczy barwami farb, a uszy dźwiękami instrumentów, i tacy,
którzy po imieniu nazywali gwiazdy… Ale to wszystko byli mężczyźni. Gdyby ona
urodziła się choć tamtym chłopcem na fotografii, opartym o gipsową kolumnę, w
szkolnym mundurze z guzikami, z książką w ręce, może danym by jej było spotkać
się z nimi. Bo gdyby była kobietą nawet tak piękną jak Róża, na jej drodze z
pewnością stanąłby tylko Szczęsny Dederko.
Ewa Szelburg-Zarembina, „Wędrówka Joanny”
***
„Wędrówka Joanny” i „Ludzie z wosku” , wydane po raz
pierwszy w r. 1935 i 1936, to pierwsze tomy cyklu „Rzeka kłamstwa”, początkowo
zaplanowanego przez autorkę jako trylogia, ostatecznie zamkniętego już w latach
powojennych w pięciu tomach. Kiedy czytam „Wędrówkę Joanny”, a potem „Ludzi z
wosku”, o życiu Ewy Szelburg-Zarembiny i jej twórczości dla dorosłych nie wiem właściwie nic. Chwilowo tak jest lepiej, jestem sam na sam z tekstem,
nieobciążona balastem wiedzy o genezie utworu, życiorysie autora i jego poglądach, o recepcji jego dzieła. Pamiętam tylko, że kiedy zaczęłam szkołę
– a było to dokładnie w roku śmierci pisarki – półki mojej szkolnej biblioteki, i zapewne szkolnych bibliotek w całym kraju, pełne
były jej książek. Jest więc oczywiste, że autorka o takim statusie nie mogła
być kontestatorką ówcześnie obowiązującego ustroju. Musiała się z nim – co
najmniej – w jakiś sposób zgodzić.
Nietrudno sobie wyobrazić, że „władza ludowa” mogła łaskawym
okiem spoglądać na autorkę tych dwóch powieści (po wojnie zostały wznowione w r. 1947 i 48). W najbardziej prymitywnej
interpretacji mogły uchodzić za obraz niedoli prostego ludu wyzyskiwanego przez
panów. To również tłumaczyłoby, dlaczego potem popadły w zapomnienie. Ale
sprawa nie jest tak prosta, powieści Szelburg-Zarembiny zdecydowanie nie są propagandą, są
literaturą, i to bardzo dobrą, zupełnie niesłusznie odesłaną do lamusa. Miałabym
ochotę napisać, że to literatura kobieca, ale żeby uniknąć nieporozumień lepiej
będzie, jeśli użyję określenia: feministyczna. Kobieca w takim sensie, jak „Noce i dnie” Dąbrowskiej albo „Krystyna
córka Lavransa” Sigrid Undset. W opozycji do „literatury kobiecej”,
opowiadającej o kobiecie zmyślonej (słowa „zmyślenie” nie używam tu
oczywiście w znaczeniu „fikcja”), te książki są opowieścią o życiu kobiety
prawdziwej, która „ma dość siły, żeby udźwignąć życie, jakie jej przypadło. I
nie ustanie przed metą.”1 Życiu raczej gorzkim, jeśli zdarzają się w
nim niedziele, słono trzeba za nie zapłacić.
Jest koniec XIX w. Jedenastoletnia Joanna jest wiejską
dziewczyną, urodzoną jako córka młynarza, a więc w stosunkowo zamożnej kaście.
Jednak wszelkie „przywileje”, jakie mogły wynikać z tego urodzenia, odebrało
Joannie sieroctwo. I tak pewnego dnia macocha Wincenta pakuje mały węzełek i
wysyła dziewczynkę z domu przy młynie do wuja i wujenki. Będziesz tam za córkę - mówi. Ale to dopiero początek
wędrówki Joanny.
Podziwiam warsztat pisarski Ewy Szelburg-Zarembiny. Urodę i obrazowość języka. Wiele mówiące niedomówienia. Sposób prowadzenia narracji za pomocą bardzo plastycznie przedstawionych epizodów, z których każdy mógłby stanowić osobną nowelę. Możemy prawie zobaczyć pogrzeb młodego Celestyna, trzeciego już męża pięknej Wincenty, i
wdowę pochylająca się nad trumną; małą dziewczynkę wędrującą samotnie nieznaną
drogą z dwoma czerwonymi jabłkami w węzełku; niemal rajski ogród, a w nim młodego ogrodnika i piękną dziewczynę, opiekująca się gromadką dzieci. Ale również spalony młyn, a w nim ciała nieszczęśliwej Krystyny i jej nowo narodzonego dziecka; leżącą na klepisku wiejskiej chaty, w nędzy i brudzie, niemal zagłodzoną położnicę i jej niemowlę, wiezione na wozie ciała zabitych przez chłopów Cyganów. Świat, w którym żyje Joanna, jest
okrutny i obojętny, ale Szelburg-Zarembina opisuje go w sposób dziwnie piękny, poetycki.
„Realizm magiczny” to co prawda określenie zupełnie innej literatury, ale w pewien sposób pasuje też do „Wędrówki Joanny”. Pisarka
umiejętnie łączy brutalny realizm z baśniowością, naturalizm zestawia z echami wierzeń i
legend ludowych – taka jest wyprawa Joanny po dobry, nieswarliwy ogień i epizod
zaklinania szczurów, których plaga nawiedziła wieś. Zresztą sam motyw wędrówki też jest baśniowy – sytuacje, z którymi styka się Joanna w każdym domu, do którego trafia, przypominają próby, jakim poddawane są bohaterki baśni. Jeżeli dziewczyna pomyślnie przejdzie próby i nie ustanie w drodze, zdobędzie mądrość i odnajdzie swoje miejsce w życiu, a na końcu tej drogi czeka ją – szczęście? Z drugiej strony wiemy przecież, że Joanna nie do szczęścia się urodziła. Jednak rzeczywiście wydaje się, że po latach tułaczki
(„cudze domy, przez które przechodziła ze smutkiem, ze wstydem, z
nienawiścią, ze strachem, i - ludzie obcy w tych domach, którzy ją
mijali potrącając, napastując lub wcale jej nie widząc”2) Joanna odnajduje miłość i szczęście w osobie – nie, nie księcia – pięknego młodego ogrodnika.
„Wędrówki Joanny” nie można traktować jako odrębnej całości.
Autorka ujęła wprawdzie powieść w kompozycyjną klamrę – rozpoczyna od sceny
pogrzebu, a kończy narodzinami córki Joanny – ale w ostatnich rozdziałach
otwiera nowy wątek, wiemy, że mozolna wędrówka Joanny będzie trwała nadal. Tam, gdzie Szelburg-Zarembina-autorka baśni mogłaby napisać: i żyli długo i szczęśliwie, Szelburg-Zarembina-powieściopisarka wprowadza do opowieści świekrę Joanny. Pani Cezaryna nie uosabia matczynej czułości (której Joanna tak pragnęła, a której nigdy nie zaznała), jej przybycie przypomina raczej o wrogim świecie, przed którym nasi bohaterowie nie będą w stanie się obronić.
„Ludzie z wosku” podejmują opowieść w miejscu, gdzie urywa
się „Wędrówka…”.
To historia
małżeńskiego życia Joanny. Miłość, nawet odwzajemniona i potwierdzona złotą
obrączką, to jednak nie to samo, co szczęście. Wraz z chorobą Kaja, męża Joanny,
który nie jest już w stanie wykonywać zawodu ogrodnika, na młodą rodzinę spada
nędza, a Joanna musi przejąć na swoje barki cały ciężar utrzymania męża, dziecka
i siebie. Wieje wiatr historii. Jest rok 1905, Rosja walczy z Japonią, a
Joanna, znalazłszy się na krótko w Warszawie, ociera się o rewolucję, bierze
udział w ulicznych protestach. W kraju trwa ferment, znów budzą się aspiracje
narodowe, ale do głosu dochodzą również te społeczne. Ścierają się ze sobą PPS
i endecja. Te wydarzenia są pokazane z perspektywy Joanny oraz jej córeczki Salomei.
W prozie Szelburg-Zarembiny widać wyraźnie jej wrażliwość na kwestie społeczne,
w szczególności sytuację kobiet. Oprócz Joanny i całej galerii drugoplanowych postaci
kobiecych, w ten lub inny sposób tragicznych, w obu powieściach znajdziemy rzeszę kobiet bezimiennych.
– „O, Maryjo, wspomóż nas.” – Zginając się w proszalnych
pokłonach drgały grzbiety kobiet, wyschnięte, krzywe, zgarbione od bezustannej
ciężkiej pracy. Trzęsły się, wsparte o kolana, słabe, miękkie brzuchy, pełne
chorych wnętrzności, nadwerężonych częstymi porodami i jeszcze częstszym
ronieniem.
– „Maria może nas wspomóc”.
Wygryzione przez kuchenny ogień,
przez swąd żelazek, przez mydlane opary, przez gorzką słoność codziennych łez –
oczy ich szukały pilnie spojrzenia świętego obrazu, które to spojrzenie jest
Nieustającą Pomoc niosące.
– „Maria może nas wspomóc”.
Nie starzejące się nigdy
dziewczęce serca biją pod zwiotczałymi, obwisłymi, wyssanymi piersiami. Wołają
ufnie przez spierzchnięte usta:
– „Maria nas wspomoże!”3
Ale to nie wielka historia i polityka, nie dramat w skali
społecznej, a osobista historia Joanny, Kaja i ich córeczki Mei i kameralny
dramat tej małej rodziny najbardziej mnie w „Ludziach z wosku” interesują.
Joanna i Kaj nie mają niczego, oprócz dumy i honoru. Oboje zbyt dobrzy, żeby im mogło być dobrze w życiu. On łatwo zjednuje sympatię wszystkich, lecz ile warta jest ta sympatia? Ona – przeciwnie. Joanna – dumna, nieprzejednana, bezkompromisowa, choć równocześnie wrażliwa, współczująca i uczynna – nie jest osobą łatwo dającą się lubić, zbyt się różni od otaczających ją kobiet. Ewa Szelburg-Zarembina
opisuje losy tej pary i ich miłość, którą można określić jedynie jako tragiczną, w sposób przejmujący i rozdzierająco smutny.